"Wszyscy czerpiemy swoistą przyjemność z cudzego nieszczęścia, z cudzej rozpaczy. To sadyzm, gdy wczuwamy się w rolę oprawców. I masochizm, gdy identyfikujemy się z ofiarami przemocy."
Jakie to żałosne.
To znaczy, wiecie, ja.
No tak, popełnianie błędów i te sprawy.
Doprawdy?
O to chodzi?
A może o to, że dotąd byłam święcie przekonana, że to ten jedyny.
Że go kocham.
Że przed nami świetlana przyszłość. Razem.
Człowiek całe życie się myli.
-----------------------------
- Czyli... Że mam zapomnieć?- zapytałam po raz tysięczny, jakby miało mi to pomóc.
- Kochanie, to tylko kotek. Zwierzątka tak mają, że czasem nas zostawiają. Ludzie mają tak samo. Każdemu należy się wybaczenie, przecież to nie jego wina, że umiera.- odrzekła Ellen, głaszcząc mnie po włosach.
Otulona kołdrą, leżałam w łóżku.
- Pan Miau nie powinien umrzeć.- znów poczułam pieczenie pod powiekami i narastającą gulę w gardle.
- Słońce, jeszcze nie raz tak powiesz. Dobranoc.- pocałowała moje czoło, rzuciła ostatnie ciepłe spojrzenie i wyszła z pokoju.
Nie spodziewałam się, że już dwa dni potem zrozumiem, o co chodziło mamie.
Bo wtedy i ona już nie żyła.
A teraz stracę i tatę?
Dlaczego wszyscy mnie zostawiają?
Vanessy nie widziałam od wczoraj, kiedy się pokłóciłyśmy o to, że wróciłam 30 minut po czasie, w którym obiecałam pojawić się w domu.
Byłam u Amy, czyli praktycznie za płotem!
Z Rossem nie rozmawiałam. Nie mamy już o czym. Każde z nas powiedziało, co myślało.
To dlaczego to tak bolało?
Jeszcze wczoraj zarzekałam się, że mnie to nie rusza, a dziś czuję się jak wrak człowieka.
Nate się nie odzywał, a Raini... Raini!
Chwyciłam szybko telefon i wykręciłam numer przyjaciółki.
- Halo?- odezwał się przyjemny głos po drugiej stronie. Nie należał do Raini.
- Noah?- zapytałam.
- Przy telefonie.
- Dasz mi Raini?- poprosiłam.
- Jasne. RAINI!- mimo, że zakrył dłonią mikrofon, jego wrzask przeszył moje uszy.
- CO?!- przytłumiony krzyk czarnowłosej.
- LAURA DZWONI!- Boże, czy oni nie potrafią po cichu?
- PRZYNIEŚ MI TELEFON!- odkrzyknęła dziewczyna.
- SAMA SOBIE PO NIEGO PRZYJDŹ!
- NOAH! TY IDIOTO! PRZYNOŚ GO! JUŻ!
- ZOSTAWIAM GO NA STOLE!- najwyraźniej nie potrafią normalnie się porozumiewać.
Po kilkunastu sekundach w telefonie odezwał się zdyszany głos Raini.
- Hej, Lau, przepraszam za brata.
- Nic się nie stało.- mruknęłam.
- Co się stało?- spytała.
- Mogłabyś przyjechać do mnie?- znów byłam bliska płaczu.
- No jasne. Mam coś kupić?
- Chusteczki... I może lody nugatowe. Proszę.- pierwsze łzy spłynęły mi po policzkach.
- Nie płacz. Będę za 10 minut.- powiedziała i rozłączyła się.
Raini jak zawsze była punktualna. Po 10 równych minutach stała pod drzwiami z torbą wypchaną po brzegi.
Zaprowadziłam ją do kuchni i włączyłam czajnik, by zaparzyć herbatę. Okazało się, że dziewczyna kupiła nie tylko lody, ale też ciastka, bitą śmietanę, kawę w Starbucks'ie, naleśniki i tonę chusteczek. Zrobiłam napar z jaśminu, w tle włączyłam muzykę lecącą na MTV Live i zasiadłam naprzeciw czarnowłosej.
- Co się stało?- zapytała, mierząc mnie uważnie wzrokiem.
- Ja...- w oczach pojawiły mi się łzy.- zerwałam z Rossem.- wybuchłam płaczem.
- O jeny... Dlaczego?
Przedstawiłam jej przebieg naszej kłótni, powtórzyłam co do słowa wszystko, co Ross mi powiedział, a na koniec przez łzy praktycznie nic nie widziałam.
