piątek, 28 lutego 2014

(II) Rozdział trzeci

"Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, to tylko spojrzenie - jutro zapomnę..."

Nigdy niczego mi nie brakowało. Rodzina, a w niej miłość. Życie w dostatku, bo tata miał świetną pracę. Rodzeństwo, jakiego inni mogliby mi pozazdrościć. Modne ciuchy, fryzura idealna, styl i łagodne usposobienie. Wysportowane ciało, gracja i talent. Może to narcystyczne, ale tak mnie wychowano. W wierze, że mogę wszystko. Przyjaciel, któremu można wszystko powiedzieć. Dziewczyny, mnóstwo dziewczyn, a wszystkie zwracały zawsze na mnie uwagę. Inteligencja, za którą kilkakrotnie zostałem odznaczony. Szybkość i siła. Możliwość bycia najlepszym futbolistą w szkole. A po co to komu?
Mój ojciec zawsze uważał, że pisane mi bycie sportowcem. Był tak daleki od prawdy, że to niemal śmieszne.
Od zawsze chciałem być artystą. I to nie byle jakim artystą.
Chciałem tworzyć dzieła. Filmy.
Od momentu, w którym dostałem swą pierwszą kamerę, nie rozstałem się z nią już nigdy. Kręcenie filmów, które są skupiskiem ekspresji i kolorów to coś, co kiedyś chcę osiągnąć.
Ale raczej nikt nie chce słuchać historii mojego życia...
Przejdę do tego, co najważniejsze.
Od zawsze toczyłem z ojcem wojnę. On chciał, bym był sportowcem, a ja chciałem być filmowcem. Częste kłótnie doprowadziły do rozłamu w rodzinie. Mama zarządziła zbudowanie loftu dla mnie obok właściwego budynku naszego domu. Tak więc, miałem tak jakby własne mieszkanie. Było to wygodne, gdyż nikt mi nie przeszkadzał.
Z czasem starałem się dostać do jakiejś firmy. Wreszcie nadarzyła się okazja. Studio It's a Laugh Production szukało początkującego technika. Bez namysłu wysłałem zgłoszenie. Przyjęto mnie. Wszystko wydawało mi się idealne.
Ale każdy medal ma dwie strony. Z czasem poznałem środowisko show biznesu. Ludzie w tym świecie to poczwary, pragnące jedynie sławy i dla niej są gotowe na wszystko. Większość to gwiazdeczki, które niczego nie potrafią zrobić same. To strasznie irytujące, kiedy byle jaka dziewczyna z syndromem wyższości rządzi tobą, jakbyś był służącym, podczas, gdy to ona powinna słuchać. W większości przypadków takie gwiazdunie się obrażają.
Chyba powinienem przejść do sedna.
Kiedy już mnie przyjęto i zacząłem poznawać ludzi z tamtego świata, powoli przekonywałem się, że to nie dla mnie. Ale nie zamierzałem się poddać. Z pogardą patrzyłem na te wszystkie malowane lale z toną tapety i traciłem wiarę w dzisiejszy świat.
Akurat błądziłem po planie serialu, na którym miałem pracować, gdy od tyłu ktoś mnie zaczepił.
- Witaj.- zwrócił się do mnie mężczyzna w niedługich ciemnobrązowych włosach.- Jestem Kevin, a ty zapewne jesteś Nathan?
- Nate.- uśmiechnąłem się lekko.- To ten plan? Bo jeszcze niezbyt się tutaj orientuję.- rzekłem nieśmiało.
- Tak, sekcja A.- odparł serdecznie.- Dziś poznasz obsadę, z którą będziesz pracować.- oznajmił, prowadząc mnie do olbrzymich drzwi.
- Wspaniale.- mruknąłem pod nosem tak, by mężczyzna mnie nie usłyszał.
Weszliśmy do ogromnej hali, gdzie stały wszelkiego rodzaju kamery, mikrofony i konsole oświetleniowe. W centrum znajdował się czteroczęściowy plan serialu.
- To przecież jest plan Austina i Ally.- zauważyłem.
- Otóż to.- przytaknął Kevin.- Obecnie obsada ma przerwę, a my nieco zmieniamy wygląd. Jednak specjalnie na twoje pojawienie się tutaj, zwołałem wszystkich. Mam nadzieję, że szybko się zaaklimatyzujesz.- uśmiechnął się, a ja odwzajemniłem jego gest. Ruszyliśmy dalej. Mijaliśmy kolejne części planu.- To twój sprzęt.- poklepał dłonią wielkie ekrany komputerowe, kilka kamer i edytory.
Otworzyłem szeroko oczy. Wszystko to wydawało mi się jak spełnienie snów. Dotknąłem urządzeń i upewniłem się, że to nie sen.
Wtem otworzyły się drzwi. I czar chwili prysł. Przez nie przeszli jakiś rudowłosy, blondyn i brunetka. Ale miało być ich czterech.
- A gdzie Laura?- spytał Kevin trójkę nastolatków.
- Spóźni się.- oznajmił zmęczonym głosem blondyn.
- No nic, Nate, to są: Calum, Raini i Ross.- wskazał kolejno na każdego.- Laura dotrze do nas wkrótce.
- Jestem Nate.- niezręcznie zamachałem dłonią, jakbym chciał zgłosić swą obecność.
- Wiemy.- rzekł chłodno Ross.- Kevin przecież powiedział, jak masz na imię.
- Ross.- zwróciła mu uwagę Raini.- Ogarnij się.- powiedziała, po czym dała mu sójkę w bok.
W momencie poczułem, że atmosfera się zagęszcza. Niezręczność z tego wypływająca zmusiła mnie do spuszczenia wzroku na buty. Rossa już nie lubię. Zachowywał się jak kolejna gwiazdeczka tego dziwnego świata. Widać było, że i on nie pała do mnie specjalną przyjaźnią.
Kevin przerwał ciszę.
- Może rozejdziemy się? Kiedy Laura wreszcie się pojawi, poznasz ją, dobrze?- spytał.
- Jasne.- byłem mu wdzięczny za to, że pozwolił już wyjść tej trójce.
Laura jednak się nie pojawiła. Szczerze mówiąc, cieszyłem się z tego. Kolejna osoba pokręcona, jak ten cały show biznes? Podziękuję...
- Musisz wybaczyć Rossowi...- zaczął Kevin.- Chłopak ma mnóstwo problemów ostatnio. Musi pilnować Laurę, a to nie lada wyczyn, bo dziewczyna strasznie często ostatnimi czasy wpada w jakieś kłopoty.
- I tak go nie polubię.- wzruszyłem ramionami.
- Jak wolisz.- zgodził się mężczyzna.- Proszę tylko, byście się tutaj nie pozabijali.
Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Nate, znam twoją przeszłość.- oznajmił.- To poważne studio, nie przyjmujemy tu nikogo w ciemno.
- To dlaczego...?- nie mogłem tego wydusić.
- Ze względu na twój talent i umiejętności.- wyjaśnił brunet.- Postaraj się opanować, dobrze?
Przez chwilę milczałem. Skąd on o mnie to wszystko wie? Kto mu powiedział? Dlaczego wszystko musi być przeciw mnie? Dlaczego nie mogę zacząć od nowa? Ciągle ktoś mi przypomina, jaki byłem.
- Dobrze.- zgodziłem się, maziając palcem po szybie okna, przy którym staliśmy.
- Nate..- zaczął znów.
- Hm..?
- Nate, spójrz na mnie.- powiedział stanowczym tonem Kevin.
Uniosłem głowę i spojrzałem w jego przenikliwe oczy.
- Jesteś nowy w tym świecie. Nie zrażaj się do ludzi, bo tak zarabiają na życie. To prawda, niektórym woda sodowa uderzyła do głowy, ale nie wszyscy są tacy. Ross jest jednym z najbardziej odpornych na sławę i cały ten system. Nie uważaj, że wszyscy są przeciwko tobie, bo to nie tak. Zobaczysz, poznasz jeszcze wiele osób, które są naprawdę wartościowe, choć też pracują w mediach...- zaczął przemowę Kevin.
- Rozumiem.- przerwałem mu.- Postaram się nikogo oceniać bezpodstawnie, ok? Tylko ucisz się, proszę.- błagalnym tonem załkałem. Ból, jaki poczułem w głowie był nie do zniesienia.
- Co ci jest?- spytał zaniepokojony mężczyzna.
- Głową... Boli.- powiedziałem słabo i zwymiotowałem prosto na bruneta.
- Osz cholera!- wrzasnął i podskoczył, lecz nie zdążył i fala wymiocin go zalała.
Jeszcze dwukrotnie puściłem pawia, po czym otarłem usta chusteczką, którą miałem w kieszeni i powiedziałem:
- Ładne skarpetki.
- Co?- spojrzał na mnie zdezorientowany, po czym uniósł nogawkę, a na wierzch znów wyszły różowe skarpetki z falbaną.- Jakim cudem one znowu tu są?
- Znowu?- zaśmiałem się, jednak już po chwili spoważniałem.- Tak bardzo cię przepraszam.
- Nic się nie stało.- powiedział, ściągając ubrudzoną marynarkę.
- Właśnie, że się stało. To było dziwne.- skrzywdziłem się.- Taki nagły ból i... Wymioty.
- Każdemu się zdarza. Powinieneś jednak sprawdzić, czy to nie jest coś poważnego.- poradził mi mężczyzna.
- Dobrze. Pójdę jutro.- zgodziłem się. Nagle mój telefon zadzwonił. Odebrałem.
- Halo?
- Nathanielu, czekam na ciebie w samochodzie przed tym studiem.- ostatnie słowo tata powiedział z obrzydzeniem.
- Już schodzę, tato.- rzekłem spokojnie, po czym się rozłączyłem.- Muszę iść.- zwróciłem się do Kevina.
- Dobrze, szkoda, że nie poznałeś Laury.
- Nie żałuję.- odezwałem się chłodno.
- Nate.- ofuknął mnie mężczyzna.- Laura to najlepsza osoba, jaką tu poznałem.
- To twoje zdanie.- odparłem i bez pożegnania wyszedłem.
Drzwi trzasnęły za mną, a ja spokojnie pokonywałem ostatnie stopnie, przekroczyłem bramę i skierowałem się na parking. W ostatnim rzędzie stał duży srebrny van, do którego wsiadłem.
- Witaj synu.- powiedział oficjalnie ojciec.
- Dzień dobry tato.- zdobyłem się na odrobinę uprzejmości.
Ostatnio niezbyt często rozmawialiśmy.
- Wybiłeś sobie z głowy to całe nagrywanie?- spytał tata z nadzieją.
- Nie.- odrzekłem rzeczowo.- Nic mnie nie zrazi.- spojrzałem mu w oczy.- Dlaczego tak bardzo nie chcesz, bym został reżyserem?
- Nie pasujesz do tego. Byłbyś świetnym piłkarzem.
- Szkoła się skończyła. Wybrałem już zawód.- powiedziałem zawzięcie.
Ojciec nie odezwał się już. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy odpalił silnik i wyjechał z parkingu studia. W ciszy jechaliśmy do domu. Przejechałem palcem po szybie. Poczułem nagle kolejny atak bólu w głowie i skręt w brzuchu. Nieoczekiwanie znów zwymiotowałem na wycieraczki samochodu.
- Nate! Co, do cholery, jest? Co ci jest?- spytał zdenerwowany.
- Do szpitala. Teraz.- wydusiłem i wyciągnąłem ze schowka torebkę papierową.
Szybko dotarliśmy do szpitala, gdzie czekało mnie tysiąc badań.
Cudownie.

