sobota, 16 listopada 2013

Rozdział dwudziesty dziewiąty

"Miłość hartuje teraz kogoś innego..."


W pew­nej chwi­li ogarnął mnie prze­raźli­wy strach. Strach przed ut­ratą przy­jaciela. Wszys­cy wmuszają so­bie, że wszys­tko się dob­rze skończy, mi­mo prze­ciw­nej rzeczy­wis­tości. A ja na­dal od­czu­wam ten oszołamiający lęk. Boję się, i to cholernie..
Kiedy mówiłeś, że nigdy mnie nie zostawisz, coś nie grało.
Ciemność, jaka kilka dni później nastała, była oznaką tego, że piekło jednak istnieje. Więzienie, jakim ono jest, ma w swej naturze trzymać więźniów do końca. Miłość.. Słowo dziwne. Miłość jest to jakieś nie wiadomo co, przychodzące nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, i sprawiające ból nie wiadomo dlaczego. I czemu niby za każdym razem, gdy się w niej zatracamy, chcemy do niej wrócić, przystać na jej warunki, ona musi nas znów próbować i sprawdzać naszą wytrzymałość fizyczną i psychiczną?
To jakiś test? A może szkoła przetrwania? Pytam, ale nie otrzymuję odpowiedzi.. Miłość hartuje teraz kogoś innego...
--------------------------
Wydające coraz bardziej irytujące dźwięki urządzenie sprawdzające stan pacjenta zdradzało mi, że z Rossem musi być coraz lepiej.
Wczoraj, zaraz po przyjeździe karetki pogotowia, wszyscy już jechaliśmy w kierunku szpitala. Tam kilku ratowników zawiozło nieprzytomnego blondyna na ostry dyżur, a my, czyli Riker, Delly i ja w niemej postawie czekaliśmy, co los przywieje.
Po godzinie chłopak leżał już w wyznaczonej sali. A my z nim.
Trzymałam go za rękę i pogrążona w myślach nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się wokół mnie.
Pielęgniarki krzątały się i układały wszystko na półkach.
Nawet nie mam pojęcia, czemu służył ten zabieg. Co zyskały układając te obrusy? Lekceważąco spojrzałam w ich stronę i wróciłam do rozmyślań. Kilka dni później, a trafiłabym być może na pogrzeb chłopaka. Ja to zawsze mam takie szczęście, że można pozazdrościć.
Rodzice  blondyna przyjechali godzinę po nas do szpitala. Po rozmowie z lekarzem wrócili do nas z informacją o jego stanie.
Okazało się, że nic poważnego się nie stało, środki przestają działać i za już niedługo wyjdzie do domu. Wrócimy do szkoły i być może wszystko wróci do normy. Być może.
Rano obudziłam się oparta na krześle obok łóżka chłopaka. Ross nie spał. NIE SPAŁ! Dopiero po chwili zbuforowałam ten fakt, a w ten czas beznamiętnie wpatrywałam się w niego. Spojrzałam na swoją rękę, która ściskała jego dłoń. Nagle poczułam mrowienie i przepływającą energię na jego skórze i momentalnie oderwałam ją. Spojrzał na mnie pytająco, a ja westchnęłam. To wszystko jest takie skomplikowane...
Poczułam się bezsilna.
- Laura. - wychrypiał chłopak.
- Co?- spytałam cierpko.
- Przepraszam.- wyszeptał.
- Za co ty mnie durniu przepraszasz?- spytałam z niedowierzaniem.- To ja zostawiłam ciebie, to ja nie pozwoliłam ci na reakcję. To ja wyjechałam bez słowa.- poczułam, że łzy cisną mi się pod powiekami i już po chwili jedna wymknęła się. Chłopak starł ją palcem, przy okazji. głaszcząc mnie po twarzy. Nie wytrzymałam, wpadłam mu w ramiona i rozpłakałam się na dobre. Ross pocieszał mnie, przytulał i uspokajał.
Już tego samego dnia po południu razem z blondynem i jego rodzeństwem wychodziliśmy ze szpitala. Obejrzałam się jeszcze raz za siebie i mogę zaręczyć, iż widziałam w szybie jakieś... Dziecko. Niby nic specjalnego, ale ono wyglądało, jak mniejsza ja! Uśmiechnęła się i zniknęła. Musiałam mieć jakieś omamy po tym joincie. Takie rzeczy nie zdarzają się w realnym świecie.
Do końca tygodnia każdy kolejny dzień spędzaliśmy razem. Ale to już nie były jakieś zwykłe rozmowy. Przepełnione uczuciem i takie.. Osobiste. Głównie o uczuciach. Było kwestią czasu to, że w końcu do siebie wrócimy. Nie umiemy bez siebie żyć, a przynajmniej ja bez niego. Ale pytanie, czy byłam na to gotowa? Na kolejny etap życia? To wszystko tak szybko ulegało zmianie. Nie mogę okłamywać siebie, że uczucie przeminęło. Że nic nie ma.
- A może ten?- spytał chłopak i zatańczył takt ośmio-częściowy. Czegoś brakowało.
- A może tak?- podeszłam do niego i z pomocą pilota włączyłam Innocence. Zmysłowe dźwięki gitary rozlały się po pracowni.