- Zapomnij.- orzekła na końcu.
- Co?- zdziwiłam się.
- On uważa, że nie jesteś mu potrzebna, to ty też pokaż.- wyjaśniła.- Z nim, czy bez niego, jesteś Laurą Boską Marano. Tysiące chłopaków marzą, by być na jego miejscu. On zrezygnował, będą inni.- wzruszyła ramionami.
- Niezłe masz spojrzenie na to wszystko.- mruknęłam.
Bądź, co bądź miała rację. Nie do tego, że jestem boska, ale do tego, że będą inni.
Mam 18 lat i już planuję coś, co pewnie miałoby się wydarzyć gdzieś za dziesięć lat. A zresztą, z moim szczęściem i obecną sytuacją, to nawet nie jestem pewna, czy dożyję tych dziesięciu lat więcej.
- Masz rację.- skinęłam w końcu głową.- Ross już lata za Sav, a ja w końcu znajdę swojego księcia.
- Nie jeden będzie chętny.- zaczepnie dała mi sójkę w bok.
Spojrzałam na rzeczy kupione przez Raini.
- Nie uważasz, że trzeba to zjeść?- uśmiechnęłam się szeroko.
- Jeśli przez ciebie przytyję, zginiesz marnie, Lauro Marano.- zagroziła mi palcem.
Zaśmiałam się.
Nagle zadzwonił dzwonek.
- Pójdę otworzyć.- rzekłam.
- Ta, ja też otworzę.- zaśmiała się również i zaczęła rozpakowywać kawę.
Poszłam otworzyć drzwi.
Za nimi stał rudowłosy z kawą i donut'ami.
- Calum.- zdziwiłam się.- A co ty tu robisz?
- Raini pisała, że jesteś smutna, pomyślałem, że wpadnę.- pomachał kawą.- Mam coś na poprawę humoru.
- Hej, Calum.- rzekła czarnowłosa niechętnie.
- Hej, Raini.- zmierzyłam obojga spojrzeniem.
- Zrobiło się dziwnie.- zaśmiałam się nerwowo.- Wejdziesz?- zwróciłam się do rudzielca.
- Jasne.- pokiwał głową.
Wpuściłam go i zamknęłam drzwi.
- Może obejrzymy jakiś film, co?- zaproponowałam.
- Może "Smutki Anny Boleyn"?- spytał Calum.
Zamurowało mnie.
Raini zresztą też.
- Dramat?- zapytałam, kiedy już odzyskałam mowę.
- Tak. Dramaty są fajne. I romantyczne.- odpowiedział chłopak. Wpatrywałam się w niego z opadniętą szczęką.- Co?
- Nie, nic.- potrząsnęłam głową.
Raini nadal stała i gapiła się na Caluma jak sroka w gnat.
- Raini, żyjesz?- zapytałam dziewczynę.
- Nie wrzeszcz mi do ucha, to będzie spoko.- odparła.
- Czyli "Smutki Anny Boleyn"?- spytałam, sięgając po pilot Netflixa.
- Tak!- radośnie odrzekł Calum.
- No może być.- odezwała się czarnowłosa.
- Oookeey.- powiedziałam powoli.
Włączyłam Netflix i zaczęłam szukać filmu. To jeden z najsławniejszych dramatów, więc szukanie go nie sprawiło mi szczególnych kłopotów.
Razem z Raini przyniosłyśmy kawę, naleśniki i całą resztę rzeczy, a do tego zrobiłam popcorn z lodami i jelly, które wprost uwielbiam.
I zaczęliśmy oglądać najsmutniejszy film o zerwaniu, jaki powstał.
Chyba się domyślasz, Pamiętniku, co zrobiłam.
No tak, poryczałam się, jak idiotka.
Durna ta miłość.
*perspektywa Nate'a*
- Rydel jest cudowna.- odezwał się Aaron, trafiając nożem w dziesiątkę.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.- mruknąłem.
- Nate, co jest?- zapytał brunet.- Zawsze namawiałeś mnie, żebym wreszcie sobie znalazł dziewczynę. A teraz, kiedy ją masz, coś ci nie pasuje.
- Nie o to chodzi. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że znalazłeś taką dziewczynę, jak Delly.- uśmiechnąłem się.
- Chodzi o Laurę?- spytał.
- Martwię się o nią.- odparłem.
- Dwa tygodnie temu jej nienawidziłeś.- zauważył.
- Ale ją poznałem. Ona traci tatę, mamę straciła już dawno, Alex na nią czyha przeze mnie.- wyjaśniłem.- Ciągle otrzymuje ciosy, których nie powinna dostawać. Ona czuje i myśli o wszystkich dookoła, ale o sobie w ogóle. A do tego tak przypomina Alex.- jęknąłem.- Ten dupek nawet nie wie, jakie ma szczęście.