*perspektywa Laury*

- Nie!- powiedział stanowczo Ross.
- A dlaczego?- spytałam smutno.
- Nie ma czego poznawać. Jest nudny i taki jak reszta.- blondyn podejrzanie zaborczo mnie traktował.
Siedzieliśmy w moim pokoju. Ja na łóżku, a chłopak przy biurku.
- Czyżbyś był zazdrosny?- wydęłam usta z satysfakcją i wstałam.
- Nie!- powiedział nerwowo.- On jest dziwny. A ja mam cię pilnować.- przypomniał i również powstał.
- Jesteś zazdrosny!- uśmiechnęłam się.
- Nie.- odparł.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.- zaśmiałam się.- Wmawiaj sobie, co chcesz, ja i tak wiem swoje. Jesteś zazdrosny!
- Nie jestem.- westchnął i spojrzał na mnie dziwnie.
- Co?- zaczęłam się martwić, czy czasem coś nie jest nie tak z moimi włosami albo makijażem.- Coś nie tak?
- Jesteś naprawdę wspaniałą dziewczyną i nie chcę, byś musiała się zamęczać później tym, że on cię nie polubi.- powiedział z lekkim uśmiechem.
- Czemu miałby mnie nie polubić?- zmarszczyłam nos.
- Wiem o nim więcej, niż mogłoby ci się zdawać. Znam jego przeszłość. On nigdy nie polubi kogoś naszego pokroju.
- Ale to niesprawiedliwe.- podsumowałam.
- Lau, życie jest niesprawiedliwe. Co, jak co, ale ty powinnaś doskonale o tym wiedzieć.- patrzył mi głęboko w oczy.
- On nas nawet nie zna!- powiedziałam głośniej.
Ross się do mnie przybliżył. Poczułam ten charakterystyczny zapach kawy i proszku do prania.
- On nie jest wart twej sympatii.- rzekł spokojnie, łapiąc mnie za dłonie.
- Nie jestem pewna, czy w to wierzyć.- odezwałam się.
- Uwierz w to.- dotknął palcami delikatnie mojego policzka i złożył delikatny pocałunek na mych wargach. Zaraz jednak się cofnął, a minę miał, jakby popełnił jakiś grzech.
Tym razem ja się do niego przybliżyłam. Chwyciłam jego koszulkę i przyciągnęłam do siebie.
- Dość tego.- uśmiechnęłam się lekko i pocałowałam go namiętnie. Z niezwykłą żarliwością oddał mi go.
Opadliśmy na łóżko i całowaliśmy się nadal, coraz mocniej i namiętniej. W końcu brakło nam oddechu.
- O Jezu...- westchnął Ross.
- Co myśmy narobili?- poczułam łzy w oczach.
- Żałujesz tego?- spytał chłopak, a w jego oczach pojawił się zawód.
- Nie, tylko... To niestosowne.- rzekłam cicho.
Blondyn mierzył mnie tylko wzrokiem.
Nastała długa cisza.
Nie wiedziałam, czy się podnieść, powiedzieć coś, czy może jednak nie mącić spokoju.
Jeśli miłość jest grzechem, jestem grzesznicą.
Nie odzywając się więcej przylgnęłam do chłopaka ustami i jeszcze przez długi czas się całowaliśmy.

*perspektywa Amy*

- Nick! Rusz się!- powtórzyłam kolejny raz.
- Już idę.- rzekł, niosąc ostatnie pudło. Wepchnął je do wielkiego samochodu przeprowadzkowego i spojrzał na mnie.
- No wreszcie! Ile można czekać?!- mamrotałam cicho pod nosem, machając rękoma na wszystkie strony.
Po dwóch godzinach jazdy wreszcie dotarliśmy do nowego domu. Ogromna willa stojąca na Beverly Hills aż prosiła się, by już w niej zostać na zawsze. Kremowe wykończenia i olbrzymie okna dodawały uroku całości. Obok naszej posiadłości stała jeszcze jedna, trochę większa, z dużo rozleglejszym ogrodem.
Weszliśmy po schodach do środka. Drzwi były brązowe, składały się z dwóch części.
Wnętrze było jeszcze nieumeblowane, ale nie na długo. Westchnęłam wesoło i z rozmarzeniem zaczęłam planować najdrobniejsze nawet szczegóły wyglądu salonu, kuchni i pokojów.
Nick wtargał do środka wszystkie pudła, a ja biegałam po całym domu, oglądając kolejne pomieszczenia. W końcu przystanęłam przy nim i powiedziałam:
- Przyjacielu, witaj w nowym domu.
- Tak, Amy. W nowym domu.- podsumował i objął mnie ramieniem.

*perspektywa Nate'a*

- A tutaj?- lekarz dotknął mego brzucha w okolicach żołądka.
Syknąłem z bólu.
- Już wiem, co ci jest.- powiedział po chwili.
- Doktorze Hansley, niech już pan powie.- szepnął ojciec, siedząc na krześle po drugiej stronie pomieszczenia.
- Zwykła niestrawność.- wzruszył ramionami.- Zanotowano ostatnio spadki ciśnienia, zapewne to było powodem nagłych bólów głowy.- dodał.
- To dobrze.- powiedziałem do siebie.
- Oni chcą cię w tym studiu otruć!- powiedział zdenerwowany tata.
- Ja tam nawet nie jadłem.- rzekłem, kładąc dłoń ma czole.
- To skąd ta niestrawność?- dociekał.
- Gotowałeś dziś obiad.- oznajmiłem.
Tacie zrzedła mina.
- Nieważne, zamierzacie płukać mu żołądek?- zmienił temat i zwrócił się do lekarza.
- Nie ma takiej potrzeby. Nate'owi nic nie będzie. Wydaje mi się, że jego organizm oczyścił się z toksyn.- odparł i znacząco spojrzał na marynarkę ojca, całą w wymiocinach.
Zachichotałem i wstałem z łóżka.
- Niech tylko porządnie odpocznie.- poradził na wychodnym, a my skierowaliśmy się do wyjścia.

