sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział trzydziesty czwarty

"Właśnie ich wrobiłam"

"Dobrowolna zależność jest najpiękniejszym stanem,
a czy byłby on możliwy bez miłości?"
Chyba nie... Tyle, że ja nawet nie mam dowolności...
---------------------
*perspektywa Rydel*

Ostatnimi czasy nie za wiele się działo.
Nie licząc wypadku Rikera, dziwnego zachowania Laury i... Ellingtona, który chyba chciał utrzymać przyjacielskie stosunki.
Tyle, że jest jeden, ale za to istotny, problem... Za cholerę nie potrafię! Ile razy nie spojrzę na Kelly, stojącą praktycznie cały czas przy nim, łaszącą się, niczym kot przy właścicielu, mam ochotę podejść i wyrwać jej te piękne ciemne włosy i podpalić je. Ratliff... Byliśmy tacy szczęśliwi. Co się stało? Co mu się stało? Popełniłam błąd?
Dlaczego to wszystko jest takie ciężkie do zniesienia? Jestem kretynką. Dałam się ponieść. Mój błąd i mam za swoje.
Za każdym razem, gdy tylko pomyślę sobie o tym, że prawdopodobnie nigdy nie będziemy razem, zaczynam płakać, a ciężkie łzy spływają mi po policzkach. Zaczęłam opuszczać próby, niby wszystko jest dobrze, ale w środku czuję się, jakby ktoś wypalał dziury i wypompowywał powietrze.
-----------------
Rano wstałam niewyspana i w jeszcze bardziej podłym nastroju, niż zwykle. Poszłam z ubraniami do łazienki i stanęłam przed lustrem. Ta dziewczyna, która miała worki pod oczyma, zmizerowaną twarz, włosy w strąkach, usta wykrzywione w smutku, przygaszony, zupełnie pozbawiony iskry wzrok, to nie ja.
To w żadnym wypadku nie ja.
Dotknęłam twarzy dłońmi. Skóra była sucha i miejscami dziwnie.. Nienapięta.
Co do cholery...?
Starzeję się!
Zaraz odsunęłam od siebie tę myśl. Mam przecież 20 lat.
To po prostu to, że ostatnio zaniedbałam swoją skórę.
Umyłam dokładnie zęby, a potem twarz, posmarowałam ją kremem i nałożyłam lekki makijaż. Stałam ponad dziesięć minut przed lustrem, próbując zmusić się do uśmiechu. Po kilku próbach zakończonych fiaskiem wreszcie udało mi się z siebie wykrzesać grymas, który w niewielkim stopniu przypominał uśmiech. Szybko włożyłam świeży strój, na który składał się fioletowo-biały kardigan, czarne leginsy, a pod kardigan założyłam bokserkę w paski. Na stopy założyłam czarne conversy i wzięłam torbę z szafki. W środku miałam już kluczyki do samochodu, telefon, dokumenty i portfel, ale czułam, że czegoś brakuje. Oparłam się o szafeczkę w salonie i rozejrzałam po pomieszczeniu w zamyśleniu. I nagle nieświadomie dotknęłam swojego nadgarstka. Nie ma.
I przypomniałam sobie, czego mi brakowało.
W pięć kroków znalazłam się w pokoju. Podeszłam do kasetki. Otworzyłam ją, a malutka prima balerina zaczęła brnąć w to samo po raz kolejny. Kręciła się w jedną stronę wciąż do tej samej melodii. Wyjęłam dno i kluczykiem otworzyłam kłódkę. Wzięłam do dłoni mały złoty łańcuszek z koniczynką, który kiedyś znalazłam w ogrodzie. Zapięłam zabezpieczenie i spokojnie ruszyłam do drzwi. Krzyknęłam na pożegnanie i wyszłam z domu.
Zasiadłam za kółko do czarnego bmw i zapaliłam samochód. Włączyłam GPS i wybrałam miejsce docelowe. Choć mieszkam w LA od dość długiego czasu, wciąż się gubię w tym wielkim mieście.
