czwartek, 24 kwietnia 2014

(II) Rozdział dwunasty

"Kiedy cię widzę, moje serce zaczyna bić, kiedy się uśmiechasz, moje kolana miękną, kiedy mnie całujesz, po raz kolejny przeżywam całe swoje życie. I jak tu się nie uzależnić?"

Jedno życie to szara kropka na wielkiej tablicy istnienia.
Ktoś chyba chce zmazać tą, która należy do mnie.
Pomocy...
------------------------
- Nie rozumiem.- rzekła sfrustrowana brunetka.- I w jaki sposób mi to pomoże?
- Posłuchaj... Jesteś jedyną osobą, która może ją unicestwić. Jedyną, która może niezauważona po prostu przeniknąć do jej życia i całkowicie je zniszczyć.- z charakterystycznie wydętymi ustami odparła druga ciemnowłosa.
- Ok... Co mam robić?- zapytała Savannah, a na jej ustach ponownie zawisnął przebiegły uśmiech.

*perspektywa Laury*

- Uspokój się.- powiedziałam sucho.
Nate miotał się na werandzie mojego domu.
- Nie. Nie uspokoję się.- syknął.- Edwin wie, że sobie nie poradzę. Bardzo chce mnie mieć w Patrolu.- z jadem odpowiedział.- A ty będziesz równie wygodna, bo nie znasz tego świata i jesteś... Naiwna.- wzruszył ramionami.
Poczułam ukłucie gdzieś w pobliżu dumy.
- Najwyraźniej mnie nie znasz.- odrzekłam.
- A skąd wiesz?- odwrócił się i spojrzał mi w oczy.- Może wiem o tobie więcej, niż ty sama? Może... Cię po prostu lepiej znam? Jestem wyśmienitym agentem, nie z takimi zagadkami miałem do czynienia.- przekręcił głowę lekko w prawo, niczym pies, który jest zdezorientowany.
- Przeceniasz się. Przeżyłam upadek ze schodów, byłam w śpiączce, w której przeżywałam więcej, niż mogłoby się komukolwiek wydawać. Zostałam zdradzona, porzucona, osamotniona. Sama jak palec!- nie panowałam nad odruchami.- Nie masz pojęcia, co mnie spotkało!- wrzasnęłam.- Nie masz pojęcia...- powtórzyłam, a w gardle poczułam gulę. Znów ochota płaczu niemal mnie przerosła.
- Ciii...- objął mnie i przytulił.- Nie mówię, że nie spotkało cię nic złego. Tylko, że masz tak dobre serce, że nie dostrzegasz całego zła tego świata.
Wtuliłam się i wsłuchałam w rytm bicia jego serca. Ciepło jego ciała było przyjemne, a zapach oszałamiająco hipnotyzujący. Nawet nie mam pojęcia, w którym momencie zaczęliśmy się całować. Nasze usta się odnalazły i połączyły. Jeszcze mocniej do niego przylgnęłam, jedną dłonią, to już jakiś moj tik, zaczęłam błądzić w jego włosach. Nate z czułością mnie oparł o filar werandy i przycisnął do siebie. Nie był natarczywy, po prostu czuły i delikatny. Ross zawsze z zachłannością atakował moje wargi, Nathan nie próbował mnie do niczego zmusić. Chciał tylko pokazać, że darzy mnie uczuciem, a przynajmniej tak to odbierałam. Jedną dłonią delikatnie uniósł mój podbródek i spojrzał w moje oczy, przerywając pocałunek.
- Czemu ty musisz być taka wspaniała?- westchnął.- Kolejny raz będę miał złamane serce.
- Skąd ta pewność?- zapytałam zdyszana.
- Brunetki już tak mają, że chłopakom serca łamią.- zacytował i nieśmiale się uśmiechnął.
- Wyznam ci, że naturalnie jestem ruda.- szepnęłam i musnęłam jego usta, wpatrując się w jego intensywnie błękitne oczy.
- No pięknie.- teatralnym gestem położył sobie dłoń na czole.
- Co robimy?- zapytałam, jeżdżąc palcem po jego dłoni.
- Wróćmy do wymieniania słodkich pocałunków, bo to uzależnia i cholernie mi się podoba.- zaśmiał się i wpił się ponownie w moje usta.
Z równą zapamiętałością oddałam pocałunek.
Deszcz zaczął dudnić o dach. Powietrze nasiąknięte wilgocią i zapachem przypominającym leśny było cięższe, niż normalnie. Chmury były nie tyle ciemne, co autentycznie czarne, lecz nie zapowiadały burzy. Przerwałam pocałunek i westchnęłam, wpatrując się w niebo.
- Wejdziesz?- zaproponowałam.
- Odwiozę cię do taty.- odezwał się po chwili.
- Skąd ty...- pytanie zawisło w powietrzu.
- Mówiłem ci, że jestem wyśmienitym agentem.- wyszczerzył zęby i pociągnął mnie przez deszcz do suv-a. Wsiadłam do środka, lekko przemoczona i roześmiana.
- Martwię się. Jak będą wyglądały nasze święta?- zapytałam ze smutkiem.
- Zawsze w trójkę razem z Vanessą możecie je spędzić w szpitalu.- wzruszył ramionami, podając mi wafla ryżowego.
- To nie taki zły pomysł.- powiedziałam powoli, przełykając wafla.
- Mogę ci towarzyszyć.- zaoferował.
- Masz swoją rodzinę, z nią powinieneś spędzić święta.- pokręciłam głową.
- Jestem niepotrzebnym balastem. Nikt mnie tam nie potrzebuje.
- A Lacey?- zapytałam.
- No, może tylko ona.- zgodził się.
- Masz być na święta przy niej.- powiedziałam ostrzej, niż planowałam.
- Ale ty...- zaczął.
- Ja mam Van.- ucięłam.- I tatę. I Elize. Dam sobie z nimi radę. Chcę spędzić z tatą te święta. To mogą być jego ostatnie.- poczułam pustkę w głowie.
- Nie mów tak. Znajdziesz dawcę.- próbował mnie pocieszyć Nate.
- Minął prawie cały miesiąc. A ja nie znalazłam nikogo jeszcze. Tata sobie spokojnie siedzi na chemioterapii z tą myślą, że wszystko przesądzone. Stracił już wszystkie włosy. Schudnął. Nie jest taki energiczny. A wiesz, co jest najlepsze?- zapytałam gorzko.
- Co?- odparł pytaniem blondyn.
- Że się pogodził z nadchodzącą śmiercią. Byłoby to ok, gdyby nie to, że już wcale się nie uśmiecha.- odrzekłam.
Nastała cisza. Nie chciałam jej mącić. Nie wiedziałam tylko, co powinnam zrobić. Oparłam głowę o jego ramię, a chłopak lekko pogłaskał mnie po włosach.
- Jedziemy?- zapytał po kilku minutach rozkosznego milczenia.
Zastanowiłam się. Bardzo za nim tęsknię, ale wiem, że to spotkanie zaboli nas obojga. Wyjęłam telefon z kieszeni i szybko napisałam do Vanessy "Ja nie potrafię... Powiedz tacie, że go kocham", po czym z powrotem go schowałam.
- Nie. Jedziemy do Patrolu Cieni.- zadecydowałam.
- Zastanawiam się, w którym miejscu wreszcie zobaczysz, że ta organizacja to gówno i tam jest okropnie. Że śmierć jest obecna cały czas.- rzekł spokojnie, choć jego twarz się napięła.
- Nie uwierzę, póki nie zobaczę.- wzruszyłam ramionami.
- Właśnie tego się boję. Że zobaczysz.- mruknął, uderzając palcami o kierownicę.
- Oh, jedźmy już.- westchnęłam, a chłopak zapalił silnik i odjechaliśmy.
--------------------------
- Więc... Tu się wychowałeś?- zapytałam, okręcając się wokół własnej osi, wskazując obszerne pomieszczenie, na tyle powoli, by nie stracić równowagi.
Znając życie, Nate zdążyłby mnie złapać, posłać czarujące spojrzenie i się zaśmiać. Był zupełnie inny, niż Ross.
To ja musiałabym złapać Ross'a, by nie stracić równowagi, a na końcu upadlibyśmy oboje.
- Tak. Nawet przygotowane na mój powrót. Którego nie będzie.- odpowiedział z zaciśniętymi ustami.
- Mówiłeś, że zrobiłeś to dla Alex. Ale musiał być jeszcze jakiś powód, dla którego nie chcesz tu wrócić. Przecież nie jesteś już z Alex. Więc, gdyby nie ten powód, nic by cię nie zatrzymywało i spokojnie mógłbyś tu wrócić.- zorientowałam się, że ta wypowiedź nie miała sensu, ale, ku mojemu zdziwieniu, chłopak potrząsnął głową.
- Za dużo korupcji, dziwnych akcji i śmierci w jednym.- wzruszył ramionami.
- Dobra... Nadal nie rozumiem twojego podejścia, ale nie wnikam.- uniosłam lekko ręce w geście kapitulacji.
- Mądrze.- kiwnął głową z dziwnym uśmieszkiem.- Co robimy?- zapytał.
- Pokazałeś mi wszystko tutaj, oprócz jednego pomieszczenia.- rzekłam cicho.
Ciało chłopaka momentalnie się napięło.
- Ja...
Kiedy szliśmy korytarzem na piętrze -4, Nate zmyślnie ominął jedne drzwi, zagadując mnie. Widziałam jego zachowanie. Coś tam było. W mojej naturze leży ciekawość. Lepiej dla niego, gdyby mi powiedział od razu.
- Gadaj.- wbiłam mu paznokieć w samo centrum klatki piersiowej.
- Tam są... Zamrożone ciała najlepszych agentów Patrolu.- odpowiedział z grobową miną.
Parsknęłam.
- Mów prawdę.
- Mówię poważnie.- patrzył mi w oczy dostatecznie długo, by mu uwierzyć.
- Ok... To co w końcu robimy?- spytałam powoli.
Na usta Nate'a wskoczył kolejny ogromny uśmiech, świadczący o tym, iż wpadł na coś, wedle swego gustu, genialnego.
- Lubisz sport?- zadał pytanie, stojąc już przy drzwiach.
- Zależy jaki...- zamyśliłam się.
- Zobaczysz.- mrugnął, wyjął kartę z kieszeni, przejechał nią w terminalu i wyszliśmy z budynku.
Jednym susem wsiadł do samochodu, otworzył mi drzwi i zapalił silnik.
Jechaliśmy stosunkowo niedługo. Nie rozpoznawałam tego miejsca. Spojrzałam pytająco na blondyna, który z rozmarzeniem wpatrywał się w ogromny gmach daleko na przedmieściach LA. Żadnych szyldów, żadnych reklam, nic. Budynek wyglądał, jakby był cały ze szkła, nieprzezroczystego i twardego. Miał pewnie jakieś 20 pięter, nie więcej. Nie zdziwiłabym się, gdyby pod ziemią też jakieś były. Nate wyskoczył z samochodu i otworzył mnie. To już jakiś jego nawyk. Podobała mi się jego uprzejmość, no, ale ileż można?
- Dzięki.- uśmiechnęłam się i wysiadłam z pojazdu. Oczywiście musiałam się potknąć. Wpadłam w ramiona chłopaka i musnęłam jego wargi. Lekko odwzajemnił pocałunek(i tak mnie kochasz Werciu <3- od aut.), po chwili przerwał i z zachęcającym spojrzeniem poprowadził mnie pod same drzwi gmachu. Weszliśmy do środka. Za ladą w lobby siedziała młodziutka sekretarka, wnioskując ze skośnych oczu, pewnie Chinka, bądź Japonka. Uśmiechnęła się wesoło i odezwała się.
- Konnichiwa, master Nate.- wstała i ukłoniła się.
- Cześć, Asuan.- odwzajemnił gest i równie się ukłonił.- To jest Laura.- wskazał na mnie, a ja nieśmiale pomachałam. Dziewczyna była, niczym jedna z postaci z mangi, którą lubiłam czytać, jak byłam trochę młodsza. Niziutka, szczupła, czarne włosy, grzywka prosta, zakrywająca całe czoło, nieskazitelna skóra i małe, intensywniw czerwone usta. Była niezaprzeczalnie śliczna.
- Konnichiwa.- po raz drugi powiedziała, nadal szeroko się uśmiechając.
- Koni... Cziła.- spaliłam buraka i zaśmiałam się nerwowo. Blondyn przycisnął mnie do siebie.
- Są wszyscy?- zapytał Nate, tupąc mnie do siebie.
- Jak zwykle.- pokiwała energicznie głową czarnowłosa.
- Lau, chodź, zobaczysz coś niesamowitego.- wyciągnął dłoń.
Chwyciłam ją i razem weszliśmy do windy.
- To wywali ci mózg. Lepiej wyłącz wszystko, poza wzrokiem i słuchem.- błysk podekscytowania w jego oku utwierdzał mnie w przekonaniu, że to serio musi być jakaś bomba.
Dzwi rozsunęły się leniwie. Z miejsca uderzyła mnie fala oszałamiającej i hipnotyzującej jednocześnie muzyki. Ponad 30 postaci rozciągało się na wolnej powierzchni około 40 metrów kwadratowych. Wszyscy byli ubrani w różne stroje, ubrania, jak szybko zdążyłam wychwycić, były tu równe narodowości. Widziałam kilku czarnoskórych, azjatów i mnóstwo europejczyków. Wielu z nich wyróżniało się i stąd można było ich skategoryzować.
- Hej, ludzie!- krzyknął Nate donośle, a wszystkie oczy skierowały się na naszą dwójkę.
- Nate!- zabrzmiały nierówne okrzyki.
Miałam ochotę zapytać, skąd ich wszystkich zna, ale przeczuwałam, że już niedługo Nate mi wszystko wyjaśni.
I wcale się nie myliłam.
- To taki nasz sport. To taniec.- wyjaśnił blondyn.
- Nie wiedziałam, że tańczysz.- zmarszczyłam brwi.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz.- wzruszył ramionami ze śmiechem.
- Co będą robić?- spytałam.
- Zademonstrują ci swoje umiejętności. Znają cię. Uważają cię za swoją idolkę. Jesteś jedną z najlepszych tancerek w USA.- odrzekł.
- Przestań tak mówić. To niedorzeczne.- sprzeciwiłam się.
- Co?- zdezorientowany zapytał.
- Nie jestem tak, jak mówisz. Nie jestem wspaniała. Najlepsza.- pokręciłam głową.
Chłopak chciał się odezwać, ale wtem rozbrzmiała muzyka, co zmusiło go do zamknięcia się.
Zmierzyłam wzrokiem salę. Momentalnie położenie ludzi zmieniło się. Muzyka była rytmiczna i zmuszała do poruszania się. Moja noga w rytm stukała o podłogę. Synchronizacja grupy z miejsca mnie powaliła. Wszystko było tak dopracowane. Do samego końca. Nie brakowało akrobacji, skomplikowanych sampli i ruchów złożonych z wielu części. Cała grupa ruszała się, jak jeden organizm. Zgrani. świetnie zorganizowani i utalentowani. Nim się obejrzałam, tańczyłam z resztą. Porwałam się w muzykę i zorientowałam, iż od bardzo dawna już nie tańczyłam. Szybko zgraliśmy się i zaczęliśmy powtarzać ruchy z West Side Story.
Muzyka przestała grać, a my wszyscy razem zdyszeni i zmęczeni, ciężko oddychaliśmy.
- To było niesamowite.- wysapałam.
- Żyjesz, Marano?- zapytał blondyn, podchodząc do mnie.
- Jak nigdy.- wydusiłam, biorąc gwałtowny wdech.
- Spokojnie. Oddychaj.- poczułam gorące dłonie Nate'a na swoich ramionach.- Głęboko i na luzie.- pomagał unosić się mojej klatce piersiowej poprawnie.
- Dzięki.- uśmiechnęłam się, kiedy już mogłam normalnie oddychać. Zwróciłam się do grupy siedzącej na podłodze.- Jak nazywa się wasz zespół?
- HeartBeat.- odrzekł jakiś chłopak o brązowych oczach i piegach rozsianych po całej twarzy.
- Więc... HeartBeat... Zapraszam was kiedyś do siebie. Moglibyśmy coś razem zmajstrować.- lekko pokiwałam się na prawo i lewo.
- Jestem na tak!- krzyknął ktoś, reszta mu zawtórowała.
Telefon nagle zadzwonił w mojej kieszeni. Odebrałam szybko.
- Tak?
- Laura, kochanie, szybko na plan.- zaćwierkała słodko Straszna Kate.
- Zaraz będę.- kiwnęłam głową i uzmysłowiłam sobie, że ona i tak tego nie zobaczy.
Rozłączyłam się.
Nate popatrzył na mnie pytająco.
- Kate. Na plan. Już.- rzekłam, krzywiąc się. Naprawdę, chciałam zostać wraz z nimi, niestety praca też jest ważna.
- Ok.- skinął głową i odezwał się do reszty:- Niedługo tu przyjedziemy, o ile będzie czas. Ruszamy z nowym projektem i będzie w cholerę pracy. Ale niedługo się zobaczymy.
- Pa, Nate, pa, Lau.- odezwała się większość zgodnie.
Wyszliśmy szybko z sali, prosto do windy i na dół.
*
- A więc...- zamrugałam szybko, próbując pozbyć się tajemniczego czegoś. co mi do niego wpadło.
- W jury będziesz ty, Ross, Karmin i Natasha Bedingfield.- wyjaśnił Kevin.- Będzie 12 uczestników... 6 dziewcząt i 6 chłopaków. Każdy z jurorów będzie miał trzech podopiecznych, których będzie trenował. Ross i Karmin przejmą po trzy dziewczęta na łebka, a ty i Natasha będziecie mieć po trzech chłopaków w zespole.- ciągnął.- Z każdym kolejnym odcinkiem na żywo jeden uczestnik będzie odpadał. Będą różne kategorie, widzowie nie będą się nudzić. Raini i Calum będą prowadzącymi.
- Jeśli się nie pozabijają, to będzie twój sukces. Jeśli tak się stanie, będziesz miał rzeź na wizji.- orzekłam ze śmiechem.
Nagle do pokoju wparowała Raini, zdyszana i zdenerwowana, w dłoni trzymała kurczowo telefon.
- Co się stało, Raini?- spytałam zaniepokojona.
- Laura, patrzy.- wskazała na telefon. Podeszła do mnie i podała mi go.
To, co zobaczyłam, wywołało we mnie płacz tak ogromny, że zastanawiam się, jak można tyle wody wylać na raz...
-----------------------
Hejka, ludziska!
Nie wiem, co ze mną, ale dostałam kopa i momentalnie palnęłam rozdział .__.
Nie rozgaduję się, bo jestem wyczerpana xD
Komentarze mile widziane, ostatnio motywacja mi jest potrzebna xD
Cała Wasza,
~Kasia<3