*kilka godzin później*

- Stary, to źle.- Aaron skrzywił się , siadając na kanapie w moim lofcie.
Wyjąłem z mini lodówki dwie puszki Sprite, po czym jedną mu rzuciłem. Chłopak złapał ją, zręcznie otworzył i upił łyk.
- Aaron, zdaję sobie z tego sprawę. Muszę wreszcie z tym skończyć.- mruknąłem.
- Wyrzuć te zdjęcia wreszcie.- poradził chłopak.- Inaczej nigdy o niej nie zapomnisz.
- Jakby to było takie łatwe. Alex była dla mnie najważniejsza. Nie ma jej tu, co ja mam z tym zrobić, że nadal ją kocham?- spytałem zmęczony.
- Ty nic, ale ja z tym coś zrobię.- rzekł z uśmiechem.
- Czyli co?- zapytałem lekko zaniepokojony.
- Idziemy na miasto.- zarządził, dopił napój, puszkę zgniótł i wrzucił do kosza.
Chwycił kurtkę i otworzył drzwi.
Spojrzał na mnie.
- Nie wyjdę.- powiedziałem zdecydowanie.
- Ależ owszem. Kim ty jesteś? Nate Spacey już ganiałby wszystkie ładne dziewczyny. Ty nie jesteś Nate.
- Jestem.
- Czyli idziemy na miasto?- rozpromienił się.
- Tak.- odparłem spokojnie.- Tylko się przebiorę.
Aaron spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem "nie wierzę, że znów to robisz", ale się nie odezwał.
Podszedłem do drzwi drugiego pokoju i wszedłem spokojnie do środka. Na lustrze szafy przyklejone było duże zdjęcie. Ja i Alex na plaży. Uśmiechnąłem się do siebie. To było ostatnie zdjęcie przed... Tym.
A mimo to, dziewczyna nie wyglądała na kogoś, kto coś takiego ukrywa.
Ale to już koniec.
Z furią zerwałem zdjęcie i porwałem je na sto małych kawałków.
Aaron wkroczył do pokoju. Chciał pewnie, bym oderwał się od zdjęcia.
- O...- zdziwiony wydusił.- Nareszcie.
Poczułem się wolny. Wyjąłem z szafy czystą koszulkę i skórzaną kurtkę, przebrałem się, założyłem buty i wyszliśmy z loftu.
Wsiadłem do samochodu 21-latka i wyruszyliśmy.
- Ty nie potrafisz, prawda?- spytał cicho.
- Potrafię. Właśnie zaczynam.- uśmiechnąłem się.- Poznam dziś kogoś. Będę szczęśliwy. A przynajmniej się postaram.
- Nate, wiesz doskonale, że miłość jest silna tylko wtedy, kiedy obie osoby jej chcą. Alex grała. Nie chciała jej. Odrzuciła najlepsze, co ją w życiu spotkało, to ona wszystko popsuła.- zaczął swój wywód.
- Wiem to. A jednak nie umiem zapomnieć. Ona była dobra. Kochana.
- Ona udawała.- powiedział twardo.
- Wiem. Lubię jednak czasem myśleć, że może faktycznie mnie lubiła.
- Nathan,- rzekł do mnie niemal pełnym imieniem - ona cię nie kochała. Wiem, jak to jest stracić kogoś bliskiego. Ale to nie powód, by zmieniać się. Żyj teraźniejszością. Zatrzyj przeszłość Carpe diem kochasiu.- dał mi sójkę w ramię wolną ręką i wtedy wjechaliśmy na parking wesołego miasteczka.- Czas zacząć zabawę, jak dawniej.- zaśmiał się.
- O tak.- przytaknąłem.
- Gotowy?- spytał, patrząc mu głęboko w oczy.
- Dawaj Lawrence.- rzekłem głośno i wyskoczyłem z samochodu.
Aaron zawsze dawał mi fory. Nie było to sprawiedliwe, ale te trzy lata, które nas dzieliły dawały mu poczucie, jakby był moim opiekunem. Oczywiście, nie rządził się prawie nigdy, chyba, że robiłem coś totalnie głupiego.
Biegłem powoli. a już po chwili brunet zrównał się ze mną w biegu. Szybko kupiliśmy zimne ognie i kolorowe dymne pochodnie. Jeszcze nie było całkiem ciemno. Pobiegliśmy na plażę, która była połączona z miasteczkiem. Wbiliśmy szybko 40 sztuk pochodni i połączyliśmy je długimi drucikami zimnych ogni, tworząc dzięki temu okrąg. Wyjąłem zapalniczkę z kieszeni. Aaron rozpalał akurat ognisko w kręgu i ustawiał siedem pni drzew rosnących niedaleko. Przygotował napoje i włączył muzykę z boom-box'u, który przytaszczył z samochodu. Zapaliłem pierwszy zimny ogień, a już po chwili cała plaża mieniła się kolorami tęczy z dymu pochodni.
Nagle zauważyłem jakąś dziewczynę. Blondynka niebezpiecznie się chwiała. Wyglądała na lekko podchmieloną. Zbliżała się w stronę Aarona chwiejnymi krokami. Zatoczyła się jeszcze raz, a ja tylko krzyknąłem, by chłopak zdążył ją złapać.

*perspektywa narratora*

Blondynka dosłownie leciała na Aarona, który niczego nieświadomy ustawiał pnie w równym okręgu.
- Aaron!- wrzasnął Nate z drugiego końca.- Uważaj!
Brunet obrócił głowę, a w jego ramiona wpadła blondynka.
Aaron wpatrywał się w jej brązowe oczy, nie będąc w stanie wydusić z siebie nawet słowa.
- Witaj nieznajomy.- zaćwierkała dziewczyna.
- H-hej?- brzmiało to bardziej jak pytanie, niż stwierdzenie.- Jak masz na imię?
Blondynka uśmiechnęła się szeroko.
- Piękne masz źrenice.- prawie wbiła mu palec w oko.
- Dzięki.- zaśmiał się.- Jak masz w końcu na imię?- powtórzył pytanie.
- W końcu to ja mam na imię Rydel.- wymamrotała i momentalnie zasnęła.

*perspektywa Laury*
[w tym samym momencie]

Jęknęłam znów. Pocałunki Rossa działały na mnie uzależniająco. Z ust zjechał na moją szyję i teraz ją obdarowywał drobnymi muśnięciami. Moje dłonie wędrowały po jego włosach, karku i plecach. Nasze oddechy mieszały się, a chłopak coraz żarliwiej całował moje skronie i żuchwę.
Wstałam na chwilę, by zamknąć drzwi na klucz, po czym z powrotem wróciłam na łóżko.
Blondyn ponownie wrócił do moich ust i wpił się w nie z pożądaniem i miłością. Zajęłam się zdejmowaniem jego koszulki, która po chwili wylądowała na podłodze. Ross nie został mi dłużny, bo jego ręce powędrowały do suwaka mojej sukienki, którą zwinnie rozpiął. Już po chwili leżałam przed chłopakiem półnaga. Co chwilę pojękiwałam pod wpływem ciepłych ust Ross'a, który całe moje ciało obsypywał pocałunkami. Uśmiechnięta i pewna czynów usiadłam okrakiem na blondynie, który także podniósł się do pozycji siedzącej. Zajął się rozpięciem mojego stanika, który po małych zmaganiach, wylądował na podłodze razem z naszą uprzednio zdjętą garderobą. Powoli pozbywaliśmy się kolejnych części ubrań co chwilę obsypując się pocałunkami. Kiedy ostatecznie leżałam pod chłopakiem całkowicie naga, Ross przestał cokolwiek robić i spojrzał w moje oczy. Byłam pewna, że chcę przeżyć swój pierwszy raz właśnie z nim. Kochałam go i czułam się bezpieczna w jego ramionach. Uśmiechnęłam się dając mu znak, by działał dalej. Ross, by zakryć ból, złożył na mych ustach delikatny pocałunek, tym samym wchodząc we mnie. Cichutko jęknęłam. Nie czułam bólu, chłopak poruszał się powoli jakby bojąc się, by mnie nie skrzywdzić. Pełna pożądania i miłości, oddałam mu się.
To była najpiękniejsza noc mojego dotychczasowego życia.
Później poszliśmy spać.
Rano obudziłam się w objęciach Rossa, zupełnie naga.
Powoli przypominałam sobie wszystko, co zaszło poprzedniego wieczoru. Uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam blondyna w usta. To go obudziło. Zamrugał kilkakrotnie i spojrzał na mnie. Po chwili i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Jak ci się spało Lau?- zapytał wesoło.
- Niemal idealnie.- rzekłam melancholijnym głosem, uspokojona miarowym biciem serca chłopaka.
- Niemal?- zdziwił się.
- Chrapiesz troszkę.- zaśmiałam się.
- Jakoś nigdy ci to nie przeszkadzało.- zmarszczył czoło.
- Nigdy nie chrapałeś.- odparłam spokojnie.
Ross jakby stał się niespokojny.
- Ty palisz!- rzekłam zszokowana.
- Nie, już nie.
- Jak: już nie?- spytałam.
- No nie.- powiedział i więcej się nie odezwał.
Nagle ktoś zapukał.
- Panienko Lauro?- spytała to drugiej stronie Elize.- Wszystko dobrze?
- Tak, Elize. Za chwilę zejdę z Rossem na śniadanie.- oznajmiłam głośniej.
- To młodzieniec Ross też tam jest?- zapytała.
- Owszem.- odparłam i owinęłam się szczelnie kocem.
- A dlaczego w twoim pokoju? Jest przecież kilka gościnnych.- zaczęła węszyć.
- Bo chciałam, żeby był przy mnie. Oglądaliśmy horror i się bałam.- odpowiedziałam.
- Ach, no chyba, że tak.- żachnęła się kobieta.- Śniadanie niedługo będzie.- oznajmiła i usłyszałam jej kroki po schodach.
- Blisko było.- rzekłam i odetchnęłam z ulgą.
- Noo.- podsumował Ross.- Może już się ubierzemy?- zaśmiał się.
- Pasowało by.- zgodziłam się z nim.- Ale nie patrz.
- Laura...- zaczął chłopak.
- No tak..- zarumieniłam się.- Ale i tak postaraj się jakoś bardzo nie gapić, dobrze?
- Jesteś tak piękna, że to będzie trudne. Ale postaram się tylko ukradkiem.- na jego twarzy zakwitł szeroki uśmiech.
- No dobra.- zgodziłam się i opuściłam koc.
Szybko pobiegłam do garderoby, wybrałam czarne spodnie, różową, długą i zwiewną koszulę bez rękawów i czarne koturny, po czym wzięłam prysznic, założyłam bieliznę i dobrane ubrania i wróciłam do pokoju.
Ross siedział już ubrany na zaścielonym łóżku.
- Wiesz, co Lauro?- zagadnął mnie.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Nagą wolę cię bardziej.- uśmiechnął się po raz kolejny.
Podeszłam do niego i pocałowałam prosto w usta.
- Chodź na dół podrywaczu.
Po śniadaniu siedzieliśmy z blondynem w pracowni.
I tak minęło kilka następnych dni. Powoli dobiegał ku końcowi nasz urlop.
W dniu, kiedy mieliśmy wracać na plan, dostałam SMS-a od Kevina, że mam sama pojawić się w studiu.
Ross nie był z tego zadowolony.
Osobiście zawiózł mnie pod studio, pocałował na pożegnanie i kazał szybko wracać.
Weszłam do sekcji A.
Na miejscu był mikrofon, jeden piecyk i wzmacniacz, a obok laptop i płyta.
Na ekranie urządzenia była kartka, o takiej treści "Ćwicz wokal, ja niedługo będę. K."
Włączyłam płytę i zaczęłam śpiewać.

