wtorek, 17 listopada 2015

Złamani #3

Utrata to takie niewinne słowo. Pod tą osłoną kryje się tyle nieopisanych emocji, że to aż poezja.
Pamiętam swoją pierwszą utratę. Był to mały piesek, nazwałam go Chuby, bo był taki... pulpetowaty, o ile istnieje takie słowo. Dostałam go na swoje szóste urodziny i miałam zaledwie trzy dni. Mój brat dał mu do zjedzenia klucze. Klucze!
Płakałam za nim chyba miesiąc i nadal mam awersję do wszelkiego rodzaju przedmiotów służących otwieraniu drzwi.
Ale nie to jest ważne.
Mam na myśli, że pierwsza ważna strata boli najbardziej. Przynajmniej w teorii. Podobno każda kolejna sprawia mniejsze cierpienie, aż w końcu stajemy się tak twardzi, że nic nie jest w stanie nas zniszczyć.
Ale wiecie, co?
To bzdura.
Jeszcze wiele mitów obalę do końca tej bezsensownej historii.
*
Szłam spacerkiem do szkoły. I z jakiegoś powodu czułam się naprawdę nieźle, jak na to, że dzień wcześniej prawdopodobnie nagrałam film pornograficzny.
Z drugiej strony, nużyło mnie już to udawanie, że wszystko jest dobrze, nie mam pojęcia, skąd tak nagle mnie to naszło. Chciałam być sobą, choć na chwilę. Ale nie miałam ku temu chyba zbytnio możliwości. Nalepiłam zatem na twarz najszczerszy uśmiech, na jaki potrafiłam się zdobyć, zacisnęłam palce ciaśniej na pasku torby i podążyłam do tylnego wejścia.
Nagle na bieżni zauważyłam coś interesującego, jakiś nowy element. Ruchomy obiekt.
Carter biegł dość szybko na bieżni i chyba nie zauważył, że mu się przyglądam. Mięśnie nóg napinały się z każdym kolejnym krokiem, a twarz chłopaka była bez wyrazu. Jakby był w hipnozie, zupełnie nieczuły. A i tak niesamowicie uroczy.
Przeklęte ciepło znów zawibrowało mi w brzuchu i nie do końca świadomie jęknęłam z irytacji. W tym samym momencie chłopak odwrócił głowę w moją stronę, a dosłownie ułamek sekundy później potknął się o własne nogi i upadł spektakularnie, przy czym tuman kurzu z ścieżki uniósł się w powietrze i całkiem pokrył go. Zakryłam otwarte usta ręką i patrzyłam, jak leży.
Zrób coś, idiotko!
Podbiegłam do niego tak prędko, jak tylko było to możliwe na przełaj w krótszej sukience. Carter leżał bez ruchu na bieżni, a jego ciało było ułożone w nienaturalnej pozycji.
Delikatnie dotknęłam jego ramienia.
- Carter, słyszysz mnie? - w moim głosie było coś, czego sama nie rozpoznawałam. I szczerze mówiąc, bałam się poznać.
Chłopak nagle się poruszył, a coś we mnie krzyknęło z radości.
- Otwórz oczy, daj jakiś znak, że jesteś przytomny - niemal błagałam.
- Daj mi wody - wysapał.
Niezdarnie otworzyłam torbę i przegrzebałam ją całą w poszukiwaniu butelki. Podałam ją Carterowi, a ten z nadal zamkniętymi oczyma otworzył ją, podniósł się i wychylił całą zawartość.
Milczałam; nie widziałam zresztą, co mogłabym powiedzieć. Przeze mnie upadł i to tak niebezpiecznie!
- Boli cię coś? - zapytałam w końcu.
- Zdarłem sobie rękę i kolano. Ale jestem dużym chłopcem, nie będę płakał - prychnął.
- Chciałam się upewnić, że... um...
Wreszcie uniósł powieki i zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem.
- Nic mi nie jest?
- Dokładnie tak - odpowiedziałam.
- Niepotrzebnie. Żyję - wskazał ręką krwawiące kolano.
Poczułam się urażona, ale sama jestem sobie winna. Było już za późno, emocje wróciły. Otworzyłam się na drugiego człowieka, złamałam jedyną zasadę, jaką kierowałam się w życiu.
Kiedy to się stało?
- A niech cię cholera, Carter - powiedziałam po prostu, wstałam i odeszłam.
Nie obejrzałam się za siebie, nie chciałam wiedzieć, jaką miał minę.
Nie miałam siły się zastanwiać, co powinnam zrobić. Chciałam wrócić do tego stanu, zanim Nick mnie zdradził. Tak właściwie, to był najszczęśliwszy czas w moim życiu. I chciałam go z powrotem. Jedna malutka łza spłynęła po moim policzku, ale szybko ją starłam.
Nie będę płakać, nie jestem słaba.
Uniosłam głowę i dumnym krokiem poszłam na lekcje.
Nikt nie będzie miał na mnie takiego wpływu.
Nikt.
*
Dni mijały. Wszystko było znowu szare i monotonne, jak ja i mój nastrój.
Jak moje życie.
Omijałam szerokim łukiem Cartera, Lucasa, problemy. Zmieniłam numer telefonu, bo Victoria nie dawała mi żyć. Co ciekawe, Nick wreszcie sobie odpuścił.
Nadal starałam się być jak najlepszą córką i przyjaciółką, a ponadto naprawdę zaczęło mi zależeć na wyborze uczelni, choć przedtem zbytnio się tym nawet nie interesowałam.
Ale kim chciałam zostać?
Prawdopodobnie wybrałabym kierunek związany ze sztuką. Tylko do tego czuję jakikolwiek pociąg. I tylko tak jestem w stanie wyrażać to, czego nigdy nie nazwałabym słowami.
- Laura? - ktoś z tyłu mnie zawołał.
Odwróciłam się, ale i bez tego wiedziałam, kto to. Cholerne motylki już latały mi wewnątrz żołądka.
Westchnęłam.
- Tak, Carter?
Poczekałam, aż się ze mną zrówna krokiem i szłam dalej przez korytarz, prosto do windy.
- Unikasz mnie? -  zapytał wprost.
Unikałam jego spojrzenia, bawiąc się telefonem.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - odparłam pytaniem.
- W ogóle się do mnie nie odzywasz...
W pewnym sensie w tym momencie coś we mnie pękło. Miałam go serdecznie dosyć! Ilekroć tworzyłam mur, on bezczelnie robił w nim szparę i przedostawał się na drugą stronę. A ja nawet tego nie zauważałam, bo była to chwila.
- Dziwisz mi się? Zachowujesz się jak skończony dupek, a ja nie zamierzam dać się tak traktować. Możesz udawać, kogo tylko chcesz, ale mnie w to nie wciągaj - przerwałam mu, a całą wściekłość wyrzuciłam na biedny guzik windy.
- Laura... - wypuścił powietrze zszokowany.
- Co? - podniosłam głos tak, że kilka osób spojrzało na mnie zdziwionych. No tak, ja nigdy nie krzyczałam. - Co masz mi do powiedzenia? - spytałam znacznie ciszej.
Drzwi windy rozsunęły się, a Carter wciągnął mnie do środka. Poczekał z wyznaniami do jej zamknięcia.
- Jesteś zarazem najlepszym, jak i najgorszym, co mi się przydarzyło, zdajesz sobie z tego sprawę? - jego oczy pociemniały.
Przełknęłam ślinę, czując się nagle przytłoczona obecnością chłopaka.
- Co... co masz na myśli? - zapytałam cicho.
- Laura, jesteś moim narkotykiem. Czymś, czego chcę przestać... pragnąć, ale jednocześnie cholernie potrzebuję - ciągle utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy, a ja byłam tak zahipnotyzowana, że nie potrafiłam nawet mrugnąć. - Mogę się dla ciebie zmienić. Mogę, naprawdę. Tylko... nie nienawidź mnie, błagam.
Zacisnęłam usta. Właśnie tego chciałam najbardziej uniknąć.
- Nie nienawidzę cię, Carter - powiedziałam łagodnie. - Ale... jesteś pewien, że to dobry pomysł? Sam mówiłeś, że mnie zniszczysz, że... jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, pamiętasz?
- Laura, ja naprawdę cię potrzebuję - widziałam błaganie w jego oczach i zrobiło mi się tak strasznie smutno.
"Możecie sobie pomóc nawzajem, nawet o tym nie wiedząc..."
- Naprawdę, nie wiem, Carter - pokręciłam głową, chcąc wyrzucić to zdanie z głowy. Nie mogę, po prostu nie.
- Możemy sobie wzajemnie pomóc  - szepnął, zbliżając się do mnie.
I w tym momencie zaczęła się kultowa walka serca z rozumem.
I chyba wiadomo, kto wygrał.
I obudziłam się, na szczęście. Westchnęłam poirytowana.
To się nazywa zmęczeniem emocjonalnym.
I zamachem na własne serce.
Zwlokłam się powoli z łóżka i założyłam pantofle. Była sobota, nie musiałam dziś siedzieć w stołówce i słuchać o podbojach Cartera, siedzącego niedaleko, przy tym samym stole. Wziął sobie do serca bycie moim przyjacielem, ale bynajmniej nie zamierzał przestać udawać. Mimo że nie byłam pewna, czy choć połowa z jego opowieści jest prawdziwa, serce ściskało mi się za każdym razem, gdy je słyszałam. Nie chciałam tego czuć, nie chciałam czuć niczego w stosunku do niego, nie chciałam czuć tego chorego przywiązania znikąd. Postanowiłam więc porządnie przygotowywać się do wyjazdów na uczelnie, moim celem było dokonanie choć jednego dobrego wyboru. Testy SAT nie poszły mi wcale tak źle, miałam szansę dostać się do Brown albo Berkeley. Yale wcale nie podobało mi się tak bardzo, jak innym, a ponadto - Veronica zastanawiała się pomiędzy tymi dwiema. Zaskakujące, jak dobre wyniki miałam, zważywszy na moje niecodzienne zwyczaje i bogatą przeszłość.
Której oczywiście nie było w moich aktach.
Sen nie wyszedł mi na dobre, więc obrałam za swój goal na dziś rozbudzić się i zająć czymś pożytecznym. Szybko i po cichu pognałam do kuchni, gdzie zaparzyłam kawę i szybko zrobiłam ciasto na naleśniki. Spokojna i wyciszająca muzyka płynęła z głośników umieszczonych w różnych miejscach pomieszczenia. Odłożyłam telefon i po prostu skupiłam się na przyjemności tego niewymagającego myślenia zajęcia.
