"A ja i tak Cię
kocham... Przecież dziś są walentynki!"
Czasem ciemność pożera. I to dosłownie. Czasem zmusza nas do czynów,
których zwyczajnie nie jesteśmy w stanie popełnić. Czasem ciemność to jedyne
wyjście. Czasem to jasność. Czasem nie. Jedni z nas ją wybierają, a drudzy się
nią brzydzą. Jedni ją chwalą, a drudzy odpychają. Jedni uważają ją za ratunek,
drudzy za zgubę.
A ja?
Ja się nie odnajduję.
Szukam wyjścia z sytuacji.
Szukam go, nie zważając na ciemność, czy jasność, bo wszystko mi
jedno.
Ale co się stanie, kiedy przestanie mi być wszystko jedno?
No jasne, zakocham się.
Dzień, jak co dzień.
Liceum, jakże banalne i niezwykle zarazem miejsce, powiedział kiedyś
profesor nauk anglicystycznych, Adam Walsh, a mój osobisty wykładowca. Czy ma
rację? Tak, liceum jest banalne. Pełne stereotypów. Głupich blondynek. Nudnych
kujonów. Zadufanych w sobie futbolistów. Gejosków w różowych sweterkach.
Pedałków w rurkach. Dziwek w skąpych strojach. Skąpych bogaczy. Cheerleaderek
bez serca. Dziwadeł z okularach-kujonkach. Grubasów zajadających jeden obiad
drugim obiadem. Lalusiów z lustereczkiem. Anorektyczek wyrzucających jedzenie
do kosza. Bulimiczek wymiotujących do toalety każdy posiłek. No-life'ów bez
perspektyw. Geeków od komputera. Wypalonych poetów. Piosenkarek z zapałem, za
to bez krzty talentu. Gitarzystów z grzyweczkami na prawą stronę. Outsiderów.
Badboy'ów w czarnych katanach i kolczykach w każdym możliwym miejscu, chętnych
do każdego rodzaju wandalizmu. Idiotów, klasowych pajaców. Imprezowiczów. I w
końcu, na pozór lubianych przez wszystkich, zwykłych ludzi. Tylko, że w takim
świecie, jak liceum, nie ma normalnych ludzi. KAŻDY SKRYWA TAJEMNICĘ.
Ale czy wszystko musi być takie, jakim się wydaje? No właśnie.
Tak więc, wchodziłam przez przeszklone drzwi szkoły i uśmiechałam się
do wszystkich, jak to mam w zwyczaju. Ja nigdy nie jestem smutna, przygnębiona,
zapłakana. Nie przy ludziach. W zaciszu domu zdarza mi się coraz częściej
płakać, ale nigdy nie jestem taka w szkole. Jeszcze nigdy nie płakałam przy
innych. Zawsze pozostaję radosna i wesoła. Tak, Claire Thompson nigdy nie
płakała przez chłopaka.
Do czasu.
Zawsze wyobrażałam sobie swój ideał.
Nie musi być mega zabójczo przystojny. Nie musi być idealny. Ma być
idealny dla mnie. Zawsze wyobrażałam sobie swojego chłopaka, jako szatyna o
fajnym uśmiechu, ale wygląd nie ma tu nic do rzeczy. Chłopak powinien mieć dla
każdego dobre słowo. Powinien być troskliwy. Kochany. Dobry. Nie musi być
orłem. Ma być sobą. Ma mnie kochać.
Pewnego dnia przez korytarz przeszedł ideał każdej widzącej na oczy
dziewczyny, nie wykluczam się z tego grona.
Był to chłopak o idealnych rysach, włosach brązowych, z lekkimi
pasemkami ciemniejszego blondu. Krok jego był pewny, a ciało umięśnione.
Koszula idealnie je opinała. Uśmiech mógłby powalić. Biel idealnie prostych
zębów zalała korytarz, a westchnienia odbijały się echem od wszystkich ścian.
Moja przyjaciółka, jako największa flirciara w całej szkole, przypisała sobie
pierwszeństwo w zawodach, która pierwsza pozna smak języka nieznajomego. Cóż
mogłam poradzić, puściłam ją wolno, a sama powolnym krokiem skierowałam się do
biblioteki. Usiadłam w najdalszym zakątku wielkiego pomieszczenia. Były tam dwa
fotele i często zaszywałam się tam z Crush, czyli moją przyjaciółką. Niewiele
osób w ogóle znało to miejsce. Zazwyczaj siedzieli w centrum, gdzie było
mnóstwo stolików, foteli i kanap. Ja preferowałam zamknięte, wręcz
klaustrofobiczne przestrzenie. Otworzyłam książkę i zatopiłam się w świecie
bohaterki. Czas się zatrzymał. Miałam teraz długą, 45-minutową przerwę. W końcu
jednak czyjś głos wyrwał mnie z melancholii.
- Claire? Może wreszcie zaczniesz kontaktować?- trzykrotnie strzeliła
palcami przed moją twarzą Crush.
Zamrugałam gwałtownie. Potrząsnęłam głową i założyłam zakładkę w
książce.
- Tak, jasne.- rzekłam słabym głosem, wciąż oczarowana sytuacją
opisaną w książce. Wstałam z fotela, chwyciłam torbę ze stolika, założyłam ją
na ramię i powoli wyszłyśmy z biblioteki.
- I co?- spytałam ciekawa.
