niedziela, 15 listopada 2015

Złamani #1

"O dwóch ser­cach śniłem, lecz się po­myliłem. Jed­no mi
zab­ra­li, drugie zagubiłem"

Chciałam podzielić się z ludźmi tą historią. Ale podawanie swojego nazwiska, kiedy jest to tak nieetyczne, nie wchodzi w grę. Doradzili mi nazwać się inaczej, zupełnie inaczej.
Niepokorna, godna zapamiętania, silna i wytrwała?
LAURA.
Tak, niech będzie Laura.
Nazywam się Laura Thapman.
A to jest historia zagłady.


Patrzyłam na ten obraz pół godziny.
Nadal nic.
Czułam się obco w miejscu, gdzie podobno każdy może znaleźć schronienie.
Szepty, wszędzie dookoła. Szepty otaczały mnie zewsząd, odbijały się echem od potężnych, monumentalnych wręcz, ścian wielkiej budowli.
Usłyszałam pukanie, a zaraz potem szelest kurtki. Podniosłam się lekko z ławki i uklęknęłam w konfesjonale.
- Dzień dobry - cicho powiedziałam.
- Moje dziecko, pierwszy raz cię tu widzę, skąd jesteś? - spytał ksiądz zza kraty.
- Właściwie, jestem tu, bo... - zacięłam się. - Nie wiem, po co - westchnęłam i podniosłam się z klęcznika.
Ksiądz wyszedł z konfesjonału i zmierzył mnie wzrokiem. Nie był w podeszłym wieku, miał może 50 lat, nie więcej. Twarz miał pooraną biegiem czasu, a włosy już lekko zbielały.
- Porozmawiamy przy herbacie po spowiedzi, dobrze? - patrzył na mnie przenikliwie. Wiedział, że i tak przytaknę. A ja potrzebowałam rady.
- Dobra - skinęłam głową wreszcie. Usiadłam w ławce i czekałam. Ludzie pojawiali się i znikali, wszyscy patrzyli na mnie, jakbym była wcieleniem szatana. Minęło może 20 minut, gdy kapłan skończył spowiadać. W milczeniu podążyłam za nim na plebanię. Usiedliśmy na ganku przy kapliczce z figurą jakiejś świętej, czy coś. Zaparzył herbatę i nalał ją do dwóch niebieskich filiżanek.
- A więc? - spojrzał na mnie wyczekująco. - Zacznijmy od tego, jak masz na imię?
- Laura - odparłam krótko.
- Lauro, z czym do mnie przychodzisz?
- Ja nawet nie jestem katolikiem - wyznałam, ale duchowny nawet nie drgnął. - Ale słyszałam, że księża są nie raz bardzo dobrymi doradcami, a ja mam ostatnio dużo problemów...
- Pomogę ci z chęcią, co cię gryzie? - patrzył na mnie ze zrozumieniem, jakiego dawno w żadnych oczach nie widziałam.
*
Leżałam na łóżku, wpatrując się tępo w sufit. Co ja mam ze sobą zrobić? Co mam zrobć z tą pustką? Czy spotkanie swojej miłości jest takie trudne? Czy zdrada musi tak boleć? Nie zawsze byłam taka marudna i zmęczona życiem.
- Skończ już pieprzyć, Laura - mruknęłam sama do siebie i zeskoczyłam z łóżka. Włączyłam odtwarzacz i po pokoju rozniosła się łagodna fala muzyki. Usiadłam na krześle przy stole kreślarskim. Chwyciłam ołówek do dłoni i chwilę wpatrywałam się w arkusz czystego papieru. Z czasem pojawiały się na nim kolejne kreski. Wkrótce na kartce pojawiła się twarz. Była smukła i... znajoma. Lekko skręciłam głowę w lewo i wbiłam wzrok w rysunek. Mały, delikatnie zadarty nos, smukła twarz, wydłużona żuchwa, cienkie usta, zapadnięte policzki i szeroko rozwarte oczy zasłonięte mgiełką, cienkie zmarszczki od uśmiechu.
To...
- Niemożliwe - moja mama wciągnęła powietrze, stojąc za mną. - Dlaczego to narysowałaś? - popatrzyła na mnie surowo.
- Ja... nie wiem - wyznałam.
- Dziecko... nie powinnaś rysować swojego ojca. Czy świadomie czy nie, nie powinnaś, do cholery! - jej ton wyrażał zdenerwowanie, jakiego dawno nie widziałam. Szczerze mówiąc, nie poznałam go do momentu, gdy mama tego nie powiedziała na głos. Czułam, że ta twarz jest znajoma, ale... no właśnie, ale.
- Przepraszam - rzekłam ze skruchą.
- Nic się nie dzieje... po prostu żadna z nas jeszcze się nie pogodziła z jego śmiercią. Ale nie przypominaj go sobie. Bo znów skończy się psychologiem, a nie chcesz tego, prawda? - popatrzyła na mnie.
Musiałam powiedzieć to, co ona chciała słyszeć, nie mogłam jej już niszczyć.
- Nie chcę.
- A teraz, połóż się już. Jutro zaczynasz nowe życie, nie pozwól sobie na zbędne zmęczenie - powiedziała, już opanowana, po czym podeszła do drzwi.
- Dobrze - skinęłam pokornie i usiadłam na łóżku.
- Dobranoc, kochanie - dodała jeszcze, dotykając klamki.
- Dobranoc - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Gdy wyszła, bezwładnie opadłam na łóżko i westchnęłam. Od jutra zaczynam życie w nowej szkole.
Muszę zrobić dobre wrażenie. Gdyby to tylko było takie proste. Trzeba się uśmiechać i być radosnym. Podczas, gdy ja jednocześnie straciłam dwie ważne rzeczy i czuję się bezwartościowa, pojawia się kolejny ciekawy problem.
"Pamiętaj, co mówił ci ojciec Oliver, nie poddawaj się.", jakiś głos w mojej głowie się odezwał. Oh, czyli wola walki mnie nie opuściła?
Z tą myślą po prostu odpłynęłam w niebyt.
*
Budzik był punktualny. O 7 zwlekłam się półprzytomna z łóżka i podążyłam do łazienki, by się rozbudzić i odświeżyć. Umyłam i wysuszyłam włosy, wzięłam prysznic, umyłam zęby i nałożyłam delikatny makijaż, uprzednio ubierając szary mundurek nowej szkoły. Uczesałam niesforne brązowe loki i założyłam niebieską opaskę na włosy. Wzięłam z pokoju torbę z potrzebnymi rzeczami i zeszłam na dół, zamykając za sobą z trzaskiem drzwi. Przywitał mnie lekki zapach tostów i soku pomarańczowego.
- Dzień dobry, Laura - mama przywitała mnie z uśmiechem. Na stole czekało na mnie śniadanie. Usiadłam na krześle i ugryzłam kanapkę. Poczułam woń ukochanego cynamonu. Syrop klonowy rozpływał się w moich ustach. - Jeszcze 10 minut, zjedz spokojnie. A potem jedziemy.
Kiwnęłam głową, mając usta pełne od soku. Szybko go połknęłam.
Wyjęłam telefon z kieszeni w spódnicy. Odblokowałam ekran, na którym wyświetliło się chyba z 20 wiadomości od Nicka, mnóstwo nieodebranych połączeń od Victorii oraz dwa maile ze szkoły. W pierwszym było krótkie przywitanie od pani dyrektor, a w drugim jakieś informacje o tradycjach i takich tam. Wyłączyłam ekran, uprzednio usuwając wszystkie niepotrzebne powiadomienia i schowałam telefon do kieszeni.
W hallu ubrałam swoje ulubione czarne conversy i właściwie byłam już gotowa. Otworzyłam drzwi, a w twarz uderzyło mnie jaskrawe światło promieni słonecznych. Lekki materiał mundurka był zwiewny, toteż wcale nie było mi gorąco. Wciągnęłam głęboko powietrze do płuc.
Poczułam determinację, jakiej dawno nie doświadczyłam.
- Gotowa na swój pierwszy dzień? - zapytała mnie mama, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Jak cholera - uśmiechnęłam się lekko.
- Wskakuj do samochodu.
Wypełniłam prośbę mamy i wsiadłam do pojazdu. Zapięłam pasy i włączyłam w słuchawkach "Push Pull", które ostatnimi czasy było moim jedynym oparciem emocjonalnym.
Mama ruszyła z podjazdu i wkrótce byłyśmy przy skrzyżowaniu. Otworzyłam oczy i popatrzyłam przez szybę.
Jakiś chłopak stał oparty o framugę drzwi Starbucksa, jakby na kogoś czekał. Miał w dłoni kubek kawy i bawił się telefonem. Ułamek sekundy później podniósł wzrok i popatrzył prosto na mnie. Jego twarz nic nie wyrażała, po prostu pusto wpatrywał się we mnie z lekko otwartymi ustami. Był naprawdę przystojny.
Chwilę później z wnętrza kawiarni wyłoniła się śliczna blondynka, która powiedziała coś do chłopaka. Ten jednak nadal patrzył na mnie. Nagle dziewczyna również popatrzyła w tą stronę, ale wydała się mnie nie dostrzec.
Za to ja rozpoznałam ją.
- Victoria - szepnęłam. W tym momencie światła zmieniły się i mama ruszyła.
- Mówiłaś coś, skarbie? - zapytała.
- Nie - zaprzeczyłam, marszcząc brwi.