Nagle drzwi kuchenne się otworzyły, a w drzwiach stanął brudny i rozczochrany chłopak w podartych ubraniach. Nie byle jaki chłopak.
- O mój Boże - szepnęłam, wypuszczając łyżkę, którą mieszałam przed chwilą owoce z syropem.
- Laura, mamy problem - popatrzył na mnie przekrwionymi oczami i czułam, że zaczynam spadać.
Odpowiedziałam:
- Jakbym nie zauwa...
...żyła.
*
- Chyba się budzi - usłyszałam głos Cartera.
Co on tu, do cholery, robi?
To już robi się śmieszne.
W gardle miałam pustynię, a oczy walczyły zażarcie, ale w końcu udało mi się je otworzyć. Patrzyłam na sufit salonu, zauważyłam pęknięcie w rogu.
Stęknęłam, bo uświadomiłam sobie, że mój brat wrócił. Wrócił.
Connor wrócił. A Carter stał nade mną.
Czy ten dzień może być jeszcze dziwniejszy?
- Laura, możesz mówić? - odezwał się zaraz przy moim uchu. Wzdrygnęłam się, przestraszona bliskością chłopaka.
- Odsuń się, bo nie ręczę za siebie - syknęłam zachrypniętym głosem.
Uparcie nadal studiowałam powierzchnię stropu, bojąc się rzeczywistości, w której miałam halucynacje. Bo on nie mógł wrócić. Nic go tu nie trzymało.
- Może tak byś na mnie spojrzała? - zaproponował.
- A dlaczego niby? - odparłam.
- Cóż, jestem ciekaw, jak zareagujesz.
Zacisnęłam szczękę, by nie obrzucić go tysiącem bluźnierstw, które cisnęły mi się na usta. Naprawdę, nie chciałam Connora. Był częścią przeszłości, która została schowana głęboko w mojej głowie.
- Spierdalaj, Connor - powiedziałam tak spokojnie, jak potrafiłam.
- Do kogo ty mówisz? - zapytał zdziwiony Carter.
Podniosłam się gwałtownie. Obok ciemnowłosego stał mój brat.
- Podpuściłeś mnie - warknęłam i szybko wstałam, jak na mój gust za szybko. Poczułam, że znów tracę przytomność, ale w porę Carter mnie złapał.
- Nie, nie podpuściłem cię - odpowiedział chłopak, pomagając mi z powrotem usiąść. - To jest Damien - przedstawił mi go.
- Um... Damien? - uniosłam brwi wysoko.
Głęboko czekoladowe włosy, piwne oczy, podbródek w kształcie nieregularnego ziemniaka? To byłam kropka w kropkę ja w wersji męskiej. Jakim cudem on tego nie zauważył?
Coś tu nie grało.
Nagle coś mi się przypomniało.
- Z kim ty tam byłaś, co?
Dziewczyna się zarumieniła.
- Z takim jednym kumplem Cartera... Damien? - wyłamywała palce, nie patrząc mi w oczy. - Tak, chyba Damien miał na imię.
- Jakim cudem, Veronica? -  niemal krzyknęłam. - Trafiłaś na kolesia tak po prostu? Co się stało z moją ułożoną przyjaciółką?
- Nie tak po prostu - próbowała mnie uciszyć. - Wpadł na mnie, kiedy wracałam od ciebie i spytał, czy nie mam ochoty na imprezę. Pomyślałam, że w sumie przyda mi się trochę zabawy, więc zgodziłam się. Carter ma wielu znajomych, jak zdążyłaś zauważyć i żaden by mnie nie skrzywdził. Nie rób z tego wielkiego wydarzenia.
Coś w jej twarzy się zmieniło.
- Ty się w nim bujasz! - zaśmiałam się.
- Co? Nie! Tak... nie wiem... Tak jakby się... przespaliśmy. Nie patrz tak na mnie, każdy ma prawo zaszaleć - mruknęła i wróciła do czekolady.
- Damien! - krzyknęłam z zaskoczeniem.
- Tak, Damien - Carter ochoczo pokiwał głową.
Connor patrzył na mnie z niemą prośbą. O co chodziło? W co on się wpakował?
- O co wam chodzi? Co wy tu robicie? - dopytywałam, mając mętlik w głowie.
- Cóż... Damien nie ma gdzie się podziać i miałem nadzieję, że może mogłabyś go na kilka dni przechować - Carter patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja nadal nie pojmowałam, co się dzieje.
- Rozumiem, że mam nie pytać? - spytałam z przekąsem.
- Bezpieczniej dla ciebie - stwierdził Connor, po raz pierwszy odzywając się do mnie.
- Bezpieczniej... - mruknęłam. - Mogę wiedzieć tylko, co robiłeś na UCLA?
Connor widocznie się skonsternował.
- Odwiedzałem znajomych.
Westchnęłam cicho.
- Czekaj... skąd wiesz, że był na UCLA? - Carter zmarszczył brwi.
- Zapytaj siostrę - odparłam obojętnie. - Może zostać. Ale tylko na kilka dni, mama nie może go zauważyć - powiedziałam to na tyle dobitnie, aby mój brat zrozumiał, że mama tym razem mu nie odpuści, jeśli go zobaczy.
- Oczywiście - zgodził się Carter. - Naprawdę, dziękuję ci za to, u mnie byłby zagrożony i on, i ja, i Veronica - dodał kwaśno.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale gestem zostałam uciszona.
- Ja już będę znikał. Niedługo przyjadę. Twoje rzeczy są przy wejściu do jadalni - powiedział do Connora, a potem jeszcze do mnie: - Jesteś cudowna - i ucałował mnie w policzek, jak gdyby nigdy nic.
Cała się spięłam, ale zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Cartera już nie było.
Byłam za to ja i Connor. Mierzyliśmy się wzrokiem przez krótką chwilę, po czym wybuchnęłam.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - wrzasnęłam. - Ze wszystkich głupich rzeczy, jakie zrobiłeś, powrót do domu był najgłupszy, Damien! - jego "imię" dosłownie wysyczałam.
Plułam jadem, ale nie dbałam o to.
- Zastanawiałeś sie może, co pomyśli sobie mama, kiedy cię zobaczy, bo na pewno to zrobi? Pomyślałeś, jak ona cierpiała, pozostawiona przez męża i jedynego syna, i odciętą od rzeczywistości córkę?! Jak śmiesz w ogóle mieć czelność pojawiać się tu po tylu miesiącach?! - machałam rękoma na wszystkie strony. - Oh, niech zgadnę, fundusz powierniczy ci się wyczerpał?!
- Może tak mnie wysłuchasz, zanim będziesz mi prawić dalej te gówno warte morały? - powiedział zaskakująco spokojnie.
- Skąd mam wiedzieć, ile z tego, co powiesz, jest prawdą?
- Okłamałem cię kiedykolwiek?
Tu mnie miał. Rzeczywiście, nigdy mu się nie zdarzyło. Podobnie jak podnieść na mnie rękę. Potrafił się zatrzymać, zanim zrobił mi coś, czego mógłby żałować.
- Proszę, tłumacz się, masz z czego.
- Po pierwsze: nie należę do najbardziej światłych umysłów okolic, ale nigdy bym tu nie przyjechał, gdybym wiedział, że Carter mówiąc "dobra znajoma", miał na myśli moją siostrę. Po drugie: nie, nie pieniądze się skończyły. Sprawa jest dużo poważniejsza, niż zwykłe długi - skrzywił się i usiadł na fotelu naprzeciw kanapy, na której usadowiłam się ja wcześniej.
- I tak prędzej czy później bym zapytała, więc...
- Laura, są rzeczy, na które nie masz wpływu, prawda?
Było to nieco nietypowe pytanie.
- No są, ale jaki ma to związek z tobą?
- Właśnie taka rzecz mi się przytrafiła - odparł. - Przypadkiem byłem dostawcą Andrew Burnsa.
- Nie pierdol, naprawdę?! - mój tymczasowy spokój prysnął.
- Nie dilerem, jest różnica.
- Niby jaka, do cholery?! - krzyknęłam zezłoszczona do granic możliwości.
- Nie płacił mi, byłem tylko pośrednikiem - odpowiedział, zniesmaczony moim wybuchem.
Sama się sobie dziwiłam, nigdy nie byłam tak... pełna temperamentu.
- A więc to ty doniosłeś mu końskie dawki chloroformu i świństwa, którym mnie nafaszerował? - próbowałam się na niego rzucić.
- Nafaszerował? Laura, co ty... - oczy wyszły mu z orbit.
- Wygadujesz? A no to, że zostałam nabita prochami, jak strzelba, tak bardzo, że wypadły mi z pamięci dwa cholerne dni!
- O mój Boże... - Connor schował twarz w dłoniach. - Ja... ja nie wiedziałam, po co mu to.
- Nieważne - machnęłam ręką, na to był jeszcze czas. - Wracając... jesteś współwinny zabójstwa kilkunastu osób, zdajesz sobie z tego sprawę?
- To jest wielki problem, ale jest jeszcze jeden.
- O, robi się coraz lepiej. Co jeszcze? - spytałam z przekąsem.
- Szuka mnie cały kartel. Cały, Laura.
Jego twarz była poszarzała i zmęczona. Oczy nadal miał przekrwione, a dopiero teraz zauważyłam, że ma popękane wargi i kilka siniaków. No i nadal ubrany był w te łachmany.
- Dlaczego?
- Uważają, że to ja coś namieszałem w prochach, ale nawet ich nie otwierałem.
- Jak to możliwe? Jak ty w ogóle się w to wszystko wpakowałeś? - bombardowałam go pytaniami, nie do końca będąc pewna, czy chcę to wszystko wiedzieć. W świecie, w który wepchnął się Connor istniała zasada: "Im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz." Ale był moim bratem. I chociaż przez ostatnie dziesięć lat zachowywał się, jakbym była gościem w jego domu, nie potrafiłam mu nie pomóc. Chciałam być suką, ale... ktoś już zburzył ten mur i musiałam przywyknąć do swoich słabości.
- Laura, o ile wiem, ty też dość specyficznie poradziłaś sobie ze śmiercią taty - odparł kwaśno. - Nie winię cię, nie atakuję, ale zrozum - nie jesteś jedyną, która cierpiała do granic wytrzymałości.