- Co co?- odparła pytaniem rudowłosa.
- Jak ci poszło z tym ciachem?- nie ukrywałam, że mi również się
spodobał. I mimo, że wydawał się być idealny, nie znałam go. Wiedziałam
natomiast, że i tak nie mam u niego szans.
- Olał mnie zupełnie! Wyobrażasz to sobie?! MNIE się nie olewa.-
rzekła twardo. Jednak widać było jak na dłoni, że się przejęła.
- Wiesz chociaż, jak ma na imię?- zapytałam z nadzieją, że będę mogła
choć bezmyślnie mazać jego imię we wszystkich zeszytach. Czekał mnie jednak
zawód.
- Nie.- wykrzywiła się, a po chwili wydęła usta. Wiedziałam, co to
oznacza. W jej głowie krystalizował się plan. Byłam pewna, że się nie podda.
- Muszę zrobić coś, dzięki czemu ten kochaś mnie nie zapomni...
- Crush..- zaczęłam ostrzegawczym tonem. Spojrzałam w stronę szafek.-
Patrz, kto tam stoi.
Rudowłosa popatrzyła przed siebie. Przy jej szafce stał blondyn, który
w żadnym wypadku nie zamierzał jej odpuścić tak, jak ona nie zamierzała
odpuścić temu chłopakowi.
- Cody... Odczep się już ode mnie.- jęknęła żałośnie dziewczyna.-
Zrozum, nie jesteś tym, który miał posiąść me serce. Nie dzwoń, nie pisz, nie
zamęczaj mnie swoim uczuciem.- dramatycznym gestem dotknęła dłonią czoła.
Ta sytuacja wydawała mi się wprost komiczna. Zaśmiałam się pod nosem,
widząc powtarzającą się w kółko scenę tragicznego zerwania. Ci biedni chłopcy
byli ofiarami uroku i piękna Crush, nie mogli nic poradzić na to, że się w niej
zakochiwali.
- Ale mogło się nam udać. Mogliśmy być szczęśliwi. Mogliśmy...
- Cii..- Crush położyła mu palec na ustach i posłała kolejny piękny
uśmiech, przez co chłopak od razu się przymknął. Działała na chłopaków jak
czarownica. Zaczęłam się zastanawiać nad prawdziwością tej tezy.- Nie, nie
mogliśmy. Ty jesteś mądry, przystojny, wysportowany, wręcz idealny.
- Ale odkąd ten laluś pojawił się dziś w szkole, zmieniłaś odrobinę
znaczenie słowa idealny.- przerwał jej blondyn już wściekły.
- Tak... Tu też muszę przyznać ci rację.- rudowłosa przechyliła swą
głowę lekko w bok.- Ten chłopak jest idealny. Jego uśmiech sprawia, że mam
ochotę się na niego rzucić i go oblizać.- rozmarzyła się dziewczyna.
Starałam się ze wszystkich swych sił wyobrazić to sobie, a jednak moja
wyobraźnia bała się skazy w psychice. Przystałam na jęku pełnym odrazy.
- No wiesz!- oburzył się Cody.
- Co?- zdziwiła się Crush.- Trochę szczerości nikomu nie zaszkodziło.
- Jesteś okropna!- krzyknął i, niczym dziecko, rozpłakał się i
odbiegł.
- Nie musiałaś być taka ckliwa.- rzekłam do niej otwarcie.
- Uwielbiam odgrywać inne role, aniżeli moja własna egzystencja.-
odparła poetycko, a ja ledwo co z tego zrozumiałam.
- Ehh..- westchnęłam. Crush miała wtedy chemię, a ja łacinę. Spokojnym
krokiem przemierzałam wciąż zapełniony korytarz, choć było już po dzwonku.
Zbliżałam się do klasy pana Watkinsa. Stałam już praktycznie przy
drzwiach. Dotknęłam klamki, a wtedy poczułam czyjąś dłoń lekko stykającej się z
moją. Uniosłam wzrok, a wtedy moje spojrzenie spotkało się z oczyma tego
chłopaka, którego kilka godzin wcześniej widziałam na dole. Jego błękitne
tęczówki wpatrywały się we mnie. Czułam, jak rumieniec wkrada mi się na twarz.
Serce zabiło mi mocniej. Zrobiło mi się gorąco. Chłopak nadal wlepiał we mnie
wzrok, wręcz nachalnie przyglądając się mojej twarzy, która była czerwona jak
burak. Nagle opamiętałam się, że nadal stoimy przed klasą, a korytarz już
całkiem opustoszał. Nacisnęłam klamkę i wparowałam szybko do klasy, zajmując
swoje miejsce. Wymamrotałam przeprosiny i poczęłam wypakowywać zeszyt, książkę
i... Piórnik, którego nie było w plecaku. Zaklęłam cicho, szukając gdzieś nad
dnie jakiegoś długopisu. Nic.
- To ty jesteś tym nowym uczniem, tak? Dan, mam rację?- spytał pan
Watkins.
Dan...
- Oczywiście, panie- spojrzał na kartkę, którą dostał zapewne w
sekretariacie, jak wszyscy pozostali zresztą- Watkins.- po raz pierwszy
słyszałam jego głos. Był łagodny, charakterystyczny.
- Z tego, co wiem, z łaciną masz niewielki problem.- starał się nie
zawstydzić nowego ucznia. Nie udało mu się. Przez klasę przebiegł cichy szmer.
