niedziela, 6 października 2013

Rozdział dwudziesty czwarty



Kocham cię i nienawidzę. Jak to możliwe?- zapytasz. Nie wiem, jak to możliwe. Czuję, że tak jest. I cierpię.
Z perspektywy upływu czasu widzę, że nie wszystkie moje czyny były zgodne z przekonaniami. No wiem, jestem inna. Ale wszystko ostatnio mnie przytłacza. Rok szkolny mija, oceny spadają mi z nieba, ale moje życie jest w zawieszeniu. Życie niby jest takie barwne i w ogóle, ale ja nawet czerni nie widzę. Szarość. Wszędzie szarość.
Ale dlaczego znów to robię? Od ponad czterech tygodni nic nie pisałam, bo byłam wypompowana fizycznie i psychicznie, by zdobyć się na wyżalenie i zapłakanie całego pamiętnika. Ale jakaż to okazja, że wielmożna Laura wreszcie odważyła się zapisać choć trochę swych refleksji? Nie mam do kogo się zwrócić. Nie mam do kogo iść, by wypłakać się mu na ramieniu. Wszyscy dookoła mnie to zdrajcy. "Każdy przyjaciel, to tylko kolejny wróg, który jeszcze się nie ujawnił.", powiedział ktoś mądry, a kogo nazwiska nie pamiętam. Nieważne, miał rację. A ja, ślepa i zamroczona nie chciałam zobaczyć prawdy takiej, jaką była naprawdę.
I znowu to samo... Wciągam Cię w coś, z czego sama nie umiem się wyplątać. Zacznę może od początku, zanim pogubisz się, jak wśród mitów greckich...
- Będzie dobrze.- pogładziła mnie po włosach Vanessa.
- A co, jeśli nie?- zapytałam, nadal leżąc w niewygodnej pozycji na podłodze w łazience. Kafelki były lodowate i wyjątkowo nieprzyjemne w dotyku. Wciąż łkając, podniosłam wzrok i spojrzałam prosto w oczy zatroskanej brunetki.- Co jeśli będzie tylko gorzej? Może to dlatego tak wiele przeczuć mnie męczyło...
- Ale sama wiesz, że miłość jest bolesna, że musi być gorzej, aby było lepiej. Czyż nie tak?- spojrzała na mnie z wyrzutem. Dobrze wiedziała, co mówi, jej przecież też nie bardzo układało się z Rikerem. Ciągle się kłocili. Nadal się kłócą.- Zobaczysz, ten wyjazd do Paryża dobrze ci zrobi.- uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła dłoń. Chwyciłam ją i powoli wstałam. Od chłodu podłogi nogi zdrętwiały mi, ale czułam, że znów wraca do nich siła. Bez słowa wróciłam do jadalni i zabrałam plecak. Nie zważając na podenerwowanego Rossa, nie kontaktując z nikim, po prostu wyszłam. Spojrzałam jeszcze na zegarek naścienny. 8:36. Zdążę na drugą lekcję, jeśli się pospieszę, pomyślałam.
Lekcje minęły mi błyskawicznie. Nie odzywałam się do nikogo. Bezszelestnie przenikałam z jednej klasy do drugiej. Nie jestem pewna, czemu. Po prostu nie miałam siły na głupie pytania, a tym bardziej na odpowiadanie na nie. Nie jestem bezczelna, więc nie potrafiłabym odmówić, a co za tym idzie, musiałabym odpowiedzieć.
Ross łaził za mną, nie spuszczał mnie z oka nawet na minutę. Cały czas patrolował moje ruchy i ruchy innych. Nie powiem, było to wspaniałomyślne z jego strony, ale też odrobinę irytujące.
Wielkimi krokami zbliżał się dzień wyjazdu, a właściwie już nadszedł. Wszyscy przygotowaliśmy się dzień wcześniej, by nie latać za swoimi rzeczami, a spokojnie wyjechać.
Lot był o 14, ale my przyjechaliśmy na lotnisko o 12, by na pewno się nie spóźnić. Było nas dziesięcioro. Przeszliśmy przez odprawę i już po kilkunastu minutach wygodnie siedzieliśmy w samolocie, czekając na odlot.
Byłam okropnie znużona, nim się obejrzałam, byłam już w błogim śnie.
- Uwaga, uwaga. Prosimy ponownie zapiąć pasy, gdyż zbliżamy się do lądowiska.- głos stewardessy obudził mnie. Niewidzącymi oczyma ogarnęłam widok przed sobą. Przetarłam je i rozglądnęłam się dookoła.
Nie muszę Ci chyba opowiadać, co było dalej, bo chyba bym Cię zanudziła. Oczywiście, wysiedliśmy z samolotu, ruszyliśmy po odbiór walizek, pojechaliśmy do hotelu.
Ale mam wielką ochotę podzielić się z tobą zachwytem na pięknem, jakie w sobie kryje Paryż!
Po wyjściu z lotniska, poczułam cudowny zapach. Przy drzwiach stał wózek z bagietkami. Ale to nie to rzuciło mi się w oczy. Objęłam spojrzeniem krajobraz i poczułam, że brak mi powietrza. Na przeciw mnie stał najprawdziwszy na świecie Luwr! Myślałam, że zejdę, jednak w porę Ross mnie chwycił. Wsiedliśmy do wielkiej taksówki i ruszyliśmy. Mijałam wiele pięknych miejsc, ale to właśnie jedno urzekło mnie najbardziej. Nasz hotel i restauracja znajdowały się dokładnie vis-a-vis wieży Eiffla!
Zbliżał się wieczór, zmęczeni podróżą i krótkim zwiedzaniem, położyliśmy się spać, gdyż w Paryżu wybijała 22.
Ranek nie zapowiadał się ciekawie, mimo, iż to był dzień moich urodzin.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie.- obudził mnie lekkim pocałunkiem blondyn.
- Hej.- oddałam buziaka, leniwie rozciągając się w łóżku, oczywiście, nie spaliśmy razem. Mieliśmy razem pokój, ale osobne łóżka, więc bez takich.
Odzyskałam myślenie i znów powróciły dziwne przeczucia.
Ross spojrzał na mnie jakoś przeszywająco.
- Co?- spytałam, bojąc się, że coś ze mną nie tak.
- Nic, jesteś taka śliczna, kiedy się budzisz.- zamruczał.- Dzisiejszy dzień spędzisz z dziewczynami. - Poplotkujecie o mnie, o tym, jaki to jestem cudowny i w ogóle, pójdziecie na zakupy, czy co tam, chcecie. To twój dzień.
- A przepraszam, co ty będziesz robił?- zapytałam, po czym skrzywiłam się ironicznie.
- Jaa... Będę kupował nowe instrumenty..- zaczął wykręcać się niezgrabnie.
- Masz ich przecież mnóstwo.- zauważyłam.
- Nie twój interes.- powiedział, ustępując, potem wstał i bezceremonialnie wyszedł z pokoju.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale najwidoczniej miał swoje powody, więc postanowiłam nie naciskać.
Dzień był wyjątkowo odjechany. Razem z Van, Iz i Delly szalałyśmy na maxa. Co chwilę robiłyśmy zdjęcia, który zaraz potem lądowały na moim Instagramie. Najpierw poszłyśmy do Luwru. Najpiękniejsze zbiory sztuki, jakie kiedykolwiek moje oczy widziały. Najbardziej spodobał mi się obraz pod tytułem: "Miłość Heleny i Parysa". Ma głębię, jakiej nie mają nawet dzieła Jana Matejki. Jacques'-Louis David wie, co to dobry dobór kolorów. Skomponowany przez niego zestaw jest najlepszym odpowiednikiem kultury Greków, którą osobiście podziwiam i sądzę, że mitologia jest jedną z tych splątanych historii, które są wyrafinowane i jednocześnie w jakiś sposób kolokwialne.
Po przygodzie w muzeum wybrałyśmy się do paryskiego Pasażu Gustu, gdzie wynalazłam mnóstwo różnorodnych ubrań.
Następnie ruszyłyśmy do "Le Chateaubriand", najpiękniejszej i zarazem najlepszej restauracji w całym Paryżu. Zamówiłyśmy jagnięcinę z miętą i Creme Bruelle, oba te dania były niezwykle smaczne.
Dochodziła 16.
- Hej, a może wrócimy do hotelu i przebierzemy się, co?- spytała podniecona Rydel, ciągle spoglądając na zegarek. Już prawie zapomniałam, że Ross dziwnie się zachowywał, a blondynka poczęła odprawiać podobne przedstawienie.
Objęłam ją ciężkim spojrzeniem i przytaknęłam.
Tak, więc wróciłyśmy do hotelowych pokoi i przebrałyśmy się.
Ja dobrałam delikatny zestaw, w postaci błękitnej sukienki do kolana i skórzanej, onitowanej kamizelki. Do tego klucz i serce na szyi i botki od Laboutina, które wysłała mi Day. Były takie śliczne!
Tajemnicze spojrzenia, wymienianie się cukrowych uśmiechów. Coś tu nie grało. Zachowałam jednak spokój i po prostu czekałam na to, co nadejdzie.
Jechałyśmy, a właściwie szłyśmy w stronę restauracji, niedaleko wieży Eiffla. Niczego nie spodziewając się, wlokłam się za nimi.
Otworzyły drzwi i z wielkimi bananami na twarzy wprowadziły mnie do środka.
- NIESPODZIANKA!- krzyknęła grupa. Zaczęli śpiewać "Sto lat" i wjechał na salę ogromny mikrofon, a raczej tort w tym kształcie.
Poczułam ucisk z żołądku. To dla mnie! Ja sobie przecież nie zasłużyłam! Łzy same napłynęły mi do oczu. To było takie cudowne z ich strony. Poczułam się, po raz pierwszy od dawna, jak księżniczka. Czułam też, że makijaż powoli spływa mi z twarzy, więc pognałam do łazienki. Szybko ogarnęłam się i wróciłam na salę, która wyglądała tak pięknie! Cała w beżu i błekicie, które tak wspaniale ze sobą kontemplowały. Na środku stała miniatura wieży Eiffla, która strasznie mi się spodobała. Scena była rozłożona, a na niej stała Rydel wśród instrumentów. Przygotowywała właśnie mikrofon, podniosła wzrok i uśmiechnęła się do mnie ciepło. Nie wiedziałam, ani też nie rozumiałam, o co jej chodzi. Reszta grupy również wyszła na podwyższenie i zaczęła się podłączać do głośników. Oglądałam to przedstawienie z zaciekawieniem. Nagle wszyscy zwrócili się w ich stronę i nastała cisza.
- Hej, Lau! To dla ciebie!- powiedziała Delly i zaczęła grać piękna melodia.
I wake up and my hair's a mess
And I'm too lazy to get, to get dressed,
yeah
I love the way you love me
'cause you love me like that
I love the way you love me
'cause you love me like that

