niedziela, 16 marca 2014

(II) Rozdział piąty

"Zamknij oczy. Spójrz na mnie oczyma wyobraźni. Tak, umarłeś..."


Mówią, że przeznaczenie to głupota.
Że los nie ma udziału w naszym życiu z jednego prostego powodu- nie istnieje.
Mówią, że życiowa równowaga nie ma sensu.
A dlaczego?
Bo życie jest bez sensu.
Niesprawiedliwe, ciągle przecież daje to po sobie poznać.
Pełne bólu, który przeszywa nas od środka i powoli zżera od środka.
Porażek, które nie dają nam żadnej nadziei.
Klęsk i niepowodzeń, które powodują tylko nienawiść do samego siebie.
Monotonni, z której po prostu nie ma możliwości się wyrwać.
Smutku i przygnębienia, które są nieodłącznymi towarzyszami kolejnych dni.
Przerażenia... Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy śmierć nas spotka.
Strachu, który każe nam podejmować jak najbezpieczniejsze decyzje, które w sumie i tak niewiele dają.
Czerni, która choć kontrastuje z bielą, przeważa w ludzkim życiu.
Ale życie jest też szczęśliwe.
Spełnione.
Magiczne.
Piękne.
Życie to dar.
Kto z nas to docenia?
No właśnie.
-------------------------
Wdech, wydech, wdech. wydech...
Spojrzenie na dziewczynę wystarczyło.
Pięć, sześć, siedem. osiem, dziewięć, dziesięć. Stop.
Kolejne spojrzenie na dziewczynę.
Wdech, wydech...
Jedenaście, dwanaście, trzynaście, czternaście, piętnaście...
Nadal nic.
Wdech, wydech...
- Możesz wreszcie usiąść?!- powiedziała podniesionym głosem Laura.
- Nie?- odpowiedziałem pytaniem.- Jakbyś nie zauważyła, takie sytuacje nie działają na mnie dobrze.
- Jakoś twoja osoba niespecjalnie mnie teraz interesuje.- burknęła.
- Twój problem.- odparłem, wznosząc dłonie w geście kapitulacji.
- Przepraszam... Jestem zdenerwowana.- powiedziała nieco spokojniej.
- Rozumiem.- nie rozumiałem. Nigdy nie martwiłem się o ojca, bo nigdy nie czułem, że czegoś potrzebuje. Mój tata był twardym i niezwykle hardym mężczyzną. Moje martwienie się o niego nie miałoby sensu.
- Ileż można?!- powiedziała ponownie podenerwowana.
- Takie badania trwają.- rzekłem, choć doskonale wiedziałem, że to w żaden sposób nie poprawi sytuacji.
Znajdowaliśmy się oboje w jednym korytarzu, zupełnie sami, starając się nie wybuchnąć.
Laura, bo jej ojciec był w stanie krytycznym, choć jeszcze nie wiedzieliśmy nawet, dlaczego.
Ja, bo jakikolwiek stres źle na mnie działał.
A uwierzcie, kobieta siedząca na miejscu obok kierowcy, wrzeszcząca z przerażenia i zdenerwowana jednocześnie, to nie jest coś specjalnie uspokajającego.
Wdech, wydech...
Wreszcie usiadłem, czując, że zdenerwowanie, jako, takie, już minęło.
Drzwi sali OIOMu się otworzyły, a z nich wyłonił się ten sam lekarz, który mnie badał po tej nieszczęsnej sytuacji z wymiotami.
- Doktorze Hansley, czy z tatą wszystko w porządku?- spytała brunetka z łzami w oczach.
- Tak, Lauro, już jest mu lepiej.- Lauro? To oni się znali?
- Och... To dobrze.- skwitowała dziewczyna, nie wyglądając na szczególnie pocieszoną.
- Mamy już wyniki, ale nie możemy ci tego wyjawić w obecności tego młodego człowieka.- spojrzał na mnie znacząco.
- Co?- spytałem jak kompletny idiota, gdy Laura również w ten sposób na mnie popatrzyła.- No co?
Widziałem, jak krew w skroniach dziewczyny pulsuje.
- Zostawię was samych na chwilę.- rzekł lekarz i wrócił na salę.
- Spieprzaj.- powiedziała, a ja już wiedziałem, że dziewczyna jest na skraju nerwicy.
- No dobra... Już idę, nie musisz tak warczeć.- odparłem jak najspokojniej potrafiłem i wycofałem się z korytarza.