- Przecież wiem. Ale to nie wyjaśnia tego, jakim cudem zostałeś pośrednikiem kartelu.
- To była chęć zrobienia czegoś niebezpiecznego. Zawsze byłem uzależniony od adrenaliny, od autodestrukcji, sama wiesz - powiedział znacznie cichszym, pełnym żalu głosem.
Wiedziałam. I serce mi się poczęło ściskać z poczucia winy, że nie potrafiłam mu pomóc wcześniej.
- Od dawna jestem czysty - ciągnął. - Nigdy nie byłem uzależniony, po prostu dawało mi to poczucie panowania nad tym - widząc moją zdezorientowaną minę, dodał: - Wiem, jak dziwnie i bezsensownie to brzmi. Ale nie ćpałem od śmierci ojca. Nie potrafiłem. Wiedziałem, że nawet najsilniejszy narkotyk nie zagłuszy bólu, a zabijać się nie zamierzałem.
Ukłuło mnie w środku. Ja o śmierci myślałam nałogowo.
- Skąd znasz Cartera? - zagadnęłam, by uciszyć szum w głowie.
- Poznaliśmy się przypadkiem, jakieś pół roku temu, kiedy byłem w mieście. Tylko, że wtedy poznałem go pod imieniem Louis. Sam też nie byłem szczery co do swojej tożsamości, ale, cholera, byłem członkiem jednej z najbardziej wpływowych rodzin w LA. A zresztą, nieważne - odrzekł głosem nagle wypranym z emocji. Podejrzewałam, że było coś jeszcze. Miałam rację. - Napadnięto go w jakimś zaułku, było sześciu na jednego, nie miałby szans.
Serce mi stanęło. Carter był napadnięty? Zaczęłam się mimowolnie martwić, choć wyglądało na to, że to nie koniec opowieści Connora.
- Od tamtego zdarzenia co jakiś czas pojawiałem się tu, by sprawdzić, czy czasem znów nie ma kłopotów. Kartel Levisa nikomu nie odpuszcza - czy to nie ten, z którym był związany Connor? - Okazało się, że Lou... Carter zapisał się do szkoły i zaczął normalnie żyć, jak nastolatek.
- Czekaj, czekaj, czekaj. Czyli Carter zapisał się do szkoły na krótko przede mną? - coś mi tu nie pasowało. Ludzie zachowywali się tak, jakby znali go od zawsze. Pozostała kwestia Veroniki, ale tego bałam się ruszać.
- Możliwe. Ty zapisałaś się zaraz po wyjściu z kliniki, tak? - potaknęłam. - Czyli w połowie września... Carter zapisał się do letniej szkoły i zdawał egzaminy w sierpniu.
Nie rozumiałam tego wszystkiego, ale podejrzewałam, że dalsze grzebanie nie ma sensu.
- A ty skąd znasz Cartera na tyle, by nazywał cię "dobrą znajomą"? On nikogo nie nazywa swoim znajomym - Connor zaczął zadawać niewygodne pytania.
- Cóż, ty byłeś jego aniołem stróżem, a on moim - powiedziałam cicho. - Dwa razy uratował mnie z rąk Burnsa. No i zaskakująco miłym gościem jest, gdy nie zgrywa męskiej dziwki - zaśmiałam się ponuro.
- Podoba ci się? - dopytywał chłopak.
- Nie jesteś odpowiednią osobą, by zadawać takie pytania.
- Jestem twoim bratem. To mnie do nich upoważnia, Laura.
- Przez ostatnie dziesięć lat się mną nie interesowałeś - warknęłam.
Connor podniósł się i usiadł obok mnie, otworzył oczy szerzej i złapał ze mną kontakt wzrokowy.
- Wiem, i uwierz, zrobiłbym wszystko, by to cofnąć. Powinienem cię chronić, a nie wciągać we własne problemy. Straciłaś przyjaciółkę, chłopaka i ojca, powinienem zostać choć ja - jego głos był pełen smutku, widziałam wyraźnie, że żałuje.
- Powinieneś - zgodziłam się. - Ale teraz jesteś i chyba to się liczy, Connor.
Nagle zrobił coś, czego się zupełnie nie spodziewałam - przytulił mnie. Mocnym, niedźwiedzim uściskiem przypieczętował niewypowiedzianą obietnicę.
- Teraz moja kolej, jak śmiałeś przespać się z Veroniką? - spytałam, wciągając zapach brudu i zmęczenia, które jak kokon owiały mojego brata.
- Siostrą Cartera? Hm, widziałaś, jak ona jest śliczna i niewinna? - zaśmiał się gardłowo, po raz pierwszy od... kilku lat w moim towarzystwie.
- Mówimy o mojej przyjaciółce, Connor.
- Przyjaciółce? - jego brwi poszybowały wysoko na czoło. - Laura, ty się chyba w główkę puknęłaś. Nieświadomie jesteś bardziej związana z Levisem, niż ja.
- A co Veronica ma do tego? - zdziwiłam się.
- Jest siostrą Cartera? To wystarczy - skwitował swoje słowa wzruszeniem ramion.
Uwolniłam się z objęć brata.
- No nie żartuj - jęknęłam. Jak ona mogła mi o czymś tak ważnym nie powiedzieć?!
No tak, chciała mieć przyjaciółkę.
Nieżyjący rodzice, mieszkające na własną rękę dzieci, samotność najbardziej popularnej osoby w szkole. Wszystko nabierało sensu.
- Dobra, nieważne. Co mamy zrobić z tym problemem z narkotykami? - zapytał po dłuższej chwili ciszy.
Wpadłam na genialny pomysł.
- Czy nie robi się zdjęć podczas odbioru towaru? I krótkich testów? - zapytałam.
- No robi... i co w związku z tym?
- Burns zawsze był ostrożny przy transakcjach. Jeśli znajdziemy resztki towaru i te wszystkie papierki, możemy udowodnić, że jesteś niewinny, a ktoś inny namieszał w składzie - wzruszyłam ramionami.
- I co? Pójdziesz do sądu? - zaśmiał się gorzko Connor.
- Nie, ale mamy czas, by się nad tym zastanowić. Teraz jedziemy do Hampbridge - zarządziłam.
- To nie jest dobry pomysł, Laura - mój brat był pełen wątpliwości. Jakby miał coś do gadania.
- Masz lepszy? - zapytałam.
- Nie - pokręcił głową. - Ale może coś mi wpadnie, jak dłużej się zastanowię.
- Nie ma czasu, nie zamierzam czekać. Jeśli ty nie chcesz, mogę jechać sama.
- O nie, nie ma mowy, to jest mój problem - sprzeciwił się gwałtownie.
- A ja jestem twoją siostrą - stwierdziłam i zaczęłam się podnosić.
- Dobra, pojedziemy tam. Ale poczekaj, wezmę prysznic i się przebiorę... Mama nie wyrzuciła moich rzeczy, nie?
- Oczywiście, że nie, liczyła, że w końcu wrócisz.
- No i proszę, oto jestem - mruknął i szybko wstał. Popatrzył na mnie. - Jesteś naprawdę dobrą osobą, dobrą siostrą.
Zrobiło mi się cieplej na sercu. Dawno nie słyszałam jego głosu, a tym bardziej czegoś miłego z ust Connora.
- Staram się zadośćuczynić wszystkim - westchnęłam. - Nie tylko ty jesteś czarną owcą tej rodziny.
- Hej, jesteśmy istotami stadnymi - zaśmiał się cicho i poszedł na górę.
Zorientowałam się, że nie zjadłam śniadania. Poszłam do kuchni, ale tam zastałam jedynie porządek. Jak się okazało, naleśniki były usmażone, plamy syropu zmyte, a kawa przygotowana. Wróciłam zatem do jadalni. Wszystko nadal było letnie, więc szybko wzięłam się do jedzenia. Czułam się dziwnie ze świadomością, że na piętrze jest mój brat - brat, którego nie widziałam od ponad dziesięciu miesięcy.
Przy wejściu zauważyłam niewielką torbę podróżną. Bez namysłu złapałam ją i wybebeszyłam na stole. Nie było tam wielu rzeczy. Kilka koszulek, dwie pary spodni, tenisówki, pasta, bielizna i zdjęcie.
Niezwykłe zdjęcie. To, którego nie widziałam od tak dawna...
Nie było w życiu naszej rodziny dnia, by wszystko było idealnie. A przynajmniej ja takiego nie pamiętam. Ale to jedno uwieczniało moment pojednania Thapmanów.
Wakacje w Nowym Jorku.
Central Park.
Rodzina Thapmanów wybrała się na spacer do najdzikszej, nietkniętej ludzką ręką części nowojorskiego parku. Laura i Connor prowadzili mastifa tybetańskiego Nany Thapman, za nimi szli Clarke i Eleanor, trzymający się za ręce. Wszyscy wyglądali na piękną, szczęśliwą rodzinę. Na dowód swojej idealnej rodzinki, Eleanor wyciągnęła aparat typu polaroid i zrobiła piękne zdjęcie pięknej rodziny.
- Pięknie - podsumowała, gdy zdjęcie się wywołało. - Jesteśmy piękną rodziną.
 Łza mimowolnie wypłynęła mi z oka.
Nagle ktoś ją starł. Stałam twarzą w twarz z Carterem.
- Mogę spojrzeć? - spytał.
Szybko schowałam zdjęcie za siebie i pokręciłam głową.
- Gdzie jest Damien?
- Bierze prysznic - odparłam prędko.
- Szybko się zaaklimatyzował, widzę - stwierdził bardziej do siebie, niż do mnie.
- A no tak - potaknęłam mimo wszystko.
Carter zmierzył mnie wzrokiem, dziwnie zaciekawiony.
- Urocza piżamka, tak w ogóle.
W pierwszym odruchu chciałam podziękować, ale zorientowałam się, że mam na sobie niepozostawiający pola do wyobraźni strój: kuse spodenki i koszulkę, pod którą nie było stanika. Poczułam gwałtowny żar spływający do policzków, a Carter zaśmiał się z udanej próby zawstydzenia mnie.
- Laura, a gdzie mama zo... - Connor wszedł do jadalni w samym ręczniku i zamknął usta, gdy zobaczył mnie z chłopakiem.
- Aż nadto się zaaklimatyzował - Carter zacisnął usta w wąską linię. - Nie sądzisz, że to trochę nieetyczne tak paradować w samym ręczniku?
