[UWAGA! PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!]
"Pamiętaj, nie
popełniaj już tych błędów..."
Wpatrując się w noc czujesz strach. Przed ciemnością, przed tym,
czego nie widać, przed czym nie ma ucieczki. Bo nie ma, prawda?
--------------------------
*perspektywa Laury*
Zastanawiam się... Wciąż rozmyślam. Co się stało?
Jak to możliwe, że w ciągu dosłownie miesiąca od powrotu do szkoły
życie kompletnie wymknęło mi się spod kontroli?
W takim wieku...?
I ciąża? Jakoś wciąż to do mnie nie dociera.
Dlaczego? Czy świat tak bardzo mnie nie chce? Rozmyślania przerwał mi
jakiś łoskot w korytarzu.
Od momentu tego gwałtu chodziłam podenerwowana. Na niczym się nie
potrafiłam skupić, starałam się nie rzucać w oczy, na każdy podejrzany dźwięk
gdzieś niedaleko reagowałam tak samo- gwałtownie przewracałam głowę w prawą i
lewą stronę, po czym drżącymi dłońmi sprawdzałam, czy czasem nikogo za mną nie
ma. Kiedy z ulgą swierdziłam, że nie, zaraz powracało uczucie strachu i wstrętu
do samej siebie. Byłam taka naiwna wierząc, że Axel sobie ze mnie tylko
żartuje. Że nic mi nie zrobi.
A teraz byłam przez niego w ciąży.
I raczej nie mogłam tego cofnąć.
- Wiesz, co?- Amelia wydęła usteczka.- Zastanawiałaś się, jak dasz na
imię swojemu dziecku?
To było bardzo dobre pytanie.
Przejrzałam się jeszcze raz w lustrze. Brzuch widocznie był już
większy. W końcu byłam w trzecim miesiącu...
Jak to szybko zleciało.
- Niee... Niespecjalnie. Ale faktycznie powinnam o tym pomyśleć.-
rzekłam po dłuższej chwili.
- Może dla chłopca..- podrapała się po głowie, dokładnie tak, jak ja
to robię. "Idiotka! To przecież ja."- rzekłam sobie w myślach z
dziwną ironią... O ile ironia może być dziwna. Chociaż przyzwyczaiłam się do
jej towarzystwa, to wciąż nie mogłam dopuścić do swojej świadomości tej
informacji.- Damen? A dla dziewczynki Veronica?
Skrzywiłam się. Od razu przypomniała mi się ta była taty, która
ukradła obraz. Zmarszczyłam czoło, ale zaraz powiedziałam:
- Veronica to ładne imię. Ale może coś bardziej...- zaczęłam szukać
odpowiedniego słowa.- no nie wiem, takiego dziecinnego? Veronica nie pasuje do
dziecka.
- Ale kiedyś ona już nie będzie dzieckiem.- zauważyła brunetka.- I co
wtedy?
Miała rację. Veronica wydawało się być najodpowiedniejsze.
- No dobrze. Niech będzie Veronica dla dziewczynki, a dla chłopca
Damen.- przystałam na jej propozycje i znów zaczęłam dotykać swój brzuch.
Tam w środku jest żywe dziecko. Moje dziecko.
Będę matką...
To takie trudne...
Nadal wpatrywałam się w lustro w milczeniu.
Znów usłyszałam jakiś podejrzany dźwięk. Nie odwróciłam się mimo to.
Stałam znieruchomiała w miejscu i gorączkowo myślałam, co zrobić.
Nagle ktoś złapał mnie za biodra i delikatnie ścisnął. Jednak w tym
geście nie było nic brutalnego. Tylko czułość. Odwróciłam lekko głowę w prawą
stronę, a miękkie usta musnęły moje czoło.
- Wybacz, jeśli cię przestraszyłem.- szepnął mi do ucha.
Wyswobodziłam się z jego uścisku i stanęłam z nim twarzą w twarz.
- Nic się nie stało.- powiedziałam ledwo słyszalnie, po czym wróciłam
w jego objęcia.
Z wielką ostrożnością splótł swoje ręce za moimi plecami i przyciągnął
mnie do siebie, po czym pocałował z większą siłą, tak jakby już nigdy nie
chciał przestawać, choć wiedział, że musi. Jego zapach zawsze mnie uspokajał.
Proszek do prania o zapachu lawendy i woda kolońska idealnie ze sobą
współgrały, doprowadzając mnie do stanu melancholii, który po ostatnich
wydarzeniach był mi bardzo potrzebny. Jedną dłoń zanurzyłam w jego miękkich
włosach, a drugą objęłam. Tworzyliśmy jedność i tego byłam pewna. Wiedziałam
też, że chłopak mnie nie zostawi. Moim problemem było jednak to, czy będę dla
niego ideałem.