- Może mi się przesłyszało...
- Może - mruknęłam. Poczułam się lekko zraniona.
Vica dopiero, co zerwała z jednym, a już znalazła następnego. Dlaczego nie? Zaczęłam się zastanawiać, jaki był sens naszej przyjaźni. Ona szalała, a ja broniłam jej tyłka przed konsekwencjami, a dostawałam w zamian tylko zestaw obelg i krytyki. A po tym, co zrobiła mi jakiś czas temu, właściwie już się nie przyjaźnimy. Choć, ona pewnie sądzi inaczej.
Wkrótce samochód zaparkował na parkingu przed budynkiem szkoły.
- Powodzenia, skarbie. Pokaż im, jaka świetna jesteś - powiedziała mi mama, gdy wysiadałam z auta.
- Dzięki, mamo - zaśmiałam się i skierowałam w stronę drzwi głównych. Otworzyłam je i patrząc na tablice informacyjne "Angeles High School" rozszyfrowałam, którym korytarzem powinnam iść, by dotrzeć do sekretariatu. Nie śpiesząc się zbytnio, dotarłam na miejsce dopiero pięć minut później, chłonąc po drodze każdy detal mijanych ścian.
Dzwonek miał zadzwonić za jakieś sześć, miałam więc odrobinę czasu. Zapukałam delikatnie do drzwi, otworzyła mi urocza brunetka w ogromnych czarnych okularach.
- No nareszcie. Jesteś Laura, prawda? - popatrzyła na mnie i rzeczowo zapytała.
Była ubrana przerażająco schludnie, podczas, gdy ja nie zachowałam dbałości o każdy detal. U mnie koszula mundurka była luźno wsadzona w spódniczkę, a u niej dokładnie wepchnięta, nie zostawiając ani odrobiny przestrzeni między materiałem a skórą. Była bez zagnieceń, idealnie dopasowana. Ciemne włosy miała ułożone kaskadą na prawym ramieniu, były podobnej długości, co moje. Na nogach miała białe rajstopy, przywodzące na myśl szkołę z internatem, w której się uczyłam przez jakieś trzy lata będąc w podstawówce. Na stopach miała czarne półbuty z kokardkami na zapinkach. Jej skóra była nieskazitelna, jedynym akcentem makijażu była pomadka na ustach i tusz na rzęsach. Jednym słowem- wydawała się idealna. Panowała nad nią aura pewności siebie. A jej wyrazem twarzy było znudzenie i niesmak. Zastanawiam się, czy to ja go spowodowałam.
- Tak, jestem Laura - skinęłam lekko głową.
- Chodźmy - rzekła władczym tonem. Bez słowa podążyłam za dziewczyną.
Przeszłyśmy obok rzędu szafek, zatrzymałyśmy się dopiero przy ostatniej. Była krwistoczerwona i miała numer 362B.
- No, to będzie teraz twoja szafka. Łap klucz - rzuciła mi mały srebrny kluczyk z czerwonym brelokiem. - Tu masz plan lekcji - podała mi kartkę papieru. - Na pierwszą lekcję się spóźnisz, muszę oprowadzić cię po szkole. Tak w ogóle, to jestem Veronica - dziewczyna niezręcznie wystawiła rękę.
Potrząsnęłam nią.
- Miło poznać - mruknęłam.
- Przez najbliższe dni będę twoją przewodniczką, informatorką czy po prostu... przyjaciółką - powiedziała znacznie bardziej przyjaznym głosem. - Gdybyś się w czymś gubiła, pytaj. A teraz, chodźmy, nie chcę ci zająć całego dnia.
Przez chwilę wyczułam w jej głosie niepewność. Było to dość dziwne, zważywszy na fakt, że wydawała się być ponad wszystkimi. Miałam wrażenie, że ona potrzebuje przyjaciółki. A może po prostu mi się wydawało? Szłam za nią i w milczeniu przysłuchiwałam się jej słowom.
- Raz w tygodniu, w środę zazwyczaj, na drugiej lekcji jest apel na auli. Dyrektor ogłasza różne rzeczy, przewodniczący szkoły dodaje coś od siebie, nic takiego. Niedługo przyzwyczaisz się do rytmu zajęć, powinnaś zapisać się na jakieś dodatkowe, pozbierasz trochę punktów. Jest szeroki wachlarz naprawdę różnych kół zainteresowań, na pewno znajdziesz coś dla siebie - Veronica stanęła przy szerokich drzwiach, po czym rozsunęła je.
Przed oczyma pojawiła mi się ogromnych rozmiarów jadalnia. Trzynaście sporych okrągłych stołów było rozsianych po całym pomieszczeniu. Na samym końcu była długa oszklona lada, na której na razie było pusto, ale można się domyślić, co tam będzie podczas lunchu. Z sufitu zwisały długie, białe lampy w kształcie kul. Naprawdę stylowo urządzona szkoła.
- Dobra, pokazałam ci właściwie wszystko. Poradzisz sobie, czy mam iść z tobą? - popatrzyła na mnie z troską.
- Mam teraz - spojrzałam na plan lekcji - hiszpański. Wydaje mi się, że sobie poradzę - blado się uśmiechnęłam. Nadal byłam jednak zdystansowana.
- Nic ci nie jest? Nie wyglądasz za dobrze - zmarszczyła brwi brunetka.
- Nie, czuję się dobrze - zaprzeczyłam.
- No nic. Wypiszę ci zwolnienie. Panna Ramirez nie należy do najwyrozumialszych - z teczki, którą cały czas trzymała, wyjęła plik kartek, wzięła jedną i długopisem szybko machnęła notkę do nauczycielki w dwóch językach. - Proszę.
- Dziękuję ci, Veronico - uprzejmie rzekłam. Nie dało się nie wyczuć chłodu w moim głosie.
- Dla przyjaciół Vera - mrugnęła do mnie, poklepała po ramieniu i odeszła.
Spojrzałam na zegarek wiszący ścianie. Jeszcze 20 minut lekcji. Klasa języka hiszpańskiego była ma drugim piętrze, podeszłam więc do windy i wcisnęłam guzik, by ją wezwać. Po dwóch minutach wreszcie drzwi się otworzyły. Weszłam szybko do środka i wybrałam drugie piętro. Gdy już miały się zamknąć, nagle czyjaś noga je zablokowała.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam tego samego chłopaka, który przed Starbucksem bawił się telefonem i okazał się być chłopakiem Victorii. Nie powiedziałam ani słowa, tylko cofnęłam się do tyłu. Najwidoczniej blondyn również wybierał się na drugie piętro, bo nie wcisnął innego guzika. Ta chwila dłużyła mi się w nieskończoność, wreszcie upragnione wyjście otworzyło się. Bez słowa wyszłam z windy i skierowałam się do klasy hiszpańskiej. Słyszałam jego kroki za sobą.
"Błagam, niech nie ma ze mną lekcji, błagam", w duchu modliłam się o to, sama nawet nie wiem, dlaczego. Zapukałam delikatnie w drzwi klasy i otworzyłam je.
- Dzień dobry, przepraszam za... spóźnienie - zawahałam się.
Przy tablicy stała wysoka, przysadzista kobieta, w ciasno upiętym koku i czarnej, obcisłej sukience. Na ustach miała jaskrawą czerwoną pomadkę, a zamiast brwi dwie czarne kreski namalowane, jak mniemam, eyelinerem. Co ta kobieta zrobiła ze swoimi brwiami?
- Po hiszpańsku! - krzyknęła nagle, aż wszyscy podskoczyli.
- Buenos días, me siento llego tarde, señora - powiedziałam z uśmiechem.
- Cóż, buenos días, señorita - spojrzała na dziennik - Laura - rzekła ciszej. - Dlaczego tak duże spóźnienie?
- Po hiszpańsku? - z rozbawieniem zapytałam.
Klasa zachichotała.
- Nie, po angielsku - kobieta znów nabrała ostrego wyrazu twarzy.
- Musiałam się zapoznać z tutejszym statutem, swoim planem lekcji i planem szkoły, jest ogromna - odpowiedziałam spokojnie, po czym podałam jej zwolnienie od Veroniki.
- No, cóż, dziś ci odpuszczę. Ale wiedz, że na moje lekcje się nie spóźnia - w jej głosie czaiła się groźba.
- Rozumiem - kiwnęłam głową lekko.
- Za to tobie, panie Owen nie - rzekła zgryźliwie kobieta do blondyna za mną.
- Nawet nie będę się tłumaczyć - uniósł dłonie w geście poddania. - Niech pani wpisze notatkę do dziennika i da mi żyć.
Kobieta zmrużyła oczy, a usta zacisnęła, aż zmieniły się w jedną cienką kreskę. W klasie zapanowała dziwna atmosfera. Dopiero wtedy się po niej rozejrzałam.
Były w niej wszystkie typy znane z filmów o licealistach - divy, umalowane do granic możliwości.
Pryszczate kujonki w staroświeckich okularach swoich babć.
Umięśnieni macho, puszczający oczko do klasowych królowych piękności.
Artyści, odprawiający swoje małe przedstawienia, w których grają główne role.
Perkusiści, zamieniający dwa ołówki, piórnik i ławkę w swój własny instrument.
Poeci, pochłonięci kartką z dwoma, bądź trzema jakże filozoficznymi zwrotami, tworzącymi największe dzieła literatury.
I wreszcie, ta garstka normalnych ludzi, do których, a przynajmniej miałam taką nadzieję, należałam.