wtorek, 22 kwietnia 2014

Notecka

Wiem, że ostatnio się nie odzywałam ._.
Wiem, że miałam dodać rozdział w niedzielę, ale, no, cóż...
Jakoś wena mi zniknęła :/
Nadal pracuję nad Voice Challenge i nie mam siły pisać ;-;
Jeszcze ostatnio u mnie nie najlepiej z nastrojem, często robi mi się smutno i w ogóle, co, uwierzcie mi na słowo, w ogóle nie pomaga przy pisaniu :/
Nie mogę wpaść w taki swój własny świat i pisać :|
Dlatego nie wiem, kiedy rozdział się pojawi :(
Ale przygotowuję też dla Was niespodziankę, więc oczekujcie czegoś na dnia :3
Jeszcze raz, bardzo Was przepraszam! :C
~Kasia<3

niedziela, 13 kwietnia 2014

(II) Rozdział jedenasty

"Burgess najwyraźniej nie cierpi większości swych bohaterów i w tym, że o nich pisze, wyczuwa się pewien masochizm..."

Spójrzcie, tu jestem!
Mała, niewinna i cicha!
Czekam, aż ktoś zauważy, że tu jestem!
No weźcie! Nadal tu jestem!
Haaalo!
- Zgasili światło.
----------------------
- "Świat jest nierozłącznie jeden i życie też jedno. Najsłodsze i najbardziej rozkoszne czynności też zawierają w sobie pewną dozę gwałtu – choćby akt miłosny – choćby i muzyka."- przeczytałam.
- Postarałabyś się bardziej... Anthony Burgess "Mechaniczna pomarańcza".- odpowiedział.
- No może... Teraz ty mi.- uśmiechnęłam się szeroko.
- "A poza tym miłość usprawiedliwia czyny, których zwykli ludzie często nie są w stanie zrozumieć – chyba że ktoś przeżyje dokładnie to, co on przeżył."- zacytował powoli.
- Paulo Coehlo "Zwycięzca jest sam"- automatycznie odparłam.
- Trudno cię zdziwić, jesteś strasznie oczytana.- jęknął blondyn.
Śmiech i towarzystwo przyjaciół było jedynym lekarstwem na moją cholernie podłą aurę. Raini z Calumem znikali z Kevinem i pracowali nad Voice Challenge, a ja zostałam odsunięta od projektu. Ross również, ale jemu było to chyba na rękę, gdyż i tak ciągle zaszywał się z Savannah w byle zaułku.
Nie, żeby mnie to obchodziło.
Nie spodziewałam się, no, nie oszukujmy się, że wydaje się inteligentny, że Nate uwielbia cytować Burgessa... Że w ogóle cokolwiek lubi cytować. Z dnia na dzień coraz bardziej zaczynam go lubić.
- No, wow. Przez sześć ostatnich lat siedziałam w książkach, coś tam wiem.- wzruszyłam ramionami ze śmiechem.
- Wiem, że zerwanie z Rossem wiele cię kosztowało i że będziesz jeszcze długo smutna, ale...- zaczął.
- Zwolnij.- ucięłam.- Zerwanie z nim było smutne, ale już nie jestem przygnębiona. To nie pierwsze moje zerwanie.- uśmiechnęłam się, choć pewnie niezbyt przekonująco.
- Może tak jakiś trening?- wydął lekko usta i wstał z sofy, na której siedzieliśmy.
- Niee...- jęknęłam.- Chcę odpoczynku. Ostatnio coraz częściej ćwiczę i już mnie wszystko boli. Zlituj się!- popatrzyłam na niego, robiąc "słodkie" oczka.
- No ok... To co robimy? Kevin kazał mi cię...- zaczął, ale przerwał.
- Kevin kazał co?- zapytałam cicho.
- Pilnować.- wyjaśnił.- Nie możesz się pojawić teraz nigdzie w mieście, ani w Laugh...- odwrócił wzrok.
- Coś kręcisz...- przypatrzyłam mu się badawczo, ale natychmiast zniknęły z jego twarzy wszystkie emocje, oprócz obojętności.- Nie chcę tu siedzieć!- sprzeciwiłam się po kilku sekundach ciszy.
- Mogę zabrać cię w takie jedno miejsce, ale...- ucichł na chwilę, jakby ze sobą walczył- ale przebierz się w kombinezon, zaraz się ściemni.
- Czekaj... Ty mnie zamierzasz cały czas pilnować?- zmarszczyłam nos.
- Do dnia zaakceptowania projektu Voice Challenge.- odparł spokojnie.
- No, dobra...- mruknęłam. Popatrzyłam na blondyna znacząco.
- Co?- zapytał z niezbyt inteligentnym spojrzeniem.
- Wyjdź stąd, muszę się przebrać.- odrzekłam.
- No tak.- zaśmiał się.- Już znikam.
Po chwili wyparował. Podeszłam do szafy z kombinezonami. Otworzyłam ją i przejechałam dłonią po pokrowcach. Z jednego coś wypadło. Było to zdjęcie. Wzięłam je do ręki i przyjrzałam mu się. Około  16-letni Nate i jakaś blondynka, miała najwyżej 14 lat. Uśmiechali się wesoło do obiektywu, mokrzy i brudni od piasku. W tle była plaża LA i jakiś kształt, wpatrujący się w nich. Trudno powiedzieć, co to było, ale domyśliłam się, że pewnie jest to Alex albo inny agent. Postanowiłam, że kiedy Nate przyjdzie, zapytam go, kim jest ta dziewczyna. Wsadziłam zdjęcie z powrotem do pokrowca z przebraniem chłopaka i wzięłam kostium w swoim rozmiarze. Szybko zdjęłam swoje ubranie i ubrałam kombinezon. Zawiązałam sznurówki cichaczy i nałożyłam skórzane rękawiczki bez palców na dłonie. Nie wzięłam pasa, gdyż nie uważałam, aby był mi potrzebny. Wbiłam do małej przegródki w bucie mały nóż, który Nate kazał zawsze trzymać mi przy sobie i wyszłam z jego pokoju.
Nate opierał się o poręcz schodków i wpatrywał w niebo.
- Nie da się głośniej?- zapytał z zaskoczenia, nie odwracając się.
- Przecież ja...- zaniemówiłam.
- Marano, to, że masz te buty, wcale nie znaczy, że automatycznie będziesz bezgłośna.- odparł.
- No to mnie naucz się skradać, bo jak na razie to umiem tylko przywalić w żebra i odeprzeć atak.- syknęłam.
- Wszystko w swoim czasie.- uniósł głowę wyżej, westchnął i dodał:- Idziesz?- wyciągnął dłoń.
Popatrzyłam na nią, jak sroka w gnat. Nie wiedziałam, co zrobić.
- Poradzę sobie.- nie chwyciłam jego ręki, tylko obeszłam blondyna.
Nagle deska, na której stałam, załamała się i wciągnęła mnie do środka.
Nate zaczął się śmiać. I to głośno.
- I czego rżysz? Pomógłbyś mi.- warknęłam, próbując wyrwać z dziury nogę. Bezskutecznie.
- To wygląda tak...- ledwo mówił przez śmiech.- Komicznie.- już niemal zginał się ze śmiechu.
- Do cholery! Pomóż mi!- wrzasnęłam, już bardzo zirytowana.
- No, już, już. Spokojnie.- podszedł ostrożnie do mnie i wyjął mały nożyk.- Nie ruszaj się.- z szewską precyzją ciął kruche drewno.
Szybkim, nieco ZA szybkim, ruchem wywinęłam nogą i trafiłam chłopaka w twarz.
- Aał.- zasyczał wściekle, upadając trochę dalej.
- O jeny, przepraszam.- z nagłością rzuciłam się ku chłopakowi, którego odrzuciło niemal dwa metry.- Nie chciałam.- dotknęłam delikatnie palcami jego oka, które było napuchnięte.
Chłopak momentalnie zastygł.
- Masz genialnego kopniaka.- z uznaniem rzekł.- Idę po lód.- wstał i błyskawicznie wszedł z powrotem do loftu. Usiadłam w miejscu, gdzie upadł Nate. Podciągnęłam kolana pod brodę i pochłonęły mnie myśli. Czemu on tak reaguje? Czy ja robię coś źle? Skąd te wyrzuty sumienia? Przecież zerwałam z Rossem, mogę być z kimkolwiek.
- Idziemy?- zapytał głośno Nate, a ja aż podskoczyłam.
- Wow, musisz mnie tego nauczyć.- rzekłam, wsiadając do suv-a.
- A ty mnie tego kopniaka.- zaśmiał się.- Moja idealna buźka została trwale uszkodzona. Już nie będę idealny.- jęknął teatralnie.
- Nie musisz być idealny. I tak już cię lubię.- wzruszyłam ramionami.
- Też cię lubię, Marano.- kiwnął głową lekko.
W ciszy jechaliśmy jeszcze jakieś 10 minut. Wjechaliśmy między krzaki i zostawiliśmy samochód w nich. Nate wyjął jakiś kosz z bagażnika i poprowadził mnie do jakiejś puszczy. Chwilę potem z rozdziawionymi ustami wpatrywałam się w widok przed sobą.
Na pierwszym planie było jezioro. Ogromne jezioro. Okalały je drzewa wszelkiego rodzaju, wszystkie iglaste, wydzielające piękny, żywiczny zapach. Na akwenie porozrzucane były wysepki, czyli wierzchy kamieni ponad taflą.
Przy brzegu była wielka skała, ostro zakończona, dość stroma. Wokół niej rosły miniaturki przeróżnych kwiatów, wiele również wydzielało zapach naprawdę przyjemny dla nosa. Trawa gdzieniegdzie pożółkła, ale to chyba oczywiste, skoro już grudzień. Choć to i tak niewiele, jak na "zimę" w LA. Mimo to, noc była właściwie nawet ciepła, choć może miałam takie wrażenie przez kombinezon, przylegający do mnie jak druga skóra do węża. Księżyc był w pełni, a więc dawał sporo światła i tworzył malowniczą poświatę na nieruchmej tafli jeziora.
- Wow.- zdołałam wykrztusić.
- Chodź.- z uśmiechem rzekł Nate. Podszedł do skały i z płynnością ruchów szybko wspiął się po niej. Patrzyłam tylko na to, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.- No, chodź, stąd jest jeszcze lepszy widok.- krzyknął z góry.
Ze skupieniem starałam się powtórzyć wszystkie ruchy chłopaka. Jednak zdarłam sobie tylko skórę z opuszków palców i połamałam paznokcie.
- Oj, Marano, Marano.- westchnął, zeskoczył z kamienia.
- Mam imię. Laura.- odparłam rzeczowo.
- Nieważne.- odpowiedział.
Złapał mnie za biodra swymi silnymi dłońmi i lekko uniósł.
- Złap się tamtej wyrwy.- rzucił, skinąwszy na odpowiednią część skały
Wykonałam polecenie.
- Teraz prawą nogę umieść we wglębieniu i lekko się podciągnij.
- Już.- odrzekłam.
- A teraz powtórz to z lewą ręką i nogą, i już.
Szybko zrobiłam to, co nakazał i już po chwili siedziałam na szczycie kamienia.
- Widzisz? Trochę pomyślunku i od razu idzie jak z płatka.- rzekł z lekkim uśmiechem.
- Och, zamknij się już.- rzekłam, również z uśmiechem.
- Pięknie tu.- powiedział po chwili.
Rozejrzałam się.
- No.- odrzekłam spokojnie.
Wiatr powiał trochę mocniej i poczułam chłód przenikający przez kostium. Potarłam ramiona, jednak niewiele to dało.
- Zimno ci?- zapytał blondyn.
- Nie.- odezwałam się cicho.
- Widzę, że się trzęsiesz.- zauważył.
- No może... Trochę. Ale niewiele.- z uporem niepotrzebnie się tłumaczyłam, gdyż Nate już objął mnie ramieniem i do siebie przyciągnął.
Ciepło jego ciała w zetknięciu z chłodem mojego wywołało lekkie spięcie na mojej skórze, w wyniku czego na krótki moment nie potrafiłam wziąć pełnego oddechu. Serce biło mi szaleńczo szybko, ale chłopak najwyraźniej tego nie zauważał.
- Lepiej?- spytał tylko.
- Trochę.- wydusiłam.
Blondyn jeszcze ciaśniej mnie do siebie przycisnął.
- A teraz?- dziwny błysk pojawił mu się w oku.
- Zimno.- przejęłam pałeczkę i postanowiłam się z nim podroczyć.
Obrócił się twarzą i w ogóle całym ciałem w moją stronę, a na jego ustach wykwitł chytry uśmiech.
Jego ręce zaczęły wędrować po moich plecach, trafiły na szyje i zacisnęły się wokół niej z taką siłą, że ledwo oddychałam. Normalnie, możnaby to odebrać, jako obściskiwanie się, jednak wiedziałam, iż tak nie jest. Chłopak z całą swą siłą na mnie spadł, nadal przyciskając. Niewiele myśląc, odepchnęłam blondyna i stanęłam na równe nogi, biorąc gwałtowny wdech. Nate szybko zareagował. Również podniósł się i stanął w pozycji do ataku. Nie odzywał się. Na jego ustach nadal wisiał kpiący uśmiech. Zwinęłam dłonie w pięści i zgięłam luźno w łokciach. Cały swój ciężar skupiłam na wysuniętej do przodu prawej nodze i to na niej się wsparłam. Blondyn z impetem zaatakował mnie. Automatycznie sparowałam jego ruchy i szybko uskoczyłam przed kolejnym atakiem. Nate zaklął cicho i się nie poruszył. Momentalnie sytuacja diametralnie się zmieniła. Nathan wziął rozbieg i biegł w moją stronę. Zapomniał jednak, że stoimy nie na ziemi, lecz na skale i kiedy odskoczyłam po raz kolejny, niebieskooki spadł z kamienia. To znaczy, tak mi się wydawało. Kiedy podeszłam zdyszana do krawędzi, zobaczyłam Nate'a zwisającego z niej z uśmiechem triumfu.
- Byłaś świetna.- rzekł rozradowanym głosem i podciągnął się z powrotem na głaz.
- To był jakiś test?!- krzyknęłam wściekła.
- Tak. Zaliczony na 100 procent.- odparł z szerokim uśmiechem.
- Jeny, bałam się, że oszalałeś.- odpowiedziałam z przymrużonymi oczyma.- Że kompletnie ci odwaliło i jak wszyscy wokół, którym ufam, postanowiłeś mnie skrzywdzić!- wrzasnęłam wyczerpana, wściekła, zirytowana i jednocześnie z ulgą.
Nathan podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy.
- Nigdy cię nie skrzywdzę, Marano.- szepnął.
Znów zadrżałam.
- Zimno ci?
- Bardzo.- odparłam.
- Mogę cię...
- Jeśli to ma się skończyć, jak poprzednio, to podziękuję.- ucięłam.
- Nie skończy.- zapewnił i objął mnie lekko.
- Weź się postaraj, zaraz zamarznę.- powiedziałam pół żartem, pół serio.
Blondyn przyciągnął mnie z... czułością i pomasował mi ramię, by trochę mnie rozgrzać. Wtuliłam głowę w jego ramię i ze zdziwieniem odkryłam, że mimo zimna, jest mi przy nim dobrze i przyjemnie się czuję, tuląc się do niego.
- Lepiej?- zapytał po chwili.
- Zdecydowanie.- kiedy się poprawiałam, przez przypadek musnęłam ustami jego policzek. Na moment Nate zestygł w bezruchu, ale już po chwili się rozluźnił.
- Może już wrócimy do domu?- zaproponował.
- Chyba tak będzie najlepiej.- zgodziłam się. Spojrzałam na kosz.- A co to jest?- wskazałam na niego.
- Mieszka w tym lesie taki stary leśnik, Tom. Ostatnio widziałem się z nim. Był chory. Postanowiłem mu dziś zanieść trochę jedzenia.- odpowiedział.
Nate naprawdę potrafi być dobry. "To nie człowiek jest dobry lub zły. To jego czyny są takie." Pod maską sarkastycznego dupka z ego większym, niż Paris Hilton, kryje się ktoś normalny i kochany.
- Poczekam tu.- rzekłam.
- Nie mogę cię tu zostawić.- sprzeciwił się.
- Nie mam pięciu lat. Poczekam.- odparłam z uporem.
- Idziesz ze mną.
- Nate, nie rozkazuj mi.- zirytowana odrzekłam.
- Laura, nie zostawię cię tu, kiedy wiem, że Alex wciąż się czai. Nie mogę pozwolić, aby coś ci się stało.- przybliżył się do mnie, w jego oczach widziałam resztki determinacji.
- Ja... No dobra.- zgodziłam się.
W ciszy zaczęłam się przedzierać za chłopakiem przez gęste lostowie.
- Nadajnik wskazuje, że Space jest z dziewczyną w tym lesie. Trzeba ich znaleźć.- nagle jakiś męski głos odezwał się gdzieś niedaleko.
- Ivan...- szepnął pod nosem Nate. Szybko złapał mnie za rękę.- Szybko, Marano.- pociągnął mnie jeszcze bardziej wgłąb.- Szybka lekcja bezszelestności: układ stop musi pokrywać się z każdym wgłębieniem w podłożu. Kroki mają być delikatne i subtelne, starannie ułożone i skalkulowane.- popatrzyłam na niego z kompletnym niezrozumieniem w oczach.- Po prostu zdaj się na instynkt. Dasz radę. Wierzę w ciebie, Marano. Jeśli mnie zgubisz, masz pilot, a teraz biegiem.- szepnął i pobiegł pędem między drzewa. Ja zaraz za nim. Szybko się zrównaliśmy.
Poruszając ustami, powiedział bezgłośnie, że musimy się schować. Skinęłam głową na znak tego, że zrozumiałam i poczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jaskini lub czegoś podobnego. Nste po niecałych 20 sekundach coś znalazł. Wpełzliśmy do środka i wstrzymaliśmy oddech. Kroki były bardzo wyraźnie słyszalne, a więc ten ktoś musiał być niedaleko.
- Znalazłem koszyk, ale ani śladu samochodu ani Space'a. Pewnie odjechali.- usłyszałam czyjeś wołanie.
- Nie mamy czego szukać. Wracamy!- mężczyzna, do którego należał głos, był naprawdę niedaleko.
- Może jeszcze raz przeszukamy las? To może być podstęp!
- Dobra! Jeszcze jedno okrążenie!
I oddalił się.
- Ja... Nie wiem, czego znów ode mnie chcą.- z rezygnacją szepnął.
Nasze twarze dzieliły zaledwie dwa centymetry. Skarpa nie była jakoś wybitnie duża. Jego oddech połaskotał moją szyję. Znów owiał mnie chłód powietrza.
Bez słowa chłopak objął mnie i tym samym skutecznie zmniejszył naszą odległość, którą tak panicznie chciałam zwiększyć. Wtem zrobiłam najbardziej irracjonalną rzecz, jaką mogłam. Wyjęłam telefon i postanowiłam sprawdzić wiadomości. Mimo braku zasięgu, w skrzynce miałam jakiś SMS. Od Raini. Otworzyłam go i zaczęłam czytać.
"Kevin prosił, bym ci przekazała, że na czas Voice Challenge prace serialowe zostają wstrzymane. Masz wolne."
Uśmiechnęłam się. Przez zapewne cały najbliższy tydzień będę siedzieć u taty.
- Schowaj ten telefon.- syknął Nate.
- No już.- westchnęłam cicho.
Chłopak mnie nie obejmował, tylko lustrował wzrokiem.
- Co?- zapytałam.
- Nic.- wzruszył ramionami.
- Jezu, dlaczego tu tak zimno? Obejmowanie cię mnie nie rozgrzeje.- z irytacją zaczęłam po cichu narzekać.
Chłopak nie czekał na zachętę.
Wpił się w moje usta, przyciskając mnie do siebie z całą siłą, jaką miał. Odwzajemniłam jego pocałunek i z czułością zaczęłam błądzić dłonią w jego miękkich włosach. Cała namiętność, żar i pożądanie spadło na mnie poprzez ten pocałunek. Chłopak, mimo swej porywczości, był wyjątkowo delikatny. Zasapani tonęliśmy w swoich objęciach, gdy nagle snop białego światła popłynął na nasze twarze.
- Mam was.- właścicielką światła była Alex.
*
Ból wskroś przeszywający moją głowę był nie do zniesienia. Ręce były sztywno owinięte czymś ostrym i łykowatym. Chciałam nimi poruszyć, ale odrętwienie ramion mi na to nie pozwoliło. Zaklęłam cicho i zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem wpakowałam się w takie bagno, no i dlaczego znów mnie związano jak prosię i zostawiono samą sobie. Po otworzeniu oczu zobaczyłam tyle, co wtedy, gdy miałam je zamkniete. Słyszałam krople wody kapiące do jakiegoś zbiornika i zapach nie tyle stęchlizny, co jakiegoś... sera pleśniowego. Dla mnie oba tak samo nieprzyjemne. Jęknęłam, gdyż chrupnęły mi kości nóg, gdy próbowałam nimi poruszyć. Ciekawe, ile leżałam już na tej zimnej podłodze. "Jeszcze się wilka w dupie nabawię", pomyślałam z przekąsem. O, ironio, sarkazm był mi akurat wtedy tak potrzebny.
- Marano? To ty jeszcze żyjesz?- usłyszałam zdławiony szept.
- Tak, Nathan. Żyję. Jeszcze.- odpowiedziałam cicho.
- Boli cię coś?- zapytał.
- W głowie biega mi chomik w kołowrotku.- odszepnęłam.- Tak poza tym, to tylko zdrętwiały mi ramiona. A kości lekko się zastały.
- Wstrzyknęli nam trochę morfiny.- odparł, nie zważając na mój gburowaty ton.
- To stąd te omamy węchu.- mruknęłam.
- Nie. My serio jesteśmy w winnico- mleczarni.- poprawił mnie Nate.
- To takie rzeczy się łączy?- zmarszczyłam nos, wpatrując się w ciemność.
- Ty nadal nie zdajesz sobie sprawy, gdzie my jesteśmy?- zapytał z niedowierzaniem.
- Uświadom mnie.- warknęłam.
- Jesteśmy w siedzibie organizacji, do której należałem.- odrzekł.