Bo przecież zawsze właśnie tym chciałam być dla swojej drugiej
połówki.
Ideałem rano, kiedy budzę się rozczochrana, w pomiętym ubraniu i bez
makijażu. Ideałem po południu, kiedy zmęczona i obolała wracam do domu po
ciężkim dniu. Ideałem wieczorem, gdy wszystko wydaje się być przeciw mnie i z
furią rozbijam kolejne wazony i figurki.
Ale czy byłam dla niego ideałem? Nie jestem pewna.
Równie dobrze mógłby znaleźć sobie jakąś laskę, która nie jest w
ciąży, a mimo to wybrał mnie.
- Kocham cię.- powiedział miękko.
Nigdy mu nie odpowiedziałam. Zesztywniałam na te słowa, ale po chwili
odparłam:
- Ja ciebie też kocham.- po czym znów musnęłam jego wargi.
Przytuleni do siebie zapomnieliśmy o Bożym świecie. Wpatrywałam się w
jego intensywnie czekoladowe tęczówki i zastanawiałam się, skąd mam tyle
szczęścia, a jednocześnie tyle pecha. Westchnęłam, a Ross spojrzał na mnie
pytająco. Machnęłam dłonią lekceważąco i po prostu się uśmiechnęłam. Wtuliłam
się w niego i zasnęłam.
*perspektywa Rydel*
- Przestań!- wrzasnęłam, podczas gdy chłopak wciąż mnie łaskotał.-
Ryan! Weź już skończ!
Jednak jemu ani się śniło przestać się ze mną bawić.
Od ponad miesiąca jesteśmy parą. I to szczęśliwą parą. Dawno nie
czułam się taka szczęśliwa.
Rozpromieniona wyrwałam się mu i wybiegłam przez wielkie, rozsuwane,
szklane drzwi prosto na werandę, zeskoczyłam z tarasu, zrobiłam dwa zgrabne
fikołki, szybko wstałam i rzuciłam się pędem w gąszcz zielonych palemek
zasianych przez mamę kilka dni po tym, jak tu zamieszkaliśmy. Kilka sekund
potem poczułam lekki uścisk na moich biodrach, po czym upadłam na ziemię,
turlając się, przytulona do Ryana, w dół ogrodu. Zmierzaliśmy prosto do basenu,
ukrytego wśród drzew tak, aby ewentualni paparazzi nie robili nam zdjęć, gdyż
po przyjeździe do LA zrobiło się to trochę uciążliwe. Kolejną minutę później z
głośnym pluskiem wpadliśmy do wody. Śmiechom nie było końca. Chlapaliśmy się,
podtapialiśmy, a zwieńczeniem naszej mokrej zabawy był długi i bardzo czuły
pocałunek.
- Ekhem..- odchrząknął ktoś, słychać było zniecierpliwienie.
Oderwaliśmy się od siebie i podnieśliśmy wzrok.
Na trawie stał widocznie poirytowany Ellington i rozbawiona Kelly.
Ich widok razem nie sprawiał mi już żadnego bólu. Ani ukłucia w
pobliżu serca, ani nie wywoływał we mnie chęci wydłubania ciemnowłosej oczu.
Dopiero teraz zauważyłam, że oni do siebie naprawdę pasują!
- Basen jest duży, może też macie ochotę.- rzuciłam wesoła.
- Nie, przejdziemy się.- rzekł obcesowo brunet.
Spojrzałam na niego krzywo.
- Eeeeeell- specjalnie wydłużyłam jego imię, bo wiedziałam, jak go to
irytuje.- Nie powiesz mi, że nie masz ochoty pływać.- uśmiechnęłam się.
- Nie mam.- wycedził.
- Owszem, masz.- spierałam się z nim dalej.
Już od dłuższej chwili wymieniałam spojrzenia z Kelly.
- Nie, nie maaa...- nie zdążył dokończyć, gdyż dziewczyna go popchnęła
i sama wskoczyła do wody.
Razem z Ryanem zaczęliśmy się śmiać i wraz z dziewczyną w trójkę
zaatakowaliśmy chłopaka. Próbował się obronić, lecz nie miał szans w starciu z
nami.
Nasze śmiechy odbijały się echem, więc można się domyślić, że już po
chwili Riker, RyRy i Rocky kolejno wskakiwali do basenu i wkrótce potem trwała
wojna. My, czyli Ryan, ja, Kelly przeciwko Rylandowi, Ratliff'owi, Rikerowi i
Rocky'emu.