Wszyscy zebrani w klasie wpatrywali się we mnie i blondyna z zaciekawieniem. Najprawdopodobniej było to najciekawsze, co się na tej lekcji zdarzyło. Wreszcie kobieta z rezygnacją westchnęła.
- Jako jedyny siedzisz sam. Panna Thapman usiądzie z tobą. Nie próbuj jej straszyć czy nawet z nią rozmawiać. Zrozumiano?
- Tak jest, panno Ramirez - wyprostowany blondyn zasalutował, a klasa wybuchnęła śmiechem. Nawet na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. A więc klasowy błazen.
- Siadaj! - kobieta uniosła się gniewem.
- Już, już, spokojnie.
Nie potrafiłam się odnaleźć w całej tej sytuacji. Czy ja właśnie wylądowałam w ławce z chłopakiem Victorii?
Rzeczywistość mnie przygniotła. Wyglądało na to, że tak. Przewróciłam oczyma i podążyłam za chłopakiem do jedynej pustej ławki na samym końcu klasy przy oknie. Lekcja trwała jeszcze jakieś 10 minut. W ławce znalazłam jeden wolny podręcznik do hiszpańskiego. Blondyn uparcie przepisywał wszystko z tablicy, ani raz na mnie nie spojrzał. Nie przywitał się. Nie wyglądał na kogoś, kto słucha poleceń nauczycieli.
- Laura, znów to robisz - mruknęłam pod nosem.
Oceniałam go po jego zachowaniu.
Chłopak drgnął, ale nie popatrzył na mnie. Dzwonek zadzwonił, blondyn szybko zebrał swoje rzeczy i dosłownie wybiegł z klasy, podczas gdy ja powoli wszystko pakowałam do torby. Wyszłam z pomieszczenia i znalazłam się w tłumie ludzi. Zauważyłam stojącą z boku Veronikę.
- Tu jesteś. Jak poszło na hiszpańskim? - uśmiechnęła się, podchodząc do mnie.
- Nie aż tak źle. Za to takiemu jednemu blondynowi owszem. Owen miał na nazwisko chyba... - zamyśliłam się, a twarz brunetki stężała. - Co? - spytałam niepewnie.
- Radzę ci się z nim nie zadawać - zabrzmiało, jak ostrzeżenie. A może groźba?
- Dlaczego? - zmarszczyłam nos.
Nie to, żebym miała. Budził we mnie dziwny niepokój. Byłam po prostu cholernie ciekawa. Dziewczyna poprowadziła mnie do windy. Byłyśmy w niej same. Brunetka wcisnęła guzik parteru, gdzie razem miałyśmy mieć algebrę.
- To mój brat - odparła krótko, odwracając twarz w moją stronę. - I jest naprawdę okropny. Ze wszystkich ludzi, jakich znam, jest największym sukinsynem.
- Żeby tak mówić o bracie... Czym sobie zasłużył?
- Zaliczył 90 procent dziewczyn tej szkoły. I kilku chłopaków - a ta druga informacja lekko mnie zdziwiła.
- Jest bi? - spytałam delikatnie.
- Jest w pełni hetero. To była jego faza "odkrywania siebie" - odpowiedziała z kpiącym uśmiechem.
- I rozumiem, że odkrył siebie? - dopytywałam.
Drzwi windy otworzyły się, wyszłyśmy z niej, wtapiając się w znacznie mniejszy, niż na górze tłum.
- Narzekał, że go pośladki bolą. I że to wcale nie jest wygodne być tym, na dole - zaśmiała się.
- Ciekawe, jak do tego doszedł - mruknęłam sarkastycznie.
- Mówię poważnie, zadawanie się z nim to najgorsze, co możesz zrobić. On jest naprawdę niezbyt zdolny do miłości - uśmiechnęła się krzywo.
- Byłam ciekawa. Błazny nie są w moim typie. A poza tym, nie wyleczyłam się jeszcze z poprzedniego związku. Nie szukam nowej miłości - wzruszyłam ramionami.
- Rozumiem - skinęła głową. - Może wybierzemy się na jakiś spacer czy do kawiarni? Lepiej się poznamy.
Nie miałam na to ochoty, ale może właśnie tego trzeba mi było? Nowej przyjaciółki. Jakiejś odskoczni. Ojciec Oliver radził mi, bym znalazła sobie nowe zajęcie, coś, co sprawia, że czuję się dobrze i nie wspominam. Może Veronica mogła się stać moją przyjaciółką?
- Dlaczego nie - wreszcie odpowiedziałam. - Na lunchu możemy się dogadać - widziałam ten uśmiech wykwitający na jej twarzy i od razu zrobiło mi się przyjemniej. Czyli ta wywyższająca się i pewna siebie perfekcjonistka jednak miała serce.
- Cieszę się, że się zgodziłaś, bałam się, że będziesz chciała żyć na marginesie. W końcu przeniosłaś się tylko z jednej szkoły do innej. I to w tym samym mieście. Przecież możesz mieć swoich przyjaciół z tej poprzedniej - brunetka zakłopotała się.
- Ku twojej uciesze - nie mam - odpowiedziałam żartobliwie. - Ciężko mi nawiązywać kontakty z ludźmi.
- Aspołeczna. Coraz bardziej cię lubię - uśmiechnęła się lekko. Nagle z tyłu usłyszałam:
- Hej, siostra. Możemy zamienić słówko? - spytał niepewnie brat Veroniki, trzymając dłonie w kieszeniach. Zorientowałam się, że nie znam jego imienia.
- Wybaczysz? - zrobiła szybki ruch ręką w stronę blondyna.
- A mam wyjście? - przyłożyłam dłoń do brody.
- Za minutę wracam - przepraszającym tonem odparła i odeszła w stronę brata. Spojrzałam na nich ukradkiem.
Obaj mieli napięty wyraz twarzy. Kłócili się? Bardzo prawdopodobne. W którymś momencie chłopak machnął ręką, szepnął jej coś do ucha i odszedł.
Veronica powróciła do mnie zmieszana.
- Coś się stało? - spytałam udając, że nie widziałam ich małego nieporozumienia.
- Nie - pokręciła głową zdecydowanie.
Widziałam w jej oczach jednak jakiś niepokój. Schowane za okularami były bliskie płaczu i to było dość wyraźne.
- Na pewno?
- Tak. Chodźmy już do klasy, zaraz zaczyna się algebra - odparła wymijająco.
Westchnęłam cicho i podążyłam za nią.
Dopiero teraz zauważyłam, że ludzie wciąż się we mnie wpatrują. No tak - jestem obca w ich świecie. Jakaś grupka z boku patrzyła na mnie z kpiącymi uśmiechami. Po chwili dołączył do nich brat Veroniki, chłopak, którego imienia nadal nie poznałam. Jednak nie patrzył na mnie, jak reszta. Jego twarz była bez wyrazu. Poczułam się lekko zmieszana, więc pochyliłam głowę, chowając twarz we włosach i weszłam do klasy z Veroniką równo z dzwonkiem. Nauczyciel o kasztanowych włosach siedział już przy biurku, podeszłam wraz z dziewczyną do niego.
- Przepraszam, panie Burns, mógłby pan wydzielić podręcznik Laurze? Jest w tej szkole nowa. Dziś zaczyna - Vera uprzejmie poprosiła.
- Znamy się skądś, Lauro? - mężczyzna z zaciekawieniem na mnie spojrzał.
- Możliwe. Moja mama zna w tym mieście wszystkich. Mogliśmy się spotkać na jakimś balu albo bankiecie - powiedziałam, nie patrząc mu w oczy. Oczywiście, że wiedziałam, kim jest.
- Thapman, prawda? - zapytał.
- Tak, proszę pana - skinęłam głową.
- Po lekcji na chwilę zostań - moje serce przyspieszyło. Nie teraz. Błagam, nie.
- Będzie krótka przerwa, a ja mam później lekcję na drugim piętrze - rzekłam opanowanym głosem, mimo tego, że w środku się we mnie gotowało.
- Załatwię ci zwolnienie w razie spóźnienia. Musimy porozmawiać o twoich ocenach. Widziałem, co było w poprzedniej szkole - rzekł gwałtownie. Jemu się nie odmawia, ja to właśnie zrobiłam.
- Jej oceny są celujące - stwierdziła Veronica. Miała moje akta i byłam jej za to po raz pierwszy wdzięczna. Takiej obrony się nie spodziewał. Ale to był lord Burns. On potrafił wybrnąć z każdej sytuacji. I tak też zrobił.
- No właśnie. Porozmawiamy o kilku świetnych konkursach i projektach - uśmiechnął się ciepło. Sukinsyn.
- Laura, to może ci zapewnić miejsca w najlepszych krajowych college'ach - Veronica się rozpromieniła.
No, teraz to mnie wkopała. Burns uśmiechał się szeroko.
- Zostań na przerwie, zwolnię cię. Co masz potem?
Spojrzałam na plan kurczowo ściskany w spoconej dłoni.
- Ang... angielski - wyjąkałam.
- Pani Collins wybaczy ci to spóźnienie - Veronica uśmiechnęła się.
- No widzisz, Lauro. Zostań, dobrze? - w jego oczach widniała wyraźna groźba.
Nie mogłam się nie zgodzić. Dlaczego on, do cholery, tu uczy? Uczył w Hampbridge. Mama zarzekała się, że go tu nie będzie. A jednak był. Dlaczego? Koszmar miał się skończyć.