- Carter... daj mu spokój - westchnęłam.
- Dałeś jej coś? - nagle zrobiło się dziwnie. - Damien, czy ona coś wzięła? - złapał mnie delikatnie za rękę i odsunął jeszcze dalej od brata. Czy on był zazdrosny, czy po prostu postradał zmysły?
- Czy ty całkiem zgłupiałeś, Carter? - podniosłam nieznacznie głos.
- Dałaś się Burnsowi, nie zdziwiłbym się, gdyby i on cię naćpał - stwierdził chłopak.
Zabolało, jak cholera.
- Fajnie, że tak o mnie myślisz - powiedziałam lodowatym głosem.
- Kto normalny pozwala obcemu chłopakowi godzinę po jego poznaniu paradować mu po swoim domu w samym ręczniku?
- Jego siostra! - nie wytrzymałam wreszcie i wrzasnęłam.
Carter zaniemówił, Connor zamarł, a ja zaczęłam spazmatycznie oddychać.
- Co ty powiedziałaś? - zapytał Carter.
- On jest moim bratem. I ma na imię Connor, idioto - syknęłam.
Miny obu chłopaków były bezcenne. Zdawałam sobie sprawę z faktu, iż spaliłam pozycję brata, ale nie zamierzałam kłamać, nawet by go chronić. Nie jestem taka.
- Co? - niezbyt inteligentny wyraz twarzy chłopaka mówił więcej, niż tysiąc słów. Kompletnie zbaraniał.
- Nie widzisz podobieństwa? - zapytałam.
Carter powoli i dokładnie studiował moją twarz, co spowodowało, że się zarumieniłam, a potem przerzucił wzrok na Connora.
- No... może jakieś jest, ale... - zwrócił się do mojego brata - kiedy zamierzałeś mi powiedzieć?
- Pewnie nigdy, ale przywiozłeś mnie do mojego domu, więc... - wzruszył ramionami.
- Nie zamierzałeś tu wrócić?
- I ściągnąć niebezpieczeństwo na własną siostrę i matkę?
Carter patrzył to na mnie, to na Connora.
- Czyli ja...
- Tak, wrzuciłeś moją siostrę w to bagno - potwierdził mój brat.
- Skąd miałem wiedzieć? - oczy Cartera nagle pociemniały. - Jakim ja jestem idiotą, nawet jeśli nie wiedziałem, osoba mi bliska powinna być ostatnią, do której zwrócę się po pomoc.
- Nie zaprzeczę, do inteligentnych ostatnio nie należysz - stwierdziłam.
- Dobra, pogadamy w drodze, chciałem zapytać, gdzie mama schowała moje przybory, ale już nieważne - westchnął z irytacją Connor i wyszedł, nie mówiąc nic więcej.
Carter spojrzał na mnie pytająco.
- W drodze?
- Jedziemy do Hampbridge - odrzekłam krótko.
- Wracasz tam? Pogięło cię całkiem?
- Nie jesteś moim ojcem, by mi mówić, co mam robić. Zamierzam pomóc bratu i ty mnie nie powstrzymasz. Mógłbyś za to się przydać
- Zrobię, co sobie życzysz, tylko ubierz dla mnie kiedyś tę piżamkę - wyszczerzył się, a mnie zrobiło się dwa razy cieplej i przyjemniej, a do tego w sercu zawiązał mi się dziwny supeł.
W tamtym momencie wiedziałam, że nie ma odwrotu.
*
Pamiętam, że zawsze mi powtarzano, że dopóki słońce świeci, nie jest beznadziejnie.
Ale to kolejna bzdura, którą nam się wciska, by udowodnić, że nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać.
Kiedy po raz pierwszy skradziono mi serce, miałam dziesięć lat. Jeszcze wtedy mieszkaliśmy w dzielnicy nieco biedniejszej; po prostu zwykłej i przeciętnej. W sąsiedztwie pojawił się chłopak w moim wieku. Nie będę kłamać, był nieziemski.
A ja byłam dziesięciolatką z obsesją na punkcie Plotkary. Taki serial, wiecie, ten z gatunku dobrych za każdym razem, nieważne, czy ogląda się pierwszy czy siódmy raz. Marzyłam, by znaleźć sobie chłopaka na zawsze, a Aiden był idealnym materiałem z pięknymi oczyma i uroczym śmiechem. "Urok pierwszej miłości polega na naszej niewiedzy, że to się może kiedyś skończyć", jak kiedyś przeczytałam na literaturze angielskiej w liceum. Benjamin Disraeli miał rację. Aiden uznał mnie za wariatkę, gdy wyznałam mu miłość, zresztą, co się dziwić.
Jestem wariatką.
Drugi raz skradziono mi serce w liceum. Nick był tym jedynym, tym, który miał naprawdę być ze mną na zawsze. Obiecał mi.
A ja uwierzyłam.
Trzeci raz skradziono mi serce, gdy mój tata zginął. Wtedy byłam już pewna, że nie mam serca. Że jestem istotą zgniłą w środku, a żywą na zewnątrz.
Że wegetuję i czekam na śmierć.
A potem pojawiłeś się Ty.
*
Było po wszystkim. Levis po mojej spektakularnej wizycie raz na zawsze się odczepił.
Zgodnie z planem wybraliśmy się do Hampbridge. Wszędzie były żółto-czarne taśmy policyjne, ale łatwo było dostać się do środka. To smutne, ale doskonale wiedziałam, gdzie Burns chował kwity i towar. Taki już los kochanki psychola. Nie zajęło mi długo odnalezienie skrytki, większy problem był z kłódką sejfu, ale w końcu i kod udało mi się złamać. Moje urodziny.
On naprawdę miał obsesję.
Niepostrzeżenie wraz z Connorem wyniosłam wszystko w czarnej torbie, a Carter czekał zniecierpliwiony w moim samochodzie.
Mój brat umówił się w ludźmi Levisa, a Carter całą drogę powrotną trzymał mnie za rękę. Doceniałam jego wsparcie, ale to nie ja miałam ogromne kłopoty.
I tak robiło mi się przyjemnie ciepło za każdym razem, gdy mnie dotykał, choć próbowałam z tym walczyć.
Bałam się stracić serce kolejny raz.
Za każdym razem, gdy starałam mu się przyjrzeć nieco bliżej, przyłapywał mnie na studiowaniu jego profilu.
Już nie chodzi o fakt, że był naprawdę przystojny. Tylko o to, że wiedział to i rozbrajał mnie tym. Uwielbiałam przyglądać się jego spokojnej minie, kiedy prowadził, liczyć malutkie piegi na jego policzkach i nosie, czuć te delikatne kręgi, które rysował na mojej dłoni kciukiem.
Robiłam się obrzydliwie romantyczna i zaczynało mnie to irytować. Miałam ochotę wytępić te urocze robale w brzuchu, ale jednocześnie pragnęłam, by sen z poprzedniej nocy się ziścił.
Co było ze mną nie tak?
No tak, wszystko.
- Umówiłem się z nimi na rogu Czterdziestej Drugiej i Osiemdziesiątej - powiedział Connor z tylnego siedzenia po rozłączeniu się. Otworzył okno i wyrzucił telefon przezeń.
- Jesteś pewien? To szara strefa, policja tam się nie miesza - odezwał się Carter.
- Akurat policja mi jest teraz najmniej potrzebna - mruknął mój brat.
Postanowiłam się włączyć do rozmowy.
- A może tak ja z nimi porozmawiam? - zaproponowałam.
Carter gwałtownie zahamował i popatrzył na mnie z wściekłością, jakiej jeszcze nie widziałam w jego oczach.
- Z takimi ludźmi się nie rozmawia.
- Laura, myślę, że to zły pomysł - pokręcił głową Connor, zbliżając się do przednich foteli.
- A ja myślę, powinieneś myśleć o tym, jak będą obchodzić z tobą, a jak ze mną. Twojej tożsamości nie znają, ale moją owszem - prychnęłam.
- Jak to? - usłyszałam panikę w głosie brata.
- Chciałabym ci przypomnieć, że nie jesteś jedyną osobą, która miała styczność z tym czy tamtym - mówiłam niezwykle ogólnie, ale naprawdę, Carter nie musiał wiedzieć o mnie wszystkiego.
- Na jakim poziomie ty znasz Levisa? - zapytał cicho Connor, rozumiejąc, co miałam na myśli.
- Dostawałam zaproszenia na imprezy Epsilonu - powiedziałam z lekkim obrzydzeniem. Tamte zabawy nie były warte zapamiętania.
Może dlatego tak mało z nich pamiętałam.
A może to po prostu wina koksu, nieważne.
- Czyli wysokim poziomie.
- Laura, w co ty się wpakowałaś? - zapytał zatroskany Carter.
- Ja? W nic - wzruszyłam ramionami. - To ten tutaj - wskazałam na Connora - jest zamieszany w zabójstwo kilkunastu osób.
- Ale żeby zadawać się z Levisem? Burnsem? Od tej strony cię nie znałem.
- I nie poznasz - uciszyłam go tym. - Nie przyjmuję odmowy, i tak pójdę z nimi porozmawiać.
Chłopcy popatrzyli po sobie. Jak na wezwanie jednocześnie westchnęli. Uroczo było ich zobaczyć razem. Uroczo było mieć brata u boku.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce spotkania, Carter złapał mnie za rękę, zanim wyszłam.
- Laura, jesteś tego pewna? - szukał w moich oczach zwątpienia, ale go nie znalazł. Byłam zbyt zdeterminowana, by pomóc bratu, żeby zastanawiać się nad konsekwencjami.
- Jestem. W stu procentach - i zanim zdążyłam się rozmyślić, pocałowałam go prosto w usta. Smakowały one kawą i miętówkami, dziwne połączenie. Dreszcz przeszedł mi w dół kręgosłupa. Wyskoczyłam jak poparzona z samochodu, dzierżąc w dłoniach czarną torbę i trzasnęłam drzwiami.
Ten szybki całus wywołał we mnie nieopisane uczucie. Nigdy czegoś takiego nie doznałam i szczerze mówiąc, nie byłam pewna czy jeszcze chcę. To było uzależniające, a ostatnie, czego potrzebowałam, to uzależnienie od Cartera.
Szłam pewnym krokiem, wiedząc doskonale, dokąd zmierzam i co mnie czeka. Nie czułam strachu czy niepewności. Jakby negocjacje w sprawie nieczystych narkotyków należały do mojej codzienności. W myślach opracowałam przebieg spotkania. Rzeczowo, prosto i bez wątpliwości. Pewna siebie i silna.