A i tak przegrali. Ja i ciemnowłosa przybiłyśmy sobie piątkę, a z
Ryanem wymieniliśmy słodki pocałunek, na który wszyscy zrobili tylko wielkie:
- Uughh!
A mimo to, widziałam, że Ratliff jest jakiś nieswój.
Ale postanowiłam nie drążyć tematu, a zająć się swoim chłopakiem.
Wieczorem siedzieliśmy na werandzie, na huśtawce, przytuleni do siebie
i rozmawialiśmy.
- To już miesiąc...- rzekł, jakby nie mógł w to uwierzyć.
- Zdążyłam zauważyć.- zaśmiałam się, jeszcze mocniej wtulając się w
niego.
- Nie mogę zrozumieć... Nigdy tak się nie czułem. Rzucałem kolejne
dziewczyny z zimną krwią, ale ciebie...- nie potrafił dokończyć.
- Mnie co?- spytałam, niepewna tego, czy chcę to usłyszeć.
- Ciebie pokochałem.- dodał szczerze, choć nieśmiale.
- Czyli... Zakochałeś się we mnie?- zapytałam dla pewności.
- Tak.- wyszeptał, ale zaraz głośniej powtórzył.- Tak, zakochałem się
w tobie.- i nie czekając na moją odpowiedź, wpił się w moje usta.
*perspektywa Vanessy*
Może to szaleństwo, ale z tym idiotą czuję się bezpiecznie i wprost
fantastycznie. Po tym wypadku wszystko sobie wyjaśniliśmy i... No, cóż,
wróciliśmy do siebie.
--------------------------
Leżeliśmy wtuleni w siebie, z ustami tak blisko siebie, a mimo to,
żadne z nas nie potrafiło się zbliżyć.
- Laura jest w złym stanie... Martwię się o nią.- rzekłam z nutą
strachu w głosie.
- Ross się nią zaopiekuje. Jest odpowiedzialny.- próbował pocieszyć
mnie Riker.
Bardzo chciałam odzyskać ten stan, kiedy byliśmy tak blisko,
tworzyliśmy jedność.
Czy to wróci?
Nagle z ust chłopaka wydobył się syk i bez uprzedzenia zsunął się z
łóżka na podłogę. Myślałam, że po prostu sobie żartuje. Ale on się nie ruszał.
Wydawał się nie oddychać. Szybko podjęłam decyzję o próbie ratunku.
Rozwarłam jego usta i dotknęłam ich swoimi. Dreszcz, który mnie
przeleciał, zupełnie zawładnął moim ciałem. Zamiast ratować mu życia, całowałam
go!
Nagle poczułam coś takiego, jakby blondyn oddawał moją zapalczywość w
pocałunkach. Oparł się na łokciach i przewrócił się na brzuch. Przycisnął mnie
lekko do siebie i całowaliśmy się dalej.
Po chwili zorientowałam się, co jest grane.
Oderwałam się od niego i dałam mu kuksańca w ramię.
- Symulowałeś!- powiedziałam oskarżycielskim tonem.
- A jak inaczej miałem cię zmusić do pocałowania mnie?- rzekł z miną
niewiniątka.
- Ehh.. Nigdy tak nie rób! Przestraszyłeś mnie!- odparłam i znów
musnęłam jego usta.
- Kocham cię.- szepnął, a ja odpowiedziałam:
- Ja też cię kocham mój ty idioto!
*perspektywa Izzy*
- Aaww...- rozczuliłam się nad telefonem.
To była jedyna możliwość porozumiewania się z Adamem.
Gdyby tak mógł znów przyjechać, chwycić mnie w objęcia i rzec
"Kocham cię". To wystarczyłoby mi. Po tej całej akcji z gwałtem
praktycznie w ogóle nie widziałam się Laurą.
Został mi Adam.
Tylko on mnie rozumiał.
Od momentu poznania go w Nowym Jorku poczułam, że coś z tego będzie.
Moje serce nie mogło mimo to wciąż znieść myśli, że George jest ciągle gdzieś
niedaleko. Ale w końcu to on ze mną zerwał, więc dlaczego miałby się teraz
smucić?
Nagle dostałam SMS-a,od nieznanego numeru.
"Nie przywiązuj się do Adama, on już znalazł sobie
dziewczynę".
Pięć minut później dostałam maila z 20 różnymi zdjęciami Adama z jakąś
białowłosą. Na każdym się całowali.
Pod zdjęciami był jeszcze dopisek:
"Uważam, że powinnaś wiedzieć, Wasza Danielle"
Uśmiechnęłam się. Pomimo takiej odległości, braku kontaktu,
kolorowowłosa pomogła mi.