I never took my driving test
So every day you take me, take
me to class, yeah
I love the way you love me
'cause you love me like that
I love the way you love me
'cause you love me like that

I'm a primadonna, somehow you still wanna
Gimme everything I want, yeah
I might be a diva, gimme what I need, uh
We can party all night long

I love the way you,
love the way you love me, yeah
(I love the way you love me,
love the way you love me)
I love the way you,
love the way you love me, yeah
(I love the way you love me,
love the way you love me)

Blah blah blah blah blah blah
I don't have to say nothing, de nada, uh
I love the way you love me
'cause you love me like that
I love the way you love me
'cause you love me like that

I ate all the candy in your piñata
You don't even like the way I say ba-na-na
I love the way you love me
'cause you love me like that
I love the way you love me
'cause you love me like that

I'm a primadonna, somehow you still wanna
Gimme everything I want, yeah
I might be a diva, gimme what I need, uh
We can party all night long

I love the way you, love
the way you love me, yeah
(I love the way you love me,
love the way you love me)
I love the way you, love
the way you love me, yeah
(I love the way you love me,
love the way you love me)

You love me even when I call you up
Middle of the night just to wake you up
Nothin' on my mind but how
we're so in love, yeah

I love the way you, love
the way you love me, yeah
(I love the way you love me,
love the way you love me)
I love the way you,
love the way you love me, yeah
(I love the way you love me,
love the way you love me)

(Na na na na na na) I love
the way you love me
(Na na na na na na) I said I love
the way you love me
(Na na na na na na) I love
the way you love me
(Na na na na na na) I said I love
 the way you love me*