Laura.
Zapukałam w czarne niepozorne drzwi na końcu zaułku na rogu Czterdziestej Drugiej i Osiemdziesiątej. Śmierdziało tu odpadkami i zgnilizną, mury były widocznie wyszczerbione, widać było także zacieki po... prawdopodobnie moczu. Budynki miały swoje lata.
Drzwi się otworzyły, stanął w nich, jak na mój gust, nieco za gruby i wysoki mężczyzna pozbawiony włosów na głowie. Bez słowa mnie przepuścił. Znał mnie.
A ja jego.
Już zapomniałam, jaka ta sala jest ogromna, gdy nie ma w niej tłumów imprezowiczów. I jak tu jest duszno, nieważne czy ludzie są, czy ich nie ma. Balkony na piętrze były zawalone kubkami po piwie, w powietrzu unosił się smród potu i wymiocin. Przytłumione światło uniemożliwiało ogarnięcie sali z punktu, w którym stałam. Rozglądałam się wszędzie, byłam bowiem sama, a gdzieś tam stał Levis z obstawą. Jakbym kiedykolwiek miała zrobić mu krzywdę.
- Spodziewałem się Damiena, nie jego laski czy kim tam jesteś - usłyszałam niski głos za plecami.
- Ciebie też miło zobaczyć, Levis - mruknęłam.
- Poczekaj, znam ten głos - jego ton nieco się zmienił, był jakby... zdezorientowany.
Postanowiłam wszystko przyspieszyć i po prostu się odwróciłam.
Stanęłam twarzą w twarz z utrapieniem policji całego Los Angeles. Metr osiemdziesiąt twardziela ze smykałką do interesów. Cały Levis. Nie widziałam go prawie półtora roku, a on miał na sobie nadal ten sam garnitur i krawat prążki.
- A niech mnie, Laura Thapman we własnej osobie - uniósł brwi tak szeroko, jak potrafił i gestem odprawił dwóch potężnych mężczyzn stojących po jego dwóch stronach. - Co cię tu sprowadza?
- Jestem tutaj w sprawie Damiena - odparłam krótko.
- Namieszał w proszkach, to oczywiste, że bałby się przyjść sam. Ale żeby wykorzystywać moją ulubienicę, a niech go - diler nastroszył się.
- Właśnie w tym rzecz, że nie namieszał.
Zwątpienie wymalowało się na twarzy mojego rozmówcy.
- Masz dowody?
- Osobiście pojechałam do Hampbridge, by przywieźć ci zdjęcia pana Skrupulatnego. Burns w życiu nie przyjąłby towaru, a tym bardziej by go nie użył, gdyby nie był pewien, że nie grzebano w nim - pokazałam Levisowi po kolei wszystkie zdjęcia, przedstawiające cztery paczki, szczelnie zaklejone i z pewnością nie otwierane. Wyjęłam z torby także pozostałości marihuany i leków uspokajających. Choloroform w fiolkach był na wyczerpaniu, ale i on pojawił się na stole. - Poproś swoich cudownych chemików, by sprawdzili skład. Jestem gotowa dać sobie rękę uciąć, że Damien nie kombinował przy towarze.
- Dlaczego? - spytał.
Właśnie, dlaczego?
- Bo go znam i mu ufam - odparłam, jednak bardziej było to skierowane do mnie samej, aniżeli Levisa.
- Skoro ty mu ufasz, a ja ufam tobie, to nie mam podstaw, by nie ufać jemu - mruknął. - Odpowiedzialny za ten cały bałagan będzie wysłany prosto do policji - warknął do stojących w cieniu goryli.
- Miło, że mogłam pomóc - powiedziałam głosem spokojnym i jak najbardziej wypranym z emocji.
- Miło było cię znowu zobaczyć. Miło zobaczyć się... czystą i zdrową - uśmiechnął się przyjaźnie. Wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Miło się czuć zdrową - to było kłamstwo z premedytacją.
- Powiedz Damienowi, że ma u mnie plus za znajomość z tobą.
- Damien raczej już nie będzie współpracował - powiedziałam lodowatym głosem.
- Może być i tak - pokiwał głową mężczyzna.
- Proszę, nie szukajcie go i nie wciągajcie w żadne bagno, on chce żyć normalnie - poprosiłam.
- Laura, dla ciebie wszystko, moja przyjaciółko. Ręczysz za niego?
- A czy to nie oczywiste? Nie wsypie was, chce tylko zamknąć pewien rozdział w swoim życiu.
Levis zmierzył mnie pełnym niemego zrozumienia wzrokiem. Smutnym wzrokiem.
- Jak ty?
Uderzyło mnie to, jak prawdziwe to się stało. Potwierdziłam jego słowa kiwnięciem głowy, a następnie słowami:
- Jak ja.
*
Moja znajomość z Levisem była dziwna.
Pamiętam dzień, kiedy się poznaliśmy. Byłam już w tym chorym związku z Burnsem.
Było ciemno, jakoś po 22, środek tygodnia. Wychodziłam akurat zalana w trupa z jakiegoś klubu, który był wyjątkowo obskurny i niewiele się zabawić w nim dało. Możliwe, że to klub motocyklowy, ale równie dobrze mógłby być klubem dla zgorzkniałych grubasów, nie widziałabym różnicy. Ważne, że sprzedali mi alkohol bez sprawdzania, czy jestem pełnoletnia.
- Laura! Zaraz się zrzygasz, jedźmy już - usłyszałam przytłumiony głos Burnsa. Nawet on był przeciw mnie!
- Andrew, nie przesadzaj, jeszcze jeden mam dziś w planach - wymamrotałam pijackim tonem i pociągnęłam porządnego łyka Danielsa z butelki owiniętej brązowym papierem.
- Dobra, daj się przynajmniej zabrać do dobrego klubu - mężczyzna nie zamierzał ustąpić.
A ja nie czułam potrzeby sprzeciwiania się, dopóki alkohol był w pakiecie. Nogi tak śmiesznie mi drżały, a ja po raz kolejny przeklęłam wysokie obcasy. Ale tak zajebiście wydłużały mi nogi!
- Prowadź, kochanie - zachichotałam, widząc jego reakcję na to żałosne słówko.
Wsadził mój tyłek do taksówki i podał adres szemranej ulicy. Wiedziałam, że zabawa będzie przednia. Poczułam, że muszę go pocałować. I to zrobiłam. Obrzydliwie mokry i siarczysty pocałunek skończył się siedzeniem na jego kolanach i pobudzaniem erekcji. Niestety jednak, zanim cokolwiek się zaczęło, byliśmy na miejscu.
- Później, mała, później - szepnął mi do ucha, a mnie przeszły dreszcze podniecenia.
Teraz na myśl, że znajdzie się choćby w pobliżu, dostaję innego rodzaju dreszczy.
Nie znajdzie się.
Weszliśmy po uprzednim przywitaniu się z Dougiem, jak głosił napis na koszulce, i zobaczyliśmy prawdziwą imprezę. W tamtym momencie pokochałam to miejsce.
Ludzie w tumanach kurzu i mgły produkowanej przez strategicznie rozmieszczone maszyny nie przejmowali się tym, że są mokrzy, prawie nadzy i ocierają się o obce osoby. Ewidentnie wszyscy byli pod wpływem. Tylko czego?
Nieważne, też to chcę.
- Andrew, załatw mi ten towar - zażądałam, wchłaniając obraz, jak zaczarowana. Tak, to takie odpowiedzialne zalać się, a potem jeszcze poprawić koksem.
- Burns, kopę lat! - zakrzyknął ktoś z tyłu, kiedy Andrew chciał mi odpowiedzieć.
Odwróciliśmy się, a przed nami stał postawny mężczyzna, na oko miał może metr osiemdziesiąt, a na sobie miał garnitur i krawat prążki. Włosy sterczały mu na wszystkie strony, a pod okiem miał wytatuowany miniaturowy krzyżyk. Uśmiechał się szeroko, mimo że jego twarz najwyraźniej nie była do tego zbytnio przyzwyczajona. Podejrzewam, że miał korzenie latynoskie, bo jego skóra była nieco ciemniejsza, a oczy wielkie i niemalże czarne. Ubiór był stanowczo niedopasowany do miejsca, wyglądał na biznesmena. Nawet będąc pod wpływem 5 shotów i połowy butelki Danielsa, pojęłam, że on tu jest szefem.
- Levis - ze strony Burnsa powitanie było chłodne.
- A kim jest ta laska?
- To mój nowy nabytek - dziwka z Hampbridge - odezwał się równie lodowatym tonem, co przedtem.
Powinno mnie to ruszyć. Ale przyzwyczaiłam się, a poza tym po alkoholu wszystko było takie zabawne, że po prostu sobie odpuściłam.
To spotkanie nie było jakieś długie. Urwał mi się film, więc szczególnie dużo nie pamiętam, poza kacem, co jest oczywiste.
Przez kilka następnych miesięcy przychodziłam tam praktycznie co piątek. Stopniowo przestałam nawet pić, a potem także ćpać. Co zabawne, baron narkotykowy nauczył mnie, że z uzależnienia da się wyjść. Traktował mnie z pewną dozą szacunku, bo nie dawałam sobie wejść na głowę nikomu. No i miałam świetną intuicję, więc po jakimś czasie zaczął mnie zabierać na transakcje, bym mu doradzała. Wszystkim wydawało się, że ze sobą sypiamy, co było oczywistą nieprawdą. On w życiu by mnie nie tknął, ja zresztą bym się nawet nie dała. Kiedy rozstałam się z Burnsem i poszłam na odwyk, Levis był jedną z niewielu osób z mojego starego życia, które do nowego dopuszczałam. Przychodził na moje spotkania dla uzależnionych, po prostu pomagał. Dlaczego?
Nie wiem.
Ale doceniam to, że ktoś, po kim bym się tego nie spodziewała, tak mi pomógł samą... inwencją.
To było dobre.
A mało było dobrych rzeczy w moim życiu.
*
Weszłam do swojego pokoju i zaświeciłam światło. Czułam się tak smutna, że nie zamierzałam nawet się przebierać, ale moja natura wygrała. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam piżamę. Connor oficjalnie wrócił do domu, mama rozpłakała się z radości i przytulała go raz po raz, prosząc o to, by nigdy więcej jej nie zostawiał. Nigdy nie widziałam matki tak... rozemocjonowanej.