*perspektywa Nathana*

- Co do cholery?!- wrzasnęła Laura zupełnie zdenerwowana.
- Uspokój się. Jeszcze ktoś przyjdzie tutaj.- syknąłem.
- Dobra.- odpowiedziała.
Zacząłem się zastanawiać. Nie ma żadnej opcji, by się stąd wydostać, jednak jeśli zostanę, raz na zawsze pozbędę się kłopotu z tymi cholernymi agentami i może zacznę normalnie żyć. Może.
- Nate?- odezwała się brunetka po krótkiej chwili milczenia.
- Tak?
- Kim jest ta blondynka, z którą robiłeś sobie zdjęcie na plaży?- zapytała.
Uśmiechnąłem się do siebie.
- To moja siostra, Lacey.- odparłem.
- To ty masz siostrę? Wydawało mi się, że jesteś jedynakiem.- cicho rzekła.
- Jak widzisz - nie jestem.- zaśmiałem się, lecz zaraz zrzedła mi mina.
Pocałunek w grocie.
Mimo, że obiecałem sobie, że to się nie wydarzy, stało się.
Oprócz fizycznego podobieństwa, Laura tak naprawdę w ogóle nie jest podobna do Alex. Przedtem tak mi się wydawało, ale teraz już nie.
To było bardzo silne uczucie. Przy Alex czułem tylko szczenięcą wręcz miłość. Przy Laurze poczułem prawdziwą iskrę pożądania. Prawdziwe uczucie, a nie jego namiastkę. Wciąż jednak boli mnie fakt, że nie potrafię przestać ich porównywać.
Alex nas znalazła. Pomogła Patrolowi Cieni.
A może to zemsta?
Ale za co?
Przecież to ona mnie zdradziła, nie pozostawiając nawet złudzeń, iż cokolwiek do mnie czuła.
Poczułem narastającą frustrację.
Nagle usłyszałem klucz przekręcany w zamku. Drzwi otworzyły się, a po chwili rozbłysło światło, do którego błyskawicznie się przyzwyczaiłem, co jest dziwne. Przede mną stał wysoki mężczyzna w średnim wieku, z lekką siwizną na głowie i skórą nienaturalnie powyciąganą we wszystkie strony. Momentalnie poznałem w nim swego dawnego przełożonego.
- Edwin...- powiedziałem chłodno.
- I po co ta oficjalność?- zbliżył się do mnie i szybkim ruchem rozciął węzły. Do samo uczynił z wiązaniem Laury. Dziewczyna szybkimi ruchami rozmasowywała nadgarstki, a ja stanąłem na równe nogi.
- Twoja cholerna organizacja nie daje mi spokoju. Nie mam niczego, co mogło by was zadowolić. Chip zniszczony, ja odszedłem, nie mam nic dla was.- odrzekłem zirytowany.
- Mylisz się.- odpowiedział.- Masz córkę Damiano'a Marano. Bądź, co bądź, był świetnym agentem.
- Mój ojciec był agentem?- Laura wybałuszyła oczy.
- Cóż, złotko, taki talent nie jest kwestią przypadku.- odpowiedział jej Edwin.
- Co mamy dla ciebie zrobić?- spytałem z wrogością.
Po co ci Laura?, pchało mi się na usta, ale postanowiłem nie pytać. Nie teraz.
- Macie złapać Alex.- odrzekł spokojnie, jakby to nie było nic takiego.
- Sam sobie ją łap, geniuszu.- warknąłem.
- To nie takie trudne. Trzeba z nią skończyć raz na zawsze.
- Mamy...- Laura przełknęła ślinę.- Ją zabić?
- Unieszkodliwić.- poprawił mężczyzna.
- Porąbało cię.- pokiwałem głową.
- Jeśli to zrobicie, damy wam migdalić się w spokoju.- na policzki Laury wkradły się rumieńce.- Jeśli nie, zostajecie tu. Jako więźniowie. Dożywotnio.- oznajmił.
Zesztywniałem.
- No, dobrze.- przystałem na propozycję Edwina.
- Cieszę się.- skinął głową.- Chodźcie do centrali.- poprowadził nas korytarzem prosto do głównej sali. Setki ludzi przedzierały się przez korytarze. Wszyscy w czarnych strojach, z różnymi przedmiotami w ręku. Mijali nas, ukradkiem spoglądali na nas z niesmakiem, otwarcie przewiercali wzrokiem. Stanęliśmy na najwyższym punkcie pierwszego piętra, przy rozwidlających się schodach. Ludzie na dole, niczym mrówki w mrowiskach rozpracowywali złożone akcje, operacje i patrole.
- Gdzie my jesteśmy?- spytała Laura, patrząc na mnie dziwnie przestraszonym wzrokiem.
- Panno Marano, witaj w Patrolu Cieni.- wyręczył mnie Edwin.
------------------------
Heey! :D
Wiem, że rozdział krótki i o niczym, ale nadal opracowuję Voice Challenge w opowiadaniu, a chciałam szybko dodać kolejny rozdział xD
Już późno jest, za wszelkie błędy przepraszam, ewentualnie poprawię je jutro ;)
Ostatnio mam fazę na piosenkę Ed'a Sheeran'a- Sing, więc to dzięki niej powstał ten rozdział :3
Zastanawiam się, czy powinnam kontynuować bloga, to znaczy, wiecie- już po zakończeniu drugiego sezonu xD
Wypowiedzcie się, chcę znać Wasze zdanie ;)
Bo są dwie opcje:
- albo robię trzeci sezon tego bloga;
- albo zaczynam kolejnego bloga. :3
Wybór właściwie należy do Was ;)
A na razie zachęcam do komentowania i do napisania! ^^
~Kasia<3

czwartek, 3 kwietnia 2014

(II) Rozdział dziesiąty

"Wszyscy czerpiemy swoistą przyjemność z cudzego nieszczęścia, z cudzej rozpaczy. To sadyzm, gdy wczuwamy się w rolę oprawców. I masochizm, gdy identyfikujemy się z ofiarami przemocy."


Jakie to żałosne.
To znaczy, wiecie, ja.
No tak, popełnianie błędów i te sprawy.
Doprawdy?
O to chodzi?
A może o to, że dotąd byłam święcie przekonana, że to ten jedyny.
Że go kocham.
Że przed nami świetlana przyszłość. Razem.
Człowiek całe życie się myli.
-----------------------------
- Czyli... Że mam zapomnieć?- zapytałam po raz tysięczny, jakby miało mi to pomóc.
- Kochanie, to tylko kotek. Zwierzątka tak mają, że czasem nas zostawiają. Ludzie mają tak samo. Każdemu należy się wybaczenie, przecież to nie jego wina, że umiera.- odrzekła Ellen, głaszcząc mnie po włosach.
Otulona kołdrą, leżałam w łóżku.
- Pan Miau nie powinien umrzeć.- znów poczułam pieczenie pod powiekami i narastającą gulę w gardle.
- Słońce, jeszcze nie raz tak powiesz. Dobranoc.- pocałowała moje czoło, rzuciła ostatnie ciepłe spojrzenie i wyszła z pokoju.
Nie spodziewałam się, że już dwa dni potem zrozumiem, o co chodziło mamie.
Bo wtedy i ona już nie żyła.
A teraz stracę i tatę?
Dlaczego wszyscy mnie zostawiają?
Vanessy nie widziałam od wczoraj, kiedy się pokłóciłyśmy o to, że wróciłam 30 minut po czasie, w którym obiecałam pojawić się w domu.
Byłam u Amy, czyli praktycznie za płotem!
Z Rossem nie rozmawiałam. Nie mamy już o czym. Każde z nas powiedziało, co myślało.
To dlaczego to tak bolało?
Jeszcze wczoraj zarzekałam się, że mnie to nie rusza, a dziś czuję się jak wrak człowieka.
Nate się nie odzywał, a Raini... Raini!
Chwyciłam szybko telefon i wykręciłam numer przyjaciółki.
- Halo?- odezwał się przyjemny głos po drugiej stronie. Nie należał do Raini.
- Noah?- zapytałam.
- Przy telefonie.
- Dasz mi Raini?- poprosiłam.
- Jasne. RAINI!- mimo, że zakrył dłonią mikrofon, jego wrzask przeszył moje uszy.
- CO?!- przytłumiony krzyk czarnowłosej.
- LAURA DZWONI!- Boże, czy oni nie potrafią po cichu?
- PRZYNIEŚ MI TELEFON!- odkrzyknęła dziewczyna.
- SAMA SOBIE PO NIEGO PRZYJDŹ!
- NOAH! TY IDIOTO! PRZYNOŚ GO! JUŻ!
- ZOSTAWIAM GO NA STOLE!- najwyraźniej nie potrafią normalnie się porozumiewać.
Po kilkunastu sekundach w telefonie odezwał się zdyszany głos Raini.
- Hej, Lau, przepraszam za brata.
- Nic się nie stało.- mruknęłam.
- Co się stało?- spytała.
- Mogłabyś przyjechać do mnie?- znów byłam bliska płaczu.
- No jasne. Mam coś kupić?
- Chusteczki... I może lody nugatowe. Proszę.- pierwsze łzy spłynęły mi po policzkach.
- Nie płacz. Będę za 10 minut.- powiedziała i rozłączyła się.
Raini jak zawsze była punktualna. Po 10 równych minutach stała pod drzwiami z torbą wypchaną po brzegi.
Zaprowadziłam ją do kuchni i włączyłam czajnik, by zaparzyć herbatę. Okazało się, że dziewczyna kupiła nie tylko lody, ale też ciastka, bitą śmietanę, kawę w Starbucks'ie, naleśniki i tonę chusteczek. Zrobiłam napar z jaśminu, w tle włączyłam muzykę lecącą na MTV Live i zasiadłam naprzeciw czarnowłosej.
- Co się stało?- zapytała, mierząc mnie uważnie wzrokiem.
- Ja...- w oczach pojawiły mi się łzy.- zerwałam z Rossem.- wybuchłam płaczem.
- O jeny... Dlaczego?
Przedstawiłam jej przebieg naszej kłótni, powtórzyłam co do słowa wszystko, co Ross mi powiedział, a na koniec przez łzy praktycznie nic nie widziałam.
- Zapomnij.- orzekła na końcu.
- Co?- zdziwiłam się.
- On uważa, że nie jesteś mu potrzebna, to ty też pokaż.- wyjaśniła.- Z nim, czy bez niego, jesteś Laurą Boską Marano. Tysiące chłopaków marzą, by być na jego miejscu. On zrezygnował, będą inni.- wzruszyła ramionami.
- Niezłe masz spojrzenie na to wszystko.- mruknęłam.
Bądź, co bądź miała rację. Nie do tego, że jestem boska, ale do tego, że będą inni.
Mam 18 lat i już planuję coś, co pewnie miałoby się wydarzyć gdzieś za dziesięć lat. A zresztą, z moim szczęściem i obecną sytuacją, to nawet nie jestem pewna, czy dożyję tych dziesięciu lat więcej.
- Masz rację.- skinęłam w końcu głową.- Ross już lata za Sav, a ja w końcu znajdę swojego księcia.
- Nie jeden będzie chętny.- zaczepnie dała mi sójkę w bok.
Spojrzałam na rzeczy kupione przez Raini.
- Nie uważasz, że trzeba to zjeść?- uśmiechnęłam się szeroko.
- Jeśli przez ciebie przytyję, zginiesz marnie, Lauro Marano.- zagroziła mi palcem.
Zaśmiałam się.
Nagle zadzwonił dzwonek.
- Pójdę otworzyć.- rzekłam.
- Ta, ja też otworzę.- zaśmiała się również i zaczęła rozpakowywać kawę.
Poszłam otworzyć drzwi.
Za nimi stał rudowłosy z kawą i donut'ami.
- Calum.- zdziwiłam się.- A co ty tu robisz?
- Raini pisała, że jesteś smutna, pomyślałem, że wpadnę.- pomachał kawą.- Mam coś na poprawę humoru.
- Hej, Calum.- rzekła czarnowłosa niechętnie.
- Hej, Raini.- zmierzyłam obojga spojrzeniem.
- Zrobiło się dziwnie.- zaśmiałam się nerwowo.- Wejdziesz?- zwróciłam się do rudzielca.
- Jasne.- pokiwał głową.
Wpuściłam go i zamknęłam drzwi.
- Może obejrzymy jakiś film, co?- zaproponowałam.
- Może "Smutki Anny Boleyn"?- spytał Calum.
Zamurowało mnie.
Raini zresztą też.
- Dramat?- zapytałam, kiedy już odzyskałam mowę.
- Tak. Dramaty są fajne. I romantyczne.- odpowiedział chłopak. Wpatrywałam się w niego z opadniętą szczęką.- Co?
- Nie, nic.- potrząsnęłam głową.
Raini nadal stała i gapiła się na Caluma jak sroka w gnat.
- Raini, żyjesz?- zapytałam dziewczynę.
- Nie wrzeszcz mi do ucha, to będzie spoko.- odparła.
- Czyli "Smutki Anny Boleyn"?- spytałam, sięgając po pilot Netflixa.
- Tak!- radośnie odrzekł Calum.
- No może być.- odezwała się czarnowłosa.
- Oookeey.- powiedziałam powoli.
Włączyłam Netflix i zaczęłam szukać filmu. To jeden z najsławniejszych dramatów, więc szukanie go nie sprawiło mi szczególnych kłopotów.
Razem z Raini przyniosłyśmy kawę, naleśniki i całą resztę rzeczy, a do tego zrobiłam popcorn z lodami i jelly, które wprost uwielbiam.
I zaczęliśmy oglądać najsmutniejszy film o zerwaniu, jaki powstał.
Chyba się domyślasz, Pamiętniku, co zrobiłam.
No tak, poryczałam się, jak idiotka.
Durna ta miłość.