- Ten dupek ją stracił.- stwierdził Aaron.
- Co?- spytałem zdezorientowany.
- Rydel mi mówiła, że zerwali. Ćpanie w żaden sposób mu nie pomoże. Delly próbowała, ale on słucha tylko Savannah.- odpowiedział.
Z jednej strony, ulżyło mi. Laura wreszcie zajmie się sobą i tatą. Z drugiej- zdawałem sobie sprawę, że będzie przybita.
Sam nigdy nie rozumiałem tego całego smutku po zerwaniu. I choć sam to przeżyłem, to tak właściwie to nie było zerwanie. To była zdrada, czyli koniec. Zerwanie jest jak separacja. Może para będzie razem, może się rozejdzie. A zdrada jest definitywna. Nieodwracalna.
Laura jest nieświadomą masochistką. Wciąż stara się wszystko naprawić, wszystkim dogodzić i kiedy wszyscy są szczęśliwi, ona cierpi. Zadaje sobie ból, łamie sobie serce. Gdyby nie wróciła do Rossa, nie musiałaby z nim zrywać. Gdyby nie pomagała wszystkim dookoła, może wreszcie zauważyłaby, że jej życie dosłownie się sypie, jeszcze trochę i runie, jak domek z kart. Można by mi wytknąć, że jestem standardowym dupkiem z podburzonym ego i ochotą na pomoc, która mi się zwróci. Ale ja od początku, kiedy ją poznałem naprawdę, chciałem jej pomóc tak po prostu.
Świat może i jest niesprawiedliwy, dziwny i niezrozumiały, a ja tego nie zmienię, ale to, że chcę okazać komuś wsparcie, od razu musi oznaczać, że oczekuję czegoś w zamian?
Odkąd pamiętam, nie miałem nikogo, no może jedna taka osoba była.
Aaron.
Aaron to przyjaciel. Był przy mnie odkąd się spotkaliśmy. Poznaliśmy się na szkoleniu, gdy miałem osiem lat, a on dwanaście. To był jego czwarty letni trening, a ja dopiero zaczynałem. Przygotował mnie, trenował w nocy, pomagał. Zawsze brał na siebie moją winę, choć wcale nie musiał. Okazywał wsparcie, jak starszy brat, którego nie miałem.
Większość "wojowników" w Patrolu Cieni miała takie rodziny, jak ja. Chłodne, niedostępne, wręcz patologiczne. Wieczna oficjalność i dystans były codziennością. A to dlatego, że agent miał być bez uczuć. Zimny, cichy, opanowany. Nie było miejsca na jakiekolwiek emocje. I dlatego od najmłodszych lat przyswajano nam, że jesteśmy potrzebni, ale mamy się nie wychylać. Że mamy być silni, bo i tak nikt nas nie pokocha. Że życie to gra, a my nie mamy być pionkami, a rozgrywającymi wszystkie starcia. I do dziś przejawiam niektóre zachowania z okresu Patrolu Cieni, choć nie chcę mieć nic wspólnego z tamtym etapem mojego życia. Ale poszczególne nawyki są zakodowane w świadomości do ostatniego tchnienia i nie mamy na to wpływu.
Nie zamierzam jednak usprawiedliwiać się przed nikim. Jestem, jaki jestem i już.
Dygresja...
Z Aaronem wiąże mnie więź, nie tylko przyjaźni, ale również braterstwa. Był jedyną osobą, która chciała mi pomóc. Jako jedyny nie miał mnie za nic. Kiedy wróciłem do szkoły, okazało się, że mieszkamy na tej samej ulicy, a potem jak można się domyślić, zaprzyjaźniliśmy się poważnie. Praktycznie cały wolny czas spędzaliśmy razem. I różnica czterech lat nie stanowiła przeszkody. Z roku na rok stawałem się coraz lepszy. Zacząłem dorastać. Byłem silniejszy, szybszy i cichszy, niż ktokolwiek inny w grupie, oprócz Aarona. Tworzyliśmy zgrany zespół. Zawsze razem patrolowaliśmy las, trenowaliśmy wspólnie nowe ataki, ruchy, i w końcu staliśmy się niepokonani.
A potem zjawiła się Alex.
Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że jest agentką, a do tego owinie sobie mnie wokół palca.
Przez nią odszedłem z Patrolu Cieni. Zniszczyłem coś, co okazało się najsilniejszą bronią państwową. Chip był ważną jednostką.