Rozglądał się z zamysłem po pomieszczeniu, a jego wzrok prześlizgiwał się po
kolejnych uczniach. Zatrzymał się na mnie.- Usiądź obok Claire.- tym razem
żeńska część klasy westchnęła z irytacją, piorunując mnie wzrokiem przez całą
lekcję. Nadal nie mogłam znaleźć żadnego długopisu. Dan zasiadł na pustym
miejscu obok mnie i powoli rozpakował się. Zapewne zauważył, że nie mam czym
pisać, bo już po chwili podał mi czarny długopis i uśmiechnął się do mnie
ciepło. Powiedziałam mu bezgłośne "dziękuję" i skupiłam się na
lekcji.
Poza łaciną, Dan chodził też na nauki anglicystyczne i zajęcia
techniczne wraz ze mną. A to oznaczało słuchanie pięknych wykładów i gapienie
na chłopaka. Idealnie.
Z czasem polubiliśmy się. W trójkę z panem Walshem prowadziliśmy na
lekcjach długie dysputy. Poza lekcjami jednak nigdy nie zamieniliśmy słowa.
Jakbyśmy się nie znali. I choć oboje obracaliśmy się w tych samych kręgach,
nigdy nawet nie powiedzieliśmy sobie zwyczajnego "cześć". Może uważał
mnie za dobrą koleżankę, ale tylko tyle?
Nie chciałam być tylko koleżanka. Może to wydać się głupie, ale chyba
zaczęłam się do niego przywiązywać. Ale nie wiedziałam o nic praktycznie nic!
Któregoś dnia podczas zajęć technicznych robiliśmy domki z drewna. Jak
można się domyśleć, piłki, noże, młotki i inne niebezpieczne przedmioty poszły
w ruch. Pracowaliśmy w parach. I znów głupie szczęście chciało, że byłam w
parze z Danem. Przyglądałam się pracy jego rąk. Był zręczny. Cholernie zręczny
zresztą. Już po chwili obok mnie leżały idealnie wyciosane deseczki z
ornamentami, które były przepiękną ozdobą. Westchnęłam, muskając opuszkiem
palca drewno. Kiedy skończyliśmy nasz domek, co stało się bardzo szybko,
chłopak skorzystał z nieobecności nauczyciela i podszedł do innej pary, która
nieudolnie próbowała sobie poradzić z szlifem. Obserwowałam jego twarz, pięknie
napiętą skórę na policzkach, urocze dołeczki, kiedy się uśmiechał. Był dla nich
dobry. Cierpliwie tłumaczył im wszystko, a później przeszedł od słów do czynów
i już po chwili pomógł im stworzyć miniaturowe dzieło sztuki. O wszystkich się
troszczył. Był miły i uroczy.
Jednak, gdy starał się pomóc ostatniej parze, do klasy wrócił pan
Edwards i od razu zaczął besztać chłopaka. Kolejne, co nastąpiło, było
niesprawiedliwe. Razem z Danem otrzymaliśmy karę. Tego dnia oboje mieliśmy
zostać po lekcjach i wykonać 10 domków. Nie mam pojęcia, czemu miała służyć taka
kara, ale ją przyjęłam. Po lekcjach nauczyciel wpuścił nas do klasy i już po
kilku minutach nas zostawił.
- Czas brać się za te domki.- potarł jedną dłonią o drugą i zabraliśmy
się do pracy. Podczas, gdy chłopak wykonał już trzy miniaturowe budowle, ja
nadal męczyłam się z pierwszą.
- Źle to robisz.- rzekł łagodnie, podchodząc bliżej. Chwycił mnie w
ramionach i począł instruować moje dłonie. Czułam jego oddech na swej szyi,
ciepło jego muskularnych ramion, bicie serca, ten przyjemny zapach przypraw
korzennych. Miałam ogromną ochotę go pocałować. Powstrzymałam tą myśl i
skupiłam się na tworzeniu domku. Po kilku minutach z moich dłoni wyłonił się
budyneczek z misternie wytłoczonymi ornamentami. Chłopak puścił mnie i
zauważyłam, że ściągnął twarz w nieodgadniony wyraz. Nie odezwał się ani
słowem. Skończył sześć domków, ja kończyłam ostatni. Lecz, gdy już odłożyłam
malutką budowlę, chłopaka nie było.
A ja byłam pewna, że nie jest mi już wszystko jedno.
Ciemność czy jasność?
Zakochałam się.
I wtedy wszystko się zaczęło.
Następny dzień był dziwny. Na łacinie Dan się w ogóle do mnie nie
odzywał. Na naukach nie odzywał się ani do mnie, ani też nie brał udziału w
dyskusji o ekscesach renesansu.
Na przerwie siedział na parapecie na korytarzu z Emily na kolanach i
szeptał jej do ucha, podczas gdy ona tylko chichotała. Emily była jedną z
największych suk w szkole. Z czystego serca mnie nienawidziła. Zresztą, z
wzajemnością.
Od tyłu zaszedł mnie Noah i delikatnie objął w talii.
- Zgadnij, kto to.- szepnął mi do ucha uwodzicielskim tonem.
- Noah.- zapiszczałam na tyle głośno, by Dan zwrócił na mnie swą
uwagę. Odwróciłam się do niego plecami i pocałowałam Noah prosto w usta.