Myślałam, że znów się poryczę. Ta piosenka była taka świetna. Po raz pierwszy słyszałam Rydel w takim wydaniu!
Impreza trwała w najlepsze, gdy nagle ktoś podszedł mnie od tyłu.
- Kto jest najlepszą dziewczyną na świecie?- zapytał, zasłaniając mi oczy.
- Ja.- powiedziałam z sarkastycznym uśmiechem. Zdjęłam delikatnie dłonie z oczu i zawirowałam tak, aby spojrzeć w oczy chłopakowi. Widziałam w nich tyle miłości, że aż serce mi rosło.
- Taki malutki drobiazg urodzinowy.- szepnął mi do ucha i podał pudełeczko owinięte różowo-złotym papierem.
- Ross!- zganiłam go.- Nie musiałeś!
- Ale chciałem.- odparł.
Rozerwałam delikatnie papier i otworzyłam pudełko. W środku był piękny naszyjnik! Złoty z wygrawerowanym "Laura, I Love You". Był tak cudowny, że rzuciłam się w ramiona blondyna i pocałowałam go prosto w usta. Od razu zawiesiłam łańcuszek na szyi. Cmoknęłam chłopaka jeszcze raz w policzek i poszłam podziękować reszcie za tą wspaniałą niespodziankę.
- Delly! Ta impreza jest świetna! Dziękuję ci!- przytuliłam rozpromienioną przyjaciółkę.
- Nie ma za co.- nagle uśmiech zniknął. Obejrzałam się za siebie, a tam stał Ell z grobową miną. Coś było nie tak, a ja nie miałam wątpliwości, że zaraz moja dobra natura będzie próbowała to rozszyfrować. Chciałam się jej oprzeć, ale była silniejsza.
- O co chodzi? Pokłóciłaś się z Ellem?- spytałam dociekliwie.
- Zdradził mnie.- ta odpowiedź zamurowała mnie.
- Jjjak to?- wybałuszyłam oczy.
- Normalnie. Pamiętasz, jak zachowywał się jakoś dziwnie?- zapytała ze smutkiem.
- Tak.- odparłam, kiwając głową.
- Kilka godzin później poszłam do niego, a tam on siedział z nią. Nazywa się Kelly Voosen.- odpowiedziała, a jej oczy zaszły mgłą.- Rozstaliśmy się we względnym pokoju, ale wciąż mam do niego żal.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
- Nie chciałam cię obarczać swoimi problemami. I tak bardzo nam wszystkim pomogłaś.- wzruszyła ramionami.
- Ooj, nie martw się, na pewno będzie ci lepiej bez niego.- próbowałam ją pocieszyć.- Idź do Van, ja muszę na chwilę wyjść.
Skinęła głową i odeszła. Nagle telefon mi zadzwonił. Dostałam SMS-a. To jego treść:"Wyjdź na górę, mam dla ciebie coś specjalnego. Pokój 2F". Wiadomość była od Rossa. Uśmiechnęłam się i rozmyślając, co też blondyn ma jeszcze dla mnie, wyszłam powoli po schodach. Podeszłam do drzwi z numerem z SMS-a. Chwyciłam klamkę i otworzyłam je. Ujrzałam coś, czego za żadne skarby świata nie chciałam zobaczyć. Ross stał i całował się... Z Ever! Momentalnie poczułam pieczenie w oku i natychmiast uroniłam potok łez.
- Jak.... Mogłeś?- spytałam z wyrzutem.
Najpierw poczułam ból, nieprzenikniony i mroczny, ale zaraz ustąpił miejsca złości, goryczy i furii, jakiej dotąd nigdy nie doznałam. Czerwień, jaka mnie ogarnęła wraz z gniewem miała odcień tak rażący, tak ostry, że spokojnie mógłby porazić, gdyby miał taką moc.
Nie widziałam, gdzie biegnę, po prostu chciałam uciec jak najdalej stąd, z tego miasta, najlepiej gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie.
- Laura!- krzyczał blondyn, biegnąć za mną.- Laura, poczekaj! Ja ci wszystko wyjaśnię! Lauuu...!- nagle jego krzyk przerodził się w skowyt. Pisk opon samochodu i krzyki przechodniów. Odwróciłam się i popędziłam na miejsce wypadku. Ross leżał w kałuży krwi, nienaturalnie wygięta kostka i ręka skrzywiona między łokciem, a nadgarstkiem nie wyglądały dobrze. Ktoś wybrał numer pogotowia.
- Comment est-ce arrivé? <Jak to się stało?>
- Est-ce qu'il va bien? <Nic mu nie jest?>
- Qui est-il? <Kto to?>
- Aide, sauve-moi!<Pomocy, ratujcie!>
- Appelez une ambulance!<Niech ktoś zadzwoni na pogotowie!>
Takie słowa słyszałam. Na szczęście, przez osiem lat uczyłam się francuskiego, więc doskonale rozumiałam, co mówią. Uklęknęłam przy chłopaku i sprawdziłam mu tętno. Oddychał, ale słabo. Karetka nadjechała w ciągu kilku minut. Rodzeństwo Lynch i reszta nadal nie wiedzieli, co się dzieje. Nie zamierzałam teraz zajmować się jednak czymś poza Rossem. Po chwili zorientowałam sie, że wcale nie powinnam tego robić. To znaczy pomagać mu. Przecież mnie zranił!
Wsiadłam razem z funkcjonariuszami pogotowia i razem pojechaliśmy do szpitala.