Wszedłem do windy, wcisnąłem przycisk, dzięki któremu miałem znaleźć się na parterze i zacząłem myśleć.
Laura naprawdę się martwiła. Choć wydawała mi się tak nieludzka, jak reszta gwiazdeczek.
Ten występ, który dała w Lagunie był wspaniały. Nie ma ku temu żadnych wątpliwości.
Ale czy było to wystarczającym dowodem, że jest inna od reszty?
Pokazała tym tylko, że potrafi być niegrzeczna. W momencie, kiedy stała na scenie w tej spódniczce z kpiącym uśmiechem na ustach, była to już w zupełności druga Alex.
I plułem sobie w twarz z tego powodu.
Alex.
Alex.
ALEX.
Wszędzie widzę Alex. To jest tak okropne uczucie.
Złamane serce i jednoczesna chęć wyrwania serca osobie, która nas zraniła.
Nagle winda się zatrzymała. Cichy jęk maszyny zabrzmiał w moich uszach.
Światełko zgasło.
Ręką pomacałem swoją prawą nogę. Podniosłem bezszelestnie nogawkę i wyjąłem z wysokiego buta mały nóż.
To takie moje zabezpieczenie. Od momentu, w którym Ivan znalazł się w moim domu, byłem pewien, że nie jestem bezpieczny.
Szukają chipu, którego nie ma.
Gratulować dowódcy.
Nagle zaczęła przez głośniki wypływać plątanina słów. Powtarzających się słów.
- Nathan, zginiesz. Oddaj, co nasze, a damy ci spokój.- te słowa zahuczały w mojej głowie, niczym jakieś zaklęcie.
- Nigdy. Nawet go nie mam.- odpowiedziałem.
- Kłamiesz.- odparł głos, a winda znów się uruchomiła. To zabrzmiało jak groźba. Niewypowiedziana, ale jednak groźba.
Otrząsnąłem się i wyszedłem z wnętrza windy.
Nagle zadzwonił mój telefon.
Aaron.
Odebrałem.
- Halo?- odezwałem się do słuchawki.
- Co się dzieje? Jak tam Laura? Co z jej ojcem?- zadawał pytania szybko i ledwo zrozumiale.
- Nie wiem. Laura rozmawia z lekarzem. Może uda mi się coś dowiedzieć.- odpowiedziałem spokojnie, nie całkiem pewny, czy mi się uda, rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni.
Czas tam wrócić.
Westchnąłem, odwróciłem się z powrotem do windy i już miałem wchodzić, gdy prosto w moje ramiona wpadła Laura, cała zapłakana i roztrzęsiona.
Nie miałem pewności, co zrobić. Pozwoliłem jej się we mnie wtulić i powstrzymałem odruch obrzydzenia.
Dziewczyna ledwo łapała powietrze. Oczy miała zaczerwienione. Wyraz twarzy mógłby wzbudzić współczucie u nawet najbardziej nieczułego człowieka.
Laura trochę się uspokoiła.
Pachniała przyjemnie, zupełnie inaczej niż Alex. Tak delikatnie, słodko i miło.
Pierwsze bardzo wyraźne przeciwieństwo Alex.
- Ciii...- trochę niezręcznych gestem przyciągnąłem ją do siebie.- Co się stało?- kojącym głosem zapytałem.
- Mój ojciec... On ma... Białaczkę.- i znów wybuchnęła głośnym płaczem.
Nie miałem pojęcia, co jej na to odpowiedzieć. To zgładziło jakąkolwiek nienawiść do dziewczyny.
Może to za szybko?
Albo nie.
Ona cierpiała. Nie uważała, że jej to nie powinno spotkać, że to błąd kogoś innego. Po prostu cierpiała. Bo jej ojciec jest nieuleczalnie chory. Poczułem się winny.
Jak mogłem ją tak bezpodstawnie ocenić?
Pogłaskałem dziewczynę lekko po włosach i kojącym głosem powtórzyłem bardziej do siebie.
- Cii... Nic się nie dzieje już, spokojnie.
Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nie rozumiem cię.- rzekła, marszcząc nos.
- Sam siebie nie rozumiem.- mruknąłem.
- Najpierw mnie nienawidzisz, a potem pomagasz. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego?- spytała.