*perspektywa Nate'a*

- Rydel jest cudowna.- odezwał się Aaron, trafiając nożem w dziesiątkę.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem.- mruknąłem.
- Nate, co jest?- zapytał brunet.- Zawsze namawiałeś mnie, żebym wreszcie sobie znalazł dziewczynę. A teraz, kiedy ją masz, coś ci nie pasuje.
- Nie o to chodzi. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że znalazłeś taką dziewczynę, jak Delly.- uśmiechnąłem się.
- Chodzi o Laurę?- spytał.
- Martwię się o nią.- odparłem.
- Dwa tygodnie temu jej nienawidziłeś.- zauważył.
- Ale ją poznałem. Ona traci tatę, mamę straciła już dawno, Alex na nią czyha przeze mnie.- wyjaśniłem.- Ciągle otrzymuje ciosy, których nie powinna dostawać. Ona czuje i myśli o wszystkich dookoła, ale o sobie w ogóle. A do tego tak przypomina Alex.- jęknąłem.- Ten dupek nawet nie wie, jakie ma szczęście.
- Ten dupek ją stracił.- stwierdził Aaron.
- Co?- spytałem zdezorientowany.
- Rydel mi mówiła, że zerwali. Ćpanie w żaden sposób mu nie pomoże. Delly próbowała, ale on słucha tylko Savannah.- odpowiedział.
Z jednej strony, ulżyło mi. Laura wreszcie zajmie się sobą i tatą. Z drugiej- zdawałem sobie sprawę, że będzie przybita.
Sam nigdy nie rozumiałem tego całego smutku po zerwaniu. I choć sam to przeżyłem, to tak właściwie to nie było zerwanie. To była zdrada, czyli koniec. Zerwanie jest jak separacja. Może para będzie razem, może się rozejdzie. A zdrada jest definitywna. Nieodwracalna.
Laura jest nieświadomą masochistką. Wciąż stara się wszystko naprawić, wszystkim dogodzić i kiedy wszyscy są szczęśliwi, ona cierpi. Zadaje sobie ból, łamie sobie serce. Gdyby nie wróciła do Rossa, nie musiałaby z nim zrywać. Gdyby nie pomagała wszystkim dookoła, może wreszcie zauważyłaby, że jej życie dosłownie się sypie, jeszcze trochę i runie, jak domek z kart. Można by mi wytknąć, że jestem standardowym dupkiem z podburzonym ego i ochotą na pomoc, która mi się zwróci. Ale ja od początku, kiedy ją poznałem naprawdę, chciałem jej pomóc tak po prostu.
Świat może i jest niesprawiedliwy, dziwny i niezrozumiały, a ja tego nie zmienię, ale to, że chcę okazać komuś wsparcie, od razu musi oznaczać, że oczekuję czegoś w zamian?
Odkąd pamiętam, nie miałem nikogo, no może jedna taka osoba była.
Aaron.
Aaron to przyjaciel. Był przy mnie odkąd się spotkaliśmy. Poznaliśmy się na szkoleniu, gdy miałem osiem lat, a on dwanaście. To był jego czwarty letni trening, a ja dopiero zaczynałem. Przygotował mnie, trenował w nocy, pomagał. Zawsze brał na siebie moją winę, choć wcale nie musiał. Okazywał wsparcie, jak starszy brat, którego nie miałem.
Większość "wojowników" w Patrolu Cieni miała takie rodziny, jak ja. Chłodne, niedostępne, wręcz patologiczne. Wieczna oficjalność i dystans były codziennością. A to dlatego, że agent miał być bez uczuć. Zimny, cichy, opanowany. Nie było miejsca na jakiekolwiek emocje. I dlatego od najmłodszych lat przyswajano nam, że jesteśmy potrzebni, ale mamy się nie wychylać. Że mamy być silni, bo i tak nikt nas nie pokocha. Że życie to gra, a my nie mamy być pionkami, a rozgrywającymi wszystkie starcia. I do dziś przejawiam niektóre zachowania z okresu Patrolu Cieni, choć nie chcę mieć nic wspólnego z tamtym etapem mojego życia. Ale poszczególne nawyki są zakodowane w świadomości do ostatniego tchnienia i nie mamy na to wpływu.
Nie zamierzam jednak usprawiedliwiać się przed nikim. Jestem, jaki jestem i już.
Dygresja...
Z Aaronem wiąże mnie więź, nie tylko przyjaźni, ale również braterstwa. Był jedyną osobą, która chciała mi pomóc. Jako jedyny nie miał mnie za nic. Kiedy wróciłem do szkoły, okazało się, że mieszkamy na tej samej ulicy, a potem jak można się domyślić, zaprzyjaźniliśmy się poważnie. Praktycznie cały wolny czas spędzaliśmy razem. I różnica czterech lat nie stanowiła przeszkody. Z roku na rok stawałem się coraz lepszy. Zacząłem dorastać. Byłem silniejszy, szybszy i cichszy, niż ktokolwiek inny w grupie, oprócz Aarona. Tworzyliśmy zgrany zespół. Zawsze razem patrolowaliśmy las, trenowaliśmy wspólnie nowe ataki, ruchy, i w końcu staliśmy się niepokonani.
A potem zjawiła się Alex.
Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że jest agentką, a do tego owinie sobie mnie wokół palca.
Przez nią odszedłem z Patrolu Cieni. Zniszczyłem coś, co okazało się najsilniejszą bronią państwową. Chip był ważną jednostką.
Ale co on w sobie miał?
Kiedy nikt go nie potrzebował, oddawano go mnie, bo rząd uważał to za cholernie dobry pomysł.
Swoją drogą, wyobrażam sobie, jak wyglądały obrady w kwestii chipu.
Pewnie Obama z resztą tych ważniaków zasiedli przy okrągłym stole i jeden ze sztywniaków w garniturze od Gucci'ego wyszedł na podwyższenie z aktówką i miną, jak na ścięcie.
Stanął przy mównicy i swoim prawniczym żargonem (oczywiście, ja to przetłumaczę na nasze) zaczął przedstawiać reszcie swój arcygenialny pomysł:
- Witajcie, wszyscy zgromadzeni.- ukłon głową.- Panie Obama.- kolejny ukłon.- Chciałbym zaprezentować wam swój koncept dobrego ukrycia jednej z najsilniejszych broni USA. Moglibyśmy dać chip do schowania jednemu z tych młodych z Patrolu Cieni. Niech go trzyma, a my w razie potrzeby od niego go odbierzemy, a potem znów oddamy. Mój plan nie uwzględnia żadnej ochrony, anonimowości, czy dyskretności. Jeśli chcecie, mogę tweet'nąć w razie czego do Putina, czy tam innych zagrażających nam krajów. No i obowiązkowo na facebook'u na osi czasu fanpage'u prezydenta Obamy pojawi się ogłoszenie, że jakby co, chip jest schowany u młodego, świeżo wyszkolonego i niepełnoletniego jeszcze agenta.
Po skończonej przemowie, burza oklasków. Owacje na stojąco dla geniusza, który to wymyślił.
Taaa...