Wieczór dłużył mi się okropnie. Telefon też się urywał. Cały czas ktoś dzwonił do mnie, wysyłał wiadomości. W końcu zdenerwowałam się i go wyłączyłam. Wrzuciłam do torby, którą zabrałam, wybiegając z restauracji.
Z sali operacyjnej wyszła pielęgniarka.
- Przepraszam, wiadomo już coś?- spytałam po francusku.
- Niestety, nie mogę pani udzielić informacji.- odparła ze swoistym akcentem.
- Ale, chociaż, jak się czuje?- próbowałam wziąć ją na litość.
- Jest zmęczony, obecnie śpi.- westchnęła.- Ma złamane dwa żebra, rękę i skręconą kostkę.
- Dziękuję pani.
- Dziecko, nie możesz tu zostać.- zwróciła się do mnie.
- Ale chcę.- uniosłam wysoko brodę.
- Jeśli będziesz stawiać opór, zostaniesz wyrzucona.- już zapomniałam, jacy Francuzi mogą być drobiazgowi.
Żachnęłam się.
- Dobrze.- powiedziałam, po czym skierowałam się wyjścia.
Dopiero przy drzwiach włączyłam telefon, który aż zaciął się pod stertą wiadomości i nieodebranych połączeń.
Wykręciłam numer Vanessy.
- Halo, Laura? Nic ci nie jest? Gdzie ty, do licha, się podziewasz? Martwimy się!- zbombardowała mnie pytaniami.
- Jest dobrze, zaraz będę z powrotem.- uspokoiłam ją, lecz już łkałam.
Złapałam taksówkę, podałam kierowcy adres i po kilkunastu minutach byłam już na miejscu.
Weszłam do środka, gdzie wszyscy siedzieli i wpatrywali się w drzwi.
- Laura! Ale...- zacięła się Iz.- Gdzie jest Ross?
- W szpitalu.- odparłam beznamiętnie.- Połamany, uszkodzony, śpi.
- Ale jak to się stało?- udawanym przerażonym tonem zapytała Ever.
- Ty się do mnie nawet nie odzywaj.- syknęłam w roztargnieniu.- Potrącił go samochód, kiedy za mną biegł.
- A co się stało, że wybiegłaś?- dociekała Van.
- Zdradził mnie.- wzruszyłam ramionami.
- Wow, znosisz to lepiej, niż można by przypuszczać.- powiedziała Iz. Podeszła do mnie i przytuliła.
- Nie tak miały wyglądać moje urodziny.- westchnęłam ciężko.
- Może pojedziemy do szpitala, co?- spytała Delly.
- Masz racje, powinniśmy tak zrobić.- przytaknął Riker. Reszta również się zgodziła z blondynką.
Tak, więc, wszyscy rano pojechaliśmy do szpitala. Moje zdziwienie było tym większe, że okazało się się coś dziwnego. I okropnego. A przynajmniej tak myślałam.
- Przepraszam, kim wy jesteście?- spytał zdumiony Ross, widząc nas wszystkich gnieżdżących się w jego sali.
- Nie... Pamiętasz nas?- odparła pytaniem bliska płaczu Rydel.
- Wybaczcie, nie.- zaprzeczył chłopak.
Po kilku godzinach siedzenia u niego oprzytomnieliśmy, że za dwie godziny jest samolot. Ale przecież nie można Rossa samego zostawić w szpitalu!
Zaoferowałam, że z nim zostanę. Clayton zgodził się mi towarzyszyć.
Zdruzgotana i zmieszana wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Obok była salka i poczekalnia, a tam mały balkon.
Nagle usłyszałam głosy.
- Rydel, ona mi nie wybaczy, chyba, że zaczniemy od nowa.- powiedział Ross.
- To nie w porządku, Ross.- wyobrażałam sobie, jak kręci głową w niedowierzaniu.- Tak tylko pogorszysz sprawę.
Nie mogłam uwierzyć! On chciał mnie okłamać, bym mu wybaczyła!
Postanowiłam trochę poudawać, a potem zniszczyć go tak, jak on mnie. A przynajmniej próbował.
Następne dni były dziwne. Blondyn nadal udawał. Reszta wyjechała, tylko ja i Clay wciąż przy nim byliśmy.
Zastał wreszcie dzień, kiedy miał zostać wypisany ze szpitala.
Wróciłam do hotelu i zabrałam wszystkie rzeczy.
Samolot miał odlecieć o 17 czasu europejskiego, a była 15. Zabraliśmy się do wyjazdu.
Nagle poczułam swędzenie na szyi, więc postanowiłam podrapać się. Pod palcami miałam łańcuszek od Rossa. Zerwałam go i wrzuciłam do pudełka, łkając po cichu.
Byliśmy na drugim pietrze, a Clay załatwiał resztę.
- Ross.- zwróciłam się do chłopaka.
- Tak?- spojrzał na mnie.
Staliśmy na przeciwko siebie. Popatrzyłam mu w oczy i obiecałam sobie, że już nigdy nie uwierzę w gadki chłopaków.
- Wiesz, może gdybyś mi wyjaśnił, dlaczego jesteś palantem, to może zgodziłabym się chociaż na przyjaźń.
- O czym ty mówisz?- oburzył się.
- Jesteś pieprzonym<sorry za wyrażenie> kłamcą.- odparłam.
- Co?- zamurowało go.
- Ross, ja..- poczułam łzy, które napływały mi do oczu.- Nie kocham cię.- rzekłam, po czym wcisnęłam mu w dłoń pudełko w rozerwanym łańcuszkiem.
Po powrocie do LA już nic nie było takie same. Przedtem dookoła siebie widziałam kolory. Mnóstwo. A teraz? Nawet czerń, tak intensywna, teraz wyblakła i poszarzała. A przecież ukrywana rozpacz może sprawić, że człowiek staje się niebezpieczny. A co jeśli, ja już nigdy nie odnajdę szczęścia?