*perspektywa Nate'a*

Po tym ognisku niewiele razy widziałem się z Aaronem. Chłopak był tak zafascynowany tą lalunią, że zaczął mnie olewać.
Albo to ja olałem jego?
Nieważne zresztą.
Wreszcie obsada miała wrócić na plan, a nagrywanie drugiego sezonu miało się rozpocząć pełną parą.
A jednak rano nikt się nie pojawił. Z sekcji A było słychać tylko jakąś muzykę, więc podążyłem w tamtym kierunku.
Otworzyłem drzwi, a moim oczom ukazała się jakaś brunetka.
Śpiewała piękną piosenkę. Jej głos przeszył mnie do sedna mej duszy. Poczułem, że włoski na karku stają mi dęba. Kolejne słowa tej pięknej piosenki były tak prawdziwe, że aż z mego oka wypłynęła pojedyncza łza.
Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, ale nie przestała śpiewać.

Eyes make their peace in difficulties
With wounded lips and salted cheeks
And finally we step to leave
To the departure lounge of disbelief

And I don't know where I'm going
But I know it's gonna be a long time
And I'll be leaving in the morning
Come the white wine bitter sunlight

Wanna hear your beating heart tonight
Before the bleeding sun comes alive
I want to make the best of what is left,
hold tight
And hear my beating heart one last time
Before daylight

In the canyon underneath the trees
Behind the dark sky, you looked at me
I fell for you like autumn leaves
Never faded, evergreen

And I don't know where I'm going
But I know it's gonna be a long time
'Cause I'll be leaving in the morning
Come the white wine bitter sunlight

Wanna hear your beating heart tonight
Before the bleeding sun comes alive
I want to make the best of what is left,
hold tight
And hear my beating heart one last time

I can't face this now everything
has changed
I just wanna be by your side,
here's hoping we collide
Here's hoping we collide
Here's hoping we collide

Wanna hear your beating heart tonight
Before the bleeding sun comes alive
I want to make the best of what is left,
hold tight
And hear my beating heart one last time
Wanna hear your beating heart tonight*

Melodia przestała grać, a dziewczyna zmierzyła mnie ponownie wzrokiem.
- Co ty tu robisz?- spytała dość chłodno.
- Pracuję.- odparłem, patrząc jej w oczy.
- To tak, jak ja.- powiedziała.
- Kim jesteś?
- Jestem Laura Marano, a ty?- zapytała.
- No jasne.- skwitowałem.- Nieważne, ja już lepiej pójdę.- dopowiedziałem i wyszedłem z planu.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale ta dziewczyna przypominała mi Alex.
A to wcale nie było dobre.
----------------------------
----------------------------
Yo! :3
Wiem doskonale, że miałam tygodniowy poślizg, ale tyle się u mnie działo, że nie miałam na nic czasu :/
Jeśli ktoś jest mega ciekawy, to miałam we wtorek konkurs wokalny.
Miałam masę prób i mimo, że może się wydawać, że niczego takiego w domu nie robiłam, to może się mylić xD
Żeby nie było, że na marne pojechałam xD zajęłam trzecie miejsce, choć wg mnie to jakiś cud ._.
Dobra.. Bo ta notka jest o niczym xD
Za błędy przepraszam, poprawię je jutro, dziś już nie dam rady ;)
Kto się tego spodziewał? :3
Taka scena Raury, kiedy tyle trułam, że nie zamierzam jej zrobić.. Sama jestem zaskoczona xD
Wszelkie dzięki do mojej genialnej koleżanki, która mi podała taki pomysł ;D
A drugie dzięki, tym razem ode mua kierowane są do Żelko Jadka, który chyba setny raz mnie uratował xD
DZIĘKI HENIUSZKU <3
I to chyba tyle...
Do następnego rozdziału!
~Kasia<3

sobota, 15 lutego 2014

One Shot Na Walentynki!


"A ja i tak Cię kocham... Przecież dziś są walentynki!"

Czasem ciemność pożera. I to dosłownie. Czasem zmusza nas do czynów, których zwyczajnie nie jesteśmy w stanie popełnić. Czasem ciemność to jedyne wyjście. Czasem to jasność. Czasem nie. Jedni z nas ją wybierają, a drudzy się nią brzydzą. Jedni ją chwalą, a drudzy odpychają. Jedni uważają ją za ratunek, drudzy za zgubę.
A ja?
Ja się nie odnajduję.
Szukam wyjścia z sytuacji.
Szukam go, nie zważając na ciemność, czy jasność, bo wszystko mi jedno.
Ale co się stanie, kiedy przestanie mi być wszystko jedno?
No jasne, zakocham się.

Dzień, jak co dzień.
Liceum, jakże banalne i niezwykle zarazem miejsce, powiedział kiedyś profesor nauk anglicystycznych, Adam Walsh, a mój osobisty wykładowca. Czy ma rację? Tak, liceum jest banalne. Pełne stereotypów. Głupich blondynek. Nudnych kujonów. Zadufanych w sobie futbolistów. Gejosków w różowych sweterkach. Pedałków w rurkach. Dziwek w skąpych strojach. Skąpych bogaczy. Cheerleaderek bez serca. Dziwadeł z okularach-kujonkach. Grubasów zajadających jeden obiad drugim obiadem. Lalusiów z lustereczkiem. Anorektyczek wyrzucających jedzenie do kosza. Bulimiczek wymiotujących do toalety każdy posiłek. No-life'ów bez perspektyw. Geeków od komputera. Wypalonych poetów. Piosenkarek z zapałem, za to bez krzty talentu. Gitarzystów z grzyweczkami na prawą stronę. Outsiderów. Badboy'ów w czarnych katanach i kolczykach w każdym możliwym miejscu, chętnych do każdego rodzaju wandalizmu. Idiotów, klasowych pajaców. Imprezowiczów. I w końcu, na pozór lubianych przez wszystkich, zwykłych ludzi. Tylko, że w takim świecie, jak liceum, nie ma normalnych ludzi. KAŻDY SKRYWA TAJEMNICĘ.
Ale czy wszystko musi być takie, jakim się wydaje? No właśnie.
Tak więc, wchodziłam przez przeszklone drzwi szkoły i uśmiechałam się do wszystkich, jak to mam w zwyczaju. Ja nigdy nie jestem smutna, przygnębiona, zapłakana. Nie przy ludziach. W zaciszu domu zdarza mi się coraz częściej płakać, ale nigdy nie jestem taka w szkole. Jeszcze nigdy nie płakałam przy innych. Zawsze pozostaję radosna i wesoła. Tak, Claire Thompson nigdy nie płakała przez chłopaka.
Do czasu.
Zawsze wyobrażałam sobie swój ideał.
Nie musi być mega zabójczo przystojny. Nie musi być idealny. Ma być idealny dla mnie. Zawsze wyobrażałam sobie swojego chłopaka, jako szatyna o fajnym uśmiechu, ale wygląd nie ma tu nic do rzeczy. Chłopak powinien mieć dla każdego dobre słowo. Powinien być troskliwy. Kochany. Dobry. Nie musi być orłem. Ma być sobą. Ma mnie kochać.