Kiedy po raz trzeci próbowano wykraść mi chip, postanowiłem go zniszczyć. Zrobiłem ognisko i wraz z Aaronem raz na zawsze pozbyliśmy się tego idiotycznego urządzenia. A uprzednio, czyli poprzedniego wieczoru, odszedłem z Patrolu Cieni.
Wydawało mi się, że skończyłem z tym. A teraz znów musiałem wrócić do trenowania, by pomóc Laurze. Nie było to złe. To uczucie siły w mięśniach. Kiedy robiliśmy rozgrzewkę, biegliśmy to pięć kilometrów, uczucie zmęczenia było wspaniałe. Ciosy zadawane niewinnemu manekinowi, ataki, samoobrona i reszta ćwiczeń ruchowych tak, jak kiedyś sprawiała mi ogrom szczęścia. Możliwość pomocy, a przy tym rozerwania fizycznego? Podoba mi się taki układ.
- Przynajmniej wreszcie skupi się na sobie.- mruknąłem i trafiłem shurikenem prosto w puszkę z sodą, która przez gaz rozprysnęła na wszystkie strony.
- Raczej na tobie.- zaśmiał się, ale widząc moją minę, odchrząknął i spytał:- Co?
- Co miałeś na myśli?- zapytałem cicho.
- No wiesz... Bylibyście świetną parą.- wzruszył ramionami.- I jest podobna do Alex.
- No i?- spytałem ostentacyjnie.
- Oj, nie gadaj, że ci się nie spodobała.- jęknął.
- Ja i Laura... Ja jej tylko pomagam. Nic więcej.- odwróciłem się do niego plecami i zacisnąłem mocno szczękę.
- Nawet nie zaciskaj zębów.- powiedział.
- Cholera.- burknąłem.- Czy ty musisz mnie tak dobrze znać?
- Lata praktyki.- westchnął.- Do wyspy?
- No jasne.- odparłem z uśmiechem.
- Od kiedy?- spytał.
- Ummm... Teraz.- wzruszyłem szybko dłońmi i puściłem się biegem w busz.
- Ej! To nie fair!- wrzasnął, jak małe dziecko niemal zrównując się ze mną.
- I tak jesteś szybszy.- stwierdziłem.
- Wiem przecież.- wyszczerzył zęby i przyspieszył.
I ja podbiłem tempo dwukrotnie. Szybkimi i wyrachowanymi ruchami pokonywałem kolejne metry. Ze zwinnością godną geparda zeskakiwałem z górek i omijałem drzewa. Ciemność nie stanowiła dla mnie żadnego utrudnienia. Moja praca polegała na śledzeniu, skradaniu się i ochronie. Była pracą nocną. Wiatr rozwiał mi włosy i świszczał dookoła mnie. Byłem blisko wysepki. Znam ten las, jak własną kieszeń. Wychowałem się tam, przemierzyłem każdy centymetr kwadratowy buszu i zaznaczyłem wszystkie drzewa drobnymi symbolami, których znaczenie znaliśmy tylko ja i Aaron. Przeskoczyłem zgrabnie strumyk i sprężyście odbiłem się od ukrytej pod ściółką kładki. Wpadłem na wyspę i krzyknąłem:
- Aaron! Jesteś tu, czy wygrałem?!
Cisza.
- Bez takich żartów!- wrzasnąłem i wyjąłem małą latarkę z kieszeni.
Włączyłem ją i momentalnie światło rozbłysnęło. Rozejrzałem się po polanie. Nagle przede mną pojawił się ciemny kształt.
- Wygrałem.- rzekł, a wtedy poświeciłem postaci po oczach. Brunet był nieco zdyszany, a w oczach nadal miał błyski.
- Matko Boska!- wrzasnąłem w pierwszej chwili.- Musisz mnie tak straszyć?!
- Tak.- na jego usta wskoczył ogromny uśmiech.- Zbieramy się młody, już północ.
Niechętnie zgodziłem się i równym tempem pobiegliśmy do samochodu.
Dałem kluczyki Aaron'owi, nie miałem ochoty prowadzić.
Siedziałem w ciszy i myślałem.
Słowa chłopaka wciąż odbijały mi się echem. "No wiesz... Bylibyście świetną parą. I jest podobna do Alex." Czy Laura mi się tak podobała podobała?
Byłbym zdolny zakochać się w ciągu dwóch tygodni?
Nie.
Jest fajna, ale to nie mój typ.
Może powinienem ją odwiedzić?
W końcu kto inny mógłby jej tak pomóc, jak ja?
Postanowione, jeszcze dziś ją odwiedzę.
- Aaron, nie jedź do domu.- powiedziałem.
- A gdzie?- zmarszczył nos.
- Do Laury.- odparłem.
*perspektywa Laury*
- Biedna Anna!- wystękał przez łzy Calum.- Adam był taki okrutny!
- Ada...am po...stąpił wła...ściwie.- Raini również płakała.
No i ja też.
- A Aghata! Okropna zdzira z niej!- płuca bolały mnie od gwałtownych oddechów.
- Noo...- westchnęła czarnowłosa.
W trójkę płakaliśmy przed telewizorem na sofie.
Dla postronnego obserwatora musiałoby wyglądać to co najmniej dziwnie. Zwłaszcza Calum, który dosłownie od początku chlipał pod nosem. Wzięłam kolejną chusteczkę i otarłam łzy.
- Nawet po tym zerwaniu, chociaż go kochała, postanowiła żyć spokojnie i szczęśliwie. Gdybym ja tak potrafiła...- westchnęłam ciężko.
- Potrafisz.- Raini już przestała łkać.- Bądź silna. Swoją drogą z Nate'em byłabyś może szczęśliwa.- uśmiechnęła się złowieszczo.
- Ja? Z Nate'em? Jakoś tego nie widzę.- zdziwiłam się.
Ale też kłamałam. Pół poprzedniej nocy myślałam o tym, jakby to było być dziewczyną Nate'a. I teraz już nic mnie nie powstrzymywało. Mogłam sobie marzyć o kim tylko chciałam.
Choć wciąż byłam pewna, że czuję coś do Rossa, Nate też był pociągający.
Ross zawsze kojarzył mi się z misiem. Takim pluszowym, mięciutkim, do przytulania. Jak chłopak, którego przyprowadza się do domu w noc studniówki, a rodzice z miejsca go zaczynają lubić, jest dla wszystkich miły i kochany.
Nate natomiast przypominał chłopaka, który przyszedłby do twojego domu i tak dla zabawy go spalił. Niebezpieczny, a przez to cholernie pociągający i seksowny. Miał wprost boskie oczy. Głęboko niebieskie tęczówki na wskroś przeszywały przy jednym, krótkim spojrzeniu. Miał silne dłonie i mięśnie, jakich pozazdrościłby mu nie jeden starszy, pakujący facet. I do tego ten ciepły uśmiech i dołeczki w policzkach. Ale rzadko się uśmiechał. Częściej ostentacyjnie wpatrywał się w osobę, z którą rozmawiał, albo wyrażał dość wyraźnie znudzenie otaczającym go światem. Był dość sarkastyczny. A mimo tych wszystkich usterek, był zimnym ideałem. Dupkiem, którego żadna dziewczyna nie pokocha, ale wszystkie na niego lecą.
Może gustowałam w wyjątkowo wrednych chamach?
- Oh, błagam, dałabyś się pokroić za jedno spotkanie z nim.- zaśmiała się.
- Od dość dawna z nim trenuję.- rzekłam cicho.
Dziewczyna zgniotła ciastko, które akurat trzymała w dłoni.
- Serio?- brwi wypełzły jej na czoło.
- To miała być tajemnica, ale chyba przed przyjaciółmi nie muszę tego ukrywać.- odparłam.
- Huh...- zaciął się Calum.- To by wyjaśniało, dlaczego często twoje spojrzenia krzyżowały się ze spojrzeniami Nate'a.- mruknął.
- Nieważne.- powiedziałam.- Jutro znów do pracy.- jęknęłam przeraźliwie.
- O jeeny...- jednocześnie zawtórowali mi rudzielec i dziewczyna. Spojrzeli na siebie z obrzydzeniem i wzdrygnęli się.
- Kevin mówił, że ma dla nas jakąś niespodziankę i boję się, że czwarty sezon też ma w planach, jak tak dalej pójdzie.- odezwałam się pełnym znużenia głosem.
- I co w tym złego?- spytał Calum.
- Naprawdę, nie wiem, czy wytrzymam z Rossem na jednym planie, zwłaszcza, że od następnego odcinka mamy udawać zakochanych.- uśmiechnęłam się i zrobiłam minę pt. "Zabijcie mnie, albo sama to zrobię".
- To nie będzie takie złe.- próbowała pocieszyć mnie Raini.
- Teraz, kiedy o nim myślę, chce mi się wymiotować. Jeśli mnie dotknie, to się chyba zadławię własnymi wnętrznościami. A to będzie chyba najgłupszy przypadek śmierci wszechczasów.- burknęłam rozeźlona.
- Najgłupszy przypadek śmierci, jak dotąd, to ten: brazylijscy piloci na widok nadlatującego z przeciwka innego samolotu puścili stery, zdjęli spodnie i przyłożyli do przedniej szyby gołe pośladki. Maszyna, którą sterowali straciła sterowność i runęła na ziemię.- przeczytał z telefonu. Spojrzał na mnie i dodał:- Twoje wymioty tego nie przebiją.
I razem z Raini wybuchnęli głośnym śmiechem. Wkrótce i ja zaczęłam chichotać wraz z nimi.
Popatrzyłam na zegar. Była już 22.
Raini chyba też poczuła, że jest dość późno, więc powiedziała:
- No, na dziś mam już dość.- westchnęła.- Muszę iść.
- Tak, ja też.- potaknął Calum.
- Ja chyba pójdę spać. Jutro ciężki dzień.- skrzywiłam się.
- Ehh...
Oboje wstali z miejsc i podążyliśmy do holu. Założyli buty i kurtki. Ostatnio wiatr wiał dość mocno, co było dziwne.
- Pa, Lau.- powiedziała wręcz śpiącym głosem Raini.
- Pa Raini, pa Calum.- odpowiedziałam.
- Dasz radę, jesteś silna.- uśmiechnął się rudzielec i wyszedł na zewnątrz.
Odprowadziłam ich wzrokiem, a potem zamknęłam drzwi i wróciłam do kuchni. Szybko uprzątnęłam śmieci, włożyłam puste miski, kubki i talerze do zmywarki, wytarłam stół i blaty i opadłam na krzesło przy stole. Dałam Elize dwa tygodnie wolnego w imieniu taty. Uważał, że wraz z Van nie robimy bałaganu, a jeśli już, to przecież umiemy po sobie sprzątać, a włoszce też przyda się odpoczynek.
Popijałam kolejną tego dnia herbatę jaśminową i wpadłam w letarg.
Vanessy nadal nie było. Co się z nią dzieje?
Chwyciłam telefon i szybko wybrałam numer brunetki.
Cztery sygnały.
Pięć sygnałów.
Sześć sygnałów.
- Tu Vanessa. Jeśli masz coś szalenie ważnego, nagraj się po sygnale, jeśli nie, nie zaśmiecaj mi skrzynki.- piiip! Odgłos był wredny i przenikliwy. Ironiczna nagrana sekretarka skończyła paplaninę.
- Hej, Van... Wiem, że się pożarłyśmy wczoraj. ale martwię się. Oddzwoń, proszę.
Przerwałam połączenie i odłożyłam telefon na blat, ciągnąc kolejny łyk gorącego napoju. Amy miała rację, nie dość, że jest pyszny, to jeszcze uspokaja.
Szybko wybiegłam po schodach do swojego pokoju. W łazience odkręciłam kurek z gorącą wodą i wylałam chyba z połowę płynu do kąpieli o zapachu kakao. Przygotowałam piżamę, szlafrok oraz bieliznę i kapcie z pluszu. Zaparzyłam kolejny napar herbaciany, a w tle włączyłam soundtrack swoich ulubionych piosenek. Wskoczyłam do wanny i nuciłam pod nosem.
- Wiem, że wydaję się być trochę zwariowana, ale może taka już jestem, może i nie? Ale kochanie, granie w gierki jest uzależniające, nie chcę przestać. Tak, nie chcę przestać, kochanie.*
Woda ostygła, a mnie przeszły dreszcze, więc postanowiłam wyjść z wanny. Otuliłam się ręcznikiem, potem ubrałam w piżamę i założyłam kapcie. Poczłapałam do toaletki i tam wysuszyłam i spięłam włosy. Zmyłam mleczkiem do demakijażu ostatnie oznaki dzisiejszego dnia i nawilżyłam twarz kremem. Na usta nałożyłam odrobinę pomady zmiękczającej o smaku arbuza. Właściwie, już po pięciu minutach ja zlizałam. Popatrzyłam na zegar. 23.40. Dosyć... Późno. Wskoczyłam pod kołdrę, zgasiłam światło i w tle puściłam moje osobiste "usypiacze", czyli playlistę utworów klasycznych.
Łagodne strużki światła wpadały przez okno, ale nie przeszkadzało mi to. Nagle w oknie zauważyłam jakiś cień. Coś postukało w szybę. "Pewnie gałąź", pomyślałam niemalże już śpiąca.
Zaraz, zaraz...
Od kiedy po tej stronie ogrodu są jakieś drzewa?
Momentalnie podniosłam się na poduszce.
Cień otworzył moje okno i wpełznął do środka. Gwałtownie stanęłam na równe nogi, co poskutkowało zawrotem głowy i czymś zupełnie w stylu Laury Marano- zemdleniem.
*
- Moja głowa.- jęknęłam, a w wewnątrz czaszki przeszył mnie ból.
- Boże, niczego cię nie nauczyłem.- pokręcił głową Nate.
Moja spoczywała na jego kolanach.
- Jezu... Obudziłeś mnie.- warknęłam, próbując się podnieść.
Silne dłonie blondyna mnie powstrzymały.
- Spokojnie. Dokopiesz mi potem.- odsunął pukiel moich włosów z czoła.- Słyszałem, że zerwałaś z Lynchem.
Coś w jego geście było takiego sentymentalnego.
- Tak... Ludzie często ze sobą zrywają.- wzruszyłam ramionami.
- Laura Marano jest silniejsza, niż myślałem.- rzekł.
- Laura Marano nie ma ochoty rozmawiać z chamskimi blondynami.- odparłam.
- Och... No to chyba nie mielibyśmy o czym rozmawiać.- stwierdził.
- Blond dupki to inna sprawa.- wyszczerzyłam się.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że mi przykro, że ci się nie udało z blondaskiem.- oznajmił po chwili.
- Nie jest ci przykro.- odrzekłam.
- Ty chyba też masz się dobrze.- zauważył.
- Ross uznał, że nie jestem mu potrzebna. Podzielam jego zdanie.- odpowiedziałam cicho.
- Więc jesteś wolna?- zapytał.
- Jak ten ptak.- zaśmiałam się.
Po chwili ogarnęło mnie przyjemne odrętwienie i przeniosłam się do swojego świata.
---------------------
Obudziłam się w łóżku, a po Nathan'ie nie było śladu.
Na szafce nocnej zauważyłam gorącą herbatę jaśminową, dwa naleśniki, jeszcze parujące i shuriken.
Dość dziwne śniadanie, no, ale i tak pyszne. No, może oprócz shurikena.
Szybko zjadłam, wypiłam napar, wzięłam prysznic, ubrałam się i zaścieliłam łóżko. Wszystkie czynności w sumie zajęły mi niecałe 25 minut.
Na dole zabrałam kluczyki, klucze od domu i jeszcze zajrzałam do pokoju Van.
Smacznie spała w swoim łóżku. Liczyłam, że kiedy wrócę z pracy, nadal będzie w domu.
W tempie ekspresowym ubrałam kurtkę, buty i zabrałam parasol, gdyż zapowiadano deszcz.
Poszłam do garażu i wsiadłam do swojego samochodu. Wyjechałam na zewnątrz i prosto na drogę.
Dojechałam do It's A Laugh Production kilka minut przed czasem. Weszłam na plan, gdzie siedział już za kamerą Nate, któremu posłałam lekki uśmiech i Straszna Kate na krześle przy charakteryzacji. Wyjęłam z torby scenariusz i powtórzyłam kwestie.
Dwie minuty po mnie do sekcji wbiegła Raini wraz z Calumem. Jak zwykle, kłócili się.
Rossa nigdzie nie było.
Kevin wszedł do środka, a za nim, a raczej na niego wpadł zaspany blondyn. Skrzywiłam się na myśl o tym, dlaczego był taki wymięty i niewyspany.
- Zbierzcie się wszyscy!- krzyknął mężczyzna, klaszcząc w dłonie. Mały tłumek skotłował się wokół Kevina.- Jak wiecie, mówiłem ostatnio, że mam dla was drobną niespodziankę.- rzekł, gdy zrobiło się cicho.- Nie zdziwi was pewnie informacja, że serial Austin&Ally jest u szczytu sławy, a Laura, Raini, Ross i Calum stali się rozpoznawalni. Wraz z telewizją ogólno- międzynarodową podpisaliśmy kilka zgód i umów i postanowiliśmy stworzyć nowy projekt.- orzekł.
- Masz na myśli film o bohaterach?- zapytałam cicho.
- Nie.- Kevin pokręcił głową.
- To co?- zapytał Ross, starannie omijając mnie spojrzeniem.
- To będzie Voice Challenge.- odparł mężczyzna z błyskiem w oku, który nie mógł znaczyć nic dobrego.
----------------------
* Dirty Love- Cher Lloyd (tłumaczenie: tekstowo.pl)
----------------------
Hej, to znowu JA! ;3
Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale mam ostatnie ogrom weny i, o ironio, dużo wolnego czasu, bo jestem chora! xD
Tak więc oto kolejny rozdział oddaję w Wasze ręce ^^
Osobiście, podoba mi się, i ze względu na długość, i treść.
No i co, że jest o niczym? xD
Nie gadam więcej, a zostawiam go Wam ;3
Komentujcie, komentujcie! :D
~Kasia<3

środa, 2 kwietnia 2014

(II) Rozdział dziewiąty

"Jeśli masz ochotę, wskocz za mną w ogień, jeśli masz ochotę, pocałuj mnie, jeśli masz ochotę, zniknij, żeby łatwiej było mi się pogodzić z tym, że i tak cię stracę..."

Phone rings, you're parked outside
Hair's up, my chucks are tied
You got a place in mind
But I say let's improvise

Oh oh oh

Let's go oh oh

Straight down the 405
Right past the county line
Put your arm around me now
Only got a few more hours
So let's try to make it count
While the sun is

Shining bright
Speakers shaking
Put that old mustang in drive
Heart is yours for the taking
We don't have to say goodbye
If it was summer forever
Oh oh oh
Don't let it go oh oh
Just kiss me slow oh oh
Whoa oh oh wish it was summer forever
Oh oh oh
Don't let it go oh oh
Just kiss me slow oh oh
Whoa oh oh wish it was summer forever
And when the sun goes down

Can we still be together
Don't wanna leave just hold me now
Like it's summer for ever
Shining bright
Speakers shaking

Put that old mustang in drive
Heart is yours for the taking
We don't have to say goodbye
If it was summer forever
Put your arm around me now

Only got a few more hours
So let's try to make it count
While the sun is
Wish it was summer forever*