Adam to dupek. A mimo to, oddałam mu swoje serce.
Siedziałam na ławce w parku i łkałam, starając się być jak najciszej.
- Izzy?- spytał ktoś.- Ty płaczesz?
Uniosłam zapłakane oczy i spojrzałam na Shelly'ego, który stał i
wpatrywał się we mnie czule, a jednocześnie smutno.
- Ta-akk..- powiedziałam przez narastający płacz i łzy.
- Przez kogo?- zapytał, siadając obok mnie na ławce i położył
ostrożnie swoją dłoń na moim ramieniu. Spojrzałam na nią, ale jej nie
strąciłam.
- Przez Adama.- wyjaśniłam.
- Tego rudego?
- Tak.
- Chodź tu do mnie.- objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.-
Nie oczekuję, że mi wybaczysz, że do mnie wrócisz, ale chcę, byś wiedziała, że
nigdy nie przestałem cię kochać.
- To po co to zerwanie?- nic już nie rozumiałam.
- Z obawy.- powiedział.
- Przed czym?- dociekałam.
- Przed utratą ciebie. Wolałem z tobą zerwać, zanim się zaangażuję,
niż patrzeć, jak inni będą cię podrywać, kiedy będę w trasie.
- Ee...- niezbyt inteligentny odgłos? Jest!
- Ale niestety, zanim zdążyłam z tobą zerwać, zakochałem się w tobie
bez pamięci.
- Zakochałeś się we mnie?- spytałam, rozczulona.
- Mhmm...- odrzekł.
- Ja też nigdy nie przestałam cię kochać.- powiedziałam z opuszczona głową
po kilku minutach milczenia.
- Naprawdę?- ze zdziwieniem zapytał.
- Tak, wiesz, byłam w tobie zakochana od początku.- zbliżył się do
mnie i pocałował mnie delikatnie. Oddałam pocałunek z czułością i wtuliłam się
w niego.
Z uśmiechem wpatrywałam się w drzewo sandałowe, rosnące naprzeciw
ławki, na której siedzieliśmy.
*perspektywa Erica*
Dlaczego nie mogłem znaleźć sobie miłości? Nawet Laura i Vanessa ją
znalazły, a ja nie mogłem.
Spacerowałem po promenadzie bez celu, wpatrując się w zachodzące słońce.
Rozglądałem się, jakby dane mi było tutaj kogoś znaleźć.
Nagle na kogoś wpadłem.
- Przepraszam.- podałem dłoń jakiemuś chłopakowi. Złapał ją i wstał.
- Nic się nie dzieje.- uśmiechnął się.- Jestem Jaymi.- rzekł i
przywitał się. Ciemne włosy miał ułożone starannie, a ubranie świadczyło o tym,
że zna się na modzie.
Wpatrywałem się w niego.
- A ty?- uniósł brew.
- Co ja?- spytałem zdezorientowany.
- Jak masz na imię?- zaśmiał się.
- Aa.. Eric.- wyszczerzyłem się.- Mam takie pytanie, nie obraź się
proszę... Ale.. Jesteś gejem?
- Tak.- rzekł rzeczowo.
- Mówisz poważnie?- postanowiłem go sprawdzić.
- Tak.
- Co to to za apaszka?- wskazałem na materiał, zawieszony na swojej
szyi.
- To jest Coco Channel Vibo 3 z kolekcji wiosennej z zeszłego roku.-
popatrzył na mnie i dodał:- Mówiłem, jestem gejem.
- Cóż, w takim razie czuję, że czeka nas świetlana przyszłość, Jaymi.-
wyparowałem.
- Popieram.- uśmiechnął się, a ja odwzajemniłem jego gest.
Poszliśmy dalej w kierunku mola.
*perspektywa Laury*
Obudziłam się rano i niemal od razu zrobiło mi się niedobrze.
Szybko pobiegłam do toalety i wypuściłam z siebie wszystko to, co
zalegało mi w żołądku. Ross stał w drzwiach i z niepokojem wpatrywał się we
mnie, podczas gdy ja wydawałam z siebie dziwne odgłosy.
Po serii wymiotów umyłam porządnie dwa razy zęby, wypłukałam jamę
ustną płynem i poszłam się ubrać.
Ross wrócił do domu i tego dnia mieliśmy się już nie zobaczyć, gdyż
chłopak z resztą rodziny musiał jechać do dziadków w Colorado.
Założyłam wygodną i zwiewną błękitną sukienkę, a do tego sandałki i
wzięłam z szafki torebkę z kluczami, a z komody nocnej zabrałam telefon i
portfel.
Zeszłam na dół i przywitałam się z Elize.