Pewnego dnia przez korytarz przeszedł ideał każdej widzącej na oczy dziewczyny, nie wykluczam się z tego grona.
Był to chłopak o idealnych rysach, włosach brązowych, z lekkimi pasemkami ciemniejszego blondu. Krok jego był pewny, a ciało umięśnione. Koszula idealnie je opinała. Uśmiech mógłby powalić. Biel idealnie prostych zębów zalała korytarz, a westchnienia odbijały się echem od wszystkich ścian. Moja przyjaciółka, jako największa flirciara w całej szkole, przypisała sobie pierwszeństwo w zawodach, która pierwsza pozna smak języka nieznajomego. Cóż mogłam poradzić, puściłam ją wolno, a sama powolnym krokiem skierowałam się do biblioteki. Usiadłam w najdalszym zakątku wielkiego pomieszczenia. Były tam dwa fotele i często zaszywałam się tam z Crush, czyli moją przyjaciółką. Niewiele osób w ogóle znało to miejsce. Zazwyczaj siedzieli w centrum, gdzie było mnóstwo stolików, foteli i kanap. Ja preferowałam zamknięte, wręcz klaustrofobiczne przestrzenie. Otworzyłam książkę i zatopiłam się w świecie bohaterki. Czas się zatrzymał. Miałam teraz długą, 45-minutową przerwę. W końcu jednak czyjś głos wyrwał mnie z melancholii.
- Claire? Może wreszcie zaczniesz kontaktować?- trzykrotnie strzeliła palcami przed moją twarzą Crush.
Zamrugałam gwałtownie. Potrząsnęłam głową i założyłam zakładkę w książce.
- Tak, jasne.- rzekłam słabym głosem, wciąż oczarowana sytuacją opisaną w książce. Wstałam z fotela, chwyciłam torbę ze stolika, założyłam ją na ramię i powoli wyszłyśmy z biblioteki.
- I co?- spytałam ciekawa.
- Co co?- odparła pytaniem rudowłosa.
- Jak ci poszło z tym ciachem?- nie ukrywałam, że mi również się spodobał. I mimo, że wydawał się być idealny, nie znałam go. Wiedziałam natomiast, że i tak nie mam u niego szans.
- Olał mnie zupełnie! Wyobrażasz to sobie?! MNIE się nie olewa.- rzekła twardo. Jednak widać było jak na dłoni, że się przejęła.
- Wiesz chociaż, jak ma na imię?- zapytałam z nadzieją, że będę mogła choć bezmyślnie mazać jego imię we wszystkich zeszytach. Czekał mnie jednak zawód.
- Nie.- wykrzywiła się, a po chwili wydęła usta. Wiedziałam, co to oznacza. W jej głowie krystalizował się plan. Byłam pewna, że się nie podda.
- Muszę zrobić coś, dzięki czemu ten kochaś mnie nie zapomni...
- Crush..- zaczęłam ostrzegawczym tonem. Spojrzałam w stronę szafek.- Patrz, kto tam stoi.
Rudowłosa popatrzyła przed siebie. Przy jej szafce stał blondyn, który w żadnym wypadku nie zamierzał jej odpuścić tak, jak ona nie zamierzała odpuścić temu chłopakowi.
- Cody... Odczep się już ode mnie.- jęknęła żałośnie dziewczyna.- Zrozum, nie jesteś tym, który miał posiąść me serce. Nie dzwoń, nie pisz, nie zamęczaj mnie swoim uczuciem.- dramatycznym gestem dotknęła dłonią czoła.
Ta sytuacja wydawała mi się wprost komiczna. Zaśmiałam się pod nosem, widząc powtarzającą się w kółko scenę tragicznego zerwania. Ci biedni chłopcy byli ofiarami uroku i piękna Crush, nie mogli nic poradzić na to, że się w niej zakochiwali.
- Ale mogło się nam udać. Mogliśmy być szczęśliwi. Mogliśmy...
- Cii..- Crush położyła mu palec na ustach i posłała kolejny piękny uśmiech, przez co chłopak od razu się przymknął. Działała na chłopaków jak czarownica. Zaczęłam się zastanawiać nad prawdziwością tej tezy.- Nie, nie mogliśmy. Ty jesteś mądry, przystojny, wysportowany, wręcz idealny.
- Ale odkąd ten laluś pojawił się dziś w szkole, zmieniłaś odrobinę znaczenie słowa idealny.- przerwał jej blondyn już wściekły.
- Tak... Tu też muszę przyznać ci rację.- rudowłosa przechyliła swą głowę lekko w bok.- Ten chłopak jest idealny. Jego uśmiech sprawia, że mam ochotę się na niego rzucić i go oblizać.- rozmarzyła się dziewczyna.
Starałam się ze wszystkich swych sił wyobrazić to sobie, a jednak moja wyobraźnia bała się skazy w psychice. Przystałam na jęku pełnym odrazy.
- No wiesz!- oburzył się Cody.
- Co?- zdziwiła się Crush.- Trochę szczerości nikomu nie zaszkodziło.
- Jesteś okropna!- krzyknął i, niczym dziecko, rozpłakał się i odbiegł.
- Nie musiałaś być taka ckliwa.- rzekłam do niej otwarcie.
- Uwielbiam odgrywać inne role, aniżeli moja własna egzystencja.- odparła poetycko, a ja ledwo co z tego zrozumiałam.
- Ehh..- westchnęłam. Crush miała wtedy chemię, a ja łacinę. Spokojnym krokiem przemierzałam wciąż zapełniony korytarz, choć było już po dzwonku.
Zbliżałam się do klasy pana Watkinsa. Stałam już praktycznie przy drzwiach. Dotknęłam klamki, a wtedy poczułam czyjąś dłoń lekko stykającej się z moją. Uniosłam wzrok, a wtedy moje spojrzenie spotkało się z oczyma tego chłopaka, którego kilka godzin wcześniej widziałam na dole. Jego błękitne tęczówki wpatrywały się we mnie. Czułam, jak rumieniec wkrada mi się na twarz. Serce zabiło mi mocniej. Zrobiło mi się gorąco. Chłopak nadal wlepiał we mnie wzrok, wręcz nachalnie przyglądając się mojej twarzy, która była czerwona jak burak. Nagle opamiętałam się, że nadal stoimy przed klasą, a korytarz już całkiem opustoszał. Nacisnęłam klamkę i wparowałam szybko do klasy, zajmując swoje miejsce. Wymamrotałam przeprosiny i poczęłam wypakowywać zeszyt, książkę i... Piórnik, którego nie było w plecaku. Zaklęłam cicho, szukając gdzieś nad dnie jakiegoś długopisu. Nic.
- To ty jesteś tym nowym uczniem, tak? Dan, mam rację?- spytał pan Watkins.
Dan...
- Oczywiście, panie- spojrzał na kartkę, którą dostał zapewne w sekretariacie, jak wszyscy pozostali zresztą- Watkins.- po raz pierwszy słyszałam jego głos. Był łagodny, charakterystyczny.
- Z tego, co wiem, z łaciną masz niewielki problem.- starał się nie zawstydzić nowego ucznia. Nie udało mu się. Przez klasę przebiegł cichy szmer. Rozglądał się z zamysłem po pomieszczeniu, a jego wzrok prześlizgiwał się po kolejnych uczniach. Zatrzymał się na mnie.- Usiądź obok Claire.- tym razem żeńska część klasy westchnęła z irytacją, piorunując mnie wzrokiem przez całą lekcję. Nadal nie mogłam znaleźć żadnego długopisu. Dan zasiadł na pustym miejscu obok mnie i powoli rozpakował się. Zapewne zauważył, że nie mam czym pisać, bo już po chwili podał mi czarny długopis i uśmiechnął się do mnie ciepło. Powiedziałam mu bezgłośne "dziękuję" i skupiłam się na lekcji.
Poza łaciną, Dan chodził też na nauki anglicystyczne i zajęcia techniczne wraz ze mną. A to oznaczało słuchanie pięknych wykładów i gapienie na chłopaka. Idealnie.
Z czasem polubiliśmy się. W trójkę z panem Walshem prowadziliśmy na lekcjach długie dysputy. Poza lekcjami jednak nigdy nie zamieniliśmy słowa. Jakbyśmy się nie znali. I choć oboje obracaliśmy się w tych samych kręgach, nigdy nawet nie powiedzieliśmy sobie zwyczajnego "cześć". Może uważał mnie za dobrą koleżankę, ale tylko tyle?
Nie chciałam być tylko koleżanka. Może to wydać się głupie, ale chyba zaczęłam się do niego przywiązywać. Ale nie wiedziałam o nic praktycznie nic!
Któregoś dnia podczas zajęć technicznych robiliśmy domki z drewna. Jak można się domyśleć, piłki, noże, młotki i inne niebezpieczne przedmioty poszły w ruch. Pracowaliśmy w parach. I znów głupie szczęście chciało, że byłam w parze z Danem. Przyglądałam się pracy jego rąk. Był zręczny. Cholernie zręczny zresztą. Już po chwili obok mnie leżały idealnie wyciosane deseczki z ornamentami, które były przepiękną ozdobą. Westchnęłam, muskając opuszkiem palca drewno. Kiedy skończyliśmy nasz domek, co stało się bardzo szybko, chłopak skorzystał z nieobecności nauczyciela i podszedł do innej pary, która nieudolnie próbowała sobie poradzić z szlifem. Obserwowałam jego twarz, pięknie napiętą skórę na policzkach, urocze dołeczki, kiedy się uśmiechał. Był dla nich dobry. Cierpliwie tłumaczył im wszystko, a później przeszedł od słów do czynów i już po chwili pomógł im stworzyć miniaturowe dzieło sztuki. O wszystkich się troszczył. Był miły i uroczy.
Jednak, gdy starał się pomóc ostatniej parze, do klasy wrócił pan Edwards i od razu zaczął besztać chłopaka. Kolejne, co nastąpiło, było niesprawiedliwe. Razem z Danem otrzymaliśmy karę. Tego dnia oboje mieliśmy zostać po lekcjach i wykonać 10 domków. Nie mam pojęcia, czemu miała służyć taka kara, ale ją przyjęłam. Po lekcjach nauczyciel wpuścił nas do klasy i już po kilku minutach nas zostawił.
- Czas brać się za te domki.- potarł jedną dłonią o drugą i zabraliśmy się do pracy. Podczas, gdy chłopak wykonał już trzy miniaturowe budowle, ja nadal męczyłam się z pierwszą.
- Źle to robisz.- rzekł łagodnie, podchodząc bliżej. Chwycił mnie w ramionach i począł instruować moje dłonie. Czułam jego oddech na swej szyi, ciepło jego muskularnych ramion, bicie serca, ten przyjemny zapach przypraw korzennych. Miałam ogromną ochotę go pocałować. Powstrzymałam tą myśl i skupiłam się na tworzeniu domku. Po kilku minutach z moich dłoni wyłonił się budyneczek z misternie wytłoczonymi ornamentami. Chłopak puścił mnie i zauważyłam, że ściągnął twarz w nieodgadniony wyraz. Nie odezwał się ani słowem. Skończył sześć domków, ja kończyłam ostatni. Lecz, gdy już odłożyłam malutką budowlę, chłopaka nie było.
A ja byłam pewna, że nie jest mi już wszystko jedno.
Ciemność czy jasność?
Zakochałam się.
I wtedy wszystko się zaczęło.
Następny dzień był dziwny. Na łacinie Dan się w ogóle do mnie nie odzywał. Na naukach nie odzywał się ani do mnie, ani też nie brał udziału w dyskusji o ekscesach renesansu.
Na przerwie siedział na parapecie na korytarzu z Emily na kolanach i szeptał jej do ucha, podczas gdy ona tylko chichotała. Emily była jedną z największych suk w szkole. Z czystego serca mnie nienawidziła. Zresztą, z wzajemnością.
Od tyłu zaszedł mnie Noah i delikatnie objął w talii.
- Zgadnij, kto to.- szepnął mi do ucha uwodzicielskim tonem.
- Noah.- zapiszczałam na tyle głośno, by Dan zwrócił na mnie swą uwagę. Odwróciłam się do niego plecami i pocałowałam Noah prosto w usta. Blondyn poddał się pocałunkowi bez wahania. Jego dłonie przycisnęły mnie do niego, a ja zanurzyłam swoje w jego włosach.
Noah był moim najlepszym męskim przyjacielem. Był jednym z najwyższych chłopaków w całej szkole. Był też nawet niezłym ciachem. Jednak bolało mnie to, że go wykorzystałam. A szatyna nawet już nie było na parapecie! Oderwałam się od niego i spojrzałam na niego, oceniając sytuację. Jego oczy wyrażały rozbawienie, a uśmiech sugerował, że wcale nie poczuł się wykorzystany.
- Nieźle całujesz.- zaśmiał się.- Ale ten laluś już sobie dawno poszedł. I nie wyglądał na zadowolonego.
Zmierzyłam go znów wzrokiem.
- Wiesz doskonale, że zasługujesz na więcej.- powiedział ciszej.
- Niestety, za późno.- powiedziałam ze smutnym uśmiechem na ustach.
Odeszłam spokojnym krokiem do swojej szafki. Poczułam się słabo. Zakaszlałam i straciłam ostrość widzenia, aż w końcu utraciłam przytomność.