Blondyn poddał się pocałunkowi bez wahania. Jego dłonie przycisnęły mnie do
niego, a ja zanurzyłam swoje w jego włosach.
Noah był moim najlepszym męskim przyjacielem. Był jednym z najwyższych
chłopaków w całej szkole. Był też nawet niezłym ciachem. Jednak bolało mnie to,
że go wykorzystałam. A szatyna nawet już nie było na parapecie! Oderwałam się
od niego i spojrzałam na niego, oceniając sytuację. Jego oczy wyrażały
rozbawienie, a uśmiech sugerował, że wcale nie poczuł się wykorzystany.
- Nieźle całujesz.- zaśmiał się.- Ale ten laluś już sobie dawno
poszedł. I nie wyglądał na zadowolonego.
Zmierzyłam go znów wzrokiem.
- Wiesz doskonale, że zasługujesz na więcej.- powiedział ciszej.
- Niestety, za późno.- powiedziałam ze smutnym uśmiechem na ustach.
Odeszłam spokojnym krokiem do swojej szafki. Poczułam się słabo.
Zakaszlałam i straciłam ostrość widzenia, aż w końcu utraciłam przytomność.
I to tu właściwie zaczyna się prawdziwa historia...
Kilka dni później wróciłam do szkoły. Okazało się, że dostałam silnego
zatrucia pokarmowego. Ktoś dosypał mi do lasagne środki na przeczyszczenie.
I wtedy coś sobie przypomniałam.
Dan podał mi tacę z obiadem na stołówce. Jednak nie mogłam uwierzyć,
że on mógłby zrobić coś takiego.
Jednak robiło się coraz dziwniej.
Dan zmienił styl. Zaczął ubierać skórzane kurtki i ciężkie buty.
Często na jego nosie widniały czarne okulary przeciwsłoneczne, a kasztanowe
włosy zaczął ustawiać niemal na sztorc. Uśmiech nie był już uroczy. Był
cholernie arogancki i wskazywał na to, że chłopak jest pewny siebie i zupełnie
obojętny na innych. Nadal pozostawał jednak tym, w którym się zakochałam...
Przeszedł obok mnie. Przystanął na chwilę, uniósł swoje czarne
ray-bany i ostentacyjnie rzucił na mnie wzrok. Mierzyliśmy się przez krótki
czas. W tych tęczówkach nie było troskliwości i ani krzty jakichkolwiek uczuć.
Tylko pustka, a wiejący z nich chłód sprawił, że zrobiło mi się niedobrze.
Chłopak znów rzucił okulary na nos i poszedł dalej.
Tego dnia po raz pierwszy w życiu płakałam. I to okropnie długo i
rzewnie.
Jednak starałam się zachowywać pozory normalności. Crush ustawiała
mnie na randki z kolejnymi chłopakami. Czułam się jednak nieswojo i już po
jednym spotkaniu odmawiałam kolejnych. Jeden chłopak, Damien był wyjątkowo
uroczy. Przyłapałam się na tym, że każdego chłopaka porównuję z Danem. I każdy
wypadał blado w stosunku do szatyna. Damien jednak miał coś, co było
pociągające. Po kilkunastu spotkaniach zostaliśmy parą. Jednak nadal cały czas
myślałam o Danie. O tych oczach, o ramionach, które tak cudownie mnie
obejmowały, o uśmiechu, który dodawał otuchy, o nim całym. O jego aksamitnym
głosie.
Z dnia na dzień robiło się coraz gorzej. Oprócz obojętnych spojrzeń i
ostentacyjnych gestów, zaczął mi docinać. W pewnym momencie rozpętała się wojna
pomiędzy mną, a nim.
Razem z Crush szłyśmy przez korytarz.
- Hej, Thompson, słyszałem, że nieźle zabawiasz się z Damienem!-
krzyknął z drugiego końca korytarza.
Wszyscy zwrócili wzrok na mnie. Delikatnie się zarumieniłam, ale nie
dałam po sobie poznać, że się przejęłam.
- Nawet jeśli, to nie twoja sprawa.- odkrzyknęłam, nie odwracając się
do niego.
- Wysłał mi wasze zdjęcia!- dodał, będąc coraz bliżej.
Zaraz, zaraz... Jakie zdjęcia?
- Jakie zdjęcia?- spytałam niepewnie.
Wtem w całej szkole rozległ się głośny odgłos przychodzącej
wiadomości. Wszyscy naraz odebrali je, a już po chwili znów wlepiali we mnie
oczy.
Crush pokazała mj zdjęcie nagiej nastolatki. To prawda, dziewczyna
była podobna, jeśli chodzi o ciało, ale moja twarz nijak nie pasowała do
reszty.
- To nie ja.- powiedziałam rzeczowym tonem.
- Damien się upiera, że jest inaczej.- powiedział twardo.
- Nieprawda.- rozległ się za mną głos bruneta.- Nie wysyłałem ci
żadnego zdjęcia idioto.- odrzekł ostrym tonem, którego się lekko wystraszyłam.
- Tak sądzisz?- wydął dziwnie usta.- A to przypadkiem nie twój numer?-
pokazał mu swój numer.
To był numer Damiena. Poczułam, że mi niedobrze. Pojedyncza łza
spłynęła mi po policzku.