But everybody knows how the story goes
Something in your eyes said the innocence over now
Telling me that you found somebody new
Something in my heart said the innocence over now
Girl I really loved you more than I could tell you
Something in the air said the innocence over now*

Tańczyłam razem z nim i teraz jego układ miał sens. Nagle poczułam, że tracę grunt. Dziewczynka znów pojawiła się, zaśmiała lekko, a ja wpatrując się w nia, wpadłam prosto w objęcia Rossa.
Nie obawiałam się. Oboje wiedzieliśmy, jak to się skończy i wcale nie opieraliśmy się temu. Nasze wargi złączyły się i przez długi czas tak było. Tak miało być. MY. Razem. I naprawdę nic tego nie zmieni. Spragnieni bliskości zasiedliśmy na sofie i tam rozkoszowaliśmy się rozmową, przytulaniem i drobnymi buziakami.
I to jest to, Pamiętniku, opisuję to wszystko byle jak, ale to już znasz. Ile razy będę Ci powtarzać to samo?
Bałam się powrotu do szkoły. Tata załatwił już wszystkie sprawy związane z moją dalszą edukacją w szkole. Moje zmartwienie narastało, a w niedzielę nie mogłam już usiedzieć w jednym miejscu. Ross został u siebie, by przygotować się do szkoły i już nie planował już mnie odwiedzać i ja również nie zamierzałam tego robić. Izzy wciąż nie wie, że jestem w Los Angeles, więc zrobię jej nie lada niespodziankę w poniedziałek. Wieczorem postanowiłam zmyć z siebie całe to zmęczenie, stres i ogólne rozbicie z pomocą długiej kąpieli. Zabrałam pokaźną ilość różnego rodzaju słodyczy, kakao z piankami i ukochany szlafrok frotte, a potem nalałam sobie całą wannę gorącej, parującej wody, dolałam olejki zapachowe i zanurzyłam się w odmętach przyjemnego ciepła.
- Ty to masz życie.- westchnął ktoś za mną. Gwałtownie odwróciłam się, a tam na szafce siedziała ta mała.
- Przestraszyłaś mnie. Ale.. Ciebie nie ma. Skąd się wzięłaś?- spytałam z lekka oskarżycielsko.
- A widzisz mnie?- pokiwałam głową.- No to jestem. Reasumując.. Fajnie masz. Taki chłopak.. Ross zawsze był przystojny.
- A skąd niby to wiesz?- uniosłam brew.
- No przecież jestem tobą.
- Mną?- ledwo przeszło mi to przez gardło.
- No tak, Laura Marano, lat 10, Wielka Brytania, Sesame Street 23.- wyrecytowała, stając prosto.
- Ale po co?- nieskładnie zapytałam.
- Żeby przypomnieć ci trochę o tobie.
- Ale jak to?- dopytywałam niezmordowanie.
- Jeszcze wiele rzeczy ukrytych jest w twej pamięci, choć wiele osób nie chce, byś je sobie przypomniała. Wierz mi, nie wszystko, co masz w głowie jest tym, co przeżyłaś.. Ktoś bardzo nie chciał, żebyś pamiętała...
Dziewczynka zaintrygowała mnie swymi słowami.
- Laura? Z kim ty tam gadasz?- spytała Vanessa.
- Z nikim.- odparłam szybko.
- Masz gości.- rzekła spokojnie.
- Kogo?
- Zaraz się dowiesz.
Ze słowami dziecka zeszłam na dół, a tam stał ktoś, kto swoją obecnością tu zszokował mnie niezmiernie.
- O żesz ty.- sapnęłam.
- Laura..- odwróciła się do mnie i zwycięsko uśmiechnęła się.
Bo gorzej być już nie może...
----------------------------
*JLS- Innocence
----------------------------
To, jak męczyłam się pod koniec jest okropne... Rozdział krótki i niezbyt ciekawy, ale co mogę poradzić??
Wybaczcie mi to, kolejny rozdział pojawi się jeszcze w weekend, to mogę obiecać ;)
Kochaam :3
~Kasia<3

1 komentarz:

  1. nie jest "niezbyt ciekawy", jest świetny. podobała mi się ta końcówka z dziewczynką i ciekawi mnie kto przyszedł (chociaż się domyślam), więc.. idę czytać następny
    nie pozwolę ci tego wygrać.

    OdpowiedzUsuń