- Posłuchaj... Może nie do końca dobrze postąpiłem oceniając cię z góry. Tylko... Kiedyś poznałem dziewczynę, która należała do tego świata. Zakochałem się w niej. A ona mnie zdradziła.- sam nie wiem, dlaczego, ale nie potrafiłem się zamknąć.
Laura kiwnęła głową ze zrozumieniem.
- I dlatego założyłeś z góry, że wszyscy są tu tak fałszywi i... Obcesowi, czyż nie?- zadała to pytanie, patrząc mi głęboko w oczy, jakby chciała mnie przewiercić.
Miała piękne, brązowe oczy. Wprost nie można było się od nich oderwać. Dziewczyna popatrzyła na mnie badawczo, ale nic nie powiedziała. Ciekawi mnie to, jaki miałem wyraz twarzy.
Laura była, no cóż, urodziwa. A to, że istniało pomiędzy nią, a Alex tak wiele podobieństw czyniło ją jeszcze ładniejszą.
I znów Alex.
Myślenie o niej było bolesne, ale nie sposób było przestać.
- Zostaję z ojcem, ty wracaj do domu.- oznajmiła po chwili.
- I tak cię do niego nie wpuszczą. Nie spałaś pół nocy.- popatrzyłem na zegarek.- Jest 3 w nocy, musisz się wyspać, jutro nagrywamy.- powiedziałem to, chcąc być troskliwym, a zabrzmiało to bardziej jak rozkaz.
A mimo to brunetka tylko kiwnęła głową, chwyciła kurtkę i torbę, po czym spokojnie wyszliśmy z budynku.
Otworzyłem drzwi od samochodu dziewczynie, obszedłem pojazd i zasiadłem na miejscu kierowcy. Włożyłem kluczyki do stacyjki i westchnąłem. Jechaliśmy w ciszy. Brunetka wskazała mi dom, w którym mieszka i wkrótce staliśmy pod nim.
- Posłuchaj Nate,- zaczęła Laura, znów przyglądając mi się- jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc. Ross w 100 procentach nie będzie zadowolony z tego, że mi pomogłeś. Dlatego proszę, nie mów mu o tym. Naprawdę, nie chcę kłótni. On ostatnio ma jakiś problem, a ja próbuję dociec, jaki. Jest mi okropnie trudno i nie chcę wszystkiego pogarszać.
- Rozumiem to.- rzekłem spokojnie.- Mam nadal być oschły i wredny, tak?- uśmiechnąłem się lekko.
- Oczywiście.- pokiwała głową Laura i po raz pierwszy od wyjścia ze szpitala zaśmiała się. Jednak jej oczy nadal były zaczerwienione.
- Wiedz, że całkowicie zmieniłem o tobie zdanie. Zachowujesz się jak normalny człowiek, nie wywyższasz się. Więc każda wredna uwaga nie będzie szczera.- powiedziałem cicho.- A co do Rossa, mogę ci pomóc dojść do tego, co go gnębi.- dodałem, zanim zdołałem się przymknąć.
- Naprawdę, pomogłeś mu już wystarczająco. Jestem ci wdzięczna.- uśmiechnęła się do mnie niemal radośnie.
- Do usług.- odparłem z lekkim śmiechem.
- Zaraz, zaraz... Ty przecież nie lubisz Rossa.- zdziwiona powiedziała.
- Skoro go lubisz, a nawet kochasz, to może jest coś wart.- odrzekłem sucho.
- Dzięki.- ucałowała mnie w policzek i z szybkością błyskawicy wyskoczyła z samochodu. Szybkim krokiem wyszła po schodach werandy. Rzuciła mi ostatnie spojrzenie oczu, w których było mnóstwo łez i zniknęła we wnętrzu domu.
Ona była przyzwyczajona do bólu. Dlatego tak łatwo go zamaskowała.
Ból.
*perspektywa Laury*
Ból.
Znowu.
Ja to mam szczęście. Kiedyś, zresztą całkiem niedawno, pisałam Ci Pamiętniku, że wszystko jest idealne.
Hah, jedyne pocieszenie znajduję w tym, że spodziewałam się, że w końcu skończy się ta sielanka.
Gorzki śmiech, by polały się łzy? No jasne.
Kolejne smutne spojrzenie w lustro, by zrozumieć, że kolejna osoba tak ważna w twoim życiu umiera? Niech będzie.
Świadomość tego, że to kolejny raz pogrąży cię w rozpaczy głębokiej, jak morska depresja? Ok.