Gdy dojechałam na miejsce, okazało się, że nie ma żadnego wolnego miejsca na parkingu. Podszedł do mojego samochodu jakiś szatyn.
- Szukasz miejsca?- spytał łagodnie, schylając się tak, aby jego głowa mieściła się w uchylonym oknie.
Wymusiłam słaby uśmiech, ale i tak czułam, że wyszedł z tego grymas.
- Tak.- kiwnęłam głową.
- Na trzecim poziomie w 16 przedziale jest wolne miejsce.- odrzekł.
- Hmm... Daleko.- westchnęłam, ale i tak lepsze to niż nic.
- Ale lepsze to niż nic.- powiedział, jakby czytając mi w myślach.
Miał tak intensywnie zielone oczy. Zapatrzyłam się. Zaraz jednak odzyskałam świadomość i powiedziałam:
- Dzięki. Bardzo mi pomogłeś.- uśmiechnęłam się tym razem już szerzej.
Zamknęłam okno, zanim zdążył cokolwiek jeszcze powiedzieć. Jego oczy były takie piękne i straszne zarazem. Poczułam dreszcz na karku na samą myśl o tych tęczówkach. Potrząsnęłam głową, jakbym coś to dało i jakbym nagle mogła o nich zapomnieć. Zjechałam do podziemnych parkingów i zaparkowałam w wyznaczonym przez chłopaka miejscu. Wysiadłam z samochodu i weszłam do windy.
Cały dzień spacerowałam w samotności, rozdając co jakiś czas autografy, przyglądając się zakochanym parom i kupując różne rzeczy.
Obładowana siatkami powoli zmierzałam do wyjścia.
Gdy byłam całkiem niedaleko samochodu, nagle torby rozerwały się, a ja stałam i z odrętwieniem przyglądałam się rozrzuconym na wszystkie strony pakunki, czując się bezsilna.
Schyliłam się i powoli zaczęłam zbierać rzeczy. Nagle zauważyłam, że ktoś zbiera to, co zaturlało się dalej. Podniosłam się i zobaczyłam tego samego chłopaka, który przedtem doradzał mi, gdzie zaparkować.
- To znowu ty.- zaśmiałam się.
- Przeznaczenie. Mój samochód stoi obok twojego.- wskazał palcem na białego jeepa.
- Już rozumiem, skąd wiedziałeś, że tu jest wolne miejsce.- uśmiechnęłam się szczerze.
- No tak... Jestem Ryan.- wyciągnął dłoń i przedstawił się.
Chwyciłam dłoń i rzekłam:
- Jestem Rydel.
- Wiem, kim jesteś.- powiedział ze śmiechem.- Wiesz, jesteś trochę sławna.
- Trochę.- zrobiłam głupią minę.
- Czy nie miałabyś ochoty gdzieś wyjść ze mną?- zaproponował nagle, wypinając się do mnie.
Nie odpowiedziałam. Nie byłam pewna, czy aby na pewno to dobry pomysł. Ale.. Nie!
- Chętnie.- wyszczerzyłam żeby w szerokim uśmiechu, zbierając już ostatnie rzeczy.
- To może... W sobotę o 16?
- Świetnie.- pokiwałam głową z entuzjazmem.
- Świetnie.- powtórzył i chwycił się za głowę od tyłu obiema dłońmi. Powłóczystym krokiem odszedł ode mnie. Zaraz jednak wrócił, ze wstydem zarumienił się i wsiadł do samochodu. Zaśmiałam się po raz kolejny. Z piskiem opon odjechał, a ja odprowadziłam jeepa wzrokiem. Ryan... Piękne imię. Ma takie ładne, kasztanowe włosy, zawsze uniesione na żelu. Ma może 1.80 m wzrostu i takie cudowne zielone oczy, w których można utonąć.
Jeszcze chwilę z rozmarzeniem myślałam o chłopaku, a potem podniosłam zakupy, wrzuciłam je do bagażnika i zasiadłam na siedzeniu kierowcy. Popatrzyłam do lusterka. Z uśmiechem wpatrywałam się w nie i wtedy zorientowałam się, że to pierwszy raz od dawna, kiedy szczerze uśmiechnęłam się.