- Dobrze - zmrużyłam oczy.
- Proszę, to twoja książka - podał mi ją, a ja wpatrywałam się w nią tępo.
Wreszcie ją wyrwałam i bez słowa poszłam do samego tyłu do ławki. Jakiś chłopak przede mną odwrócił się do mnie.
- Laura, nie? - szepnął. Z przodu Burns opowiadał o czymś niezwykle ciekawym, ale chłopak był bardziej interesujący, niż lekcja, którą już umiałam. Miał niebieskie oczy i delikatnie postawione głęboko brązowe włosy. Jak Nick. Coś ukłuło mnie w środku. Nick...
- Mhm - mruknęłam jednak bez większego zainteresowania.
- Burns to zbok. Uważaj na niego - uśmiechnął się delikatnie.
- Znam go lepiej, niż ty - warknęłam. Po chwili jednak uspokoiłam się, widząc jego konsternację. - Ale dzięki za troskę. Jak dotąd wszyscy patrzyli na mnie, jak na ufo. Jesteś pierwszym, kto się do mnie odezwał nie z obowiązku.
- Zadajesz się z Veroniką Suką Owen. Jej się wszyscy boją. I nienawidzą ją. Jest naprawdę okrutna. Już jej braciszek jest milszy - skrzywił się.
Zaskoczyło mnie to. Vera wydawała się naprawdę miła. Może udawała?
- Dlaczego mi to mówisz? - spytałam podejrzliwie. - Jesteś nowa. Nie znasz tu ludzi. I trafiłaś na najgorszą osobę. Mam serce i nie chcę, byś została zniszczona. A tak poza tym, jesteś inna od nich wszystkich. Powiew świeżości się przyda - zaśmiał się lekko. - Jestem Lucas.
- Laura, ale to już wiesz - uśmiechnęłam się delikatnie. Podał mi dłoń pod oparciem swojego krzesła. Było to dość niewygodne, ale chwyciłam ją i potrząsnęłam. Była ogromna i przyjemna w dotyku.
- Możesz zechcesz siąść ze mną i moimi znajomymi na lunchu? - zaproponował. - Jeśli oczywiście nie umówiłaś się z Veroniką.
- Nie umówiłam - skłamałam. - To znaczy, chyba nie. Ale skoro mówisz, że jest okropna, to może wolę poznać nowe osoby, niż zadawać się z szatanem - skrzywiłam się. - Chętnie z tobą usiądę - dodałam.
- Będę czekać na ciebie przed jadalnią, dobrze? - zapytał, wyraźnie ucieszony moją decyzją.
Skinęłam tylko głową i wróciłam do przepisywania notatek. Lekcja przerażająco szybko się skończyła. Dzwonek zadzwonił, klasa pustoszała, wkrótce tylko ja i mężczyzna w niej zostaliśmy. Burns zamknął drzwi i podszedł do mnie. Czułam, jak moje serce przyspiesza. Tętno miałam niewiarygodnie szybkie, krew pulsowała w mojej skroni. Robiło mi się niedobrze, a w głowie kręciło. Nie mogłam na to pozwolić. Zacisnęłam dłonie w pięści i wyskoczyłam z ławki.
- Nie dotkniesz mnie nawet, sukinsynu - warknęłam.
- Laura, kochanie. Nie pamiętasz, jak było nam dobrze? Jak uwielbiałaś nasze igraszki? Jak cudownie było spotkać się wieczorem i pieprzyć do znudzenia całą noc? Jak świetnie świetnie było się sobą... - nie mogłam już tego słuchać.
- Naćpałeś mnie! - krzyknęłam zdenerwowana. Cała drżałam. Przypominał mi rzeczy, których nie chciałam pamiętać. Przypominał mi rzeczy, z których nie byłam ani trochę dumna.
- Ale ty tego chciałaś. Cieszyłaś się, jak dziecko... - próbował załagodzić sytuację.
- Byłam dzieckiem! A ty pieprzonym sukinsynem. I nadal nim jesteś. Nie pozwolę ci się nawet dotknąć - powiedziałam wyraźnie i dosadnie.
- Czy ktoś powiedział, że potrzebuję twojego pozwolenia? - podszedł do mnie i przycisnął mnie do ściany. Jego twarz nie miała w sobie ani krzty tego ciepła, z jakim uśmiechał się do mnie na początku lekcji. Burns właśnie wpadł w szał podniecenia. Nic nie było w stanie go powstrzymać. Jego dłonie przycisnęły moje do ściany, a jego usta wylądowały na moich. Nie chciałam tego, ale on przywarł do mojego ciała swoim w taki sposób, że nijak nie mogłam się wyplątać z pozycji, w jakiej się znaleźliśmy. Mężczyzna ocierał się o mnie swoim członkiem, którego dało się czuć przez spodnie. Kiedyś mi się to podobało. Ale zazwyczaj byłam na haju i wszystko, co ze mną robił sprawiało mi przyjemność. Do cholery, teraz tak nie było. Złączył moje ręce i swoją wielką dłonią je ścisnął z siłą zaciskającego się imadła. Drugą zaczął macać mnie po całym ciele. Jego ręka wędrowała po moim brzuchu, zataczała kręgi na plecach, łapała pośladki, a na końcu - miętosiła piersi. Czułam się dosłownie, jak dziwka. I nie mogłam kompletnie nic zrobić przez to, że byłam zupełnie sparaliżowana. Ciało odmawiało posłuszeństwa, oddając się pieszczotom, które nie sprawiały żadnej przyjemności. Usta mężczyzny penetrowały moje z taką zawziętością, jakby miało to coś wskórać. Umysł próbował walczyć, ale ciało w ogóle nie reagowało.
Skąd Burns się tu wziął?
Jakim cudem tu uczył?
Dlaczego mama się nie upewniła?
Co ja zrobię, jeśli do czegoś znów dojdzie?
Wyjdę na szmatę, a nie jestem nią. Już nie. Mężczyzna podniósł moją spódnicę, usiłowałam go kopnąć, nic nie działało. Byłam w potrzasku.
Dzwonek zadzwonił. Burns zaczął dłonią dotykać mojego wzgórka, wreszcie odlepił się od moich ust. Wykorzystałam to i zaczęłam krzyczeć. W ułamku sekundy na twarzy poczułam pieczenie. Mężczyzna uderzył mnie bardzo mocno w policzek. Siniak będzie, jak nic.
- Zamknij się, dziwko - warknął i znów przycisnął mnie do ściany. - A miało być tak przyjemniej. Najwidoczniej tylko ja będę się dobrze bawić.
Zrobiło mi się niedobrze na myśl, że mogłoby dojść do czegoś jeszcze. Nagle dół mojej bielizny wylądował przy moich kostkach, a dłoń Burnsa zaczęła manewrować niebezpiecznie blisko mojej macicy. Poczułam się dziwnie, choć tysiące razy już do robił.
- Zostaw mnie, świnio! Pomocy! - krzyczałam ze łzami w oczach.
- Nikt cię nie usłyszy - zaśmiał się szyderczo.
- Pomooocy! - zduszonym głosem nadal wydzierałam się, mając nadzieję, że to coś da. Kopałam, targałam się, ale mężczyzna nadal całował mnie po szyi i masował.
Nagle usłyszałam:
- Jest u pana... - brat Veroniki patrzył na nas zaszokowany. Bezgłośnie powiedziałam:
- Pomocy - a łzy same leciały z mych oczu strumieniami.
- Co pan z nią wyprawia? - chłopak zapytał z niebezpieczną iskrą w oczach. Zdenerwowanie wyryło się na jego twarzy. Czułam, jak policzki mi się rumienią, ale przez płacz i tak były czerwone.
- To ona mnie... - Burns zaczął się bronić.
- Ale to pan ją przyciska do ściany, a ona płacze, krzyczy i jest właściwie bezbronna - chłopak mu przerwał.
- Czy ty mi coś sugerujesz? - mężczyzna podszedł do brata Very.
- Proszę pana, widać, że ona tego nie chce - wskazał na mnie.
- Oh, ty o tym wiesz najlepiej, prawda, panie Owen? - uśmiechnął się szyderczo.
- Tak - wyzywająco spojrzał na belfra.
- To ona tego chciała. Błagała, by było ostro - powiedział spokojnym głosem nauczyciel.
- Pan jest zboczeńcem. Przedtem nie udało się pana przyłapać. A teraz już tak - z równie stoickim tonem odparł chłopak.
- Chłopcze, nie przesadzaj ze słownictwem. Pamiętaj, z kim rozmawiasz - ostrzegł go Burns.
- Rozmawiam z okrutnym gwałcicielem - ostatnim słowem niemal splunął.
Nauczyciel zamachnął się, usiłując uderzyć blondyna. Ten jednak zgrabnie uchylił się przed atakiem, po czym sam z całej siły przyłożył pięścią w twarz Burnsa. Mężczyzna upadł na podłogę i zemdlał. Ja w międzyczasie zdążyłam założyć bieliznę i ogarnąć włosy, które były okropnie zmierzwione. Patrzył na mnie chwilę, po czym bez słowa wyszedł. Zostałam sama, a nauczyciel leżał na podłodze. Wina od razu spadłaby na mnie. Postanowiłam od razu iść to zgłosić do dyrektora. Chwyciłam torbę z przyborami i wybiegłam z klasy, zamykając ją z głośnym trzaskiem. Szybkim krokiem, zgodnie ze wskazówkami podążyłam głównym korytarzem. Po dwóch minutach znalazłam się pod drzwiami gabinetu dyrektora. Usłyszałam krzyk:
- Ten zboczeniec mógł jej coś zrobić!