To był ciężki dzień. Ale po raz pierwszy od dawna promień słońca przedarł się przez gęste chmury samotności i depresji. To było... przyjemne.
Gdy wyszłam z łazienki i kładłam się do łóżka, usłyszałam pukanie w okno. Zdziwiłam się nieco, ale wstałam i podeszłam do drzwi prowadzących na taras. Otworzyłam je i nagle złapały mnie jakieś ramiona i popchnęły na ścianę. Poczułam czyjeś wargi na swoich i nie musiałam się dłużej zastanawiać. Oddałam pocałunek z równą namiętnością i nie przestawałam, dopóki nie brakło mi oddechu.
- Założyłaś znowu tę piżamę - zamruczał Carter w moje usta.
Stałam spokojnie, choć serce wyrywało mi się z piersi, pragnęłam więcej. Dużo więcej.
- Co ty tu, do cholery, robisz? - warknęłam po cichu.
- Myślałaś, że po tym cudownym pocałunku w samochodzie, odpuszczę ci? - iskierki rozbawienia tliły się w jego oczach. Tych głębokich zielonych oczach.
NIE.
- Tak. To był impuls, który się nie powtórzy - odparłam, a moje serce dało mi chyba w twarz. Rwało się do niego, a ja go odpychałam. Wmawiałam sobie, że właśnie tak musi być.
- Oj, daj spokój - zmierzył mnie wzrokiem. - Patrzysz na mnie, kiedy myślisz, że tego nie widzę, zachowujesz się nerwowo i dbasz, mimo że jestem draniem.
- Zniszczysz mnie - szepnęłam.
- Możliwe. Ale jeśli ja zniszczę ciebie, ty możesz zniszczyć mnie - powiedział, przejechawszy po mojej nagiej skórze palcem. Tropem jego dotyku pojawiła się gęsia skórka.
Nie wytrzymałam. Musiałam.
Pocałowałam go.
A mur obrócił się w proch.
*
Mijały miesiące. Cztery? Pięć?
Dziesięć?
Nie miało to znaczenia. Niedługo miał się skończyć ostatni rok mojej szkolnej kariery, a potem czas na uczelnię.
Powinnam się cieszyć, prawda?
Ale nie dawało mi żyć to, że tyle czasu byłam już z Carterem, a tak naprawdę nie wiedziałam o nim nic. Zaczęło mi to doskwierać dotkliwie w momencie, kiedy próbowałam jednego wieczoru wyciągnąć od niego informacje na temat śmierci jego rodziców.
Ale tym razem nie zamierzałam odpuścić. Leżeliśmy na plaży, było już dobrze po północy. Dawno nie czułam się tak spokojna i wyciszona.
- A jeśli powiem ci, że ta prawda by cię zabiła? Przestałabyś pytać? - widziałam w jego oczach bezgraniczny smutek. Tak głęboki, jak dotąd tylko u Nicka.
- Już nie żyję, co za różnica - mruknęłam, a jego dłonie zacisnęły się na moich nadgarstkach.
- Laura, nienawidzę, gdy tak mówisz. Ja tylko przy tobie czuję, że żyję. Chcę, byś i ty to czuła - mówił z taką determinacją, że aż cieplej mi się zrobiło na sercu.
Ale i tak zdusiłam to. Nigdy się nie otworzył przede mną, nigdy mi nie zaufał, a to bolało.
- Nie zamierzam, naprawdę, nie zamierzam tego znosić. Nie ufasz mi, dlaczego więc ja mam zaufać tobie? - warknęłam, uwalniając się z jego uścisku.
- Bo pewne rzeczy nie staną się prawdą, dopóki nie wypowiesz ich na głos - nie patrzył już na mnie. Jego głos stał się mroczny, zdecydowanie nie taki, jak zwykle. Zrobiło mi się niedobrze.
- Co ty ukrywasz, Carter? - usiadłam na kocu. Wiatr zawiał nieco mocniej, musiałam poprawić wpadające do oczu włosy.
- Laura, nie pomyślałaś nigdy, że to ty żyjesz w świecie kłamstwa? Nie czułaś się obco w swojej rodzinie?
Nie rozumiałam, do czego to zmierza. To znaczy, zawsze czułam się inna, ale...
Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiam?
- Co to ma do rzeczy?
- Twoja matka nie jest twoją matką.
Osłupiałam.
Autentycznie, zaparło mi dech w piersiach.
- J-jak to? - wyjąkałam.
Nie mogłam nawiązać kontaktu z Carterem. Nie patrzył na mnie, pochłaniał wzrokiem fale ciepłego morza, a ja próbowałam pozbierać myśli. Co to znaczyło? Jaki to wszystko miało ze sobą związek?
- Twój ojciec zdradził twoją "matkę" na samym początku małżeństwa. Dobry początek - zaśmiał się gorzko.
- Skąd to wiesz? - zmroziło mnie i gwałtownie wstałam.
- Bo zrobił to z moją domniemaną matką - warknął.
O MÓJ BOŻE.
Zrobiło mi się niedobrze. Żołądek zaczął prostestować, usiłując wyrzucić popołudniową pizzę, ale połknęłam to, co miałam już w gardle.
- Czy my jesteśmy w takim razie rodzeństwem? - przełknęłam ślinę. Czułam te wymioty.
Zaczął się śmiać. Histerycznie, głośno i jak psychopata.
- Nie. Bo tak się składa, że mój ojciec także zdradził moją matkę. Patrz, co za ironia. Nasze spieprzone rodziny połączyły się dzięki nam - pokręcił głową, jakby usłyszał dobry żart.
Ale dla mnie to nie był żart. To wszystko nie miało sensu, w ogóle. W końcu nie wytrzymałam i zwymiotowałam na piasek. Wytarłam usta i patrzyłam na niego przestraszona. Co się stało?
- Zadowolona? - jego głos się załamał. - Ale to nie koniec tej historii. Mój ojciec, kiedy się dowiedział, że moja matka go zdradziła, zastrzelił ją. Na oczach Veroniki - moje serce złamało się na tysiąc kawałeczków. W tym momencie nic nie było w stanie go posklejać. Usiadłam z powrotem na koc, bo zrobiło mi się słabo. - A potem, kiedy już zrozumiał, co zrobił, zastrzelił też siebie.
W tym momencie zaczął płakać. Płakał po cichu, ale i tak szloch rozrywał moje zniszczone serce.
- Ale... kiedy to było? - zapytałam, próbując doprowadzić swoje trzęsące się ciało do porządku.
- Cóż, ojciec nie wiedział, że urodziła drugą dziewczynkę, gdyż był wtedy w delegacji i sam zdradzał. Dowiedział się po kilku latach, znalazł w papierach ugodę twojego ojca i mojej... - splunął z pogardą - matki. Według niej miała nigdy nie nawiązywać z tobą kontaktu. Potem przyjęła do rodziny mnie, pewnie pełna wyrzutów sumienia, że nie była lepsza od mojego ojca. Miałem cztery lata, a Veronica trzy. Nieważne, że ona tego nie pamięta. Ona wie, że coś się wydarzyło. I nadal ma koszmary - odpowiedział załamującym się głosem.
- Veronica jest moją... siostrą? - otworzyłam szeroko oczy.
- Nie mów jej tego, pod żadnym pozorem - odrzekł ostrzegawczo. Co się stało z Carterem, z którym chwilę temu się całowałam?
- Nie zamierzam.
To było chore. Veronica była moją siostrą! A Carter jej bratem, ale moim nie. Miałam mętlik w głowie. Myśli samoistnie przelatywały przez mój ogarnięty bezkresem pustki mózg.
- Ja... nigdy nie chciałem ci tego powiedzieć. Nigdy. Wiedziałem, że to nas zniszczy.
Podpuchnięte powieki, czerwone policzki, zmierzwione włosy. A on nadal wydawał mi się idealny. Piękny, nawet w totalnym bałaganie. Potrzebowałam pokazać mu, że nic nie jest w stanie nas zniszczyć. Dopiero teraz zrozumiałam, że kiedy zaczął rozkruszać most, powoli rozpoczął także nieodwracalny proces. Zaczęłam się zakochiwać. Ścisnęło mnie w dołku, gdy sobie to uświadomiłam. Zrobiło mi się słabo i wiedziałam, że mam przechlapane.
Choć ufałam mu praktycznie całą sobą, nie wiedziałam, co począć z tą rewelacją. To nie było subtelne, jak z Nickiem. Kiedy byłam przy Carterze, mój temperament miał ochotę wylać mi się spod skóry. Czułam całą sobą jego obecność i potrzebę jego dotyku, choć przez kilka miesięcy skutecznie udawało mi się to tłumić. W tamtym momencie po prostu kazałam mu się zamknąć i go pocałowałam.
Mocno, bez żadnych granic, nie powstrzymywałam się, nie zamierzałam przestać.
- Carter, to nie pierwsza rzecz, która tak mnie zszokowała w moim życiu. Nigdy nas nie zniszczysz - szepnęłam w jego usta.
- A jeśli oboje mamy we krwi zdradę? - zapytał z niepokojem, wciągając głośno powietrze, kiedy pocałowałam go w to jedno bardzo wrażliwe miejsce za uchem.
- Przetrwamy.
- Skąd wiesz?
- Bo cię kocham - popatrzyłam mu głęboko w oczy i zobaczyłam coś, czego się bałam.
Niepewność.
Będę ją w nim dusić każdego dnia.
Dopóki moje serce bije.
*
Prawdopodobnie skończę opowieść jeszcze przez skończeniem życia. Albo... na odwrót.
Connor był wzorowym synem. Zauważyłam, że jak ja, potrzebował motywacji. I dla niego motywacją także było odnalezienie miłości. Co zabawne, znalazł ją w ostatniej osobie, jakiej bym się spodziewała.
- Maddie...? - oczy niemal wyszły mi z orbit. Malutka, blondwłosa dziewczyna trzymała za rękę mojego brata.
- Hej, Laura - wyszczerzyła się.
Tego się nie spodziewałam.
- Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? - skrzyżowałam ręce na piersi.
- Cóż, dzisiaj, siostrzyczko - wzruszył ramionami i się lekko uśmiechnął.
- Oj, nie denerwuj się, myszko, nie lubię tego - szepnął mi we włosy Carter, przyciągając do siebie.