Tylko to tak nie działa.
- Lauro, twój ojciec ma białaczkę.- rzekł doktor Hansley ze smutkiem pasującym do wieści, jakie mi przekazywał.
- Białaczka jest w pewnym stopniu uleczalna.- powinnam być zrozpaczona! Ale nie, ja i tak musiałam myśleć trzeźwo.
- Twój ojciec ma najrzadszą z grup krew.- powiedział.
- Och, doprawdy?- spytałam zdenerwowana.
- 0Rh-.- wyjaśnił lekarz.
- Ile czasu mu pozostało?- zapytałam cichutko.
- Niecałe 5 miesięcy.- oznajmił mężczyzna.
- To dość... Sporo.
- Jeśli znajdziemy dawcę, jest ogromna szansa, że twój ojciec przeżyje.- odparł zmęczonym głosem doktor.
- Czas poszukiwań uważam za rozpoczęty.- mruknęłam z ironią.
W środku jednak nie byłam tak opanowana. Miałam ochotę się rozpłakać. Wszyscy, tylko nie tata.
Nie mam pojęcia, dlaczego się nie rozkleiłam.
Podziękowałam lekarzowi i weszłam do windy.
I wtedy wybuchnęłam niepohamowanym płaczem. Płaczem głośnym i pełnym żalu.
Smutku.
Bólu.
Wpadłam w ramiona Nate'a i tylko płakałam.
Miałam ochotę bić pięściami w niego, krzyczeć, wić się. Tylko co by to dało?
Tylko tyle, że blondyn już do reszty uznałby mnie za wariatkę.
Ale w tamtej chwili czułam się, jakbym odchodziła od zmysłów. Wtulałam się w ramiona chłopaka, którego, jak mi się wydawało przez bardzo krótki czas, nienawidziłam.
Dosłownie kilka dni.
Nathan mi pomógł. Uspokoił mnie, przytulił, niemal pocieszył.
Niemal.
A do tego wreszcie zmienił zdanie co do mnie.
To już jakiś postęp.
Vanessa, jak zwykle, była na wyjeździe. Niby pracowała w szkole, ale jakoś strasznie często wyjeżdżała.
Chwyciłam telefon.
Wybrałam jej numer.
- Halo?- odpowiedział mi zaspany głos po drugiej stronie.
Nadal ze łzami opowiedziałam jej o zajściu.
O tym, że Elize w porę wezwała karetkę pogotowia.
O tym, że tata jest śmiertelnie chory.
Nie była w stanie tego przyjąć tak spokojnie jak ja.
Tego ranka stała już pod drzwiami domu.
Nie pytałam, jak.
Po prostu wpadłam w jej ramiona i się rozpłakałam.
I teraz obie płakałyśmy.
To było okropne.
Nie miałam siły, ani też ochoty dzwonić do Rossa.
Nie miałam ochoty kogokolwiek widzieć.
Wolałam, jak zawsze, zostać sama z problemem.
Nie widziałam sensu obarczania swoimi problemami innych. Przecież wtedy i oni mieliby złe humory.
Lepiej udawać, że wszystko jest dobrze.
Idealnie.
Tak jak było 37 godzin wcześniej.
-----------------------
Promienie słońca wdarły się do pokoju.
Przetarłam oczy. Rozciągnęłam się i wyprostowałam kości.
Podniosłam się z łóżka i stanęłam przed lustrem.
No tak.
Wiec to nie był zły sen.
Mara, o niczym zresztą nie świadcząca.
To była rzeczywistość.
Spróbowałam się uśmiechnąć. Niestety, na marne. Za każdym razem wychodził mi tylko dziwny grymas.
Zaprzestałam prób oszukiwania samej siebie i poczłapałam do łazienki.
Gorący prysznic niewiele zmienił. Nadal czułam się wypompowana.
Wręcz wyzuta z życia.
Ubrałam się w zwyczajny sweter, rozciągnięty we wszystkie możliwe strony, a do tego czarne legginsy. Włosy spięłam gumką, a na stopy założyłam antypoślizgowe skarpety.
Zasiadłam przed tv z lodami, karmelowym popcornem, ciastkami wszelkiej maści i colą. Czegoś jednak mi brakowało.
Nagle rozdzwonił się dzwonek u drzwi.
Powoli zbliżyłam się do nich i zajrzałam przez wizjer.