Poczułam się dziwnie.
To był brat Veroniki? Dlaczego tam był? Bronił mnie? Ja go cokolwiek obchodziłam?
- Twoje obawy zostały rozwiane. Usuniemy pana Burnsa ze szkoły, jeśli tylko rzeczona ofiara zezna, co tam się stało - głos, najprawdopodobniej dyrektorki, spokojnie odpowiedział.
- Rzeczona ofiara ma imię - chłopak warknął.
- Panie Owen, niech pan się nie unosi. Jeśli tylko Laura potwierdzi twoje słowa, Burns zostanie wyrzucony.
- Mógł jej grozić. Ona może nie chcieć powiedzieć. Ona może być przerażona. Pewnie nadal stoi tam w klasie albo schowała się w toalecie - brunet, nadal poruszony, odparł.
W tym momencie zapukałam do gabinetu.
- Proszę - usłyszałam, toteż otworzyłam drzwi.
- Dzień dobry - przywitałam się cicho.
- Jesteś Laura, prawda? - kobieta w średnim wieku o miłym wyrazie twarzy zapytała niepewnie.
- T-tak, proszę pani... Chciałam zgłosić pewną sytuację, której świadkiem był on - głową wskazałam na brata Veroniki. Nadal nie znałam jego imienia. Stał oparty o ścianę ze skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej. Usiadłam na krześle delikatnie.
- Co się stało w klasie pana Burnsa? - dyrektorka zapytała wprost, a twarz chłopaka napięła się.
- Pan Burns usiłował mnie... - wciągnęłam powietrze - zgwałcić. Kobieta domagała się szczegółów, więc wszystkie jej przedstawiłam.
Chłopak wpatrywał się we mnie tylko znów bez wyrazu, a kobieta była zdruzgotana. Widać było, jak to na nią wpłynęło.
- Pan Andrew Burns jeszcze dziś pożegna się z pracą, zadzwonię na policję, a ty Carter idź po niego - dyrektorka poprosiła uprzejmie.
CARTER.
- Laura, zadzwonić po twoją mamę czy wytrwasz ten dzień? Ta sytuacja jest dla ciebie zapewne okropna, zrozumiem, jeśli będziesz chciała wrócić do domu.
- To mój pierwszy dzień, nie wymięknę przez coś takiego - blado się uśmiechnęłam. - Chcę poznać tą szkołę. A jakiś facet mi tego nie zepsuje.
Tak naprawdę nie chciałam po prostu robić problemów mamie. Z chęcią schowałabym się w łóżku i nie wychodziła przez kilka dni. Ale miałam prawie 18 lat. A z Burnsem byłam pół roku. Najgorszy okres mojego życia. Nie takie rzeczy ten zboczeniec mi robił. Postanowiłam, że po szkole pójdę do ojca Olivera. Tylko on mnie wysłucha. Czułam się brudna, jak rok wcześniej, gdy usiłowałam zerwać kontakty z Burnsem. Jeśli ktokolwiek się dowie, już mam stracone życie w tej szkole. Ale może tak miało być?
- Cieszę się, że jesteś dzielna. Obiecuję ci, że załatwimy to jak najciszej, jak się da - kobieta powiedziała to, jakby czytała mi w myślach.
- Dziękuję - odparłam cicho.
- Do końca lekcji zostało 15 minut. Zwolnię cię, a ty możesz teraz odetchnąć. Idź do automatu, zamów sobie coś ciepłego, uspokój się, potem wrócisz na lekcje, dobrze? - kobieta patrzyła mi w oczy. Nie odpowiedziałam nic, tylko skinęłam głową i wstałam.
- Na pewno dobrze się czujesz? - spytała z telefonem w dłoni, gdy wychodziłam.
- Oczywiście - dygnęłam lekko na pożegnanie.
Skłamałam.
Znowu.
*
- Laura, co się stało? - Veronica podbiegła do mnie po piątej lekcji.
- Co miało się stać? - zmarszczyłam nos, udając, że nie wiem, o co jej chodzi. Siniak został ukryty.
- Nie było cię na trzeciej lekcji w ogóle. Na czwartej w połowie zostałaś wezwana do pokoju dyrektora i nikt nie chce mi powiedzieć, co się stało, a ja muszę wiedzieć - w jej oczach widziałam coś oprócz ciekawości. Troska?
- A niby dlaczego musisz? - spytałam sucho.
- Jestem przewodniczącą szkoły, to oczywiste, że muszę.
- Zaskoczę cię - nie musisz. To jedna z tych spraw, które ciebie nie dotyczą - warknęłam i ruszyłam w stronę jadalni.
- Laura, do cholery - brunetka westchnęła.
- Ty też - mruknęłam.
Akurat przechodziłyśmy obok gabinetu dyrektora, gdy wyszli z niego dwaj funkcjonariusze, a między nimi zakuty w kajdanki Burns z wściekłą miną. Był wpół zgięty, jeden z policjantów trzymał go za kark. Mężczyźnie włosy opadały na twarz, na podniósł głowę, był mokry od potu i zaciskał usta. Miałam wrażenie, że wyszli z nim akurat na długiej przerwie, by zrobić z niego pośmiewisko. Wielkie przedstawienie oglądało coraz więcej ludzi. Pani dyrektor stała w progu, złapałyśmy kontakt wzrokowy. Miała dziwną minę, ale usiłowała się uśmiechnąć pokrzepiająco. Policjant na chwilę pozwolił wyprostować się zakutemu w kajdanki. Burns spojrzał prosto na mnie i zaczął się rzucać w moją stronę. Dwaj faceci próbowali go poskromić.
- Dopadnę cię, dziwko. Nie będziesz wiedzieć, kiedy i gdzie zdechniesz. To była dopiero próbka. Obiecuję ci, Thapman, dopiero będziesz cierpieć. Pożałujesz tego - w tym momencie funkcjonariusz znów złapał go za kark, a drugi otworzył drzwi i wyprowadzili go. Usłyszałam jeszcze tylko krzyk: - Nie żyjesz, suko!
- Nic się nie stało, hm? - Veronica zmrużyła oczy i odwróciła się w stronę szafek.
- Laura, co się stało? - Lucas podszedł do mnie. Dopiero teraz widziałam go w pełnej krasie. Koszula mundurka ciasno opinała jego mięśnie, był ode mnie wyższy jakieś 7 centymetrów. Spodnie luźno założone były idealnie dopasowane, nieład, jaki miał na głowie, był świetnym zwieńczeniem.
- Kojarzysz twoje ostrzeżenie o Burnsie? - zapytałam.
- Że to zboczeniec? - chłopak spytał.
- Tak - pokiwałam głową. - Jeśli masz czas, po szkole możemy się spotkać i ci o tym opowiem. Tu... wśród ludzi się nie odważę - skrzywiłam się.
- Czym sobie zasłużyłem? - uśmiechnął się lekko.
- Nie zachowałeś się, jakbym była jakimś kosmitą i ostrzegłeś mnie. To mi wystarczy - zaśmiałam się.
- Do usług - teatralnie ukłonił się i zachichotał. - Chodźmy na jadalnię, poznasz moich przyjaciół - rozpromienił się.
- Dobrze, wodzu.
I poszłam za nim. Nie wiem, dlaczego, ale był zupełnym przeciwieństwem Veroniki czy jej brata. Z nim chciało się przebywać. Miał w sobie ciepło i troskę, jakiej próżno było szukać u Cartera, który mimo udzielenia mi pomocy, nadal mnie omijał. A Lucas wydawał się być materiałem na przyjaciela. Kogoś takiego potrzebowałam.
Weszliśmy do ogromnej sali, która teraz tętniła życiem. Tłum ustawił się wzdłuż lad. Ludzi było naprawdę sporo. Słyszałam ciche szepty wokół siebie. Mnóstwo licealistów było świadkiem sceny przed gabinetem dyrektora. Ciekawa jestem, co sobie o mnie myśleli. Tym razem podniosłam głowę wysoko i szłam z godnością za Lucasem. Przystanął przy stoliku pełnym chłopaków, siedziały tam może trzy, cztery dziewczyny. Lucas odezwał się:
- To jest Laura. Od teraz będzie z nami siedzieć, jasne?
Odpowiedziało mu chóralne "ok" i "miło poznać", aczkolwiek zebrani przy stoliku nie patrzyli mi w oczy i w ogóle nie byli mną zainteresowani.
- Chyba jednak zrezygnuję z siedzenia tu - przestąpiłam z nogi na nogę.
Poczułam się nagle obco. Tak obco jak wtedy, gdy wchodziłam przez drzwi tej przeklętej szkoły. Czułam, że coś we mnie pęka, że płacz jest bliski. Potrzebowałam taty. Albo Nicka. A teraz nie miałam żadnego. Przeklęłam w duchu swój sentymentalizm. Łzy dosłownie pchały mi się pod powiekami. Wygrzebałam z torby kartkę i długopis, szybko napisałam na niej swój numer telefonu, wcisnęłam ją Lucasowi do dłoni.
- Zaczekaj... oni zwykle tacy nie są. Są mili i otwarci. Nie wiem, co im odbiło - brunet patrzył mi w oczy.