- No ładnie, jak tak dalej pójdzie, to zgasisz R5 i zostaniesz wielką gwiazdą.- zaśmiał się Ellington.
- No, nie jestem tego taka pewna.- pokręciłam głową.
- Lau, tym razem Ell ma rację.- zgodził się z brunetem Riker.
- A kiedy niby nie miałem racji?- zmarszczył nos Ratliff.
- No na przykład wtedy, kiedy uważałeś, że świnkokoale istnieją i postanowiłeś iść na polowanie na nie, kiedy gotowaliśmy obiad dla rodziców i według ciebie dolanie trochę "kolorowej wody" z muszli klozetowej...
- Dobra, kilka razy się pomyliłem.- gestem dłoni chłopak uciszył Rikera.
- Kilka, powiadasz... Aha...- zamruczał blondyn w odpowiedzi.
- Może więcej, niż kilka.- wzruszył ramionami.
Pięć par wysoko uniesionych brwi spowodowała, że chłopak się zaczerwienił. Dlaczego? Nie mam pojęcia.
Był jeden z tych ciepłych listopadowych dni, które podchodziły pod piękne. Podchodziły? Nie musiałam pracować, więc życie nie wydawało się takie ciężkie. Razem z Lynchami i Ell'em siedzieliśmy w moim ogrodzie i rozmawialiśmy. Wzięłam gitarę, byśmy pośpiewali, a skończyło się napisaniem piosenki. Przez natłok pracy niemal zupełnie zaprzestałam pisać, co poskutkowało nieodpartą chęcią do wywalenia wszystkiego naraz, więc ostatnimi dniami piszę praktycznie codziennie nowy tekst.
- Może tak wypad na kręgle?- zaproponował Rocky, przerywając błogą ciszę. Spojrzałam na zegarek. Dopiero 12, pomyślałam, jeszcze trzy godziny.
Nie mam pojęcia, dlaczego, ale z dnia na dzień coraz bardziej się niecierpliwiłam. Chciałam już odkryć, co też Ross ukrywa. To naruszenie prywatności, wiem. No, ale Ross raczej nie zamierzał mi powiedzieć, co go dręczy, co znaczy mniej więcej tyle, że nie ma do mnie wystarczająco zaufania, a to boli. Przecież jesteśmy parą!
- Wolę Broken Arrow.- uśmiechnęłam się szeroko. No, tak, moje ukochane miejsce. Kiedyś bałam się łuków i strzelania, ale teraz wprost to uwielbiam.
- To nie taki zły pomysł.- skinął głową Ross, odwzajemniając mój gest.
- To postanowione.- podsumowała Rydel, dotąd bawiąca się telefonem, pogrążona w myślach.- Jedziemy do Broken Arrow.
- Zbierajcie się, będę czekał w samochodzie.- powiedział Riker i machając kluczykami od pojazdu, wyszedł z ogrodu.
Wpadłam do domu i pobiegłam do pokoju. Wzięłam torbę, klucze, telefon i dowód, a na dole wybazgroliłam Vanessie krótką notkę, gdzie jesteśmy, o której wrócę, że będę tęsknić i przesyłam całusy. Przykleiłam różową karteczkę do lodówki i wyszłam, zamykając drzwi. Lynch'owie mieli duży samochód. Chyba to oczywiste, skoro było ich siedmioro, z porywami do ośmiorga, bo Ellington był praktycznie częścią rodziny. Rodzinny van pomieścił nas wszystkich. Zasiadłam obok Rossa i chwyciłam go za dłoń. Miał jakąś bliznę na nadgarstku, ale starałam się o niej nie myśleć. Po piętnastu minutach wesołych rozmów i śmiechu pojazd stał na parkingu Broken Arrow.
- Wysiadamy.- zarządził Riker, a my szybko wygramoliliśmy się z auta. Zwartą grupką weszliśmy do budynku. W środku było tak znajomo- brązowe, drewniane ściany, strasznie wysoko osadzony sufit i ogrom przestrzeni, którą co kilka sekund przecinały strzały. Wciągnęłam powietrze, pachnące oczywiście lasem i podeszłam do lady.
- Dzień dobry.- świergotliwym głosem trochę za głośno się przywitałam.
- Laura Marano.- rzekł jakiś męski głos i chwilę potem przede mną stał znajomy brunet.
- Luke!- ucieszona powiedziałam.- A skąd ty tu się wziąłeś?- zapytałam, nie zważając na czekającą nieopodal piątkę przyjaciół.
- Praca na Broadway'u jest męcząca.- skrzywił się.
- Adam.- rzekłam.
- Właśnie.- pokiwał głową i się zaśmiał.
- A Danielle nadal w NY?- spytałam.
Nagle poczułam ogromną tęsknotę za jej kolorowymi włosami, piskliwym głosem i mega szalonymi pomysłami na spędzanie czasu.
- Tak, ona nie zraziła się do teatru nawet przez Adama.- odparł.
- No, cóż, Danielle Vega się nie podaje.- wzruszyłam ramionami z szerokim uśmiechem.
- Za to ty teraz jesteś prawdziwą celebrytką.- wydął usta.- Grasz w świetnym serialu.
- Taaa... A wszystko dlatego, że byłam kiedyś szarą myszką i idealnie się do tej roli nadaję.
- R5? No, wow, obracasz się w sławnych kręgach.- zaczepnym tonem odezwał się.
- Z nimi przyjaźnię się, odkąd pamiętam. Jeszcze za czasów mojego mieszkania w Londynie.- odpowiedziałam.
- A ten najmniejszy, to ten Ross, nie? Podobno jesteście parą.- zaśmiał się już kolejny raz.
- No, tak, paparazzi'm nigdy nie umknie żaden szczegół.- mruknęłam.
- Ej, nie jestem najmniejszy!- oburzył się blondyn, który usłyszał słowa Luke'a, akurat wtedy, kiedy do mnie podchodził.
- Do mnie pasujesz idealnie.- rzekłam i zwróciłam się do chłopaka, stojącego za ladą.- Sześć kuszy i 90 strzał proszę.
- Który sektor?- spytał.
- Może... Trzynasty.- uśmiechnęłam się przebiegle.
- Zawody?- Luke zrozumiał od razu.
- Bardziej test.
- Zaraz otworzę.- skinął głową, a ja z Rossem odeszliśmy od lady w stronę reszty przyjaciół.
- Ten uśmiech... Co ty planujesz?- zapytała zaniepokojona Rydel.
Chciałam odpowiedzieć, ale wtedy pojawił się przy nas brunet z kluczami i deską z kuszami oraz skórzanym workiem strzał.
- Jeny, jak ja za tym tęskniłam. Luke, prowadź.- uśmiechnęłam się lekko.
Chłopak otworzył drzwi i wcisnął włącznik światła. Chwycił tarczę, a ja worek i weszliśmy pierwsi, a za nami reszta. Korytarz był na tyle ciasny, że musieliśmy iść gęsiego. Spokojnym krokiem dotarliśmy do sali w jakieś sześć minut. Brunet włożył klucz do zamka i otworzył kolejną, tym razem kratę, na całą szerokość. Wparował do środka. Powiesiłam na haku worek ze strzałami. Rozejrzałam się po wnętrzu. Nie było mnie tu tak długo, a i tak wystrój się nie zmienił.
- Dzięki, Luke.- odezwałam się, gdy chłopak wychodził.
- Nie ma za co, Lau.- mrugnął do mnie i wyszedł.
- Gdzie my jesteśmy?- zapytał Rocky, rozglądając się.
- To sala do walk, ale my zrobimy sobie mały konkurs.- wydęłam usta.- Trzech na trzech. Oczywiście komputer wylosuje drużyny.- podeszłam do urządzenia i wstukałam nasze imiona. Na ekranie telewizora powieszonego w rogu imiona wymieszały się i zaczęły dzielić. W pierwszej drużynie był Rocky, Delly i Ross, a w drugiej ja, Ellington i Riker. Z zadowoleniem mruknęłam cicho.
- Nieźle.
Rozdałam kusze i każdemu przydzieliłam 15 strzał.
Pokrótce wyjaśniłam zasady.
- Każdy ma swoją tarczę. Kiedy włączy się piosenka, musicie zmienić położenie i wystrzelić jak najwięcej strzał do tarczy przeciwnika, jednocześnie nie zezwalając na to, by on trafiał do waszej.
Podeszłam ponownie do komputera i wylosowałam osoby, które będą ze sobą współzawodniczyć.
Rydel była z Rikerem, Rocky z Ratliff'em, a ja z Rossem.
Bułka z masłem.
- Przegrasz, Marano.- złośliwie syknął z uśmieszkiem.
Stanęliśmy na swoich stanowiskach, a po dwóch minutach z głośników wypłynęła idealna piosenka do sytuacji, w której się znaleźliśmy. "If I Could Be Her" w wykonaniu ZZ była powalająca. Szybkimi ruchami wskoczyłam między przeszkody, a wtedy główne światło zgasło i pojedyncze świetliki stały się jedynym źródłem oświetlenia. Kocimi ruchami dotarłam do tarczy Rossa i wypuściłam trzy strzały, które rozłupały się jedna po drugiej w samym środku. Zauważyłam, że również na mojej tarczy w centrum widnieją trzy strzały, więc szybko podbiegłam do blondyna i przerwałam mu strzelanie. Zrobiłam szybkie salto i wystrzeliłam dwie prosto w rękawy jego koszuli, co poskutkowało przyszpileniem do ścianki.
- No i co?- z triumfem uśmiechnęłam się promiennie i szybko wystrzeliłam dwie kolejne do tarczy, która była dobre sześć metrów ode mnie.
- No to, że właśnie straciłaś dwie strzały.- mruknął i wyrwał ręce z uwięzi i objął mnie.
- Tak, no jasne.- zaśmiałam się i wyrwałam mu.
Podbiegłam do swojej tarczy i wyjęłam dwie strzałki. Błyskawicznie znalazłam się przy jego tarczy i wystrzeliłam z pięć sztuk, z czego dwie nie trafiły w środek, ale były blisko.
Ross niemal od razu postanowił mi przerwać. Niestety, Nate za długo mnie trenował, bym nie umiała sobie poradzić z defensywnym atakiem.
Uskoczyłam i patrzyłam, jak zdziwiony chłopak rozgląda się za mną. Wtem piosenka się skończyła i nasz czas również. Światła znów rozbłysły, a wtedy zauważyłam, jak wygląda pomieszczenie. Tylko tarcza moja i Rossa była ozdobiona strzałami. Reszta była powbijana w dosłownie każdym miejscu, poza celem.
Zaczęłam się śmiać. Nie mogłam się powstrzymać, chwilę potem dołączył do mnie Ross, a za nin reszta.
Na końcu okazało się, że moja drużyna wygrała. Ucieszyłam się z tego. Potem wróciliśmy na normalną strzelnicę i już zwyczajnie strzelaliśmy sobie do własnych tarczy. Po skończonej zabawie wybraliśmy się na pizzę i nawet nie zauważyłam, kiedy minęły trzy godziny.
Choć trochę rozluźnienia przydało mi się i dobrze na mnie działało. Zaraz jednak oprzytomniałam i wróciłam do rzeczywistości, w której nie jestem już taka bezpieczna.
- Ja muszę iść.- rzekłam, wstając i zabierając swoje rzeczy.
- A gdzie idziesz?- zapytał zaciekawiony Rocky.
- Mam... Pewne rzeczy do załatwienia.- wymamrotałam.
- Pytajcie jej, ile tylko chcecie, ona i tak nic nie powie.- burknął Ross z twarzą opartą na dłoni.
Zauważyłam znajomą brunetkę, wchodzącą w glorii i chwale do budynku. Ciągle nie mogłam uwierzyć, jak można być taką idealną. Żadnej skazy, nic! Nie miała nawet na twarzy makijażu, a i tak wyglądała niesamowicie. Nie chciałam tego, ale poczułam się zazdrosna.
- Zresztą, do was chyba dołączy Savannah.- mruknęłam sucho.
Ross od razu się rozpromienił. Myślałam, że wybuchnę! Krew zaczęła odpływać mi z policzków, ale starałam się być opanowana.
Mimowolnie przypomniałam sobie słowa Nate'a: "Powiedziała dziewczyna, którą też chłopak zdradził, a teraz zrobi to po raz drugi."
Wyjęłam z torby pilot i wcisnęłam guzik. Obcesowym spojrzeniem ogarnęłam brunetkę, która niemal kleiła się do Rossa. Riker, Delly, Rocky i Ell byli lekko zażenowani tym widokiem, a Ross tylko szeroko uśmiechnął się. Nie musiałam długo czekać. Nate wszedł do pizzerii i zauważył mnie, więc od razu podszedł.
- Coś czuję, że zaraz wybuchniesz.- szepnął mi do ucha.
- Ratujesz mi życie.- odparłam, kiedy już odciągnęłam go od reszty.
- I ty nadal nie widzisz?- zapytał zdziwiony.
- Czego?- odpowiedziałam pytaniem.
- Jak Ross patrzy na tą dziewczynę. Jak ona do niego się lepi. Nic z tym nie zrobisz?