Piątek, bo wtedy wróciłam, był okropny. Z innej perspektywy, ktoś mógłby powiedzieć, że powinnam być zadowolona. Ale może opowiem Ci, o co mi chodzi.
- Hej wam.- uśmiechnęłam się lekko do zebranych na próbie.
- A co ona tu robi?- spytał ktoś.
- O co chodzi?- odpowiedziałam pytaniem.
- Nikt jej nie powiedział?
- O czym mi nie powiedział?- zaczęłam mieć dziwne przeczucia.
- Laura...- zaczęła Izzy.- Kiedy ciebie nie było, próby trwały, ale bez głównej postaci nie utrzymałoby się to. Więc zamiast ciebie, Ever teraz gra.
- Co?- nie docierało do mnie. Zostałam wyrzucona z przedstawienia.
- To, co słyszałaś.- rzekła Ever, wychodząc zza kurtyny z uśmiechem triumfu.
- Nie wierzę.- szepnęłam, a potem po prostu wyszłam.
Po lekcjach siedziałam sama w domu. Nie robiłam nic, patrzyłam na sufit.
Naglle mnie oświeciło; przecież sama mogę zrobić przedstawienie!Lepsze, niz to szkolne. I do tego zbierać z tej okazji datki dla potrzebujących!
Od razu pobiegłam do Van i jej o tym opowiedziałam. Jeszcze tego samego dnia zaczęłyśmy pisać scenariusz przedsięwzięcia. Miałam masę pomysłów.
Podzieliłam się również z tatą przemyśleniami, a Eric wspierał mnie i powiedział, że chętnie, razem z Tony'm, pomogą. Tata pozytywnie przyjął mój koncept i powiedział, że mogę wydać na całą tą imprezę tyle, ile to będzie konieczne.
W poniedziałek wywiesiłam ogłoszenia o castingu i poprosiłam panią Sparkle o listę uczniów, którzy biorą udział w przedstawieniu szkolnym, by ewentualni ci nie próbowali się zapisać do mnie. Może byłam zła, ale nie zamierzałam nikomu psuć jego planów.
I tak mijały kolejne dni.
Któregoś z nich podszedł do mnie blondyn z miną, która mówiła o tym, że musi być cholernie wściekły.
- Laura!- już miałam odejść, gdy ten mnie chwycił za rękę. Wyrwałam ją, gdyż poczułam się, jakby ktoś poraził mnie prądem.- Poczekaj. Tak  bardzo mnie nienawidzisz, że postanowiłaś zniszczyć przedstawienie, w którym gram?
- Jak to: grasz? Clay gra, ty nie.
- Clayton odszedł z przedstawienia. Ja gram, ale ty chyba chcesz je zniszczyć, co? Tak bardzo chcesz być gwiazdeczką, że postanowiłaś sama zrobić przedstawienie?- obrzucał mnie słowami, niczym pociskami z pistoletu. Ukłuło mnie gdzieś w okolicy serca, ale zignorowałam ten ból.
- Jesteś naprawdę głupi i debilny.- odparłam jego atak.- Czy nie jesteś skory zauważyć, że skoro jestem organizatorką, to raczej nie mam czasu na występ na balu?
- Nie pomyślałem.- próbował się obronić.
- No nie pomyślałeś.- powtórzyłam za nim.- Co nie zmienia faktu, że jesteś debilem.- bez ogródek wygarnęłam mu to i odeszłam, zostawiając go ze zdziwioną miną.
Tak naprawdę, to wszystko mnie bolało. Ale taka była prawda, straciłam tę resztę czułości, jaką w sobie miałam. Jestem teraz inna. Mniej... Wrażliwa. Tak, dobrze to ujęłam. Nie będę się cackać z przygłupami. Z tymi, którzy mnie skrzywdzili, policzę się. Ale teraz najważniejszy jest bal dobroczynny. Ma odbyć się 29 grudnia, a więc... W urodziny Rossa. Od razu, kiedy sobie to uświadomiłam, nabrałam ochoty na zniszczenie tego przedstawienia. Dam mu prezent, oj, dam. Uśmiech złowieszczego potwora sam wpełzł mi na usta.
Ale z dnia na dzień było mi coraz gorzej. Myślałam, że jeśli wciągnę się w wir przygotowań, serce przestanie mnie boleć. Myliłam się. Och, jakże się myliłam. Ukłucia w okolicach bijącego organu były coraz bardziej dokuczliwe. W miarę, jak zbliżał się bal, coraz częściej łkałam w ukryciu. Miałam ochotę znów zamknąć się w pokoju. Stać się dziewczyną sprzed wakacji. Ale jaki miałam z tego pożytek? I tak nadal traktowano by mnie tak, jak przedtem. Każde spojrzenie na blondyna trafiało mnie, jak pojedynczy strzał z łuku z bok. Wszystko przemawiało za tym, że nadal go kocham, co było przecież nieprawdą!
Zeszłam do pracowni, stęskniłam się za nią, tak dawno tu nie byłam. Od razu zasiadłam przed fortepianem i, nim się obejrzałam, grałam akordy, których sama nie rozpoznawałam. Poczułam, że muszę pozwolić emocjom wypłynąć, bo inaczej mogę stać się okropną.. Suką.
Do you remember I searched you out
How I climbed your city's walls?
Do you remember me as devout
How I prayed for your calls?