Ale co on w sobie miał?
Kiedy nikt go nie potrzebował, oddawano go mnie, bo rząd uważał to za cholernie dobry pomysł.
Swoją drogą, wyobrażam sobie, jak wyglądały obrady w kwestii chipu.
Pewnie Obama z resztą tych ważniaków zasiedli przy okrągłym stole i jeden ze sztywniaków w garniturze od Gucci'ego wyszedł na podwyższenie z aktówką i miną, jak na ścięcie.
Stanął przy mównicy i swoim prawniczym żargonem (oczywiście, ja to przetłumaczę na nasze) zaczął przedstawiać reszcie swój arcygenialny pomysł:
- Witajcie, wszyscy zgromadzeni.- ukłon głową.- Panie Obama.- kolejny ukłon.- Chciałbym zaprezentować wam swój koncept dobrego ukrycia jednej z najsilniejszych broni USA. Moglibyśmy dać chip do schowania jednemu z tych młodych z Patrolu Cieni. Niech go trzyma, a my w razie potrzeby od niego go odbierzemy, a potem znów oddamy. Mój plan nie uwzględnia żadnej ochrony, anonimowości, czy dyskretności. Jeśli chcecie, mogę tweet'nąć w razie czego do Putina, czy tam innych zagrażających nam krajów. No i obowiązkowo na facebook'u na osi czasu fanpage'u prezydenta Obamy pojawi się ogłoszenie, że jakby co, chip jest schowany u młodego, świeżo wyszkolonego i niepełnoletniego jeszcze agenta.
Po skończonej przemowie, burza oklasków. Owacje na stojąco dla geniusza, który to wymyślił.
Taaa...
Kiedy po raz trzeci próbowano wykraść mi chip, postanowiłem go zniszczyć. Zrobiłem ognisko i wraz z Aaronem raz na zawsze pozbyliśmy się tego idiotycznego urządzenia. A uprzednio, czyli poprzedniego wieczoru, odszedłem z Patrolu Cieni.
Wydawało mi się, że skończyłem z tym. A teraz znów musiałem wrócić do trenowania, by pomóc Laurze. Nie było to złe. To uczucie siły w mięśniach. Kiedy robiliśmy rozgrzewkę, biegliśmy to pięć kilometrów, uczucie zmęczenia było wspaniałe. Ciosy zadawane niewinnemu manekinowi, ataki, samoobrona i reszta ćwiczeń ruchowych tak, jak kiedyś sprawiała mi ogrom szczęścia. Możliwość pomocy, a przy tym rozerwania fizycznego? Podoba mi się taki układ.
- Przynajmniej wreszcie skupi się na sobie.- mruknąłem i trafiłem shurikenem prosto w puszkę z sodą, która przez gaz rozprysnęła na wszystkie strony.
- Raczej na tobie.- zaśmiał się, ale widząc moją minę, odchrząknął i spytał:- Co?
- Co miałeś na myśli?- zapytałem cicho.
- No wiesz... Bylibyście świetną parą.- wzruszył ramionami.- I jest podobna do Alex.
- No i?- spytałem ostentacyjnie.
- Oj, nie gadaj, że ci się nie spodobała.- jęknął.
- Ja i Laura... Ja jej tylko pomagam. Nic więcej.- odwróciłem się do niego plecami i zacisnąłem mocno szczękę.
- Nawet nie zaciskaj zębów.- powiedział.
- Cholera.- burknąłem.- Czy ty musisz mnie tak dobrze znać?
- Lata praktyki.- westchnął.- Do wyspy?
- No jasne.- odparłem z uśmiechem.
- Od kiedy?- spytał.
- Ummm... Teraz.- wzruszyłem szybko dłońmi i puściłem się biegem w busz.
- Ej! To nie fair!- wrzasnął, jak małe dziecko niemal zrównując się ze mną.
- I tak jesteś szybszy.- stwierdziłem.
- Wiem przecież.- wyszczerzył zęby i przyspieszył.
I ja podbiłem tempo dwukrotnie. Szybkimi i wyrachowanymi ruchami pokonywałem kolejne metry. Ze zwinnością godną geparda zeskakiwałem z górek i omijałem drzewa. Ciemność nie stanowiła dla mnie żadnego utrudnienia. Moja praca polegała na śledzeniu, skradaniu się i ochronie. Była pracą nocną. Wiatr rozwiał mi włosy i świszczał dookoła mnie. Byłem blisko wysepki. Znam ten las, jak własną kieszeń. Wychowałem się tam, przemierzyłem każdy centymetr kwadratowy buszu i zaznaczyłem wszystkie drzewa drobnymi symbolami, których znaczenie znaliśmy tylko ja i Aaron. Przeskoczyłem zgrabnie strumyk i sprężyście odbiłem się od ukrytej pod ściółką kładki. Wpadłem na wyspę i krzyknąłem:
- Aaron! Jesteś tu, czy wygrałem?!