*perspektywa Laury*

Dlaczego?
Czy tylko mnie zawsze taki pech dosięga?
Wieczorem tego dnia, kiedy Axel mi groził po raz pierwszy, Amelia się nie pokazała. Przez kolejne dni również. Siedziałam zamknięta w pracowni, nie odpuszczając nikogo i czekając, aż dziewczynka wreszcie się pojawi. Nie pojawiała się.
Skulona leżałam na sofie, gdy nagle przed oczyma stanął mi obraz.
- Ona nie zasłużyła!- krzyknął jakiś głos. Otumaniona wciąż byłam w tym samym miejscu, co w ostatniej wizji.
- Ale musi! Musi zapomnieć! Jeśli kiedykolwiek, cokolwiek sobie przypomni, to będzie koniec! Pamiętaj, że ty też brałeś w tym udział!- krzyknęła oburzona Clare.
- I tego żałuje! Napad na bank tylko po to, by kogoś zabić?! Co ja sobie myślałem!- wrzasnął do wtóru mężczyzna.
Otworzyłam oczy, nade mną stała babcia z jakimś dziwnym przyrządem w dłoni i... Davida, kierowcę mojego taty. Oboje patrzyli na mnie z irytacją, tyle, że w oczach mężczyzny widziałam też współczucie, a tęczówki babci były po prostu puste.
Poczułam, że coś uderzyło mnie w głowę z taką siłą, aż znów straciłam przytomność.

*perspektywa narratora*

- Dzięki, Brad.- odwróciła się do kierowcy.-David, zrozum, że to dla dobra wszystkich.
- Jesteś chora, po prostu jesteś psycholką!- podniósł głos.
- A ty mi pomagasz.- zauważyła, wymachując przyrządem.
- I teraz tego żałuję!- zwrócił się do drzwi i wyszedł szybkim krokiem.
- On jest dziwny.- rzekł brodaty mężczyzna.
- Hmm.. Jak wszyscy w tej rodzinie.- siwowłosa wzruszyła ramionami.- Pomóż mi.
Kruczoczarne włosy spadały osobnikowi do oczu, toteż odgarnął je i podszedł bliżej. Chwycił wielką łapą rurkę i przyłożył ją do czoła brunetki. Włączył maszynę i delikatnie stukał głowę dziewczynki. Po kilku minutach tej dziwnej czynności, odwrócił główkę o sto osiemdziesiąt stopni i z całej siły cisnął młoteczkiem w sam środek. Z ust istotki wydobył się głośny syk i jej ciało opadło bezwładnie na z powrotem na łóżko szpitalne. 
- Coś ty narobił?- wrzasnęła kobieta.
- Nie przypomni sobie nic, a nic.- odparował.