But stood still is what I did
Love like ours just never fixed

I stuck around
I did behave
I saved you every time
I was a fool for love
I was a fool for love
I was a fool

Then you blamed me and blocked me out
How long did you think I'd last?
Then you disappeared for weeks to pout
How many times could I pack?

But stand still is all I did
Love like ours just never fixed

Still I stuck around
I did behave
I saved you everytime
I was a fool for love
I was a fool for love
I was a fool

And If you're worried that I might've changed
Left behind all of my foolish ways
You best be looking for somebody else
Without a foolish heart, a foolish heart

But stand still is all we did
Love like ours just never fixed

I stuck around
I did behave
I saved you every time
I was a fool for love
I was a fool for love
I was a fool**

- Wow, ty naprawdę cierpisz.- ktoś szepnął, nie chcąc wyrwać mnie z melancholii.
Odwróciłam się, a tam stał Clayton.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo.- odszepnęłam i chwilę później znajdowałam się w jego ramionach, płacząc żałośnie.
- Ciii.- uspokajał mnie brunet, głaszcąc po włosach.
- Jak mam przestać kochać, skoro już nie kocham?- zadałam pytanie, które nie miało najmniejszego sensu.
- Nie masz, nie musisz, nie chcesz.- odparł.
Spędziliśmy dość dziwny wieczór, który opierał się głównie na tym, że ja się kajałam, a chłopak mnie pocieszał.
Na koniec, on wyszedł, a ja zostałam sama, pogrążona w smutku i bezdennej rozpaczy. Ogarnęło mnie znużenie i już po chwili chrapałam cichutku, chlipiąc jeszcze trochę.
*NASTĘPNY DZIEŃ*
Obudziłam się, czując przy okazji, jak całe życie, a raczej resztki, ze mnie uchodzą, jak powietrze z balona. Z cierpiętniczą miną poczłapałam do pokoju i niewiele myśląc, weszłam do garderoby. Ubrałam się w czarne rurki, białą, płócienną koszulę, a do tego skórzaną kamizelkę z mnóstwem nitów. Poczułam na szyi naszyjnik. Był to ten klucz, na który zamknęłam szufladę, w której schowałam pudło ze zdjęciami dzień po wakacjach. Ściągnęłam wisior i otworzyłam obszerną szufladę. Wyjęłam pudełko i rozerwałam skrzydełka. Wysypałam ucinki zdjęć i zaczęłam je przeglądać. Wszystkie miały wycięte twarz, teraz już się zorientowałam, Rossa. To ja je wycięłam dzień przed wyjazdem, by raz na zawsze zapomnieć o tym, co łączyło mnie z blondynem. On zapewne je znalazł i przysłał mi je, kiedy już się dowiedział, gdzie mieszkam. Nagle odkryłam, że pudło ma drugie dno. Wyciągnęłam papier i ujrzałam jeszcze więcej zdjęć i kartkę zielonego papieru.
Przeleciałam wzrokiem tekst i od razu uroniłam łzę. Całe szczęście, że jeszcze nie nałożyłam makijażu, bo nic by z niego nie zostało.
Tekst był tak porywający, tak silnie na mnie oddziaływał, że nie mogłam wytrzymać i porozrywałam kartę na miliony malutkich kawałków. Niestety, słowa już na zawsze wyryły mi się w pamięci.
Ever since I could remember,
everything inside of me,
Just wanted to fit in (Oh Oh Oh Oh Oh).
I was never one for pretenders,
Everything I tried to be,
Just wouldn't settle in (Oh Oh Oh Oh Oh).