Cisza.
- Bez takich żartów!- wrzasnąłem i wyjąłem małą latarkę z kieszeni.
Włączyłem ją i momentalnie światło rozbłysnęło. Rozejrzałem się po polanie. Nagle przede mną pojawił się ciemny kształt.
- Wygrałem.- rzekł, a wtedy poświeciłem postaci po oczach. Brunet był nieco zdyszany, a w oczach nadal miał błyski.
- Matko Boska!- wrzasnąłem w pierwszej chwili.- Musisz mnie tak straszyć?!
- Tak.- na jego usta wskoczył ogromny uśmiech.- Zbieramy się młody, już północ.
Niechętnie zgodziłem się i równym tempem pobiegliśmy do samochodu.
Dałem kluczyki Aaron'owi, nie miałem ochoty prowadzić.
Siedziałem w ciszy i myślałem.
Słowa chłopaka wciąż odbijały mi się echem. "No wiesz... Bylibyście świetną parą. I jest podobna do Alex." Czy Laura mi się tak podobała podobała?
Byłbym zdolny zakochać się w ciągu dwóch tygodni?
Nie.
Jest fajna, ale to nie mój typ.
Może powinienem ją odwiedzić?
W końcu kto inny mógłby jej tak pomóc, jak ja?
Postanowione, jeszcze dziś ją odwiedzę.
- Aaron, nie jedź do domu.- powiedziałem.
- A gdzie?- zmarszczył nos.
- Do Laury.- odparłem.
*perspektywa Laury*
- Biedna Anna!- wystękał przez łzy Calum.- Adam był taki okrutny!
- Ada...am po...stąpił wła...ściwie.- Raini również płakała.
No i ja też.
- A Aghata! Okropna zdzira z niej!- płuca bolały mnie od gwałtownych oddechów.
- Noo...- westchnęła czarnowłosa.
W trójkę płakaliśmy przed telewizorem na sofie.
Dla postronnego obserwatora musiałoby wyglądać to co najmniej dziwnie. Zwłaszcza Calum, który dosłownie od początku chlipał pod nosem. Wzięłam kolejną chusteczkę i otarłam łzy.
- Nawet po tym zerwaniu, chociaż go kochała, postanowiła żyć spokojnie i szczęśliwie. Gdybym ja tak potrafiła...- westchnęłam ciężko.
- Potrafisz.- Raini już przestała łkać.- Bądź silna. Swoją drogą z Nate'em byłabyś może szczęśliwa.- uśmiechnęła się złowieszczo.
- Ja? Z Nate'em? Jakoś tego nie widzę.- zdziwiłam się.
Ale też kłamałam. Pół poprzedniej nocy myślałam o tym, jakby to było być dziewczyną Nate'a. I teraz już nic mnie nie powstrzymywało. Mogłam sobie marzyć o kim tylko chciałam.
Choć wciąż byłam pewna, że czuję coś do Rossa, Nate też był pociągający.
Ross zawsze kojarzył mi się z misiem. Takim pluszowym, mięciutkim, do przytulania. Jak chłopak, którego przyprowadza się do domu w noc studniówki, a rodzice z miejsca go zaczynają lubić, jest dla wszystkich miły i kochany.
Nate natomiast przypominał chłopaka, który przyszedłby do twojego domu i tak dla zabawy go spalił. Niebezpieczny, a przez to cholernie pociągający i seksowny. Miał wprost boskie oczy. Głęboko niebieskie tęczówki na wskroś przeszywały przy jednym, krótkim spojrzeniu. Miał silne dłonie i mięśnie, jakich pozazdrościłby mu nie jeden starszy, pakujący facet. I do tego ten ciepły uśmiech i dołeczki w policzkach. Ale rzadko się uśmiechał. Częściej ostentacyjnie wpatrywał się w osobę, z którą rozmawiał, albo wyrażał dość wyraźnie znudzenie otaczającym go światem. Był dość sarkastyczny. A mimo tych wszystkich usterek, był zimnym ideałem. Dupkiem, którego żadna dziewczyna nie pokocha, ale wszystkie na niego lecą.
Może gustowałam w wyjątkowo wrednych chamach?
- Oh, błagam, dałabyś się pokroić za jedno spotkanie z nim.- zaśmiała się.