Nate stał z dwoma kubkami czegoś parującego w jednej dłoni oraz papierową torbą w drugiej.
Otworzyłam dzwi.
Tylko spojrzał na mnie współczująco.
Wpuściłam go do środka.
Doskonale wiem, że nie powinnam tego robić.
Ale Ross nawet się nie pofatygował, żeby sprawdzić, co się stało.
Tylko Nathan mi chciał pomóc.
- Pomyślałem, że może...- westchnął.- Wiem, że nie masz ochoty na spacer, ale może byśmy wyszli?- zaproponował szybko.
Zmarszczyłam nos.
- Mam gorącą czekoladę.- pokiwał kubkami.- I muffiny. Nie wiedziałem, jakie lubisz, więc wziąłem kilka rodzajów...
- Ok... Możemy iść.- przerwałam mu.
- Na pewno?- spytał.- A co z Rossem?
- Nawet do mnie nie zadzwonił. Nie wiem, co mu się dzieje, ale skoro go nie obchodzę, to równie dobrze on nie musi obchodzić mnie.- wzruszyłam ramionami.
Sama nie wiem, dlaczego tak powiedziałam, ale nagle poczułam złość. Ross się w ogóle o mnie nie martwił.
- Wiesz co?- zapytałam chłopaka.
Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Dziś nie dam rady. Jeszcze nie mogę odwiedzić taty, ale muszę zacząć szukać dawcy. A to nie jest takie łatwe. A poza tym, muszę coś załatwić.- ostatnie zdanie wypowiedziałam z zaciśniętymi zębami.
- Ok...- potaknął mi Nathan.- Masz czekoladę. Cukier poprawia humor.- uśmiechnął się niemrawo, podając mi kubek.
- Dzięki, jesteś naprawdę miły.- podarowałam mu lekki uśmiech.
- Nie ma za co.- mrugnął i już po chwili się ulotnił.
Szybkim krokiem skierowałam się do pokoju.
Szybko ubrałam się i kilka minut później zakładałam już buty. Chwyciłam z wieszaka kurtkę i wyszłam z domu.
Vanessa jeszcze spała, nie zamierzałam tego zmieniać.
Wsiadłam do samochodu.
Uruchomiłam pojazd i ruszyłam.
Po kilku chwilach mój samochód stanął przed domem Lynch'ów. Wyszłam z niego, podeszłam do drzwi i zadzwoniłam na dzwonku.
Otworzyła mi Rydel.
Widać było zmartwienie na jej twarzy, a mimo to o nic nie pytała.
Poszłam do pokoju Rossa.
Weszłam bez pukania.
Chłopak grał akurat na gitarze.
- Hej, Lauro... Nie byłem pewien, czy mam iść do ciebie. Nie miałem pojęcia, że z twoim ojcem jest tak źle... Chciałem ci dać przestrzeń, byś mogła spokojnie wszystko przemyśleć.- zaczął się szybko tłumaczyć, stając na równe nogi.
- Skąd wiesz o moim ojcu?- zapytałam.
- Rydel dowiedziała się od Van.- wyjaśnił.- Laura, ja...
Nie zdążył dokończyć, bo wybuchnęłam znów głośnym płaczem i przytuliłam się do niego.
- Może wyjdziemy na spacer?- zaproponował.
- Tak, jasne.- pochlipując, zgodziłam się.
Wytarłam wierzchem dłoni kąciki oczu.
Jak ja mogłam zwątpić w Rossa?
Coś chyba ze mną nie tak.
On po prostu zatroszczył się o mnie, dając mi spokój.
Coś jednak mi nie pasowało.
Wyszliśmy z domu.
Blondyn obejmował mnie czule i rozmawialiśmy o dawcy szpiku. I krwi.
Z minuty na minutę coraz bardziej mnie przerażało to wszystko.
- Nie rozumiem tego wszystkiego... Dlaczego on? A nie na przykład ja?- pytałam w kółko.
- Kochanie, altruizm tu nie wystarczy. Nie darowałbym sobie, gdyby coś ci się stało. Nawet nie mów, że wołałabyś zamiast niego być chora.- pokręcił głową Ross.
- Kiedy mogłabym za niego umrzeć.- w moich oczach pojawiły się dwie samotne łzy.
Blondyn szybko starł je za pomocą dwóch delikatnych muśnięć moich powiek.
- Wiem to. Ale ja mógłbym umrzeć za ciebie.- rzekł czule i pocałował mnie w usta z miłością, która biła od niego w tej chwili tak mocno.