- Ufam mu. Nie zdradzi mnie z Sav.- pokręciłam głową.
- Ty może jemu tak, ale on tobie nie, skoro nawet nie chce ci się przyznać, że znów ćpa.- burknął rozzłoszczony.
- Co?- zbaraniała zapytałam.
- To ta wielka tajemnica. Śledziłem go. Spotkał się z dilerem już drugi raz. Sprzedał Lynch'owi kokainę i standardową ilość marihuany.- wyparował.
- Nie...- szepnęłam.- To nie może być prawda. On... Obiecał.- byłam bliska łez. Szybko zacisnęłam powieki i zapobiegłam ich wylewowi.- Nie jestem pewna, czy ci wierzyć... Muszę zobaczyć to na własne oczy.- rzekłam z uporem.
- Nie musisz.- wzruszył ramionami.
- A niby dlaczego?- zapytałam ostrzej, niż planowałam.
- Nagrałem go, jak sobie wciąga.- wyjaśnił.
- Co... Co... Nie.- tak bardzo chciałam, by tylko żartował. Chciałam, by to był wygłup.
Ale nie był.
Trzydzieści dwie minuty później na własne oczy zobaczyłam nagranie, na którym Ross zaciąga się joint'em, uprzednio kupionym od jakiegoś gościa spod ciemnej gwiazdy. Już się nie powstrzymywałam. Łzy same przecisnęły mi się przez mocno zaciśnięte powieki. Wpadłam w ramiona Nate'a i płakałam już głośno i rzewnie. Nie mogłam uwierzyć! Dlaczego nie powiedział mi? Dlaczego złamał obietnicę? Dlaczego...? Tego dnia nie odwiedziłam taty. Nie miałam siły po raz tysięczny usłyszeć na wejściu, że nadal nie znaleziono dawcy. Równie dobrze, mogłam się poddać i przyjąć do wiadomości, że mój ojciec niedługo jeszcze pochodzi po tym świecie. Ale nie zamierzałam. Nie pozwoliłabym, by ktokolwiek jeszcze zniknął z mojej rodziny.
- Co mam robić?- zapytałam.
- W kwestii...?
- Rossa.- powiedziałam.
- Musisz z nim porozmawiać. Zniszczy sobie życie przez to świństwo.- odpowiedział po chwili namysłu.
- Teraz mam do niego pojechać?- spytałam.
- Tak. Dziś odpuścimy sobie trening. Tobie na nim zależy, nie możesz czekać.- stwierdził.
- Jeny, Nate, ja sobie u ciebie wyrabiam ogromny dług wdzięczności.- jęknęłam.
- Kiedyś mi odpłacisz.- mrugnął.- A teraz ogarnij się, a ja cię zawiozę do Lynch'a.
- Rossa.- poprawiłam go.
- Rossa.- mruknął niechętnie.
Poszłam do jego łazienki, umyłam twarz, poprawiłam, a raczej zrobiłam od nowa, makijaż i uczesałam włosy. Obciągnęłam skórzaną spódnicę, która mi trochę się podniosła i wygładziłam bluzkę. Nałożyłam na wierzch czarną kurtkę, bo ostatnio strasznie wiało i wyszłam z łazienki.
W milczeniu wsiedliśmy do czarnego suv-a Nate'a.
- Gotowa?- zapytał.
- Chyba.- odparłam bez przekonania.
- No to jedziemy.- mruknął i uruchomił pojazd.
Po kilkunastu minutach staliśmy na podjeździe Lynch'ów.
To już trzeci raz, kiedy Nate odwoził mnie do Rossa.
- Masz.- wręczył mi miniaturowe urządzenie do odtwarzania filmów.- Niech ma świadomość, że ty wiesz.- kiedy podawał mi przedmiot, nasze dłonie się zetknęły, co wywołało we mnie kolejną falę ciepła.
- Dzięki.- powiedział ochrypłym głosem.
- Leć do swojego chłopaka.- rzekł z uśmiechem.
- Odwdzięczę ci się za to wszystko.
- Wiem.- odparł, a ja zamknęłam drzwi samochodu.
I odjechał.
Zadzwoniłam na dzwonku. Drzwi otworzyła mi Rydel.
- Hej, Lau.- przywitała się.
- Hej, Delly.- uśmiechnęłam się do niej promiennie.- Jest Ross?
- Aaww, nasze gołąbki się za sobą stęskniły, co?- mrugnęła do mnie i wraz ze mną wyszła po schodach na górę.
- Coś w tym stylu.- odpowiedziałam. Stanęłyśmy przy drzwiach do pokoju blondyna.- Wiesz, co Rydel?- dziewczyna spojrzała na mnie pytająco.- Wejdziesz tam ze mną?
- Jasne. Dlaczego?- spytała.
- Musisz się czegoś dowiedzieć.- rzekłam, a napięcie we mnie wciąż wzrastało.
- Aż się boję.- zaśmiała się nerwowo.
- Taa...
Zapukałam do drzwi.
- Proszę.- gdy usłyszałam głos Rossa, aż nogi się pode mną ugięły.
Otworzyłam drzwi i razem z Delly weszłyśmy do środka.
- Hej, Lau.- pocałował mnie w policzek blondyn i popatrzył na siedzącą na krześle Rydel.- Dlaczego ona tu weszła z tobą?
- Też chciałabym wiedzieć.- rzekła blondynka.
- Ross... Pamiętasz, jak mi obiecałeś, że już nigdy nawet nie spróbujesz narkotyków?- popatrzyłam mu w oczy, ale dosłownie sekundę później odwrócił wzrok.
- Tak.- odrzekł.
- Dlaczego złamałeś tą przysięgę?- zapytałam łamiącym się głosem.
- Co?- Rydel wstała z krzesła.
- Ale... Skąd ty to wiesz?-
skołowany blondyn spytał.
- A więc to prawda.- rzekłam cicho, tylko dla siebie.
- Skąd to wiesz?- wycedził przez zęby Ross z zaciętą miną.
- Zgadnij.- syknęłam, już poważnie zdenerwowana.
Otworzyłam odtwarzacz i wręczyłam Rydel.
Dziewczyna oglądała z kamienną twarzą. Po dwóch minutach skończyła.
- Ross...- szepnęła.
- To było tylko dwa razy.- uniósł dłonie.
- Ale było.- warknęłam, zła.
- Lau... Ja...- jego twarz nagle wyglądała na zmęczoną.
- Ross... Ja ci ufałam.- powiedziałam cicho z całym bólem, jaki ukrywałam dotąd w sercu.
- Wiedziałem, że tak zareagujesz.- kiwnął głową, jakby coś w jego głowie nabrało sensu.- Tylko Sav potrafi mnie zrozumieć.
- Co tu jest do rozumienia?!- wrzasnęłam.- Jak można zrozumieć coś takiego? Ćpanie jest złe.
- Wiem. Ale tylko to pozwalało mi zapomnieć o tym, że mnie zdradzasz.- odezwał się.
- Co?!- krzyknęłam poważnie poruszona.
- Z Nate'em. Myślałaś, że nie wiem?!- również podniósł głos.
- On mi pomaga!- broniła się.
- No tak... W zdradzaniu mnie.- przechylił głowę.
- Gdybym ci powiedziała, to i tak nie uwierzyłbyś.- burknęłam.
- To powiedz.- wzruszył ramionami.
Jakby na zawołanie kamień przebił szybę w oknie.
- Co do cholery...?- zdezorientowany zapytał.
Patrzyłam na okno. Potem moją uwagę przykuł kamień. Wzięłam go do dłoni. Przyczepiona była do niego kartka.
"Nie tłumacz się. Jest pod wpływem. I tak ci nie uwierzy. Alex"
- Co to?- zapytał Ross.
Skąd Alex wiedziała, że jest pod wpływem?
- Kartka.- rzekłam chłodno i podałam mu ją.
Ross przeczytał treść i spojrzał na mnie pytająco.
- O co tej Alex chodzi?
- Sama chciałabym wiedzieć.- wzruszyłam ramionami.
- Ja zostawię was samych.- rzekła Rydel z przedziwnie nieodgadnioną miną.- Z tobą pogadam potem.- wysyczała do Rossa przez zaciśnięte zęby.
- Nie jestem pod wpływem.- pokręcił głową blondyn, gdy Delly wyszła.
- Zachowujesz się dziwnie.- stwierdziłam.
- Bo.... Próbuję przestać, ok?- jego twarz wykrzywiła się w grymasie.
- Ja naprawdę chcę pomóc. Ale nie jestem ci potrzebna.- rzekłam smutno.
- Jak to, nie?- zdziwił się.
- Tylko Sav przecież cię rozumie.- zacytowałam jego słowa.
- No i?- zmarszczył brwi.
- To chyba ten moment...- poczułam gulę w gardle.
- Co? Jaki moment?
- Ty mnie zdradziłeś.- stwierdziłam.
- Co? Kiedy?- zdenerwowany dopytywał.
- Ever...- łzy cisnęły mi się na powieki, więc mocno je zacisnęłam.
- To... Było dawno.- rzekł cicho.
- Możemy wyjść na spacer?- westchnęłam.
Niebo było ciemne, ale było wręcz duszno. I do tego wiał wiatr. Musiałam się przewietrzyć.
- Jasne.- orzekł.
Wyszliśmy na zewnątrz. W milczeniu dotarliśmy do parku. Sama nie rozumiałam swojego postępowania. Zasiedliśmy na ławce pod wierzbą.
- Wyjaśnisz mi wreszcie, o co ci chodzi?- zapytał.
- Chodzi o to, że... Ty mnie zdradziłeś.
- Tak. Z Ever.- jego obojętność sprawiła mi ogromny ból.
- I ciebie to już nie obchodzi? Masz gdzieś?
- To ona mnie całowała.- odparł.
- Ale ty jej nie odepchnąłeś.- dopowiedziałam.
- Chciałem.- chłodno odrzekł.
- Ale tobie to wisi? Uważasz, że to nic takiego.
- No tak. Przecież nic się nie stało. Ważne jest tu i teraz.- chwycił moją dłoń. Ja natychmiast ją wyrwałam.
- Nawet nie wiesz, co przez ciebie przeszłam.- warknęłam.- Przeszłość to kartoteka. I tylko my ją zapełniemy swymi błędami.- zacytowałam tekst ze swojego ulubionego filmu.
- Człowiek żyje po to, by popełniać błędy.- odpowiedział Ross.
- Niestety, nie wszyscy rodzą się cierpliwi i wyrozumiali.- sucho rzekłam.
- Do czego zmierzasz?- zapytał.
- Jaką mogę mieć pewność, że nie zdradzisz mnie z tą dziwką idealną?!- nie panowałam już ani nad tonem głosu, ani nad gestykulacją.
Zaczęło padać.
- Stuprocentową!- wrzasnął blondyn, przekrzykując dudniące strugi deszczu.
- Tak, jasne. Tak stuprocentową, jak miałam aż do dnia, w którym zdradziłeś mnie z Ever?!
- Może masz rację. Nie jesteś mi do niczego potrzebna! Savannah przynajmniej stara się mnie zrozumieć i nie ucieka z byle palantem!- jego słowa były jak nóż wbity prosto w moje serce.
Staliśmy oboje w deszczu, w pustym parku, wrzeszcząc na siebie.
- Ten byle palant ochronił mnie, kiedy Alex chciała mnie skrzywdzić! I ten byle palant mnie trenuje, by nikt inny nie zdołał mnie skrzywdzić! Chyba mu się nie udało.- skrzywiłam się.- Ale przy mnie był. A nie zachwycał się byle zdzirą.- syknęłam.
- Savannah nie jest zdzirą.
- Przepraszam, mega zdzirą omamiającą byle idiotę!- poprawiłam się.
- Nie wiem, co w tobie widziałem.- pokręcił głową.- Jesteś wariatką.
- Odezwał się tępak.- mruknęłam.- To koniec!
- Doskonale!- wrzasnął, kiedy zaczęłam się oddalać.
Biegłam kolejnymi ulicami, cała mokra i zapłakana. Makijaż rozpłynął mi się, a ubrania przemokły do suchej nitki. Łkałam głośno. Nie patrzyłam przed siebie. Po prostu wiedziałam, gdzie biegnę. Dom Amy i Nick'a był zaraz obok mojego, więc to do niego pobiegłam.
Zadzwoniłam na dzwonku i czekałam. Drzwi się otworzyły. Stała w nich Amy, już w swojej nowej fryzurze, czyli ciemnobrązowych lokach do ramion.
- O mój Boże... Laura.- szepnęła smutno.- Wejdziesz?
Zamiast odpowiedzieć, pokiwałam głową i weszłam do środka.
- Co się stało?- zapytała, kiedy już przebrałam się w ubrania, które mi pożyczyła i wysuszyłam włosy.
Na szczęście, miałyśmy ten sam rozmiar, więc nie miałam żadnego problemu, żeby się w nie wcisnąć.
Mieszałam herbatę jaśminową, którą brunetka mi zaparzyła i próbowałam się zebrać w sobie.
- Ja... zer...zerwałam...z....z...z Rossem.- wyjąkałam przez kolejny atak płaczu.
- Biedactwo.- szepnęła i mnie przytuliła.
- Sęk w tym, że to boli tylko trochę. I dlatego płaczę.- sama się zdziwiłam, jak głupio to zabrzmiało.
- Może dlatego, że to nie ten jedyny?- popatrzyła na mnie, a ja opuściłam wzrok i zaczęłam mieszać nerwowo herbatę.
- Tak myślisz?- spytałam w końcu.
- Oczywiście. To normalne... Będzie boleć, jak po każdym zerwaniu, ale przejdzie.- uśmiechnęła się ciepło do mnie.- A teraz zapoznaj mnie bliżej z postacią Nate'a.- w jej oczach pojawił się błysk zainteresowania.
Zaczęłam więc jej o nim opowiadać. Tym razem jednak niczego nie pominęłam.