- Od dość dawna z nim trenuję.- rzekłam cicho.
Dziewczyna zgniotła ciastko, które akurat trzymała w dłoni.
- Serio?- brwi wypełzły jej na czoło.
- To miała być tajemnica, ale chyba przed przyjaciółmi nie muszę tego ukrywać.- odparłam.
- Huh...- zaciął się Calum.- To by wyjaśniało, dlaczego często twoje spojrzenia krzyżowały się ze spojrzeniami Nate'a.- mruknął.
- Nieważne.- powiedziałam.- Jutro znów do pracy.- jęknęłam przeraźliwie.
- O jeeny...- jednocześnie zawtórowali mi rudzielec i dziewczyna. Spojrzeli na siebie z obrzydzeniem i wzdrygnęli się.
- Kevin mówił, że ma dla nas jakąś niespodziankę i boję się, że czwarty sezon też ma w planach, jak tak dalej pójdzie.- odezwałam się pełnym znużenia głosem.
- I co w tym złego?- spytał Calum.
- Naprawdę, nie wiem, czy wytrzymam z Rossem na jednym planie, zwłaszcza, że od następnego odcinka mamy udawać zakochanych.- uśmiechnęłam się i zrobiłam minę pt. "Zabijcie mnie, albo sama to zrobię".
- To nie będzie takie złe.- próbowała pocieszyć mnie Raini.
- Teraz, kiedy o nim myślę, chce mi się wymiotować. Jeśli mnie dotknie, to się chyba zadławię własnymi wnętrznościami. A to będzie chyba najgłupszy przypadek śmierci wszechczasów.- burknęłam rozeźlona.
- Najgłupszy przypadek śmierci, jak dotąd, to ten: brazylijscy piloci na widok nadlatującego z przeciwka innego samolotu puścili stery, zdjęli spodnie i przyłożyli do przedniej szyby gołe pośladki. Maszyna, którą sterowali straciła sterowność i runęła na ziemię.- przeczytał z telefonu. Spojrzał na mnie i dodał:- Twoje wymioty tego nie przebiją.
I razem z Raini wybuchnęli głośnym śmiechem. Wkrótce i ja zaczęłam chichotać wraz z nimi.
Popatrzyłam na zegar. Była już 22.
Raini chyba też poczuła, że jest dość późno, więc powiedziała:
- No, na dziś mam już dość.- westchnęła.- Muszę iść.
- Tak, ja też.- potaknął Calum.
- Ja chyba pójdę spać. Jutro ciężki dzień.- skrzywiłam się.
- Ehh...
Oboje wstali z miejsc i podążyliśmy do holu. Założyli buty i kurtki. Ostatnio wiatr wiał dość mocno, co było dziwne.
- Pa, Lau.- powiedziała wręcz śpiącym głosem Raini.
- Pa Raini, pa Calum.- odpowiedziałam.
- Dasz radę, jesteś silna.- uśmiechnął się rudzielec i wyszedł na zewnątrz.
Odprowadziłam ich wzrokiem, a potem zamknęłam drzwi i wróciłam do kuchni. Szybko uprzątnęłam śmieci, włożyłam puste miski, kubki i talerze do zmywarki, wytarłam stół i blaty i opadłam na krzesło przy stole. Dałam Elize dwa tygodnie wolnego w imieniu taty. Uważał, że wraz z Van nie robimy bałaganu, a jeśli już, to przecież umiemy po sobie sprzątać, a włoszce też przyda się odpoczynek.
Popijałam kolejną tego dnia herbatę jaśminową i wpadłam w letarg.
Vanessy nadal nie było. Co się z nią dzieje?
Chwyciłam telefon i szybko wybrałam numer brunetki.
Cztery sygnały.
Pięć sygnałów.
Sześć sygnałów.
- Tu Vanessa. Jeśli masz coś szalenie ważnego, nagraj się po sygnale, jeśli nie, nie zaśmiecaj mi skrzynki.- piiip! Odgłos był wredny i przenikliwy. Ironiczna nagrana sekretarka skończyła paplaninę.
- Hej, Van... Wiem, że się pożarłyśmy wczoraj. ale martwię się. Oddzwoń, proszę.
Przerwałam połączenie i odłożyłam telefon na blat, ciągnąc kolejny łyk gorącego napoju. Amy miała rację, nie dość, że jest pyszny, to jeszcze uspokaja.