If I told you what I was,
Would you turn your back on me?
Even if I seem dangerous,
Would you be scared?
I get the feeling just because,
Everything I touch isn't dark enough
If this problem lies in me

I'm only a man with a chamber who's got me,
I'm taking a stand to escape what's inside me.
A monster, a monster,
I'm turning to a monster,
A monster, a monster,
And it keeps getting stronger.

Can I clear my conscience,
If I'm different from the rest,
Do I have to run and hide? (Oh Oh Oh Oh Oh).
I never said that I want this,
This burden came to me,
And it's made it's home inside. (Oh Oh Oh Oh Oh).

If I told you what I was,
Would you turn your back on me?
Even if I seem dangerous,
Would you be scared?
I get the feeling just because,
Everything I touch isn't dark enough
If this problem lies in me

I'm only a man with a chamber who's got me,
I'm taking a stand to escape what's inside me.
A monster, a monster,
I'm turning to a monster,
A monster, a monster,
And it keeps getting stronger.

I'm only a man with a chamber who's got me,
I'm taking a stand to escape what's inside me.
A monster, a monster,
I'm turning to a monster,
A monster, a monster,
And it keeps getting stronger.***

- Laura!- krzyknęła Vanessa, wyrywając mnie z zamyślenia. Bezwiednie uniosłam wzrok i popatrzyłam na nią.
- Co?- to był raczej swego rodzaju dźwięk, aniżeli pytanie.
- Jak się martwiłam! Co ty wyrabiasz?
- A nic, czytam.
- Właśnie widzę.- zaironizowała.- Chodź, spóźnimy się.- ponagliła mnie i pomogła mi wstać.
Chwyciłam torbę i pognałam do samochodu. Van zapaliła silnik i szybko znalazłyśmy się na parkingu szkolnym. To był ostatni dzień szkoły, przed świętami.
Lekcja muzyki okazała się moim przekleństwem.
- Panno Marano, wylosuj kartkę.- podeszła do mnie pani Sparkle z dozownikiem. Ostatnim razem, kiedy losowałam, trafiłam na Ever i Angelo. Diabeł śmie wiedzieć, kogo teraz wylosuje.
Niechętnie wsadziłam rękę i wyciągnęłam zwitek z samego dna.
- Przeczytaj na głos.- poprosiła belferka.
Rozwinęłam papierek i moim oczom ukazała się najgorsza rzecz na świecie.
- Ross Lynch.- powiedziałam, po czym głośno przełknęłam ślinę.
Jego mina była podobna do mojej. Szok, niedowierzanie, złość, a na końcu nienawiść. Zrobiło mi się niedobrze, ale powstrzymałam wszelkie odruchy wymiotne.
- Dobra, Laura. Spróbujmy choć razem współpracować.- zaproponował blondyn, doganiając mnie.
- Po moim trupie.- odparłam i bezceremonialnie odeszłam.
Postanowiłam przekać Delly wszelkie wskazówki.
W domu, zadzwoniłam do niej i powiedziałam jej wszystko, co było potrzebne, po czym zniosłam laptopa do pracowni i włączyłam Skype. Tylko tak mogła z nim rozmawiać.
Po kilku minutach Ross do mnie zadzwonił. Odebrałam i z niechętną miną powiedziałam:
- Zróbmy, co należy i skończmy.
Podeszłam do fortepianu, ustawiłam kamerkę tak, bym była widoczna i zaczęłam dyktować mu nuty, jednocześnie wygrywając je na klawiszach.
Po trzech godzinach sztywnych rozmów, grania i ustalania szczegółów, rozłączyłam się, nawet nie żegnając.
Nasz występ miał odbyć się po przerwie światecznej, czyli 3 stycznia.
Nie zamierzam opowiadać Ci o tym, jak było w święta w moim domu, bo to nic nadzwyczajnego. Cassidy, dziewczyna taty, była bardzo serdeczna. Na oko, 37-latka, o jasnej karnacji i ślicznych, kasztanowych włosach, błekitnych oczach i szerokim uśmiechu jest idealną partnerką dla taty. Całe cztery dni sztucznego uśmiechu, wyjazdów do rodziny, rozdawania prezentów, aż wreszcie nadeszło najgłośniejsze wydarzenie sylwester/grudzień, czyli mój bal charytatywny.
- Laura!!!- krzyknęła rozpaczliwie Izzy.
- Co?!- odkrzyknęłam.
- Chodź tutaj szybko!
Skierowałam się do przebieralni, z której dobiegał głos przyjaciółki.
- Co się stało?- wparowałam do salki.
Ujrzałam Elizabeth, która ledwo mieściła się w stroju elfa. Powstrzymałam śmiech i z grobową miną podeszłam do dziewczyn. Pomogłam im i wyszłam z przebieralni, czerwona i śmiejąca się do płaczu.
Przedstawienie miało zacząć się za 5 minut.
Kurtyna rozstąpiła sie i stanęłam na niej, gotowa wygłosić przemówienie, gdy nagle zauważyłam, że na miejscach w pierwszym rzędzie siedzi całe R5 i państwo Lynch. Ross zen złośliwym uśmieszkiem patrzył na mnie, przewiercając mnie wzrokiem.
- Dobry wieczór. Dziękuję Wam wszystkim za pojawienie się na tym przyjęciu, jak pewnie słyszeliście, jest ono organizowane z myślą o dzieciach z domów dziecka. Mój własny brat przeżył coś takiego i jestem pewna, że zrozumiecie, co mam na myśli. Tak wię, bez zbędnych słów... Szklana kula!!- zaczęłam klaskać, a potem zawtórowali mi widzowie.
Przedstawienie trwało w najlepsze, gdy nagle zorientowałam się, że nie ma Angie, która miała zaśpiewać na koniec Top Of The World! Nie zamierzałam jej szukać. Bo i po co? Sprawdziłam telefon i okazało sie, że dostałam od niej SMS-a. Treść była taka:"Lau! Nie dam rady pojawić się na balu, mam niestrawność. Przepraszam Cię bardzo i mam nadzieję, że sobie poradzisz."
Postanowiłam sama zaśpiewać. Nikt inny nie zna tego tak dobrze, gdyż to ja to napisałam. To znaczy, tę piosenkę. Bez namysłu, założyłam mikrofon na ucho i przez Walkie'Talkie przekazałam dźwiękowcom, ze to ja będę śpiewać. Przedstawienie dążyło ku końcowi, więc gotowa stałam już przy wejściu na scenę. Nareście nadszedł ten moment. Even umarł, a jego świąteczny duch miał na zawsze pomagać, więc miała byc ta piosenka.
Wyszłam na podwyższenie zwarta i gotowa i czekałam na rozpoczęcie melodii. Uniosłam brodę i ujrzałam mnóstwo oczu wpatrzonych we mnie. I to mnie wzmocniło. Z przytupem zaczęłam śpiewać.
You got that fresh way of talking
It could be four in the morning
And you're making me trip
My heart skip, skip the beat
You know that this is amazing
Please tell me why you're hesitating
Let's risk it all, risk the fall tonight