Odkąd jestem w ciąży moja dieta wygląda inaczej. Gosposia dołożyła
wszelkich starań, abym spożywała jak najzdrowsze produkty.
Tego dnia zrobiła mu omlety z owocami i jogurtem naturalnym. Powoli
dziobałam widelcem jedzenie, ale już po kilku kęsach miałam dość i straciłam
apetyt.
W końcu odeszłam od blatu kuchennego, dziękując Elize za śniadanie,
pożegnałam się z nią i wyszłam z domu. Ciepłe powietrze i promienie słońca
owiały moją twarz. Stałam tak chwilę, po czym ze spokojem skierowałam się na
Bulvard Center, mojej ulubionej galerii. Postanowiłam przejść skrótem, gdyż
wydawało mi się, że to 15 minut drogi mniej na pewno wyjdzie mi na dobre.
Zaułek był dość ciemny, ale nie było źle. Szybkim krokiem przeszłam przez niego
i od razu skręciłam na Bulvard Street.
Po kilku godzinach spaceru, zakupów i wybierania rzeczy do pokoju
dziecka wyczerpana zadzwoniłam po Lucasa, jednego z dwóch kierowców taty. Po
tych wizjach postanowiłam trzymać się od Davida jak najdalej. Ale Lucas nie
odbierał, a David i tak miał dziś wolne. Taty nie było, a Van pewnie była z
Rikerem u tych jego dziadków.
Zdecydowałam się znów iść skrótem. Tym razem jednak było tam już
kompletnie ciemno. Nie zraziło mnie to.
Mimo, iż potykałam się o własne nogi, szłam dzielnie, będąc coraz
bliżej wyjścia z uliczki.
Nagle coś pchnęło mnie w brzuch, a na dłoniach poczułam coś mokrego.
Ból, jaki odczułam poniżej klatki piersiowej był nie do opisania. Bezwładnie
opadłam na ziemię, a jakieś nogi kopały moje ciało coraz mocniej. Po kilku
minutach ciemność była już nieprzenikniona, a ja nie czułam nic, prócz
wszechogarniającego mnie bólu w skroniach i brzuchu. Nie byłam w stanie
poruszyć się, czy krzyczeć.
*perspektywa Izzy*
Spacerkiem wracałam z Georgem do domu. Przechodziliśmy obok jakiejś
obskurnej uliczki. Nagle usłyszałam jęk i ujrzałam jakiś nikły cień na ziemi.
Pociągnęłam chłopaka w zaułek i stanęłam oniemiała nad ciałem.
- Laura!- krzyknął Shelly pierwszy. Szybko wybrał numer alarmowy i
zdał krótkie sprawozdanie, a już po kilku minutach karetka zjawiła się na
miejscu. Bez wyjaśnień wskoczyliśmy do niej wraz z Laurą i szybko pojechaliśmy
do szpitala. Całą drogę trzymałam dziewczynę za rękę, podczas, gdy ona traciła
krew i zaczęła majaczyć.
Gdy dotarliśmy do budynku, szybko zawieziono brunetkę na OIOM, a nam
pozostało tylko czekać.
*KILKA GODZIN PÓŹNIEJ*
*perspektywa Rossa*
- Gdzie ona jest?- zapytałem bez powitania.
- Na sali operacyjnej.- wyjaśnił mi George.
Wiedziałem, że nic nie wskóram, więc usiadłem na krześle obok
przyjaciela i schowałem twarz w dłoniach.
Po dwóch godzinach wreszcie przyszedł lekarz.
- Który z was to Ross Lynch?- spytał.
- Ja, doktorze.- rzekłem.
- Proszę za mną.- gestem dłoni powiedział mi, że mam iść za nim.
Już w gabinecie powiedział:
- Nie będę owijał z bawełnę. Panna Laura czuje się dobrze, rana nie
była bardzo groźna,- odetchnąłem z ulgą, ale konował pośpiesznie kontynuował:-
ale dziecko...
- Dziecko, co?- spytałem zdenerwowany.
- Dziecko nie przeżyło.- dokończył ze smutkiem.
Nie wiedzieć czemu poczułem się jakoś... Lepiej. Laura nie będzie
musiała się martwić o szkołę, o nic. Choć nie znaczy to, że teraz ją zostawię.
Oczywiście, będę przy niej cały czas.
- Czy mógłbym jej to powiedzieć ja?- spytałem cicho.
- Ależ oczywiście.- uśmiechnął się blado.- Jest w sali 267.
- Dziękuję.- powiedziałem uprzejmie i wyszedłem z gabinetu.
Skierowałem się prosto do sali Laury.