Szybko wybiegłam po schodach do swojego pokoju. W łazience odkręciłam kurek z gorącą wodą i wylałam chyba z połowę płynu do kąpieli o zapachu kakao. Przygotowałam piżamę, szlafrok oraz bieliznę i kapcie z pluszu. Zaparzyłam kolejny napar herbaciany, a w tle włączyłam soundtrack swoich ulubionych piosenek. Wskoczyłam do wanny i nuciłam pod nosem.
- Wiem, że wydaję się być trochę zwariowana, ale może taka już jestem, może i nie? Ale kochanie, granie w gierki jest uzależniające, nie chcę przestać. Tak, nie chcę przestać, kochanie.*
Woda ostygła, a mnie przeszły dreszcze, więc postanowiłam wyjść z wanny. Otuliłam się ręcznikiem, potem ubrałam w piżamę i założyłam kapcie. Poczłapałam do toaletki i tam wysuszyłam i spięłam włosy. Zmyłam mleczkiem do demakijażu ostatnie oznaki dzisiejszego dnia i nawilżyłam twarz kremem. Na usta nałożyłam odrobinę pomady zmiękczającej o smaku arbuza. Właściwie, już po pięciu minutach ja zlizałam. Popatrzyłam na zegar. 23.40. Dosyć... Późno. Wskoczyłam pod kołdrę, zgasiłam światło i w tle puściłam moje osobiste "usypiacze", czyli playlistę utworów klasycznych.
Łagodne strużki światła wpadały przez okno, ale nie przeszkadzało mi to. Nagle w oknie zauważyłam jakiś cień. Coś postukało w szybę. "Pewnie gałąź", pomyślałam niemalże już śpiąca.
Zaraz, zaraz...
Od kiedy po tej stronie ogrodu są jakieś drzewa?
Momentalnie podniosłam się na poduszce.
Cień otworzył moje okno i wpełznął do środka. Gwałtownie stanęłam na równe nogi, co poskutkowało zawrotem głowy i czymś zupełnie w stylu Laury Marano- zemdleniem.
*
- Moja głowa.- jęknęłam, a w wewnątrz czaszki przeszył mnie ból.
- Boże, niczego cię nie nauczyłem.- pokręcił głową Nate.
Moja spoczywała na jego kolanach.
- Jezu... Obudziłeś mnie.- warknęłam, próbując się podnieść.
Silne dłonie blondyna mnie powstrzymały.
- Spokojnie. Dokopiesz mi potem.- odsunął pukiel moich włosów z czoła.- Słyszałem, że zerwałaś z Lynchem.
Coś w jego geście było takiego sentymentalnego.
- Tak... Ludzie często ze sobą zrywają.- wzruszyłam ramionami.
- Laura Marano jest silniejsza, niż myślałem.- rzekł.
- Laura Marano nie ma ochoty rozmawiać z chamskimi blondynami.- odparłam.
- Och... No to chyba nie mielibyśmy o czym rozmawiać.- stwierdził.
- Blond dupki to inna sprawa.- wyszczerzyłam się.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że mi przykro, że ci się nie udało z blondaskiem.- oznajmił po chwili.
- Nie jest ci przykro.- odrzekłam.
- Ty chyba też masz się dobrze.- zauważył.
- Ross uznał, że nie jestem mu potrzebna. Podzielam jego zdanie.- odpowiedziałam cicho.
- Więc jesteś wolna?- zapytał.
- Jak ten ptak.- zaśmiałam się.
Po chwili ogarnęło mnie przyjemne odrętwienie i przeniosłam się do swojego świata.
---------------------
Obudziłam się w łóżku, a po Nathan'ie nie było śladu.
Na szafce nocnej zauważyłam gorącą herbatę jaśminową, dwa naleśniki, jeszcze parujące i shuriken.
Dość dziwne śniadanie, no, ale i tak pyszne. No, może oprócz shurikena.
Szybko zjadłam, wypiłam napar, wzięłam prysznic, ubrałam się i zaścieliłam łóżko. Wszystkie czynności w sumie zajęły mi niecałe 25 minut.
Na dole zabrałam kluczyki, klucze od domu i jeszcze zajrzałam do pokoju Van.
Smacznie spała w swoim łóżku. Liczyłam, że kiedy wrócę z pracy, nadal będzie w domu.
W tempie ekspresowym ubrałam kurtkę, buty i zabrałam parasol, gdyż zapowiadano deszcz.
Poszłam do garażu i wsiadłam do swojego samochodu. Wyjechałam na zewnątrz i prosto na drogę.
Dojechałam do It's A Laugh Production kilka minut przed czasem. Weszłam na plan, gdzie siedział już za kamerą Nate, któremu posłałam lekki uśmiech i Straszna Kate na krześle przy charakteryzacji. Wyjęłam z torby scenariusz i powtórzyłam kwestie.