 *perspektywa Laury*

To było okropne! Ta wizja była tak przerażająca, że aż zrobiło mi się niedobrze. Chwyciłam się za brzuch.
- Amelia!- krzyknęłam z całą siłą, jaką miałam.- Amelia! Potrzebuję cię! Gdzie jesteś?
 Po pięciu minutach ponowiłam tą czynność.
- I czego się drzesz?- westchnęła mała brunetka, unaoczniając się.
- Gdzieś ty była?!- spytałam zdenerwowana.
- Załatwiałam kilka spraw. Widziałaś?
- Wizję? Tak.- rzekłam rzeczowo.
- No to nie jestem ci już do niczego potrzebna. Miałyśmy odkryć, kto pozbawił cię możliwości wspominania przeszłości...- zacięła się.- Udało nam się.- uśmiechnęła się blado.
- Nie! Ty tu zostajesz!- rzekłam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Serio, chcesz tego?- zdziwiła się.
- Oczywiście, jesteś mi teraz najbliższa.- wzruszyłam ramionami.- Mam drobny problem..
- Z Axelem.- dokończyła.- Mówiłam ci od początku, że on jest dziwny. No i miałam rację.- rzekła i uśmiechnęła się z triumfem.
- Tak, miałaś rację.- przytaknęłam i odwzajemniłam jej gest.
Siedziałyśmy razem i rozmawiałyśmy sobie o różnych rzeczach, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Jakiś nieznany numer dobijał sie, a choć nie chciałam, w końcu odebrałam.
- No hej, kochana.- zamruczał Axel do telefonu.
Z obrzydzeniem powiedziałam:
- Uważaj, co mówisz. Nie jestem twoją własnością.
- Otóż, jest odwrotnie.- mówił słodkim głosem.
- Czego chcesz?- wyparowałam.
- Powiadomić cię, że za chwilę będę u ciebie. Musisz opanować mój układ.
- Dobra.- rzekłam, przypominając sobie o groźbie chłopaka.
- Czekaj na mnie.
- Nie licz na to.- powiedziałam zajadle i rozłączyłam się. Zwróciłam się do małej.- Siedź tu cały czas. Nie zostawiaj mnie, okey?
- Mhmm...- kiwnęła głową, a wtedy przez tylnie drzwi do środka wślizgnął się Axel.
- No hej.- powiedział wesoło.
- Hej.- oschle odpowiedziałam.
- Co tak się dąsasz? Popatrz na jasne tego strony. Spędzimy razem mnóstwo czasu.
- Wspaniale...- rzekłam.
- Zaczynamy?- uniósł brew.
- Jasne.
I tak zaczęło się dwutygodniowe piekło...
*DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ*
Nie było aż tak źle. Musiałam ograniczyć spotkania z Rossem do minimum.
On miał na głowie nagrywanie krążka, a ja próby na konkurs cheerleaderek.
Oczywiście, Axel zmienił układy tak, by wyglądało to tak, jakbym na niego... Leciała. Oczywiście, tak nie było, ale nie miałam nic do powiedzenia. Musiałam siedzieć cicho i słuchać jego poleceń, podczas gdy cala reszta grupy była oburzona tym, że to on przejął władzę. Ale nie mogłam nikomu wyjawić, dlaczego tak jest. Po prostu słuchałam i czekałam, aż wreszcie się znudzi wykorzystywaniem mnie. Jednak... Nie wyglądał na znudzonego.
On dopiero zaczynał zabawę.
Wreszcie nadszedł dzień konkursu. Dwadzieścia dwie osoby w srebrno-czerwonych strojach z patosem wtargnęły na plac VGA*.
Gotowi dać czadu weszliśmy za nimi. Nasze błękitne stroje różniły się lekko od innych. Były krótsze, seksowniejsze i zdecydowanie lepsze. Oczywiście pomysł na takie stroje podał Axel, tylko po to, by zrobić mi na złość.
Sala, na której odbywał się konkurs była ogromna. Sufit był na wysokości około 25 metrów, a całe pomieszczenie zasłane było materacami, batutami, drążkami i końmi do ćwiczeń i przeróżnymi przyrządami do ćwiczeń gimnastycznych.
Oczarowana wyglądem rozglądałam się i chłonęłam wszystko wokół.
- Uwaga, uwaga, już za kilkanaście minut zaczynamy konkurs! Drużyny prosimy o przygotowanie si do występów.- ryknął z głośnika głos spikera.
Westchnęłam, a Axel zaniósł płytę z podkładami muzycznymi do speca ood nagłośnienia.
Zapisaliśmy się na listę i zaczęliśmy ćwiczenia rozciągające.
W tej chwili żałowałam, że Rossa tu nie ma. On pomógłby mi. Uratował. A tak? Musiałam sama się ratować.
- Pierwsza drużyna, która przed nami wystąpi, to Timber z Marino High School! Zapraszamy na scenę!- zapowiedział nas mężczyzna za mikrofonem, zawtórował mu tłum oklaskami.
Z sztucznym uśmiechem, jako liderka weszłam na scenę samotnie. Zrobiłam kilka przewrotów i krzyknęłam zgodnie z poleceniem Axela:
- Gooo Timbers!!!
Na podwyższenie wbiegła reszta drużyny i wtedy facet za konsolą włączył miks Rylanda, Bananonymous.
- Pamiętajcie, przez pierwszą minutę macie być nudnym zespołem, ten sam, czteroczęściowy układ, powtarzany do znudzenie. Następna minuta, to wasz moment, kiedy zaczynacie się rozkręcać, kolejna to już mega szybkie tempo tak, jak ćwiczyliśmy, a późniejsze trzy, to popisy, doping i fontanna z Troi, okey?- utworzyliśmy okrąg, bym mogła im wszystko przekazać.
- Fontanna?- uniósł brew Clayton.- Nie za odważne?
Spojrzałam na Axela. To jego kolejny debilny pomysł. Ale uważał, że to pozwoli nam zwyciężyć. Choć to jeden z najniebezpieczniejszych układów, my zdobyliśmy się na niego. A przynajmniej takie były założenia.
- Zaczynamy!- zignorowałam pytanie Clay'a i odskoczyłam.
Melodia płynęła, a my wraz z nią poruszaliśmy się coraz szybciej. Każdy kolejny krok wykonywany z mistrzowską precyzją przesuwał nas w czasie. Nadszedł moment fontanny.
- Clayton!- krzyknęłam.- Złapiesz mnie!
Miał złapać mnie Axel, ale widać było, że Michael nie poradzi sobie z Cassie.
- Ok.- odpowiedział.
Wskoczyłam na szczyt i zrobiłam potrójny przewrót wprost w ramiona chłopaka. Zeskoczyłam z niego szybko i dokończyliśmy układ.
Oklaski rozległy się na całej sali.
Kolej była na piosenkę, do której mieliśmy dopingować. Piosenkę ze słowami nie naszymi, lecz Axela, które na pozór zostały napisane przeze mnie i blondyna.
Melodia była dość... Kontrowersyjna.
Axel zaczął rapować:
Ładne nogi, krótkie spodenki,
doprowadzają facetów do szału
To sposób, który doprowadza
ich wszystkich do białej gorączki
Nisko skrojone, prześwitujące koszulki,
które sprawiają że szaleją
To sposób, którym doprowadza
do szaleństwa