Teraz już wiedziałam, że go kocham tak mocno, jak on mnie.
- Rossy!- nagle ktoś zapiszczał niedaleko nas.
Byłam przekonana, że to jakaś walnięta fanka.
Spojrzałam w tamtą stronę. Brunetka, o kręconych pasemkach z ogromnymi brązowymi oczyma uśmiechała się w naszą stronę.
Nagle zaczęła się do nas zbliżać, a ja usłyszałam tylko ciche:
- Savannah.- z ust Rossa.
-----------------------------
Heej! :D
Wiem, że rozdział krótki i nudny, ale nadal jestem na etapie wprowadzenia xD
Ostatnio odkryłam, że /wbrew wszystkim, którzy tak go nie lubią/ pokochałam Nathana :3
Tak bardzo przypomina mi Cartera z mojej ukochanej serii "Wybrani", że nieświadomie stworzyłam jego alter-ego xD
Zresztą pisanie z jego perspektywy jest TAAKIE przyjemne ;D
Uwielbiam tworzyć charaktery nowych postaci :3
W każdym razie mogę powiedzieć tylko tyle, że całościowo ten rozdział został napisany przy piosence, którą ab-so-lut-nie uwielbiam!
Tu macie link: KLIK
Piosenka jest taka pozytywna i wesoła, że nie mogę się nadziwić, że zdołałam napisać smutny rozdział przy niej xD
No dobra, nie rozpisuję się już xD
Zachęcam do komentowania!
~Kasia<3

9 komentarzy:

  1. Jeszcze kolejna osoba, która się wpieprza w związek Raury?! No ja pierdole, czy każdy musi ich rozdzielać?! :C
    Jestem już śpiąca i nic z siebie nie wskrzeszę, więc, czekam na kolejny! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. *_* cudo! masz talent i świetnie go wykorzystujesz!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę ?! Lubisz Wybranych ???
    Nie sądziłam, że mogę cię uwielbiać jeszcze bardziej- a jednak !!!
    Ja tez kocham Wybranych- to jedna z moich ulubionych książek- czytałaś trzecią cześć, Zagrożonych ???- Jest super.
    Jedyny minus to, to, że Carter tam jest z Jules, a nie z Alie- ale i tak jest super.
    A co do rozdziału, to znasz moje zdanie- genialny, jak zawsze- masz wielki talent !!!
    Sto razy bardziej wolę Ross'a- ale Nate mi nie przeszkadza- w końcu musi się coś dziać.
    Gdyby Ross i Laura cały czas tylko się całowali i szeptali sobie czułe słówka... to wątpię, żeby ktokolwiek chciał to czytać.
    Najważniejszy jest Happy end, a wierzę, że finał- to będzie Raura.
    I czekam na to z ogromną cierpliwością, ale, jak po drodze wprowadzisz związek Laury i Nate'a... nie mam nic przeciwko.
    Wiem, że Laura kocha tylko Ross'a i tylko z nim chce być. prawda ???

    Zapraszam do mnie: http://story-with-ross-lynch.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny blog. Czekam na następny rozdział.
    P.S. Też czytam sagę wybrani. Jak myślisz kto jest szpiegiem?

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział po prostu cudowny. Cały czas trzymasz nas w napięciu. A Nathan jest kochany, chociaż pamiętaj, że nadal chcę Raurę <33 Nie mogę się doczekać na dalszy rozwój wydarzeń, bo wiem, że bd się działo ;))) :3

    OdpowiedzUsuń
  6. No naprawdę coraz więcej się dzieje. Lubię jakieś zwroty akcji. Nic nie może być przesłodzone i takie... przewidywalne. W każdym razie: genialny (nie nudny, jak uważasz xD) rozdział. Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekam na nexta :D
    Rozdział świetny

    OdpowiedzUsuń
  8. Masz bardzo duży talent!!!!!
    Rozdział jest zarąbisty<3
    Dawaj szybko next:D
    A i zapraszam do mnie:
    http://na-zawsze-razem-tak.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. dobra, jednak znów lubię Nate'a ;3 (ja pierdole, jak ja nienawidzę zmieniać ciągle zdania XD wszystko przez ciebie.) rozdział genialny ;3 mam nadzieję, że nie zabijesz ojca Laury ._.

    OdpowiedzUsuń