Poczułam palące ciepło w brzuchu i na policzkach.
- Widzę, że ty też sobie kogoś znalazłaś - Maddie zaciekawionym wzrokiem przesunęła po naszych złączonych dłoniach i panującej między nami poufałości.
Spojrzałam w piękne oczy swojego chłopaka i nie mogłam wyjść z podziwu, jakie są głębokie.
- No, znalazłam - i musnęłam delikatnie jego uśmiechnięte usta.
*
Miłość to taka zabawna rzecz. Przychodzi, kiedy chce, odchodzi, kiedy chce, a mimo jej kaprysów, każdy pragnie doznać jej choć chwilowo.
Moją pierwszą miłością i bohaterem był mój tata. Ideał wśród ideałów, wykształcony, z mnóstwem sukcesów w kieszeni, z piękną rodziną na czele. Zawsze dawał mi wszystko, czego chciałam i nie oczekiwał w zamian niczego. Cierpliwie wybaczał mi każdy błąd, próbował prowadzić dobrą drogą, choć byłam uparta ja cholera i nie dawałam się utemperować. Z czasem jednak tata tracił na znaczeniu. Był maszynką, dzięki której miałam pieniądze, ubrania i obrzydliwie bogatych przyjaciół na salonach. Szacunek zniknął. Zaczęłam dorastać.
Mając piętnaście lat, moje pojęcie miłości było już skrzywione. Burns wydawał mi się być tym pierwszym i jedynym. Dawał mi koks, a ja mu siebie. Wydawało mi się, że tak ma być. Byłam tak młoda, tak niedoświadczona, że byle facet wydawał mi się być ideałem, o ile był od czasu do czasu także dżentelmenem. Z czasem zrozumiałam, jak toksyczna i nienormalna jest nasza relacja. Zerwanie jej było bolesne, ale to tylko imitacja miłości, więc rozdarcie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
Nick był moim wybawicielem. Tym, który miał spędzić ze mną całe moje życie, ratując od tych głupot, które robiłam w przeszłości. I udawało mu się to. On pierwszy naprawdę miał dla mnie znaczenie, a jego utrata zniszczyła mnie. To była moja pierwsza prawdziwa miłość. Może bez fajerwerków, ale była głęboka i wiążąca. Czułam się przywiązana do niego. Czułam się przywiązana do uczucia, jakim go darzyłam. A on doszczętnie zniszczył tę piękną emocję, doprowadzając mnie na skraj załamania, nie pierwszego w moim życiu. To przez niego stałam się tak zgorzkniała i zamknięta na otaczający mnie świat.
Ostatnim w moim życiu był Carter.
Co za ironia.
*
- "O dwóch ser­cach śniłem, lecz się po­myliłem. Jed­no mi zab­ra­li, drugie zagubiłem" - przeczytałam cicho, wiedząc już, co będzie przedstawiał mój nowy szkic, a potem obraz.
- Kto to powiedział? - zapytał Carter, który z zainteresowaniem delikatnie jeździł opuszkiem palca po moim nagim ramieniu.
- Abbadon - odparłam, rozkoszując się dotykiem mojego chłopaka.
Mój chłopak.
To nadal brzmiało niewiarygodnie.
- To anioł śmierci, prawda? - zmarszczył brwi.
Pokiwałam powoli głową.
- Podczas jednej z rozmów z ojcem Oliverem powiedział mi to. A teraz znajduję to w starym notatniku ojca. Ciekawe, prawda? - pokazałam mu palcem zdanie na początku jednego z dzienników, których mama nie wyrzuciła.
Dziwnie było mi rozmawiać z mamą, kiedy już dowiedziałam się, że tak naprawdę nią nie jest. Ale stłamsiłam tę niezręczność na rzecz otwartości, z jaką zaczęłam się wobec mnie obchodzić. Poczułam, że naprawdę jest moją mamą, nieważne czy mamy te same geny, czy nie.
- Ojciec Oliver to bardzo mądry człowiek - szepnął mi chłopak do ucha i zaczął je przygryzać. Jęknęłam.
- O tak, bardzo - z równą zawziętością poczęłam znaczyć pocałunkami jego szyję.
Nagle chłopak przerwał.
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak długo na ciebie czekałem. Co, jeśli złamię ci serce, całkiem przez przypadek? - popatrzył na mnie kolejny raz z tą niepewnością, która była zupełnie niepotrzebna.
Położyłam jego ręce na swoich ramionach, a w dłonie wzięłam twarz Cartera i przybliżyłam się. Patrzyłam mu w oczy z taką intensywnością, ze aż rozbolała mnie głowa.
- Carterze Owen, dzięki tobie odzyskałam swoje serce - powiedziałam i złożyłam na jego wargach obietnicę. Że go nie zostawię.
I to była prawda.
*
Chcecie wiedzieć, jaki sens miała ta historia?
Ja też.
Bo tak naprawdę się nie zdarzyła.
Przynajmniej nie w całości.
A ból zostanie w moim sercu już na zawsze.
W sercu, które już nie bije.
*
Tym razem opowiem tę historię tak, jak ona wyglądała.
Nie bójcie się, nie pominę niczego. Nie zamierzam nigdy więcej ukrywać tego, co się stało. Nie zamierzam udawać, że to wszystko to chory żart.
Gotowi?
Zaczynamy.
*
Obudziłam się z potwornym bólem głowy, nie wiedząc, gdzie jestem.
Zamrugałam kilkakrotnie, aby odzyskać ostrość widzenia i szybko ogarnęłam wzrokiem pomieszczenie, w którym się znajdowałam.
Co, do cholery...?
To był dokładnie ten sam pokój, w którym niejaki Andrew Burns, nauczyciel z Hampbridge, okrytej niesławą szkoły z internatem, mnie rozdziewiczył. Ciemnozielone ściany, w jednej wbudowana biblioteczka, w lewym rogu wielkie łóżko, a na parapetach ogromnych okien z widokiem na zatokę Diamond mnóstwo kwiatów doniczkowych. Która jest godzina?
Siedziałam na środku tego przestronnego pomieszczenia i rozglądałam się półprzytomna, gdy nagle usłyszałam:
- Obudziliśmy się, co skarbie? - zaszczebiotał rozkosznie Burns, którego wcześniej nie zauważyłam.
Krew zaszumiała mi w uszach. Byłam po prostu wściekła, do pieprzonych granic pieprzonej możliwości. Skupiłam się na swoim głosie, który był zachrypnięty. Czyżbym krzyczała?
- Czego ty ode mnie chcesz? Skąd się tu wzięłam? Na jakiej, kurwa, podstawie oni cię wypuścili? - wysyczałam, szamocząc się z ostrymi powrozami, którymi byłam przywiązana do krzesła.
- Strasznie dużo pytań zadajesz, wiesz, mała? - odpowiedział pytaniem na pytanie mężczyzna. Widziałam w jego oczach iskierki rozbawienia. Albo haju, tego też nie jestem pewna.
- Dobra, możesz zrobić ze mną, co tylko chcesz, tylko mnie wypuść - jęknęłam, bo wiedziałam, jak łatwo go będzie urobić.
- O nie, nie. Zresztą, wszytko, co chciałem, już zrobiłem. A ty mi przyklasnęłaś. Jezu, zapomniałem, jaka jesteś nieziemska na haju. Taka wolna, niczym nieskrępowana. Prawdziwa dziwka z krwi i kości - mówił, ale tylko w połowie do mnie. Był w swoim chorym, pozbawionym sumienia świecie. - A wiesz, co jest najlepsze? Mam piękny film z tego -  zachichotał. - Wszyscy wiedzą, kim byłaś, więc nikogo to nie zdziwi. Słodka zemsta, co?
Poczułam mętlik w głowie. Nie, nie wszyscy wiedzą. Ziemia zaczęła osuwać mi się spod nóg.
- W żadnym wypadku, Andrew - zawarczałam, gotowa by zerwać się razem z krzesła i wywinąć mu każdy staw. - Dlaczego musiałeś mnie porwać i naćpać?
Burns zacisnął wargi i po chwili odparł:
- Inaczej byś mi nie dała.
- Właśnie tu cię zaskoczę. Jestem wolna i do wzięcia. Gdybyś tak pogadał ze mną, zamiast robić to tak, jak w Angeles, może inaczej by to wyglądało. Nie zawsze jestem chętna - próbowałam być ponętna, ale sznur wbijający mi się w kostki i to, co mi podał, skutecznie niweczyły moje starania.
- Kłamiesz. Łżesz, jak suka, wiesz? - w jego oczach pojawił się ogień. Co ten psychopata planował?
- Nie, nie kłamię - zaprzeczyłam drżącym głosem, coraz bardziej przerażona.
- Kłamiesz. I pożałujesz tego.
Nim się obejrzałam, dostałam w twarz z całej siły. Po chwili poczułam krew spływającą mi z nosa i oka. Zacisnęłam jednak zęby i postanowiłam, że nie będę płakać. Nie złamie mnie.
- Na tylko tyle cię stać? - zapytałam wyzywająco. Momentalnie przestało obchodzić mnie, co mi zrobi. Byłam bezgranicznie wściekła.
Mężczyzna przyłożył mi kopniakiem w brzuch. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, ale i tym razem nie dałam mu satysfakcji i nawet jedna łza nie poleciała z moich oczu. W końcu zaczął zaciekle okładać mnie po twarzy i klatce piersiowej. Ból był nie do zniesienia, ale i tak nie rozpłakałam się.
Bądź silna.
Laura.
Raz po raz walczyłam o oddech, za każdym razem czułam bolesne ukłucie w klatce piersiowej, ale to nie powstrzymywało mnie przed szyderczym, przerywanym śmiechem. Byłam złamana na tak wiele różnych sposobów, że nie robił mi różnicy ten jeden. Tak właściwie, myśl, że miałabym wreszcie skonać, była w jakiś sposób kojąca. Odpocząć od bałaganu i smutku, od zmęczenia psychicznego, od bólu przez samo patrzenie w lustro? Chętnie.
- Nadal nie masz dość? - usłyszałam w jego głosie zdziwienie.
- Nigdy nie mam dość - popatrzyłam mu prosto w oczy i nie zamierzałam przestać.
To uwolniło demona. Krzyknął ze złością i kopnął mnie w brzuch tak, że poczułam łamiące się kości. Zassałam powietrze, zupełnie zaskoczona intensywnością bólu. To był zupełnie nowy poziom. Z chorą rozkoszą przyjęłam kolejne fale bólu, które sprawiały, że czułam się  żywa. Żywa i rozpalona.