- Ja im odbiłam. Musieli widzieć to, co działo się przed pokojem dyrektora. Jestem teraz szmatą - zaśmiałam się gorzko. Łzy były tak blisko.
- Nigdy nie nazywaj się szmatą. Bo nią nie jesteś. To Burns próbował cię... - Carter stał za Lucasem, ściskając kurczowo ramię plecaka. Zmierzyłam go wzrokiem. - Zmusić - powiedział niepewnie.
- A co ty możesz o tym wiedzieć, Owen - brunet odwrócił się do Cartera. - To ty zrobisz z niej szmatę. Obaj o tym wiemy.
- Lucas... on mi pomógł - powiedziałam cicho.
Skonsternowana zauważyłam, że zebrani przy dwóch sąsiednich stolikach milczą i gapią się na nas.
- Ratujemy księżniczkę w opałach? Panie Carterze, to wielki czyn! - sarkastycznie odparł Lucas, podczas, gdy brat Very milczał i patrzył na mnie. W jego oczach było coś nowego. Coś, czego nie potrafiłam rozszyfrować. Czy on mnie prosił o dopuszczenie do głosu? Wydało mi się to absurdalne, ale i tak nieznacznie skinęłam głową.
- Gdyby była księżniczką, dawno bym ją przeleciał - ała, to zabolało. Mogłam przecież po prostu wyjść. - Ale jest dużo lepsza - wtedy rozdziawiłam usta szeroko w szoku.
Coś takiego. Nawet mnie nie znał. Nie wiedział, kim jestem. "Znaliśmy się" dopiero kilka godzin. Czułam, że to było wyssane z palca, ale i tak zrobiło mi się ciepło w sercu. Wiedziałam, że pierwsze łzy już płyną.
- Pan jednak ma serce czy po prostu obrał nową taktykę? - kpiąco spytał Lucas.
Więcej już nie słyszałam, bo wybiegłam z jadalni. Biegłam tak kilka minut, aż wreszcie znalazłam się na schodach pożarowych. Usiadłam tam i po prostu wybuchnęłam głośnym płaczem.
Jak ja powiem mamie, że Burns mnie niemal zgwałcił? To było nie do pomyślenia. Ale i tak by się dowiedziała. Nick, Victoria, śmierć ojca... wszystko po raz kolejny wychodziło ze mnie wraz z litrami łez. Słonych, dużych kropli pełnych goryczy, smutku i pustki. Carter był chłopakiem Victorii. Nick cały czas wydzwaniał. Nienawiść przerodziła się w kolejne łzy, a te w złość.
Dlaczego ja płaczę?
Ktoś taki, jak Nick nie zasługuje na nawet jedną, malutką łzę. Znów poczułam tę pustkę sprzed kilku tygodni, gdy z nim zrywałam. Pamiętam, jak gwałtownie zareagowałam. Zerwanie z nim było, jak szybkie odlepienie plastra. Bolesne, cholernie bolesne, męczące i wyzwalające krzyk. Ale po uśmierzeniu bólu robiło się przyjemniejsze, choć nadal przeszywające. Zostawiło ślad na moim sercu i psychice. Po całym tym zamieszaniu z Burnsem byłam na odwyku. Krótkim, bo krótkim, ale jednak. Gdy wróciłam do szkoły zaczęłam przyjaźnić się z Nickiem i będąc na powrót grzeczną i ułożoną wersją siebie chroniłam Victorię przed upadkiem tak niskim, jak mój. Coraz więcej czasu spędzaliśmy razem, a wkrótce staliśmy się parą. Było nam ze sobą dobrze, uwielbiałam go. Kochałam też jest dobrym określeniem. Bardzo kochałam. Okazuje się, że mocniej, niż on mnie.
O ile on w ogóle mnie kochał.
Byliśmy ze sobą 9 miesięcy.
Stracony czas.
Któregoś dnia postanowiłam go odwiedzić bez zapowiedzi. Był sobotni poranek, słońce, jak to w Kalifornii, świeciło wysoko na niebie. Wpadłam po drodze do Nicka do kawiarni, kupiłam donuty i kawę cynamonową, jego ulubioną. Wstąpiłam do wypożyczalni po kasety z kilkoma dobrymi filmami i ruszyłam do wieżowca na Main St. Z uśmiechem na twarzy przywitałam odźwiernego Marksona, wsiadłam do windy i cierpliwie czekałam, aż otworzy się w penthousie rodziców Nicka. Gdy tak się stało, wyszłam z niej i skierowałam się do pokoju chłopaka.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam coś, co dosłownie zwaliło mnie z nóg.
Nick posuwał Victorię! Żadne z nich zapewne mnie nie zauważyło, bo nadal uprawiali dziki seks bez skrępowania. Chłopak klęczał, a dziewczyna pod nim opierała się o łóżko będąc na czworaka. Obaj głośno jęczeli, te jakże dziwne odgłosy zagłuszała muzyka. Mojego ulubionego artysty. Michael Jackson śpiewał sobie w tle, a mój chłopak i przyjaciółka pieprzyli się w sobotni piękny poranek. Ostatni taki w moim życiu. Wszystkie następne były ponure, smutne, puste.
Krzyknęłam, upuszczając kawę i donuty. Oboje odwrócili głowy w moją stronę zaskoczeni. Ja byłam zdruzgotana. Czułam się oszukana, zdradzona. Nie docierało do mnie to, co oni właśnie robili. Zacisnęłam zęby, gula zaczęła narastać w moim gardle.
- Laura... - Nick pojął ogrom błędu, jaki popełnił.
- Nie - gwałtownie machnęłam ręką, uciszając go. - Jak długo to trwa?
- Ale posłuchaj... - tym razem Victoria próbowała ratować sytuację. Owinęła się kołdrą. Nick złapał z ziemi koszulkę i przyłożył ją do krocza.
- Pytam tylko, jak długo to trwa? - przerwałam blondynce spokojnym głosem.
- Miesiąc - westchnął chłopak. Wciągnęłam głośno powietrze.
- Ty świnio...
- Laura, to nie moja wina, to ona mnie nakręcała - próbował się bronić blondyn.
- Sukinsynu, to ty pierwszy mnie całowałeś! - wrzasnęła oburzona Vica.
- Mam głęboko gdzieś, czyja to wina - mruknęłam nadzwyczaj obojętnie, choć w środku wszystko się łamało, pękało, umierało. Miałam ochotę uderzyć jego głową o ścianę, a następnie roztrzaskać głowę dziewczyny. - Obaj w tym - palcem zrobiłam kółko z obrzydzeniem - uczestniczyliście. Jak mogliście? - spytałam z niedowierzaniem.
- Ja... - zaczął chłopak. - Nie wiem. Nie rozumiem, jak możesz być tak spokojna - oskarżycielskim tonem wyparował.
- Do cholery, to ty mnie zdradziłeś, a mówisz to tak, jakbym ja była winna - warknęłam. - Nienawidzę was obojga każdym atomem ciała. Zraniliście mnie do żywego. Dwie świnie. Jesteście siebie warci - dodałam gorzko. - Zdechnij razem z nią - rzuciłam w niego kasetami, które roztrzaskały się o niego i ścianę za nim. Chłopak krwawił na klatce piersiowej dzięki mnie. - Ah, rachunek jest na ciebie, będziesz się z tego tłumaczył - dorzuciłam słodkim głosem i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Wybiegłam z windy i wskoczyłam do taksówki, Podałam adres i rozpłakałam się. W domu schowałam się w łóżku i kilka dni nie wychodziłam. Telefon bez przerwy wibrował. Siedziałam nocami przy oknie, gapiłam się na księżyc i płakałam. Czułam ból, jakiego nie da się opisać słowami. Serce rozrywało się, jak materiał na każde wspomnienie pokoju Nicka. Po jakimś czasie zaczęłam obwiniać siebie. Przecież nie zdradziłby mnie, gdybym nie była nudna, prawda? Victoria była pusta. Ale uwielbiała zabawiać się w łóżku. Ja skutecznie odmawiałam jakichkolwiek ekscesów erotycznych, mając okropne wspomnienia ze związku z Burnsem. Ale Nick tego nie rozumiał. W kółko powtarzał, że mnie kocha i nie jest zboczeńcem. Naciskał. Stanowczo za bardzo. Przy okazji kłamał, że mnie kocha. Wiele dni spędziłam w próżni pokoju. Nie kontaktowałam, leżałam tylko bezczynnie w bałaganie zasmarkanych chusteczek i swojego zranienia. Przygnębiające piosenki puszczane w słuchawkach pozwalały mi zatopić się we własnym świecie, gdzie istniał tylko smutek, rozpacz i ból. Rozkoszowałam się każdym najmniejszym ukłuciem, pozwalałam pustce przemierzać moje serce, doprowadzałam się do autodestrukcji. Trzy tygodnie po zdradzie Nicka mój ojciec zginął w wypadku, a ja trafiłam do szpitala z ciężką depresją. Psycholog i psychiatra nie opuszczali mnie ani na moment. Mama przeżywała istne piekło. I to ja jej je zgotowałam. Uprzednio odwyk, teraz depresja.