Potem ja zaczęłam śpiewać:

Bo ja
Właśnie ich wrobiłam
Właśnie ich wrobiłam
Właśnie ich wrobiłam
Żeby ich ogłuszyć

A Axel dołączył do mnie

Bo ja
Właśnie ich wrobiłem
Właśnie ich wrobiłem
Właśnie ich wrobiłem
Żeby je ogłuszyć

Refren zaśpiewaliśmy razem

Myślę, że powinnam wiedzieć jak
kochać w sposób niewinny,
bez zostawiania odcisków palców.
M-I-Ł-O-Ś-Ć to kolejne słowo,
którego nie nauczyłam się wymawiać.
Tak jak mówić "Przykro mi",
bo tych słów nigdy nie wypowiem.
M-I-Ł-O-Ś-Ć to kolejne słowo,
którego nie nauczyłam się wymawiać.



Obcisłe dżinsy, podwójne D
doprowadzają mnie do szaleństwa
Wszyscy ludzie na ulicy wiedzą, że
Obwieszona biżuterią,
wstawiona, sprawia że dzieciaki gwiżdżą
Wszyscy ludzie na ulicy wiedzą,
że jest świetna

I powtórzyła się sytuacja.

Bo ja
Właśnie ich wrobiłam
Właśnie ich wrobiłam
Właśnie ich wrobiłam
Żeby ich ogłuszyć

Bo ja
Właśnie ich wrobiłem
Właśnie ich wrobiłem
Właśnie ich wrobiłem
Żeby je ogłuszyć


Myślę, że powinnam wiedzieć
jak kochać w sposób niewinny,
bez zostawiania odcisków palców.
M-I-Ł-O-Ś-Ć to kolejne słowo,
którego nie nauczyłam się wymawiać.
Tak jak mówić "Przykro mi",
bo tych słów nigdy nie wypowiem.
M-I-Ł-O-Ś-Ć to kolejne słowo,
którego nie nauczyłam się wymawiać.

I wtedy postanowiłam wywalić mu prosto w twarz, co o nim myślę, toteż, można się domyślić, że zmieniłam tekst.

Wiesz, że takie gówniane metody
po prostu na mnie nie działają
Gwiżdżąc i próbując ze mną flirtować
Nie bierz tego do siebie
Bo my nigdy nie byliśmy
w sobie zakochani

Nie ma znaczenia gdy mówisz
kim jesteś
Podśpiewując z okna
swojego samochodu
Znajdź sobie inną dziewczynę
w barze
Bo to miedzy nami nie było M-I-Ł-O-Ś-C-I-Ą.


Myślę, że powinnam wiedzieć
jak kochać w sposób niewinny,
bez zostawiania odcisków palców.
M-I-Ł-O-Ś-Ć to kolejne słowo,
którego nie nauczyłam się wymawiać.
Tak jak mówić "Przykro mi",
bo tych słów nigdy nie wypowiem.
M-I-Ł-O-Ś-Ć to kolejne słowo,
którego nie nauczyłam się wymawiać.**