*perspektywa Laury*
Głowa lekko mnie bolała, ale zawroty ustępowały. Nieświadomie
przejechałam ręką po brzuchu, ale nic tam nie było, żadnego wybrzuszenia. Nic.
- Przykro mi.- rzekła Amelia, siedząca w rogu na krześle.
- Nic się nie dzieje.- uśmiechnęłam się lekko przez kilka pojedynczych
łez.- Może wszystko wróci do normy.- po chwili rozpłakałam się na dobre.
Nagle drzwi otworzyły się, a w nich stanął Ross.
- Już wiesz?- spytał z troską, podchodząc bliżej i głaszcząc mnie po
policzku.
Pokiwałam głową i ze smutkiem stwierdziłam, że nic nie wróci do normy.
Blondyn przytulił mnie i pocałował czule w usta.
- Będzie dobrze.
- Może masz rację.- powiedziałam, gdy łzy przestały napływać mi do
oczu.
- Na pewno.- otulił mnie i zasnęłam w jego objęciach.
------------------------
- Wiesz, że muszę już odejść, prawda?- spytała łagodnie Amelia.
- Wiem, ale tego nie chcę.- powiedziałam ze smutkiem.
- Trudno mi się z tobą żegnać tak po prostu. Ale moja misja została
zakończona.
- Będę za tobą tęsknić.- powiedziałam i choć wiedziałam, że żegna się
ze mną w wizji, podbiegłam do niej i ją objęłam.
- Ja za tobą też. To był piękny sen. Pełen wzlotów i upadków.-
rozmarzyła się.
- Co?- spytałam, nic nie rozumiejąc.
- Muszę iść.- zwróciła głowę w stronę blasku, wydobywającego się z
chmurki nad nami. Jeszcze raz popatrzyła na mnie.- Masz szansę, by twoje życie
potoczyło się inaczej. Ten sen był tylko pokazem jednej z dróg. Nie popełniaj
tych błędów, które już popełniłaś.- rzekła i zaczęła się unosić coraz wyżej.
- Jaki sen?- spytałam, a dziewczynka tylko odwróciła się i odparła
tylko:
- Pamiętaj, nie popełniaj już tych błędów.
I zniknęła.
Zamrugałam i nagle wszystko pociemniało. Rozglądałam się wszędzie, ale
nic nie widziałam.
- Budzi się!- powiedział ktoś głośno.
Gwar ustał, a ja otworzyłam oczy, przyzwyczajając się do światła.
Byłam w innej sali, a Ross nie leżał obok mnie, tylko przyglądał mi
się badawczo, a jednocześnie z jakimś bólem, którego dotąd nie widziałam w tych
tęczówkach.
Siedem osób stało nad moim łóżkiem i wpatrywało się we mnie.
- Co?- spytałam niepewna, co się dzieje.
- Ona mówi, żyje, ona się obudziła!- krzyknęła Vanessa.
Nagle do sali wparował lekarz, lecz inny od tego, który mnie prowadzi.
- Panno Marano, jak się pani czuje?- zagadnął mnie.
- Dobrze, już nie boli mnie brzuch, a jak widzę, siniaków nie ma.
Wciąż jednak nie mogę się pogodzić z utratą dziecka.- delikatnie załamał mi się
głos, a wszyscy zebrani wybałuszyli oczy.
- Jakie dziecko?- zapytała zdenerwowana Van.
- Noo.. To, z którym byłam w ciąży po gwałcie.- wyjaśniłam, a ich oczy
przypominały spodki.
- Jaki gwałt?- spytał Ross słabym głosem.
- Przecież... Czekajcie, o co tu chodzi?- moje pytanie zawisło w
powietrzu. W końcu Rydel zabrała głos.
- Laura... Kiedy wróciłaś z Broadway'u, przyjechałaś do nas i od razu
poszłaś do pokoju Rossa. Kiedy zastałaś go w tym stanie, wybiegłaś z pokoju. I
wtedy spadłaś ze schodów. Rozbiłaś sobie głowę. I od tego czasu byłaś w
śpiączce.- powoli przedstawiała kolejne wydarzenia, a ja analizowałam każde jej
słowo.
Amelia mówiła, że mam szansę być inna, mam szansę nie popełnić błędów,
które popełniłam w tym śnie...
----------------------
Siedzieliśmy w moim ogrodzie, na trawie.
- Tak cię przepraszam za to wszystko.- rzekł ze skruchą chłopak.- To
wszystko przeze mnie.
Schylił głowę i schował twarz w dłoniach.
- Gdybym cię nie zostawiła, nic by się nie stalo.- już chciałam
pogłaskać go po włosach, ale się powstrzymałam. Nie jesteśmy przecież parą.