*perspektywa Savannah*

- Do twarzy ci w brązowych włosach.- rzekłam z niemrawym uśmiechem.
- Och, daj spokój.- dziewczyna w charakterystyczny sposób wydęła usta.
- Co chcesz wiedzieć?- zapytałam.
Wtem mój telefon zadzwonił. To był Ross.
- Halo?- delikatnym głosem odezwałam się do słuchawki.
- Hej, Sav - powiedział smutno.
- Coś się stało?- zapytałam.
- Zerwałem z Laurą.- odparł.
Na moje usta wkroczył mimowolnie szeroki uśmiech triumfu.
- Ojej...- udawałam smutną i, nie chwaląc się, wychodziło mi to genialnie.
- Mogłabyś do mnie przyjechać?- spytał.
- Jasne...- popatrzyłam na dziewczynę, siedzącą naprzeciw mnie.- Będę za jakąś godzinę, dobrze?
- Ok... Pa.- rzekł i się rozłączył.
Schowałam telefon do kieszeni spódnicy.
- Z czego tak się cieszysz?- kpiąco zapytała brunetka.
- Ross zerwał z Laurą.- odparłam.
- No proszę, dawne rany nadal bolą. Poszło szybciej, niż myślałam.- mruknęła do siebie.
- Co mam teraz zrobić?- zadałam pytanie, a strażnik znów zmierzył mnie wzrokiem.
- To proste. Rozkochaj go w sobie. Niech Laura widzi, że bez niej jest szczęśliwy. Niech cierpi.- zaciśniętą w pięść dłonią uderzyła w stolik.
- Łatwe.- podsumowałam.
- Odwiedziny skończone. Wracaj do swojego pokoju.- chłodnym tonem oznajmił mężczyzna.
- Wierzę w ciebie, Savannah.- powiedziała dziewczyna i odeszła. Jak zwykle za bardzo kołysała biodrami. Za bardzo emanowała szczęściem. A w tym miejscu było to dziwne. Była za idealna.
Dlatego praca dla niej była taka ciekawa.
---------------------------
* Summer Forever- Megan Nicole
---------------------------
Heej ;D
Pisanie tego rozdziału już nie było takie ciężkie, jak poprzedniego xD
I co z tego, że Raura is over? :/
Po prostu było mi łatwiej :3
Jestem nawet zadowolona z tego rozdziału, choć mogłoby być lepiej. Zresztą, jak zawsze xD
Rozdział w całości napisany został dzisiaj :3
I to mnie zadowala najbardziej ^^ Kazik wrócił do formy! ;)
No i bez przynudzania ^^
Zapraszam do komentowania, a na koniec mam pytanko...
Wie ktoś, co to za ludki? :D
~Kazik<3