Z zaciekłością zadał mi kolejny cios w twarz i dam sobie rękę uciąć, że pogruchotał mi nos. Z jakiegoś powodu i to nie stanowiło dla mnie problemu.
To tylko nos.
Moja dusza już i tak jest bardziej zniszczona.
Ból promieniował w prawie każdej części mojego ciała, a jednak umysł miałam przeraźliwie rozjaśniony i świadomy tego, że długo nie pociągnę. Nie przejmowałam się tym. Czułam się żywa, po raz pierwszy od lat i nie zamierzałam z tego rezygnować, nawet za cenę własnego życia.
- Teraz, dziwko, przejedziemy się - powiedział słodkim głosem, na który zareagowałabym dreszczami, ale moje ciało próbowało wyjść z szoku po zadanych mu obrażeniach.
Rozwiązał mnie, złapał za ręce i przeciągnął sobie przez barki. Czułam się, jak jeleń niesiony na ubicie, ale nie rozwodziłam się nad tym w myślach.
Jakie odżywcze było to doznanie bólu. Nadal rozchodził się falami po moim brzuchu, po twarzy i w nogach. Płuca sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały pęknąć, a oddech miałam świszczący. Burns wrzucił mnie bez cienia delikatności na tylne siedzenia samochodu, a po sekundzie usiadł na miejscu kierowcy i bez zapinania pasów ruszył z piskiem opon.
- Wiesz, co zawsze w tobie uwielbiałem? - jego wzrok skierowany był na mnie za pomocą przedniego lusterka. Kiedy nie odpowiedziałam, kontynuował: - To, że byłaś taka władcza. Silna, nigdy się nie poddałaś, nawet w sytuacji niebezpiecznej dla twojego zdrowia czy nawet życia, jak teraz na przykład. Nie chcę cię zabijać. Nie chciałem nawet cię skrzywdzić. Jesteś piękna, mądra i doskonała do łóżka. Ale jednocześnie stanowisz zagrożenie dla mojego małego interesu.
- Czy nie dałam słowa, że cię nie wsypię, jeśli się ode mnie odwalisz? - wycharczałam, dławiąc się krwią. Splunęłam nią na podłogę samochodu, a Burns się skrzywił.
- Problem w tym, że za bardzo lubię cię pieprzyć, by odpuścić. Jesteś lepsza, niż jakikolwiek narkotyk.
To nie brzmiało jak komplement. W jego ustach brzmiało jak przekleństwo.
- Cóż, teraz taka połamana na nic mi się nie przydasz - skwitował. - Podrzucimy cię gdzieś.
Zaczęłam się śmiać i kaszleć krwią jednocześnie.
- Zawieziesz mnie do szpitala?
- Jaja sobie robisz? -  zaśmiał się groźnie. - Wyrzucę cię gdzieś i dam ci zdechnąć. Może do tego twojego kochasia?
- Nicka? - zdziwiłam się.
- Owena - odparł z autentycznym obrzydzeniem.
No jasne. Nie pomyślałam o nim.
- Wiesz, gdzie mieszka? - zdziwiłam się.
- Wiem, gdzie mieszka każda gnida, która krzyżuje mi plany.
Nie próbowałam dociekać, o co chodzi. Choć tak naprawdę chyba wiedziałam.
Przez resztę drogi milczał. Raz po raz kaszlałam krwią i coraz trudniej było mi oddychać. Ból się potrajał z każdą sekundą, a moje ciało zaczęło płonąć żywym ogniem. Przestało być przyjemnie.
Wreszcie się zatrzymał.
- No, żegnaj, moja mała dziwko - szepnął mi do ucha, łapiąc mnie w ręce, a następnie rzucając na chodnik.
W tym momencie chyba pękła mi czaszka. Ostatkiem sił wciągnęłam powietrze. Ciało przestało reagować na myśli, nie byłam w stanie się ruszyć.
Był dość wczesny ranek. Może ósma, powietrze było jeszcze rześkie, a słońce nie raziło. Listopad pełną parą.
Nagle usłyszałam jakiś dźwięk. Chyba drzwi, nie mam pojęcia, nie byłam w stanie obrócić głowy.
Ciche kroki.
- O mój Boże! - to na pewno słyszałam. Carter. - Laura, słyszysz mnie? Dzwonię po karetkę.
Nie byłam zdolna poruszyć nawet palcem. Chciałam go powstrzymać. Chciałam wreszcie odejść.
To było za trudne.
- Tak, Lake Street. Ona jest poważnie ranna, nie reaguje. Czy oddycha...? - przybliżył się. Mój świszczący oddech nie był nie do zauważenia. -  Tak, oddycha, ale ledwo. Wszędzie jest krew, wylewa się spod głowy. I chyba ma połamane żebra. Jak to nic mam nie robić do przyjazdu sanitariuszy?! - wrzasnął do słuchawki rozemocjonowanym głosem.
Czułam to, po prostu czułam, że to koniec. Moje ciało poddawało się, niespokojne bicie serca zaczęło zwalniać. Oddech nadal był głośny, ciężki i nie do wyrównania. Chciałam powiedzieć cokolwiek.
Ale choć się starałam, nie byłam w stanie.
Umierałam, ale nie czułam się źle. Znowu będę z moim tatą, osobą, która wspierała mnie bezwarunkowo, choć byłam naprawdę okropna.
Całe zmęczenie życiem spadło na mnie w tej chwili i przycisnęło do zimnego chodnika, pełnego mojej krwi. Zdrada Nicka, te wszystkie lata zagłuszania pustki piciem, seksem i narkotykami. Podcinanie żył, psychiatryk. Każdy szary dzień aż do momentu wejścia do windy z Carterem.
Carter.
Laura.
- Dopóki moje serce bije - wysapałam ostatkiem sił.
To było to.
Moje serce zaczęło się poddawać.
- Laura, nie możesz odejść - jego głos błagał mnie z nadzieją.
Nadzieją, która nie miała racji bytu.
Nadzieją, która umarła wraz ze mną.
Wiedziałam, że złapał mnie za rękę, choć tego nie czułam. Wiedziałam, że płacze, choć mój słuch odchodził wraz z resztą zmysłów. Wiedziałam, że mnie kocha, choć nigdy tego nie powiedział.
Nie musiał mnie znać, a ja nie musiałam znać jego, by wiedzieć, że to jest miłość.
Niby jakim cudem to wiedziałam?
Nie wiem.
To się po prostu wie.
Moje serce stanęło. Płuca nie potrzebowały już powietrza. Krew nie musiała już dostarczać mózgowi tlenu z płuc. Mózg nie potrzebował krwi, w której byłby tlen. Ale serce nadal chciało miłości.
Bo miłość nie umiera, jak ciało.
Bo miłość trwa, mimo wojny, śmierci i pożogi.
Bo miłość nie wybiera.
Pojawia się i znika, kiedy tylko chce.
A każdy pragnie miłości.
Choćby na chwilę.
Nawet, jeśli po niej nastąpi ból.
- Laura, straciłem cię - usłyszałam szloch, nie wiem, czy był wytworem mojej wyobraźni.
Może stracił mnie. Ale mojej miłości nie stracił.


Nie żyję.
Już nie.


----------------------------------------
No, a to trzecia.
Najsmutniejsza. I pokazująca, jak bardzo było ze mną kiedyś źle.
Mam nadzieję, że Wam się choć trochę podoba ♥
To było ciężkie, wyciągać z siebie każdą myśl, każdą emocję i przelewać ją na ten tekst. Jestem bardziej, niż dumna. Zajęło mi to przeszło rok, ale nie żałuję. 
Wyzdrowiałam przecież.
To tyle.
Jesteście najwięksi ♥
To jest mój setny i ostatni post na tym blogu. Dziękuję każdemu, kto tu wrócił dla tej historii.
Nawet, jeśli nie komentujecie ♥
Dajcie znać, czy chcecie, żebym jeszcze pisała!


3 komentarze:

  1. :') Ja też jestem z Ciebie dumna!
    Historia jest fenomenem. Cieszę, że Ci pomogła! :)
    Pozdrawiam
    Ania xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta opowieść rozwaliła mnie totalnie... Dziękuję Ci, że piszesz tak wspaniałe rzeczy ;)
    Cieszę się, że napisanie tej historii pozwoliło na wylanie swoich uczuć :D
    I myślę, że jak jeszcze coś skrobniesz, to się nie obrażę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam to znowu ja :P
    Melduję się po raz drugi, aby dodać obiecany, dłuższy komentarz. No to zaczynamy! :)
    Po pierwsze( haha czuję się, jakbym zaczynała pisać rozprawkę) opiszę bohaterów. Naprawdę zaintrygowałaś mnie relacją Laury i Cartera. Te dwie postaci najbardziej polubiłam. Ta dziewczyna dużo przeszła i szkoda, że te "drugie" zakończenie jest takie smutne, ale widać, że włożyłaś w to opowiadanie sporo pracy. Co do Very- bardzo sympatyczna osoba, a Lucas, który na nią tak nagadał, szkoda słów. Wkurzał mnie po prostu :P
    Fabuła. To dynamiczna akcja, czyli coś co lubię. Nawet obszerne opisy, które nie nudzą, a to plus ;) Chapeau bas. Widać, że przemyślałaś to. Mistrzostwo!
    Jako minus dam na pewno błędy, których zawsze kilka było w każdej części, ale to pikuś przy całokształcie!
    Kurde, nie przypadło mi do gustu też zakończenie "te drugie". Nie lubię smutnych końców! :D
    Jednakże cieszę, że to Ci pomogło.
    Jeśli chodzi o dalsze prace to z chęcią będę czytać to, co napiszesz, a może wydasz książkę? :) Kto wie!
    Reasumując, te opowiadanie wyszło Ci genialnie. Muszę to stwierdzić (mam nadzieję, że się na mnie za to nie obrazisz), że jest ono lepsze, o tej historii, którą stworzyłaś na tym blogu. Wiemy, że nie jest idealne, bo takich prac nie ma, a jeśli są to nieprawda! :D
    Wielki szacunek. Gratuluję jeszcze raz!
    Pozdrawiam
    Ania xoxo
    P.S. W mojej głowie wyglądało to na dłuższą wypowiedź :P

    OdpowiedzUsuń