- Co to za gadka była o ciąży?- zmienił temat.
- Kiedy byłam w śpiączce, miałam zakręcony sen.- uśmiechnęłam się
lekko.
- A ja w nim byłem?- spytał z błyskiem w oku.
- Taak. I to dużo ciebie. Głównie...- zacięłam się i przełknęłam
głośno ślinę.- My.
- My?- uniósł brew zawadiacko.
- Tak, my.- przytaknęłam.
Przybliżył się do mnie.
- A teraz jest miejsce na "my"?- poczułam jego oddech na
swej twarzy.
- Jeśli tylko tego chcesz.- rzekłam i już prawie zetknęliśmy się
ustami, gdy nagle z werandy zawołała Vanessa:
- Laura! Ktoś do ciebie i Rossa!
Ze smutkiem spojrzałam na blondyna, ale chłopak już wstał i wyciągnął
dłoń, by pomóc mi.
Powolnym krokiem weszliśmy do salonu. Na sofie siedziała jacyś kobieta
i mężczyzna.
Ona siedziała, a on wstał.
- Laura Marano i Ross Lynch to wy, tak?- spytał dla pewności.
- Tak.- odparliśmy chórem.
- Mamy dla was pewną propozycję...
Z czasem, kiedy opowiadał nam o tym, coraz bardziej zgadzałam się na
to. Ross po prostu patrzył i słuchał ze skupieniem.
Nieświadomie trzymaliśmy się za dłonie, które splatały się w jedność,
jak w moim śnie.
Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Szybko ją starłam i skupiłam
się na ofercie mężczyzny i kobiety.
-----------------------
Nawet nie wiecie, jak popłakałam się przy tej końcówce...
Ale mam nowinę ^^
Oficjalnie potwierdzam: będę Was męczyć kolejny sezon!!!
Nie mam pojęcia, czy zaskoczyło Was zakończenie, czy nie, ale
podzielcie się ze mną swoimi wrażeniami o tym rozdziale :D
Jest długi, tak jak obiecałam i jest to zakończenie pierwszego sezonu
:(
Od dnia dzisiejszego robię sobie miesięczną przerwę na ogarnięcie,
przygotowanie i opracowanie sezonu drugiego oraz przygotowania nowych bohaterów
i tak dalej, i tak dalej..
Dziękuję wszystkim, którzy tu są, czytają moje wypociny i są gotowi
stracić te dwie minuty, by skomentować rozdziały...
Wszystkim, którzy kiedykolwiek czytali choć kilka słów, dziękuję, bo
to Wy jesteście moją opoką ;)
Do zobaczenia wkrótce!
Kocham :*
Umcia umcia... No dobra... TEGO SIĘ NIE SPODZIEWAŁAM!! :3 Nie no... umiesz czasem zaskoczyć ludzi, rozdział genialny i daj już następny sezon!! :3
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie wszystkim ! Dziwczyno, piszesz zajebiście !
OdpowiedzUsuńTylko tak mg to określić ;)
Jebany blogger -_- napisałam taki zajebisty komentarz i się nie dodał! :<
OdpowiedzUsuńW każdym bądź razie.. chciałam ci powiedzieć, że kompletnie mnie zaskoczyłaś. Wszystko było snem.. nie spodziewałam się tego. A ja chciałam, żeby Ross i Lau mieli córeczkę.. Veronicę ;___;
A po drugie, jako jedyna (prawie -.-) zrobiłaś Kellington.. nie Rydellington, która jest na każdym blogu. Już cię miałam za to uścisnąć, a tu buum.. koniec snu ;___;
Życzę ci duużo weny! Czekam na kolejny sezon <3
Jejku ♥
OdpowiedzUsuńTen rozdział był fantastyczny... Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Naprawdę piszesz świetnie i czekam na następny sezon :) <3
OdpowiedzUsuńBoziuuuu! To było genialne... :D Po prostu już nie mogę się doczekać, co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńI życzę mnóstwa dobrych pomysłów do drugiego sezonu :D
<3
Spoko! Dawaj next:)
OdpowiedzUsuńWow! Też się nie spodziewałam, że to sen. Czekam na drugi sezon i zapraszam do mnie: http://my-diary-rllm.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńWow super rozdział:)
OdpowiedzUsuńMyślałam ,że cię zabije normalnie. Dlaczego? Bo dziecko mogło mieć moje imię. Następnie Lau poroniła i pomyślałam ,że gorzej być nie może. Ale kiedy przeczytałam do końca to byłam zła i prawie się na końcówce popłakałam... Dlaczego zła? Tak pięknie i bosko i realistycznie opisywałaś ten sen ,że byłam zła ,że to tylko sen. Ale całkiem dobrze pomyślałaś o tym. Po prostu ten rozdział jest zajebisty. Mówię Ci... Lepszego bloga nie ma :) Naprawdę nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji ,ale wiedz ,że jesteś genialna :)
OdpowiedzUsuńKocham Twojego bloga! Rozdział cudny i nie zamęczysz nas 2 sezonem,tylko zachwycisz! Nie mam nic więcej do powiedzenia,wybacz,że taki krótki kom;)
OdpowiedzUsuńHmmm... Od czego by tu zacząć...