Chłopak patrzył niewidzącym wzrokiem na telefon Dana i nie wiedział,
co powiedzieć. Poczułam się zdradzona, wykorzystana, skrzywdzona. Ruszyłam
pędem przed siebie.
- Claire!- zawołał za mną Damien, a Dan roześmiał się szyderczo.
I to wcale nie był koniec. Wkrótce szatyn zaczął mnie ranić. I to
dogłębnie.
A Damien wciąż błagał o wybaczenie.
Byłam jednak zajęta lizaniem ran zadanych przez Dana, że miałam gdzieś
innych.
Oprócz Crush.
Która już dawno odpuściła sobie szatyna i od tego momentu skutecznie
motywowała mnie do odparcia ciosów Dana.
Był wredny, oschły, zimny. I już wydawało mi się, że straciłam miłość
do niego, ale zawsze podnosił te cholerne okulary i psuł wszystko, boleśnie
przypominając mi, że nie tak łatwo jest się odkochać.
Jednak zawsze, gdy byłam gotowa pierwsza zaatakować, chłopak robił mi
kolejny paskudny żart.
Farba wypływająca z szafki.
Farba wystrzeliwana przy otwieraniu szafki.
Zdechła ryba w torbie.
Niestosowne symbole wykaligrafowane na kartkach zeszytów od łaciny i
nauk.
Śmierdzące niespodzianki.
Jednak któregoś dnia czara się przelała.
Przekroczyłam wraz z Crush drzwi szkoły.
- Claire...- zaczął Damien, wyłaniając się zza rogu.
- Daj spokój.- zmęczona kolejną nieprzespaną nocą, gestem dłoni,
pokazałam mu, że ma się przymknąć.
- Brawo mała.- pochwaliła mnie rudowłosa.
- Pójdę poprawić makijaż.- rzekłam zaspana.
- Okey.- uśmiechnęła się do mnie ciepło i dodała:- Ja będę przy swojej
szafce.
- Dobrze, zaraz wracam.- skręciłam w stronę łazienek.
- O, Thompson idzie. Jak tam ci odludku?- spytał z obojętnością.
- Ah, nawet nie wiesz, jak przyjemnie.- postanowiłam poudawać kogoś
innego, jak to miała w zwyczaju Crush.
Chłopak był widocznie zdziwiony moją radosną reakcją na jego słowa,
jednak już się nie odezwał. To źle wróżyło. Przez ostatnie trzy miesiące ani
raz sobie nie odpuścił, by mnie obrazić. Coś się szykowało.
Pociągnęłam drzwi i weszłam do środka toalety.
Stanęłam przed lustrem. Wyjęłam z torby uprzednio zarzuconej na ramię
miniaturową kosmetyczkę, a z niej wyciągnęłam tusz, puder, cienie oraz mleczko
do demakijażu. Szybkimi i zdecydowanymi ruchami zmyłam resztki z poprzedniego
dnia. Rano byłam tak zaspana, że nie potrafiłam tego zrobić dobrze. Nie
wyglądałam tragicznie. Nałożyłam puder kryjący, delikatne błękitne cienie,
eyelinerem wykreśliłam kreski na powiekach, a całość dopełniłam tuszem tylko na
górnych. Różem wprowadziłam lekkie rumieńce na policzkach, a na wargi nałożyłam
niewielką warstwę transparentnego błyszczyku. Blond loki przeczesałam palcami i
uniosłam u nasady, by nadać im objętości. Z torby wyjęłam jeszcze białą
boskerkę z flagą USA, czarną kamizelkę i oryginalnie podarte spodnie. Weszłam
do kabiny i szybko się przebrałam. Na stopy włożyłam czarne martensy i szeroko
uśmiechnęłam się do swego odbicia. Nie dam się mu nigdy więcej, pomyślałam i
wrzuciłam szybko ubrania i kosmetyki do torby. Wyszłam z łazienki.
Wszyscy, ale to dosłownie WSZYSCY chłopcy na korytarzu się oglądali za
mną, z czego czerpałam ogromną przyjemność.
Następne lekcje mijały szybko. Na łacinie ostentacyjnie wpatrywałam
się w Dana. Przeze mnie złamał trzy ołówki. Zaśmiałam się cicho, podczas gdy
Watkins męczył się, próbując wbić uczniom zasady i reguły.
- O co ci chodzi?- spytał Dan.
- Zależy, o co pytasz.- odparłam.
- Zmieniłaś się.- powiedział cicho.
- Myślałam, że cię to nie obchodzi.- oznajmiłam chłodno.
- Bo nie obchodzi.
- To co cię tak to interesuje?- zapytałam z frustracją.
- To do ciebie nie pasuje. Jesteś inna. Nie możesz być taka.
- To znaczy jaka? Modna? Fajna? Nie nudna?- podniosłam głos, ale
nauczyciel spojrzał na mnie, więc znów go ściszyłam.
- Bycie wrednym i ubranym w czerń to nie twoja bajka.
- Serio?- oburzyłam się.- Może boisz się, że mnie polubisz?
- Jesteś głupia, ciebie nie da się lubić. Po prostu to ja tu robię za
tego fajnego, a ty już zawsze pozostaniesz nudną, dziwną Claire.- odparł
wystarczająco arogancko, bym zdzieliła go w twarz i ze złością wyszła z klasy
wraz z dzwonkiem.