Zeskoczyłam z piramidy i zrobiłam salto, po czym krzyknęłam:
- Timbers Rules!
 I zeszliśmy wesołym krokiem.
- Co to, do cholery było?!- krzyknął rozwścieczony blondyn.
- A nic.- wystawiłam mu język, nieświadoma tego, do czego on jest zdolny.
Chwycił mnie za włosy i wyprowadził na zewnątrz.
- Nie tak się umawialiśmy.- pociągnął mnie do jakiegoś pomieszczenia. Zamknął drzwi, a klucz schował do kieszeni.
- Pożałujesz suko!- wycharczał przez zaciśnięte zęby.
Przycisnął mnie do ściany i ręce ścisnął mi w nadgarstkach. Poczułam, że nie dam rady od niego uciec. Był silny. Przysunął ławkę i popchnął mnie na nią. Zsunął mi spódnicę. Sam ściągnął spodenki. Brutalnie zdarł mi bluzkę i po prostu we mnie wszedł. Czułam ból, ale nie mogłam nic zrobić. Byłam przerażona. Jego łapska wędrowały po całym moim ciele. Blondyn macał mnie, dotykał i wzbudzał we mnie wstręt. Jeszcze nigdy tak się nie czułam.
Po kilku godzinach próbowałam się wyrwać. Ale wtdy było już okropnie. Wbił mi nóż, który nagle trzymał w dłoni i przeciął mi skórę na obu dłoniach, a potem przejechał ostrzem mi po brzuchu.
- Siedź cicho! Zaraz wrócę.- rozkazał.
Axel wyszedł z pomieszczenia i długo nie wracał.
Nagle..
- Szukałem jej wszędzie, nie ma jej nig..- nagle ktoś otworzył drzwi.
W nich stanął Ross. Jego mina wyrażała więcej, niż zdołałabym opisać. Zapłakana rzuciłam się w jego ramiona.
- Co ci się stało?! Kto ci to zrobił?!- spytał podniesionym głosem.
- Axel... On mnie.. Rozebrał i... On mnie zgwałcił!- jąkałam przez łzy.
- Dzwonię na policję.- rzekł i wyjął telefon.
Wybrał numer i zgłosił całe zdarzenie.
Wtem do komórki wszedł rozgniewany Axel.
- Co on tu robi?!- wrzasnął, rzucając się na Rossa.
Zaczęli się szamotać, podczas gdy ja szybko zakładałam ubrania. Usłyszałam syreny policyjne, radiowozy otoczyły budyneczek z każdej strony.
Za chwilę do pomieszczenia wtargnęło dwóch funkcjonariuszy i oderwało Axela od Rossa. Zakuli chłopaka z kajdanki i wyprowadzili go. Karetka, która wraz z radiowozami przyjechała, zabrała mnie do szpitala.
*KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ*

*perspektywa Rossa*
Laura coraz częściej miewała duszności, zawroty głowy i wymiotowała. Wreszcie zdecydowałem się wybrać z nią do doktora.
- Co z nią?- zapytałem nerwowo lekarza, już w przychodni.
- Cóż...- zaciął się, niepewny, czy powinien powiedzieć to na głos.- Może chodźmy do mojego gabinetu?
- Dobrze.- rzekłem ugodowo.
Poszedłem za doktorem do jego pokoju lekarskiego i spojrzałem na niego, oczekując wyjaśnień.
- Panna Marano ma się dobrze... Jest tylko jeden problem...
- Jaki?- spytałem zirytowany, chcąc wreszcie poznać źródło problemów.
- Ona jest w ciąży.- zacisnął oczy, jakby wiedział, co się stanie i chciał zatamować dopływ dźwięków.
- Że co?!- krzyknąłem, nie potrafiąc opanować się.
- W trzecim miesiącu ciąży dokładniej.- sprostował.
Axel ją zapłodnił! Nie mogłem w to uwierzyć. Co my teraz zrobimy? Jak ona sobie poradzi?
Byłem pewien jednego:
W ŻYCIU JEJ NIE ZOSTAWIĘ SAMEJ...
----------------------------------------
* VGA- Vickermann Gymstanstic Academy
** Starstruck- Katy Perry ft. 3OH!3
----------------------------------------
No heejj!!
Wiem, że mnie ostatnio nie było, ale święta zmusiły mnie do dania 1oo% siebie gdzie indziej xD
Mówiłam, rozdział jest szokujący, ale to zapewne jedyny taki rozdział w mojej "karierze" pisarki. :3
Obiecuję, że następny będzie już lepszy.. Dziś po prostu mam gorszy dzień i jakoś tak wyszło, że jest słaby :|
Ale opinie zostawiam Wam i pamiętajcie: IM WIĘCEJ KOMENTARZY, TYM DŁUŻSZY ROZDZIAŁ :D
Ten zrobiłam wyjątkowo długi ze względu na to, że nie było mnie ostatnio xD
Kocham i życzę Szczęśliwego Nowego Roku!!! ;D
~Kasia<3