Wreszcie sztab lekarzy stwierdził, że wszystkie jest w porządku i uznano, że mogę wrócić do szkoły. Postawiłam jednak jeden warunek. Że to będzie inna, niż dotąd, szkoła. Mama wyczyściła moją kartę dzięki licznym znajomościom, dzięki czemu miałam szansę na nowy start. Ocen nie musiała "poprawiać", gdyż rzeczywiście byłam nienaganną uczennicą. A teraz dawne piekło wróciło. Za sprawą Burnsa. Nick, Vica i ich telefony były tak upierdliwe, że się do nich przyzwyczaiłam. Nie mieli ze mną żadnego kontaktu.
- Laura? - ktoś niepewnym głosem wytrącił mnie z zamyślenia.
Podniosłam wzrok. Nade mną stał Carter, ze swoimi nieziemsko pięknymi zielonymi oczyma i włosami w miodowym odcieniu. Uśmiechał się delikatnie.
- Mogę się dosiąść? - spytał cicho.
- Jasne - kiwnęłam głową i odsunęłam się pod samą ścianę.
- Ja nie gryzę - powiedział spokojnie.
- Ale wykorzystujesz niewinne dziewczyny - mruknęłam, chlipiąc nosem.
- Nie wyglądasz na niewinną. Możesz udawać, ale mnie nie oszukasz - spojrzał mi w oczy. - Przed tobą było wiele rzekomo grzecznych. Masz coś za uszami, prawda? - jego oczy przenikliwie badały moją twarz.
- Nie znam cię. Wszyscy mówią, że jesteś sukinsynem. Taka wiedza w twoich rękach może być niebezpieczna.
- Niebezpieczeństwo jest seksowne - zaśmiał się.
- Burns i ja byliśmy parą. A raczej... kochankami. I nawet nie z mojej woli. W tamtym czasie mnóstwo ćpałam. Piłam i zabawiałam się z wszystkimi. A on postanowił to wykorzystać. Dawał mi towar w zamian za seks - bez owijania w bawełnę rzekłam, a na twarz Cartera wpełzł szok. - Nie jestem grzeczna. Cóż. Byłam na odwyku, potem chłopak zdradził mnie z moją przyjaciółką, która teraz jest twoją dziewczyną. Wylądowałam w szpitalu, będąc pod obserwacją miesiąc, mój ojciec umarł.
- Jak to moja dziewczyna? - zapytał z wyraźnym zdziwieniem blondyn.
- Victoria, taka blondynka, na którą czekałeś przy Starbucksie. Jechałam akurat do szkoły. Patrzyłeś na mnie - przypomniałam.
- Umówiliśmy się na szybki numerek, to nic takiego. Ale zobaczyłem ciebie. I mi się odechciało - skrzywił się.
Dlaczego moje serce przyspieszyło?
- Spóźniłeś się - zauważyłam.
- Wiesz, jak długo spławia się napaloną laskę? - spytał. Uniosłam brwi tylko. - No tak, nie wiesz. Przykro mi, że ona... ci to zrobiła - na twarzy chłopaka nagle pojawiło się coś, co psuło obraz chama, o jakim mi Lucas i Vera mówili.
- Ty grasz czy mówisz serio? - zapytałam podejrzliwie.
- Jesteś niesamowita - chłopak mruknął i bez słowa odszedł.
- Dzięki? - spytałam cicho samą siebie. Bez namysłu podążyłam do gabinetu dyrektor Rowan i poprosiłam, aby zadzwoniła do mojej mamy. To piekło musiało się skończyć.
Choć tak naprawdę jeszcze nawet się nie zaczęło.
*
To już piąty tydzień mojej nauki w nowej szkole. Nie było dotąd nawet tak źle. Pierwszego dnia mama przyjechała po mnie, razem z panią dyrektor wyjaśniłyśmy jej, co zaszło, a ona upuściła z oczu dwie małe łzy i zaczęła mnie przepraszać. To nie była jej wina. To ja byłam na tyle głupia, by zostać w klasie, zamiast uciec razem z tłumem. Nie patrzyłam jej w oczy. Wiedziałam, że kolejny raz sprawiam jej ból, właściwie niezamierzony. Po tym spotkaniu do końca tygodnia nie chodziłam do szkoły, nie utrzymywałam z nikim kontaktu, Lucas wydzwaniał, ale nie odbierałam. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Tysiące krótkich chwil przewijało się w mojej głowie. Piłam herbatę, oglądałam jakieś hiszpańskie telenowele i walczyłam sama ze sobą, żeby nie odebrać telefonu od Nicka, nie pojechać do niego i utonąć w jego ramionach, jak kiedyś. Z drugiej strony był Carter. To, co robił, frustrowało mnie. I to cholernie. A jednocześnie było dla mnie zagadką. Nieodgadniony wyraz twarzy. Raz niechęć, a raz troska. Pomógł mi, a potem olewał.
A na końcu powiedział, że stracił chęć na numerek z moją przyjaciółką, bo zobaczył mnie.
Co to, do cholery, miało znaczyć? Czego on chciał? Stanęłam przed lustrem i popatrzyłam na swoją szarą, zmęczoną i zapłakaną teraz. Siniak miał teraz żółty kolor i powoli znikał. Odkręciłam kran, po czym strumień lodowatej wody trafił na moją buzię. Od razu poczułam się pobudzona. Szybko umyłam włosy, przebrałam się i wyszłam z domu.
Nie zastanawiałam się, co robię. Po prostu szłam przed siebie, aż w końcu dotarłam pod bramę kościoła Bożej Opatrzności. Obok niego była plebania, gdzie się skierowałam. Po wejściu na werandę zadzwoniłam na dzwonku. Ojciec Oliver niemal od razu mi otworzył.
- Laura - rzekł z nieskrywanym uśmiechem. - Miło cię znów widzieć. Wejdź, proszę.
Weszłam za nim, uprzednio zdejmując tenisówki. Siadłam przy uroczym stoliku w salonie i czekałam, aż kapłan przygotuje herbatę, czyli nasz napar przy rozmowach o problemach.
- Rozumiem, że problemy nie zniknęły - westchnął, siadając na krześle naprzeciw mnie.
- Kojarzy ksiądz Burnsa? - spytałam.
- Twojego... konkubenta? - zawahał się mężczyzna.
- Powiedzmy - skrzywiłam się. - Okazało się, że uczył w tej szkole, do której się przeniosłam. I usiłował mnie zgwałcić - powiedziałam bez ogródek.
- Ale mu się nie udało? - chciał upewnić się.
- Taki jeden chłopak mnie... uratował - niepewnie odparłam.
- Podziękowałaś? - Nasza znajomość jest dziwna. Jest niedostępny. Irytuje mnie to. Próbowałam, ale on wciąż jest zdystansowany.
- Może ma jakieś złe wspomnienia? Ludzie potrafią być naprawdę chłodni po przeżyciach. Popatrz na siebie. Byłaś zupełnie inna podczas pierwszego spotkania, nieufna, zamknięta w sobie. A teraz rozmawiamy, jak starzy przyjaciele. Nie siedzisz mu w głowie, Laura - rozpoczął monolog duchowny.
- Jest taki problem... jego siostra wydawała się naprawdę miła i troskliwa. A okazała się jędzą, żeby nie bluźnić - mruknęłam.
- Pierwsze wrażenie z reguły bywa mylące. Ludzie próbują zrobić dobre lub złe wrażenie, nie zastanawiając się, co będzie potem.
- Jeśli ksiądz ma rację, to Carter pewnie jest inny - zamyśliłam się.
- Wyjątek potwierdza regułę, nie zapomnij - przestrzegł mnie siwowłosy. Spojrzał na zegarek - Laura, zaraz mam mszę, więc jeśli pozwolisz... - w oczach była prośba, której nie chciał wypowiedzieć na głos. To nie w jego stylu.
- Oh, oczywiście, już idę - uśmiechnęłam się.
- Dziękuję - odwzajemnił mój gest. - Idziesz jutro do szkoły?
- Chyba nie mam wyjścia - westchnęłam. - Nie mogę wiecznie chować się w łóżku i uciekać od problemów.
- Zuch dziewczyna - ksiądz skomentował i razem wyszliśmy z budynku. - Jeśli tylko będziesz mieć problem, przyjdź do mnie. Nie tłum w sobie niczego - duchowny zamknął drzwi na klucz i podążył alejką wśród różnorodności kwiatów.
- Dobrze, do widzenia - skinęłam głową na pożegnanie i wyszłam przez bramę na ulicę. Ulice tętniły życiem, zbliżała się 6 po południu. Spokojnym krokiem szłam chodnikiem, wychodząc z centrum.
Przechodziłam akurat przez Main Street, gdy zauważyłam, jak jakiś blondyn zatacza się przy drzwiach wieżowca, w którym mieszkał Nick. I wiedziałam, że to on. I mimo, że serce ściskało mi się żałośnie wewnątrz klatki piersiowej, nie zareagowałam. Przeszłam obok niego i podążyłam dalej. Czułam wyrzuty sumienia. I to naprawdę bolesne. Ale zasłużył sobie na o wiele gorszą karę za swój błąd. Pojedyncza łza kolejny raz spłynęła po moim policzku. Starłam ją i pociągnęłam nosem.
Włączyłam muzykę z odtwarzacza i szłam dalej. Delikatne dźwięki pianina koiły ból w sercu, jaki wywołał widok Nicka. Nie słyszałam niczyjego głosu, dopóki czyjaś ręka nie dotknęła mojego ramienia. Byłam jakieś piętnaście metrów od domu. Drgnęłam i szczerze powiedziawszy, przeraziłam się. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się blondyn. Wyjęłam z uszu słuchawki i wyłączyłam muzykę.