Dwie minuty po mnie do sekcji wbiegła Raini wraz z Calumem. Jak zwykle, kłócili się.
Rossa nigdzie nie było.
Kevin wszedł do środka, a za nim, a raczej na niego wpadł zaspany blondyn. Skrzywiłam się na myśl o tym, dlaczego był taki wymięty i niewyspany.
- Zbierzcie się wszyscy!- krzyknął mężczyzna, klaszcząc w dłonie. Mały tłumek skotłował się wokół Kevina.- Jak wiecie, mówiłem ostatnio, że mam dla was drobną niespodziankę.- rzekł, gdy zrobiło się cicho.- Nie zdziwi was pewnie informacja, że serial Austin&Ally jest u szczytu sławy, a Laura, Raini, Ross i Calum stali się rozpoznawalni. Wraz z telewizją ogólno- międzynarodową podpisaliśmy kilka zgód i umów i postanowiliśmy stworzyć nowy projekt.- orzekł.
- Masz na myśli film o bohaterach?- zapytałam cicho.
- Nie.- Kevin pokręcił głową.
- To co?- zapytał Ross, starannie omijając mnie spojrzeniem.
- To będzie Voice Challenge.- odparł mężczyzna z błyskiem w oku, który nie mógł znaczyć nic dobrego.
----------------------
* Dirty Love- Cher Lloyd (tłumaczenie: tekstowo.pl)
----------------------
Hej, to znowu JA! ;3
Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale mam ostatnie ogrom weny i, o ironio, dużo wolnego czasu, bo jestem chora! xD
Tak więc oto kolejny rozdział oddaję w Wasze ręce ^^
Osobiście, podoba mi się, i ze względu na długość, i treść.
No i co, że jest o niczym? xD
Nie gadam więcej, a zostawiam go Wam ;3
Komentujcie, komentujcie! :D
~Kasia<3
Zajebisty jest! *-* Pomimo tego, że mi się serce roztrzaskało na drobne kawałeczki i się jak bóbr poryczałam XD
OdpowiedzUsuńBoże, jak ja bym chciała wydłubać temu Nate'owi oczyska.. on mi działa na nerwy -.-
Czekam na kolejnyy ;3
Wracaj do zdrówka ^^
Boooooski! ^.^ Naprawdę jestem pod wrażeniem ;) Już nie mogę się doczekać co będzie dalej :D
OdpowiedzUsuńCudowny, chcę żeby teraz Laura była z Nate'em i czekam na nexta :333
OdpowiedzUsuńNate i Laura....<3 Szczerze taka para mogła by być. ROZDZIAŁ genialny! !
OdpowiedzUsuńmoże Nate i Laura to nie zły pomysł... Ale niech później Raura wróci!!!
OdpowiedzUsuńKocham cię !!!
OdpowiedzUsuńI oczywiście twojego bloga <333
Rozdział jest genialny i niesamowity- co nie jest nowością, bo jesteś geniuszem :)
Nate i Laura... co ja mogę powiedzieć ???
Wiesz, że jestem za Raurą... no ale to twój blog, więc nie zamierzam się rządzić.
Czekam na dalszy ciąg- nie mogę się doczekać !!!
Pozdrawiam i życzę szybkiego powrotu do zdrowia <333
Veronica
Rozdział jest świetny!
OdpowiedzUsuńZ każdym dniem coraz bardziej lubię Twojego bloga:)
Rozwój wydarzeń jest całkiem ciekawy,a postać Nate coraz bardziej mi się podoba:)
Podsumowując
Bardzo, ale to bardzo niecierpliwie czekam na next!
Rozdział wspaniały!
OdpowiedzUsuńLaura i Nate to dobry pomysł :D Fajnie jak by byli razem
Czekam na kolejny rozdział.
/Kasia :D
Rozdział mi się tak szczerze nie podobał bo nie było RAURY ma być to jest rozkaz!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńCzemu rozwaliłaś Raurę ??
OdpowiedzUsuńPodoba mi się pomysł Laury i Nate jako para wtedy Ross byłby zazdrosny
Poleciłam twojego bloga na moim:) Mam nadzieję, że się nie gniewasz:)
OdpowiedzUsuńZapraszam na niego:
http://na-zawsze-razem-tak.blogspot.com/
miałam pomysł na komentarz jak czytałam, ale teraz jak skończyłam, to już tego nie pamiętam ;-; w każdym razie, rozdział zajebisty ;3
OdpowiedzUsuńale weź ty nie łącz Rydel z Aaronem, ona powinna być z Ell'em ;c