Tego dnia byłam okropnie wściekła na Dana. Miałam ochotę wyrwać mu te
jego piękne oczy i... Dotknąć tych włosów, a potem go pocałować i mieć innych
gdzieś.
Tak, mój przypadek beznadziejnego zakochania był... No cóż,
beznadziejny.
Kolejnego dnia weszłam do szkoły znów z Crush. Spacerkiem skierowałam
się do łazienki. Rudowłosej bardzo podobała się moja metamorfoza. I to mi
wystarczyło, by kontynuować przemianę. Jednak nadal nie przesadzałam.
Nagle dostałam jakąś wiadomość. Wyjęłam telefon z kieszonki torby. Odblokowałam
ekran i odtworzyłam. Był to jakiś film. I to dość długi. Zobaczyłam siebie.
Stałam przy lustrze i coś do siebie mówiłam.
- A ta Crush? Jej imię brzmi tak, jakby ktoś ją spłodził jako wpadkę.-
mój głos był zniekształcony. Może dlatego, że nie był to mój głos, choć bardzo
podobny. Ja w życiu czegoś takiego nie powiedziałam!
Na filmie obrażałam wszystkich znajomych z rocznika. Ale to nie byłam
ja!
Szybko wrzuciłam wszystko do torby i wybiegłam z łazienki. Wszyscy
dookoła mieli telefony w dłoni i zapewne oglądali film, który ktoś rozesłał. Po
kilku minutach sto kilkanaście par oczu wpatrywało się we mnie ze złością,
smutkiem i z chłodem.
Crush wyłoniła się z tłumu.
- Wpadka? Za to mnie uważasz? Nie sądziłam, że jesteś taka. Jak się
myliłam.
Była jedna osoba, której nie obraziłam w tym filmie. I byłam pewna, że
to ona jest za niego odpowiedzialna.
Dan stał z tyłu z ogromnym uśmiechem triumfu na ustach. Machał
telefonem i miał minę zwycięzcy. W końcu to on wygrał.
Rozpłakałam się i wybiegłam ze szkoły, choć lekcje dopiero miały się
zacząć.
Przez następne trzy dni zupełnie olewałam szkołę. Wagarowanie mogłoby
się odbić na moim świadectwie.
Ale niewiele tak naprawdę jeszcze mnie obchodziło.
Straciłam przyjaciół.
Rodzina dowiedziała się o tym filmiku od Carmen, mojej młodszej o rok
kuzynki. Szczerze mówiąc, gdyby mogli, wykopaliby mnie z domu. Ale, że prawie w
ogóle w nim nie bywałam, nie było takiej potrzeby. Wracałam na noc, a rano
zabierałam trochę jedzenia i wymykałam się, by wrócić późno i następnego dnia
znów się wymknąć. Przyzwyczaiłam się do takiej rodziny, gdzie wszyscy
interesują się tylko opinią z zewnątrz i tak naprawdę to tylko toksyczne
powiązanie genetyczne kilkunastu osób. Mama w ogóle się do mnie nie odzywała,
gdy w nocy widziała mnie w korytarzu. Tata mnie unikał, a Chloë było wszystko
jedno, zawsze miała mnie gdzieś. Taki los rodzinnego wyrzutka...
W piątek spacerował po zupełnie opustoszałym parku. Pogoda wyglądała,
jakby zaraz miało lunąć deszczem i nie przestać przynajmniej do następnego dnia.
Zaniepokoiło mnie to.
Usiadłam na ławce przy fontannie.
Nie miałam najmniejszej ochoty na retrospekcję całego swego życia.
Wyciągnęłam z plecaczka małą fiolkę pełną małych tabletek na ból głowy.
"Czas to zakończyć", pomyślałam i jednym haustem połknęłam
wszystkie.
Nie czułam żadnej różnicy. Nic się nie działo. A gdzie ten zawrót
głowy? Gdzie zanikanie głosów?
Nikt się nie odzywał, ale to nieważne.
Żadnych fajerwerków?
Umrę w ciszy i spokoju?
- Claire!- krzyknął ktoś z niedaleka. Albo daleka? Nie byłam pewna.
Niedługo potem nad ławką, na której siedziałam, czekając na śmierć,
stanął Dan.
- A ty tu czego?- spytałam resztką oschłości, jaka mi została.
- Czemu nie było cię w szkole?- spytał zdyszany, ignorując moje
pytanie.
- Tak wyszło.- wzruszyłam ramionami.
- Posłuchaj,- oho, zaczyna się- jest mi przykro, że rozesłałem ten
film...
- Nie jest ci przykro.- przerwałam mu.
- Jest.- rzekł.- Nawet nie wiesz, dlaczego robiłem ci te świństwa.
- No nie.- przytaknęłam.- Ale liczę, że mi wytłumaczysz.
- Tego dnia, kiedy staliśmy razem pod klasą od łaciny ty dotknęłaś
mojej dłoni.
- Prawda.
- I już wtedy cholernie cię polubiłem. Tak słodko się rumieniłaś,
uśmiechałaś, byłaś inna, niż te wszystkie lachony.- skrzywił się.- I dlatego
cię tak polubiłem. Wtedy, kiedy robiliśmy za karę te domki, ty... Zakochałem
się.- powiedział z trudem ostatnie zdanie.
- Nie rozumiem czegoś... To nie wyjaśnia twojego późniejszego
zachowania.