I to tu właściwie zaczyna się prawdziwa historia...

Kilka dni później wróciłam do szkoły. Okazało się, że dostałam silnego zatrucia pokarmowego. Ktoś dosypał mi do lasagne środki na przeczyszczenie.
I wtedy coś sobie przypomniałam.
Dan podał mi tacę z obiadem na stołówce. Jednak nie mogłam uwierzyć, że on mógłby zrobić coś takiego.
Jednak robiło się coraz dziwniej.
Dan zmienił styl. Zaczął ubierać skórzane kurtki i ciężkie buty. Często na jego nosie widniały czarne okulary przeciwsłoneczne, a kasztanowe włosy zaczął ustawiać niemal na sztorc. Uśmiech nie był już uroczy. Był cholernie arogancki i wskazywał na to, że chłopak jest pewny siebie i zupełnie obojętny na innych. Nadal pozostawał jednak tym, w którym się zakochałam...
Przeszedł obok mnie. Przystanął na chwilę, uniósł swoje czarne ray-bany i ostentacyjnie rzucił na mnie wzrok. Mierzyliśmy się przez krótki czas. W tych tęczówkach nie było troskliwości i ani krzty jakichkolwiek uczuć. Tylko pustka, a wiejący z nich chłód sprawił, że zrobiło mi się niedobrze. Chłopak znów rzucił okulary na nos i poszedł dalej.
Tego dnia po raz pierwszy w życiu płakałam. I to okropnie długo i rzewnie.
Jednak starałam się zachowywać pozory normalności. Crush ustawiała mnie na randki z kolejnymi chłopakami. Czułam się jednak nieswojo i już po jednym spotkaniu odmawiałam kolejnych. Jeden chłopak, Damien był wyjątkowo uroczy. Przyłapałam się na tym, że każdego chłopaka porównuję z Danem. I każdy wypadał blado w stosunku do szatyna. Damien jednak miał coś, co było pociągające. Po kilkunastu spotkaniach zostaliśmy parą. Jednak nadal cały czas myślałam o Danie. O tych oczach, o ramionach, które tak cudownie mnie obejmowały, o uśmiechu, który dodawał otuchy, o nim całym. O jego aksamitnym głosie.
Z dnia na dzień robiło się coraz gorzej. Oprócz obojętnych spojrzeń i ostentacyjnych gestów, zaczął mi docinać. W pewnym momencie rozpętała się wojna pomiędzy mną, a nim.
Razem z Crush szłyśmy przez korytarz.
- Hej, Thompson, słyszałem, że nieźle zabawiasz się z Damienem!- krzyknął z drugiego końca korytarza.
Wszyscy zwrócili wzrok na mnie. Delikatnie się zarumieniłam, ale nie dałam po sobie poznać, że się przejęłam.
- Nawet jeśli, to nie twoja sprawa.- odkrzyknęłam, nie odwracając się do niego.
- Wysłał mi wasze zdjęcia!- dodał, będąc coraz bliżej.
Zaraz, zaraz... Jakie zdjęcia?
- Jakie zdjęcia?- spytałam niepewnie.
Wtem w całej szkole rozległ się głośny odgłos przychodzącej wiadomości. Wszyscy naraz odebrali je, a już po chwili znów wlepiali we mnie oczy.
Crush pokazała mj zdjęcie nagiej nastolatki. To prawda, dziewczyna była podobna, jeśli chodzi o ciało, ale moja twarz nijak nie pasowała do reszty.
- To nie ja.- powiedziałam rzeczowym tonem.
- Damien się upiera, że jest inaczej.- powiedział twardo.
- Nieprawda.- rozległ się za mną głos bruneta.- Nie wysyłałem ci żadnego zdjęcia idioto.- odrzekł ostrym tonem, którego się lekko wystraszyłam.
- Tak sądzisz?- wydął dziwnie usta.- A to przypadkiem nie twój numer?- pokazał mu swój numer.
To był numer Damiena. Poczułam, że mi niedobrze. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.
Chłopak patrzył niewidzącym wzrokiem na telefon Dana i nie wiedział, co powiedzieć. Poczułam się zdradzona, wykorzystana, skrzywdzona. Ruszyłam pędem przed siebie.
- Claire!- zawołał za mną Damien, a Dan roześmiał się szyderczo.
I to wcale nie był koniec. Wkrótce szatyn zaczął mnie ranić. I to dogłębnie.
A Damien wciąż błagał o wybaczenie.
Byłam jednak zajęta lizaniem ran zadanych przez Dana, że miałam gdzieś innych.
Oprócz Crush.
Która już dawno odpuściła sobie szatyna i od tego momentu skutecznie motywowała mnie do odparcia ciosów Dana.
Był wredny, oschły, zimny. I już wydawało mi się, że straciłam miłość do niego, ale zawsze podnosił te cholerne okulary i psuł wszystko, boleśnie przypominając mi, że nie tak łatwo jest się odkochać.
Jednak zawsze, gdy byłam gotowa pierwsza zaatakować, chłopak robił mi kolejny paskudny żart.
Farba wypływająca z szafki.
Farba wystrzeliwana przy otwieraniu szafki.
Zdechła ryba w torbie.
Niestosowne symbole wykaligrafowane na kartkach zeszytów od łaciny i nauk.
Śmierdzące niespodzianki.
Jednak któregoś dnia czara się przelała.
Przekroczyłam wraz z Crush drzwi szkoły.
- Claire...- zaczął Damien, wyłaniając się zza rogu.
- Daj spokój.- zmęczona kolejną nieprzespaną nocą, gestem dłoni, pokazałam mu, że ma się przymknąć.
- Brawo mała.- pochwaliła mnie rudowłosa.
- Pójdę poprawić makijaż.- rzekłam zaspana.
- Okey.- uśmiechnęła się do mnie ciepło i dodała:- Ja będę przy swojej szafce.
- Dobrze, zaraz wracam.- skręciłam w stronę łazienek.
- O, Thompson idzie. Jak tam ci odludku?- spytał z obojętnością.
- Ah, nawet nie wiesz, jak przyjemnie.- postanowiłam poudawać kogoś innego, jak to miała w zwyczaju Crush.
Chłopak był widocznie zdziwiony moją radosną reakcją na jego słowa, jednak już się nie odezwał. To źle wróżyło. Przez ostatnie trzy miesiące ani raz sobie nie odpuścił, by mnie obrazić. Coś się szykowało.
Pociągnęłam drzwi i weszłam do środka toalety.
Stanęłam przed lustrem. Wyjęłam z torby uprzednio zarzuconej na ramię miniaturową kosmetyczkę, a z niej wyciągnęłam tusz, puder, cienie oraz mleczko do demakijażu. Szybkimi i zdecydowanymi ruchami zmyłam resztki z poprzedniego dnia. Rano byłam tak zaspana, że nie potrafiłam tego zrobić dobrze. Nie wyglądałam tragicznie. Nałożyłam puder kryjący, delikatne błękitne cienie, eyelinerem wykreśliłam kreski na powiekach, a całość dopełniłam tuszem tylko na górnych. Różem wprowadziłam lekkie rumieńce na policzkach, a na wargi nałożyłam niewielką warstwę transparentnego błyszczyku. Blond loki przeczesałam palcami i uniosłam u nasady, by nadać im objętości. Z torby wyjęłam jeszcze białą boskerkę z flagą USA, czarną kamizelkę i oryginalnie podarte spodnie. Weszłam do kabiny i szybko się przebrałam. Na stopy włożyłam czarne martensy i szeroko uśmiechnęłam się do swego odbicia. Nie dam się mu nigdy więcej, pomyślałam i wrzuciłam szybko ubrania i kosmetyki do torby. Wyszłam z łazienki.
Wszyscy, ale to dosłownie WSZYSCY chłopcy na korytarzu się oglądali za mną, z czego czerpałam ogromną przyjemność.
Następne lekcje mijały szybko. Na łacinie ostentacyjnie wpatrywałam się w Dana. Przeze mnie złamał trzy ołówki. Zaśmiałam się cicho, podczas gdy Watkins męczył się, próbując wbić uczniom zasady i reguły.