OdpowiedzUsuńMoże od początku.
To mój pierwszy komentarz na twoim blogu, więc moją skromną osobę widzisz tu pierwszy raz. To nie jest tak, że na twojego bloga trafiłam dopiero teraz, o nie. Znałam go już wcześniej i kiedy już zabierałam się za czytanie, to uderzyła mnie notka, w której napisałaś, że główny bohater nie będzie się nazywał Ross i będzie inaczej wyglądał. Mnie, jako zagorzałą fankę Raury zasmuciło to i postanowiłam, że bloga czytać nie będę. (Co było bardzo niegrzeczne z mojej strony, bo nie powinnam skreślać twojego bloga tylko dlatego, że inaczej to sobie wyobraziłaś. Przepraszam.)
Ale wracając: Ponownie trafiłam na twojego bloga i zaczęłam czytać ten rozdział. I zauważyłam, że o radości! jest Ross!
Kiedy już się w tym upewniłam zaczęłam czytać twoje opowiadanie.
Mam wiele ulubionych blogów. Znam wiele świetnych bloggerek, które są moją inspiracją i je podziwiam. Ale ich styl pisania jest podobny (ale to nie źle).
A to co ty tu piszesz jest zupełnie inne. Bohaterowie niby ci sami, tematyka ta sama, jednak twój blog jest wyjątkowy. Przede wszystkim podoba mi się, że pozwalasz nam poznać bohatera. Te bogate opisy uczuć Lau wywarły na mnie duże wrażenie jak i to, że zmuszasz czytelnika do głębszych przemyśleń. Można powiedzieć, że twoje rozdziały mają "drugie dno".
Napisałaś, że uwielbiasz pisać. Widać to bardzo wyraźnie. Gdyby pisanie nie sprawiało ci radości, gdybyś nie miała "artystycznej duszy" rozdziały nie wychodziły by takie wspaniałe. Widzę też, że dużą wagę przywiązujesz do muzyki. I bardzo dobrze. Bohaterzy też muszą mieć jakieś pasje.
Widzę, że zaczęłaś pisać z różnych perspektyw. Nie przeszkadza mi to, ale szczerze mówiąc wolałam kiedy to był pamiętnik Laury. Te jej początkowe wpisy, kiedy była zła i wyżalała się zawsze mnie intrygowały. Moim zdaniem te opisy uczuć, kiedy ją poznawaliśmy były lepsze. Ale, oczywiście jeśli wolisz pisać z różnych perspektyw to przeszkodzi to bynajmniej w dalszym czytaniu :)
Podoba mi się też, że w związku naszych bohaterów nie jest ciągle rózowo, tak jak w prawdziwym życiu zdarzają się zakręty. I my, czytelnicy zawsze wyczekujemy tych scen. Opisujesz je ładnie.... tylko jak dla mnie zabrakło tego czegoś. Ale w tym rozdziale moim zdaniem pojawiła się iskra, ja poczułam jakbym tam była, jakbym czuła to co oni. I mam nadzieję, że tak będzie dalej ;)
Wow, palnęłam już całkiem długi monolog, ale uważam, że skoro tyle pracy wkładasz w swoje rozdziały, to jesteśmy ci coś winni.
Cóż mogę jeszcze dodać?
Napiszę jeszcze tylko jedno:
Jeśli pisanie ciągle sprawia ci radość, to rób to co kochasz.
Uszczęśliwiaj innych.
Uszczęśliwiaj SIEBIE...
tak mi się zdaje, że już czytałam ten rozdział na twoim blogu.. tak urywkami xD zajebisty jest :3
OdpowiedzUsuńej, ale czekaj, bo nie ogarniam ;-; to teraz Shelly i Izzy są razem czy nie? ._. to moja ulubiona parka była ;c no i Rydellington xd ja pierdole, namieszałaś mi noo -.-
i chce żebyś wiedziała, że poświęcam się dla tego bloga i zakładu, bo przez niego na pewno obleje ten dzisiejszy test z matmy. ;-; xd