- Przedtem zakochałem się tylko raz. Dziewczyna miała na imię Julien.
Była idealna. Taka jak ty. Byliśmy zgraną parą. Aż pewnego dnia zobaczyłem, jak
całuje się z innym.
- To okropne.- rzekłam ze smutkiem.
- Było. Obiecałem sobie, że będę zatwardziałym singlem. Już na zawsze.
Że nie pozwolę, by znów mnie skrzywdzono. Przestałem być miękki. Nowa szkoła
dała mi szansę rozpoczęcia wszystkiego od nowa.
Powoli trawiłam wszystko, co mi przekazał. Ale to nie był koniec.
- Wtem spotkałem ciebie. I zniszczyłaś moje postanowienie.- zaśmiał
się gorzko.- Nie mogłem o tobie zapomnieć. Postanowiłem więc sprawiać ci ból,
wierząc, że uda mi się stłamsić uczucie, jakim cię darzyłem.
- Udało się?- uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
- Nie. Każda łza, jaką puszczałaś z oka ukradkiem gdzieś w rogu
korytarza, sprawiała, że miałem ochotę cię przytulić i pocałować.
- Wiesz, że cię nienawidzę?- spytałam i ostatnimi siłami wstałam, by
zrównać się z nim wzrostem.
- Zdaję sobie z tego sprawę.- rzekł smutno.
- Przez ciebie umrę!- wrzasnęłam.
- Nie umrzesz, spokojnie.- położył mi dłonie na ramionach. Były ciepłe
i przyjemne, więc ich nie zrzuciłam.
- Ty nic nie rozumiesz...- powiedziałam słabym głosem.
- Claire, co ci jest?- spytał lekko zdenerwowany szatyn.
- Ja... Właśnie umieram.- wyszeptałam i zaczęłam się osuwać na ziemię.
Jeszcze przez chwilę czułam nacisk wilgotnych i słodkich ust Dana, ale
już po chwili ogarnęła mnie ciemność.
Poczułam przyjemny zapach korzennych przypraw. Moja głowa poruszała
się w takt czyjegoś nierównego oddechu.
"Czyli to tak jest w niebie", pomyślałam. Otworzyłam oczy. W
pokoju, w którym leżałam, okna były zasłonięte żaluzjami. Było mi wygodnie i
ciepło.
Uniosłam głowę. Dan miarowo oddychał. Leżałam na jego nagim i
umięśnionym torsie. Mimowolnie krzyknęłam.
Chłopak od razu się przeraził, a przy tym rozbudził.
- Co my...? Co ja...? Co..?- żadnego z pytań nie zdołałam dokończyć,
bo poczułam osłabienie w okolicy serca. Jakby zastój...?
- Cii... Spokojnie...- masował moje ramiona chłopak, mocno do siebie
przytulając . Poczułam się bezpiecznie. Owinęłam się bardziej kołdrą i
przylgnęłam do chłopaka. Niechcący przy tym musnęłam jego usta, co poskutkowało
długim i niezwykle miękkim pocałunkiem. Gdy brakło nam oddechu, wreszcie się od
siebie odlepiliśmy.
- Jakim cudem ja żyję?- spytałam.
- Mój ojciec jest chirurgiem.- odparł.- Zrobił ci płukanie żołądka.-
wyjaśnił.
- Ach... Podziękuj mu.- sama to zrobisz.
Spojrzał na telefon, który miał pod poduszką.
- Długo spałaś.- stwierdził.
- Nooo... Jest kolejny dzień...- rzekłam.
- Spałaś trzy dni.- poprawił mnie.
- Że co?!- wrzasnęłam i próbowałam się podnieść, ale już po chwili
poczułam ostry ból w skroniach, więc z tego zrezygnowałam.
- Już cię szukają.- dodał.
- Czemu nie zaniosłeś mnie do domu?
- Bo nie wiem, gdzie mieszkasz.- odpowiedział.- A poza tym, zaczęli
wczoraj. Byłoby dziwne, gdyby nagle twoje największe nemezis przyniosło cię
nieprzytomną do domu.
- Uwierz, moi rodzice nawet by nie zauważyli.- odparłam spokojnie,
ukojona przyjemnym zapachem chłopaka i wymianą słodkich pocałunków między
wymianą słów.
- Musimy coś wymyślić.- powiedział i przejechał dłonią po włosach.
- Spokojnie.- rzekłam. Wyjrzałam za okno. Za nim rozciągał się las.
Wpadłam na pomysł.- A może mógłbyś mnie wywieźć do lasu...
- Co?- zdziwił się Dan.
- Poturlałabym się trochę po liściach, ty byś zrobił dwa kółko po
okolicy, a potem zupełnie przypadkowo znalazłbyś mnie w lecie?- gestykulowałam.
- To mogłoby się udać.- na usta chłopaka wkradł się mimowolnie wielki
uśmiech.
- Ubiorę się.- spojrzałam na ogromną koszulkę, którą miałam zamiast
swojego ubrania. Na szczęście miałam bieliznę.
- Ja też.- wstał z łóżka, a zanim wyszedł, podał mi jeszcze mój
plecak, gdzie miałam ubrania.
Po kilkunastu minutach oboje byliśmy już gotowi. Schowałam się na dnie
jego samochodu. Zakrył mnie kocem i pojechał w pola prosto do lasu.