- O co ci chodzi?- spytał Dan.
- Zależy, o co pytasz.- odparłam.
- Zmieniłaś się.- powiedział cicho.
- Myślałam, że cię to nie obchodzi.- oznajmiłam chłodno.
- Bo nie obchodzi.
- To co cię tak to interesuje?- zapytałam z frustracją.
- To do ciebie nie pasuje. Jesteś inna. Nie możesz być taka.
- To znaczy jaka? Modna? Fajna? Nie nudna?- podniosłam głos, ale nauczyciel spojrzał na mnie, więc znów go ściszyłam.
- Bycie wrednym i ubranym w czerń to nie twoja bajka.
- Serio?- oburzyłam się.- Może boisz się, że mnie polubisz?
- Jesteś głupia, ciebie nie da się lubić. Po prostu to ja tu robię za tego fajnego, a ty już zawsze pozostaniesz nudną, dziwną Claire.- odparł wystarczająco arogancko, bym zdzieliła go w twarz i ze złością wyszła z klasy wraz z dzwonkiem.
Tego dnia byłam okropnie wściekła na Dana. Miałam ochotę wyrwać mu te jego piękne oczy i... Dotknąć tych włosów, a potem go pocałować i mieć innych gdzieś.
Tak, mój przypadek beznadziejnego zakochania był... No cóż, beznadziejny.
Kolejnego dnia weszłam do szkoły znów z Crush. Spacerkiem skierowałam się do łazienki. Rudowłosej bardzo podobała się moja metamorfoza. I to mi wystarczyło, by kontynuować przemianę. Jednak nadal nie przesadzałam.
Nagle dostałam jakąś wiadomość. Wyjęłam telefon z kieszonki torby. Odblokowałam ekran i odtworzyłam. Był to jakiś film. I to dość długi. Zobaczyłam siebie. Stałam przy lustrze i coś do siebie mówiłam.
- A ta Crush? Jej imię brzmi tak, jakby ktoś ją spłodził jako wpadkę.- mój głos był zniekształcony. Może dlatego, że nie był to mój głos, choć bardzo podobny. Ja w życiu czegoś takiego nie powiedziałam!
Na filmie obrażałam wszystkich znajomych z rocznika. Ale to nie byłam ja!
Szybko wrzuciłam wszystko do torby i wybiegłam z łazienki. Wszyscy dookoła mieli telefony w dłoni i zapewne oglądali film, który ktoś rozesłał. Po kilku minutach sto kilkanaście par oczu wpatrywało się we mnie ze złością, smutkiem i z chłodem.
Crush wyłoniła się z tłumu.
- Wpadka? Za to mnie uważasz? Nie sądziłam, że jesteś taka. Jak się myliłam.
Była jedna osoba, której nie obraziłam w tym filmie. I byłam pewna, że to ona jest za niego odpowiedzialna.
Dan stał z tyłu z ogromnym uśmiechem triumfu na ustach. Machał telefonem i miał minę zwycięzcy. W końcu to on wygrał.
Rozpłakałam się i wybiegłam ze szkoły, choć lekcje dopiero miały się zacząć.
Przez następne trzy dni zupełnie olewałam szkołę. Wagarowanie mogłoby się odbić na moim świadectwie.
Ale niewiele tak naprawdę jeszcze mnie obchodziło.
Straciłam przyjaciół.
Rodzina dowiedziała się o tym filmiku od Carmen, mojej młodszej o rok kuzynki. Szczerze mówiąc, gdyby mogli, wykopaliby mnie z domu. Ale, że prawie w ogóle w nim nie bywałam, nie było takiej potrzeby. Wracałam na noc, a rano zabierałam trochę jedzenia i wymykałam się, by wrócić późno i następnego dnia znów się wymknąć. Przyzwyczaiłam się do takiej rodziny, gdzie wszyscy interesują się tylko opinią z zewnątrz i tak naprawdę to tylko toksyczne powiązanie genetyczne kilkunastu osób. Mama w ogóle się do mnie nie odzywała, gdy w nocy widziała mnie w korytarzu. Tata mnie unikał, a Chloë było wszystko jedno, zawsze miała mnie gdzieś. Taki los rodzinnego wyrzutka...
W piątek spacerował po zupełnie opustoszałym parku. Pogoda wyglądała, jakby zaraz miało lunąć deszczem i nie przestać przynajmniej do następnego dnia. Zaniepokoiło mnie to.
Usiadłam na ławce przy fontannie.
Nie miałam najmniejszej ochoty na retrospekcję całego swego życia. Wyciągnęłam z plecaczka małą fiolkę pełną małych tabletek na ból głowy.
"Czas to zakończyć", pomyślałam i jednym haustem połknęłam wszystkie.
Nie czułam żadnej różnicy. Nic się nie działo. A gdzie ten zawrót głowy? Gdzie zanikanie głosów?
Nikt się nie odzywał, ale to nieważne.
Żadnych fajerwerków?
Umrę w ciszy i spokoju?
- Claire!- krzyknął ktoś z niedaleka. Albo daleka? Nie byłam pewna.
Niedługo potem nad ławką, na której siedziałam, czekając na śmierć, stanął Dan.
- A ty tu czego?- spytałam resztką oschłości, jaka mi została.
- Czemu nie było cię w szkole?- spytał zdyszany, ignorując moje pytanie.
- Tak wyszło.- wzruszyłam ramionami.
- Posłuchaj,- oho, zaczyna się- jest mi przykro, że rozesłałem ten film...
- Nie jest ci przykro.- przerwałam mu.
- Jest.- rzekł.- Nawet nie wiesz, dlaczego robiłem ci te świństwa.
- No nie.- przytaknęłam.- Ale liczę, że mi wytłumaczysz.
- Tego dnia, kiedy staliśmy razem pod klasą od łaciny ty dotknęłaś mojej dłoni.
- Prawda.
- I już wtedy cholernie cię polubiłem. Tak słodko się rumieniłaś, uśmiechałaś, byłaś inna, niż te wszystkie lachony.- skrzywił się.- I dlatego cię tak polubiłem. Wtedy, kiedy robiliśmy za karę te domki, ty... Zakochałem się.- powiedział z trudem ostatnie zdanie.
- Nie rozumiem czegoś... To nie wyjaśnia twojego późniejszego zachowania.
- Przedtem zakochałem się tylko raz. Dziewczyna miała na imię Julien. Była idealna. Taka jak ty. Byliśmy zgraną parą. Aż pewnego dnia zobaczyłem, jak całuje się z innym.
- To okropne.- rzekłam ze smutkiem.
- Było. Obiecałem sobie, że będę zatwardziałym singlem. Już na zawsze. Że nie pozwolę, by znów mnie skrzywdzono. Przestałem być miękki. Nowa szkoła dała mi szansę rozpoczęcia wszystkiego od nowa.
Powoli trawiłam wszystko, co mi przekazał. Ale to nie był koniec.
- Wtem spotkałem ciebie. I zniszczyłaś moje postanowienie.- zaśmiał się gorzko.- Nie mogłem o tobie zapomnieć. Postanowiłem więc sprawiać ci ból, wierząc, że uda mi się stłamsić uczucie, jakim cię darzyłem.
- Udało się?- uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
- Nie. Każda łza, jaką puszczałaś z oka ukradkiem gdzieś w rogu korytarza, sprawiała, że miałem ochotę cię przytulić i pocałować.
- Wiesz, że cię nienawidzę?- spytałam i ostatnimi siłami wstałam, by zrównać się z nim wzrostem.
- Zdaję sobie z tego sprawę.- rzekł smutno.
- Przez ciebie umrę!- wrzasnęłam.
- Nie umrzesz, spokojnie.- położył mi dłonie na ramionach. Były ciepłe i przyjemne, więc ich nie zrzuciłam.
- Ty nic nie rozumiesz...- powiedziałam słabym głosem.
- Claire, co ci jest?- spytał lekko zdenerwowany szatyn.
- Ja... Właśnie umieram.- wyszeptałam i zaczęłam się osuwać na ziemię.
Jeszcze przez chwilę czułam nacisk wilgotnych i słodkich ust Dana, ale już po chwili ogarnęła mnie ciemność.