- Carter? - zdziwiłam się. Staliśmy obok pięknej wierzby, na której spędziłam wiele godzin.
Słońce chyliło się ku zachodowi.
- Nie było cię w szkole, Vera kazała mi się upewnić, że nic ci nie jest - niepewnie powiedział, nie nawiązując ze mną kontaktu wzrokowego.
Veronica? Kazała jemu? Zamiast sama sprawdzić? Oczywiście, że skłamał.
- Jak widzisz, nic - uśmiechnęłam się blado.
- Na pewno? - wreszcie spojrzał mi w oczy.
- Oczywiście, że nie - mruknęłam. - To była aluzja, żebyś spadał.
Głupia, głupia, głupia!
- Nie pozbędziesz się mnie - musiał uznać to za wyzwanie, bo od razu się wyluzował.
- Nie zamierzam - wzruszyłam ramionami. - Ale nie dam się
wykorzystać i porzucić.
- Może się zmieniłem? - spytał podchwytliwie.
- Carter, ludzie się od tak sobie nie zmieniają. Zresztą, nawet jeśli, to ty nadal jesteś psem na baby. A ja nadal nie jestem łatwa. No i, nie znasz mnie. Rozmawialiśmy raptem dwa razy - zauważyłam.
- To brzmi, jak wyzwanie - potarł dłonie. - Jeszcze się we mnie zakochasz, zobaczysz.
Szkoda, że tak to wszystko się potoczyło. Naprawdę, wielka szkoda.
*
- Laura! - krzyk Veroniki przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Co? Słucham, żyję, czy co tam. Ałaa - jęknęłam, chwyciwszy się za głowę. Od rana nieznośnie mnie bolała.
- Pytałam, czy przygotowałaś pracę. Ale coś czuję, że nie. Tracisz rachubę czasu. Niedługo koniec października - westchnęła.
- Vera, myślisz, że do tego mam teraz głowę? Niedługo Halloween, a ja nadal nie wiem, gdzie mam najpierw jechać - mruknęłam sfrustrowana.
- Lau, są sprawy ważne i ważniejsze. Nie zaliczysz - ostrzegła mnie.
- Nie, żeby coś, ale Veronica. Moje oceny są nienaganne - zauważyłam, próbując zamaskować dumę. To jedna z niewielu rzeczy, które mi wychodziły.
- Ale bez tej pracy nikt jeszcze nie zaliczył. Nie jesteś jakimś odmieńcem, dzieckiem specjalnej troski - syknęła. Czy ona zawsze musi mieć wszystko pod swoją pieprzoną kontrolą?
 - Raz daj się ponieść - zaczęłam swoje. - Oczywiście, że napisałam tę pracę. I to w czterech wersjach. Nie jestem samobójczynią.
"Polemizowałabym", usłyszałam w podświadomości.
- No skoro tak... To pojadę z tobą. A gdzie konkretnie? - dziewczyna patrzyła na mnie zaciekawiona. Ból w czaszce się potęgował.
- To jest Los Angeles. A ja nazywam się Laura Thapman. I może wcale nie jestem dawną sobą, ale nadal znam najgorętsze kluby w tym mieście. I pomożesz mi się zemścić na kimś - poczułam uścisk w żołądku, który był nadal pusty. Przede mną stało nietknięte jedzenie. Czułam dziwną ekscytację na myśl, że skończę coś raz na zawsze.
- Kto jest zaproszony? - uśmiechnęła się zachęcona.
- Każdy, kto się ciebie boi - zaśmiałam się.
- Czyli cała szkoła - ołówkiem uderzyła o podbródek i zaczęła robić notatki.
Lucas się mylił. Veronica była naprawdę przemiłą osobą, nie znalazłam w niej jadu, o którym mówił. Owszem, była opryskliwa, zarozumiała i bywała egoistką. Ale olej w głowie sprawiał, że w moich oczach stała się również dobrą, trzeźwo myślącą przyjaciółką. Kimś, dla kogo po pięciu tygodniach znajomości mogłabym dać się pokroić.
Za to mijanie na korytarzu jej braciszka było zupełnie czymś innym. Czas zwalniał, powietrze gęstniało, pożądanie wzrastało. Cierpki uśmiech na jego twarzy, rozbawione, pełne iskierek oczy i niechlujna grzywka potęgowały tylko emocje, gorączkowo chowane gdzieś w głębi mnie. Codziennie słyszałam o kolejnej gwieździe, która zatańczyła na łóżku Cartera swój popisowy numer. Codziennie Carter stał wraz ze swoimi przyjaciółmi na tyle blisko mnie, by dzielić się najmniejszymi szczegółami i wwiercać we mnie pełne triumfu spojrzenie. Wiedział, że ogarnia mnie furia. Pięć tygodni. Jedno, zupełnie "przypadkowe" wpadnięcie na mnie w centrum, na spacerze, po notatki dziennie. Namolny, ale skuteczny. Bądź, co bądź, poznawał mnie. A ja nie mogłam uciec przed tym, jak na mnie działał. Pomógł mi, uratował, pocieszył... w specyficzny sposób. A do tego specjalnie zaczął ubierać koszule bardziej obcisłe, jakby... z poprzednich lat?
Włosy doprowadzał do większego nieładu, no i... patrzył na mnie intensywnie. Dosłownie pożerał mnie spojrzeniem na każdej lekcji hiszpańskiego, czułam testosteron, który od niego bił brutalnością prosto we mnie. Delikatnie muskał palcami swoją żuchwę z nieogolonym zarostem sprzed kilku dni. W ogóle nie zajmował się lekcjami. Jawnie mnie podrywał. Wszyscy to widzieli. A mimo to co wieczór był w towarzystwie innej dziewczyny, nie tak upartej, jak ja. Wcale nie poprawiało to jego sytuacji. Chciał mnie w sobie rozkochać, ale wywoływaniem we mnie zazdrości kompletnie nic nie zyskiwał. Nie zamierzałam mu jednak tego mówić. Może to okrutne, ale bawiła mnie jego zawziętość. Z perfidną przyjemnością patrzyłam, jak nieudolnie próbuje zmusić mnie do uczuć, których sam nie pojmuje. Których nie umie nawet poczuć. Można mi zarzucić, że byłam okropna, ale on był znacznie, znacznie gorszy. Bawił się uczuciami dziewczyn. Ja tylko... dawałam mu nauczkę.
- Na zaproszeniach napisz, że to prywatna impreza. Ja za nią płacę, wynajęłam cały hotel - uśmiechnęłam się z wyższością.
- Laura, to musiało cię cholernie dużo kosztować - Veronica wciągnęła powietrze.
- To dawny hotel ojca. Mama go sprzedała, ale jest do mojej dyspozycji - wzruszyłam ramionami.
- To najgorętszy klub w LA? - zwątpienie wstąpiło na twarz mojej przyjaciółki.
- Czyżbyś nie wierzyła byłej najczęstszej bywalczyni wszystkich klubów w promieniu 10 kilometrów od centrum? - uniosłam brew.
- Masz rację... - uniosła ręce w geście poddania.
Zaśmiałam się. Ból nadal czaił się gdzieś w czeluściach mojej głowy, ale nie był już taki silny.
- Jaki masz strój? - zagadnęła, niby przypadkiem.
- Nie powiem - pokręciłam głową stanowczo. - To niespodzianka - łobuzerski uśmiech na twarzy przybyłego do naszego stolika blondyna wcale nie rozluźnił atmosfery.
- Oczywiście, że będzie aniołkiem. Potulnym, grzecznym, przewidywalnym aniołkiem - głową ruszał to w lewo, to w prawo, mając na twarzy kpiący uśmiech.
Kpił ze mnie i powodował, że dostawałam białej gorączki.
- A ty będziesz Supermenem - nie sądził, że podejmę jego wyzwanie. Popatrzył na mnie z zaciekawieniem. - Nudnym, przestarzałym bohaterem, którego nikt nawet już nie lubi. Będziesz nikomu niepotrzebnym śmieciem. Dokładnie tak, jak teraz. Nie graj ze mną, bo i tak polegniesz - zmrużyłam oczy i pozwoliłam, by szok objął jego twarz, sprawił, że policzki się zarumienią. - Masz coś do dodania, Carterze?
- Podobam ci się - uśmiechnął się po chwili. - Totalnie na mnie lecisz.
- Tylko w twoich snach, zboczeńcu - parsknęłam.
- W moich snach robisz o wiele więcej - zachichotał i odszedł, a ja spaliłam potężnego buraka.
------------------------------
Hej, skarby! ♥
Tak, jak mówiłam, to pierwsza część!
Jutro dodam drugą, a trzecią pojutrze, zatem... powodzenia.
Tak, jak mówiłam - ta historia to ja oraz kilka osób, które podzieliły się ze mną swoimi historiami, wszystkie są zawoalowane. To taka moja paranoja, ale nie chciałam niczego wykładać wprost. Cała ta historia to moja osobista terapia, jak już mówiłam i chociaż nie byłam do końca pewna, czy powinnam, zdecydowałam się nią z wami podzielić. Zresztą, i tak mało kto to czyta, zatem raczej nie mam czym się martwić.
Mam nadzieję, że wam się podoba, komentujcie, uwielbiam słuchać opinii innych!

1 komentarz:

  1. Przepraszam za wyrażenie, ale totalnie mnie rozwaliłaś :P
    To jest genialne!

    OdpowiedzUsuń