W tej chwili wydało mi się to zupełnie idiotyczne.
Po piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce. Wysiadłam z pojazdu i
dyskretnie wskoczyłam w liście.
Posłałam Danowi buziaka i zaczęłam brudzić ubrania do granic
możliwości.
- Będzie mi szkoda tej bluzki...- westchnęłam i zupełnie przypadkowo
rozdarłam ją o pobliskie drzewo.
Kilkanaście minut później leżałam w liściach i czekałam na chłopaka.
W końcu przyjechał.
Stanął nade mną i rzekł:
- Nawet z włosami w strąkach, podartych ubraniach i cała w liściach
wyglądasz nieziemsko.
- Och, bo się zarumienię.- zachichotałam i dodałam;- Bierz mnie stąd.
Schylił się i wziął mnie na ręce. Czułam się jak księżniczka.
Udawałam zmęczoną, chorą i naprawdę padniętą.
- Pomocy! Znalazłem ją!- wrzeszczał Dan. Wiedziałam, że ktoś inny też
chodzi po tym lesie.
Zamknęłam oczy.
- O jeny, nareszcie.- westchnął ktoś i przejął ją.- Wezwij karetkę
chłopcze.
Później odwieziono mnie do szpitala, ogarnięto mnie i przyklejono do
łóżka. Dan cały czas był przy mnie.
Trzymał za rękę i wspierał.
Kilka godzin później odwiedziła mnie Crush.
- Hej, Claire, jak się czujesz?- spytała.
- Do dupy.- skwitowałam. Szatyn udawał, że śpi. Rudowłosa spojrzała na
nasze złączone dłonie i wytrzeszczyła oczy do granic możliwości.
- Wy...?
- Tak, jesteśmy razem od tygodnia.- skłamałam.
- Dan przyznał się, że ty tak nie mówiłaś. Że ten film był
zmontowany.- powiedziała cicho.- Przepraszam. Powinnam ci zaufać. A ty niemal
zginęłaś.- załkała cicho.
- Nic mi nie jest.- uspokoiłam ją.
Siedziała u mnie godzinę. Później przyszli również moja mama, tata i
Chloë. Rozmawialiśmy trochę, ale i oni w końcu wyszli.
Dan otworzył oczy.
- Udało nam się.- zaśmiał się.
- A i owszem.- dołączyłam do niego.
Chłopak nachylił się nade mną i namiętnie mnie pocałował.
- Kocham cię.- szepnął.- Dziś są walentynki, wiesz?- spytał.
- Teraz już tak.- uśmiechnęłam się do niego i poddałam się kolejnemu
słodkiemu pocałunkowi, którym, mam przynajmniej taką nadzieję, nie miało być
końca...
-----------------------
No hej! :*
Wiem, już po walentynkach, ale i tak chciałam dodać ten one shot
gdzieś w ich okolicy xD
Rozdział w tym tygodniu prawdopodobnie się nie pojawi, ale w zamian
mam dla Was tego oto jedno-strzałowca ;3
To taka moja krótka i niezwykle osobista historia ;D
Opowiadanko dedykuję mojej przyjaciółce, która niemal je ze mnie
wyciągnęła, to dla Ciebie, Olciu! <3
Wesołego dnia singla życzę! :*
~Kasia<3
Czyś ty kobito zwariowała?? Ponad 4 i pół tysiąca słów?? o.o xD
OdpowiedzUsuńJa nie mogę, ale masz wenę, ale to oczywiście dobrze :D
Boskie opowiadanko, przeczytałam go właśnie chyba 4 raz :D
I dziękuję, za dedykację, i za ten dzień singla! ;************* Tobie też sis... <3 <3 <3
To się zaczytałam ;)
OdpowiedzUsuńPiękna historia, naprawdę. Miło się czyta tak bogato rozwinięty tekst. Jestem pod wrażeniem <3
Śliczny one shot Kaziu! *---* Przyjemnie się czytało :3 Masz talent ^^
OdpowiedzUsuńBosko ! Cudowny one shot. Strasznie miło się go czyta. <3 Masz baardzo wielki talent !
OdpowiedzUsuńCudny one shot :) Zapraszam na bloga przyjaciółki - http://rauraihateyouandiloveyousomuch.blogspot.com/ Nie zawiedziesz się :)
OdpowiedzUsuńJestem pod mega wrażeniem! Cudowna historia... Tak mnie wciągnęła, że nawet sobie nie wyobrażasz xD W każdym razie: gratuluję bujnej wyobraźni :D
OdpowiedzUsuńGenialny... po prostu zarombisty, wciągnęła mnie ta historia, piszesz świetnie.Jeszcze ten wątek z lasem, o ile pamiętam to chyba zabrane z twojego snu XDD <33
OdpowiedzUsuńSuper :)
OdpowiedzUsuńCo myślisz o moim blogu?
http://story-with-ross-lynch.blogspot.com/
Super :)
OdpowiedzUsuńCo myślisz o moim blogu?
http://story-with-ross-lynch.blogspot.com/
pozwól, że wrócę do tego, jak skończę czytać opowiadanie XD
OdpowiedzUsuńtyle zwlekałam z przeczytaniem tego, ale w końcu się udało :3
OdpowiedzUsuńi powiem ci, żzajebiste to ;3 w cholerę długie, ale zajebiste, lekko się czyta xd