Poczułam przyjemny zapach korzennych przypraw. Moja głowa poruszała się w takt czyjegoś nierównego oddechu.
"Czyli to tak jest w niebie", pomyślałam. Otworzyłam oczy. W pokoju, w którym leżałam, okna były zasłonięte żaluzjami. Było mi wygodnie i ciepło.
Uniosłam głowę. Dan miarowo oddychał. Leżałam na jego nagim i umięśnionym torsie. Mimowolnie krzyknęłam.
Chłopak od razu się przeraził, a przy tym rozbudził.
- Co my...? Co ja...? Co..?- żadnego z pytań nie zdołałam dokończyć, bo poczułam osłabienie w okolicy serca. Jakby zastój...?
- Cii... Spokojnie...- masował moje ramiona chłopak, mocno do siebie przytulając . Poczułam się bezpiecznie. Owinęłam się bardziej kołdrą i przylgnęłam do chłopaka. Niechcący przy tym musnęłam jego usta, co poskutkowało długim i niezwykle miękkim pocałunkiem. Gdy brakło nam oddechu, wreszcie się od siebie odlepiliśmy.
- Jakim cudem ja żyję?- spytałam.
- Mój ojciec jest chirurgiem.- odparł.- Zrobił ci płukanie żołądka.- wyjaśnił.
- Ach... Podziękuj mu.- sama to zrobisz.
Spojrzał na telefon, który miał pod poduszką.
- Długo spałaś.- stwierdził.
- Nooo... Jest kolejny dzień...- rzekłam.
- Spałaś trzy dni.- poprawił mnie.
- Że co?!- wrzasnęłam i próbowałam się podnieść, ale już po chwili poczułam ostry ból w skroniach, więc z tego zrezygnowałam.
- Już cię szukają.- dodał.
- Czemu nie zaniosłeś mnie do domu?
- Bo nie wiem, gdzie mieszkasz.- odpowiedział.- A poza tym, zaczęli wczoraj. Byłoby dziwne, gdyby nagle twoje największe nemezis przyniosło cię nieprzytomną do domu.
- Uwierz, moi rodzice nawet by nie zauważyli.- odparłam spokojnie, ukojona przyjemnym zapachem chłopaka i wymianą słodkich pocałunków między wymianą słów.
- Musimy coś wymyślić.- powiedział i przejechał dłonią po włosach.
- Spokojnie.- rzekłam. Wyjrzałam za okno. Za nim rozciągał się las. Wpadłam na pomysł.- A może mógłbyś mnie wywieźć do lasu...
- Co?- zdziwił się Dan.
- Poturlałabym się trochę po liściach, ty byś zrobił dwa kółko po okolicy, a potem zupełnie przypadkowo znalazłbyś mnie w lecie?- gestykulowałam.
- To mogłoby się udać.- na usta chłopaka wkradł się mimowolnie wielki uśmiech.
- Ubiorę się.- spojrzałam na ogromną koszulkę, którą miałam zamiast swojego ubrania. Na szczęście miałam bieliznę.
- Ja też.- wstał z łóżka, a zanim wyszedł, podał mi jeszcze mój plecak, gdzie miałam ubrania.
Po kilkunastu minutach oboje byliśmy już gotowi. Schowałam się na dnie jego samochodu. Zakrył mnie kocem i pojechał w pola prosto do lasu.
W tej chwili wydało mi się to zupełnie idiotyczne.
Po piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce. Wysiadłam z pojazdu i dyskretnie wskoczyłam w liście.
Posłałam Danowi buziaka i zaczęłam brudzić ubrania do granic możliwości.
- Będzie mi szkoda tej bluzki...- westchnęłam i zupełnie przypadkowo rozdarłam ją o pobliskie drzewo.
Kilkanaście minut później leżałam w liściach i czekałam na chłopaka.
W końcu przyjechał.
Stanął nade mną i rzekł:
- Nawet z włosami w strąkach, podartych ubraniach i cała w liściach wyglądasz nieziemsko.
- Och, bo się zarumienię.- zachichotałam i dodałam;- Bierz mnie stąd.
Schylił się i wziął mnie na ręce. Czułam się jak księżniczka.
Udawałam zmęczoną, chorą i naprawdę padniętą.
- Pomocy! Znalazłem ją!- wrzeszczał Dan. Wiedziałam, że ktoś inny też chodzi po tym lesie.
Zamknęłam oczy.
- O jeny, nareszcie.- westchnął ktoś i przejął ją.- Wezwij karetkę chłopcze.
Później odwieziono mnie do szpitala, ogarnięto mnie i przyklejono do łóżka. Dan cały czas był przy mnie.
Trzymał za rękę i wspierał.
Kilka godzin później odwiedziła mnie Crush.
- Hej, Claire, jak się czujesz?- spytała.
- Do dupy.- skwitowałam. Szatyn udawał, że śpi. Rudowłosa spojrzała na nasze złączone dłonie i wytrzeszczyła oczy do granic możliwości.
- Wy...?
- Tak, jesteśmy razem od tygodnia.- skłamałam.
- Dan przyznał się, że ty tak nie mówiłaś. Że ten film był zmontowany.- powiedziała cicho.- Przepraszam. Powinnam ci zaufać. A ty niemal zginęłaś.- załkała cicho.
- Nic mi nie jest.- uspokoiłam ją.
Siedziała u mnie godzinę. Później przyszli również moja mama, tata i Chloë. Rozmawialiśmy trochę, ale i oni w końcu wyszli.
Dan otworzył oczy.
- Udało nam się.- zaśmiał się.
- A i owszem.- dołączyłam do niego.
Chłopak nachylił się nade mną i namiętnie mnie pocałował.
- Kocham cię.- szepnął.- Dziś są walentynki, wiesz?- spytał.
- Teraz już tak.- uśmiechnęłam się do niego i poddałam się kolejnemu słodkiemu pocałunkowi, którym, mam przynajmniej taką nadzieję, nie miało być końca...
-----------------------
No hej! :*
Wiem, już po walentynkach, ale i tak chciałam dodać ten one shot gdzieś w ich okolicy xD
Rozdział w tym tygodniu prawdopodobnie się nie pojawi, ale w zamian mam dla Was tego oto jedno-strzałowca ;3
To taka moja krótka i niezwykle osobista historia ;D
Opowiadanko dedykuję mojej przyjaciółce, która niemal je ze mnie wyciągnęła, to dla Ciebie, Olciu! <3
Wesołego dnia singla życzę! :*
~Kasia<3