Take the rope and climb
Close your eyes
Love will take you high
We'll be sitting on top of the world
Baby, you and I were born to rise
So just hold on tight
We'll be sitting on top
Sitting on top of the world

Oohh oohh
Oohh oh oh oh oh oh
Oohh oohh oohh

I hear the wind in the trees
And I'm weak in the knees
When you're holding me close
Got tingling toes tonight
You got me so elevated
You wanna jump
Why you waiting?
Let's risk it all, risk the fall tonight

Take the rope and climb
Close your eyes
Love will take you high
We'll be sitting on top of the world
Baby, you and I were born to rise
So just hold on tight
We'll be sitting on top
Sitting on top of the world

Oohh oohh
Oohh oh oh oh oh oh
Oohh oohh oohh

Oohh oohh
Oohh oh oh oh oh oh
Oohh oohh oohh

I'm begging you, begging you
Got my loving hand out
I'm begging you, begging you
Got my loving hand out
I'm begging you, begging you
Got my loving hand out
Begging you, begging you
Begging you, begging you

Take the rope and climb
Close your eyes
Hold on tight
We'll be sitting on top of the world
Baby, you and I were born to rise
So just hold on tight
We'll be sitting on top
Sitting on top of the world

Take the rope and climb
Close your eyes
Love will take you high
We'll be sitting on top of the world
Baby, you and I were born to rise
So just hold on tight
We'll be sitting on top
Sitting on top of the world

Oohh oohh
Oohh oh oh oh oh oh
Oohh oohh oohh

Sitting on top of the world
We will be, you and me
We will be sitting on top of the world****

Gromkie brawa nagrodziły mój występ, czekając na resztę, stałam i usmiechałam się szeroko. Tylko Ross pogorszył mój stan. Patrzył na mnie, taksując kazdy mój ruch. Ukłoniliśmy się i zeszliśmy.
Reszta wieczoru była równie udana. Każdy gratulował mi i mówił kilka ciepłych słów i życzeń na nowy rok.
Do domu wróciłam około 2 w nocy, ale nie czułam zmęczenia.
Następne dni były całkiem ciekawe. Razem z Iz, Delly i Van chodziłyśmy na łyżwy, spacerowałyśmy Aleją Gwiazd i szalałyśmy. Ale ból został. Nawet najlepsze kumpele tego świata oraz zabawy, spacery i imprezy nie zdołałyby poprawić mi humoru. Udawałam najlepiej, jak tylko mogłam. Nie chciałam dawać dziewczynom powodów do zmartwień. Wolę zostać sama, niz męczyć innych.
Sylwester spędziłam w domu. Sama.
Wyłgałam sie bólem głowy. Mogłam wreszcie zostać sama i porozmyślać. Ból rozlewał się spokojnie po całym wnętrzu mojego ciała i już był do wytrzymania. Patrzyłam przed siebie i dostrzegałam w swoim życiu tyle szarej brzydoty. Tyle smutku. Łez. Złości. A możnaby to przecież skończyć. Jeden niewygodny ruch i po wszystkim. Po co więcej męk?
Zasnęłam pełna mrocznych myśli.
*3 STYCZNIA*
Wstałam ociężała i zmęczona. Ubrałam się wygodnie, na luzie i z kolejnym sztucznym uśmiechem zeszłam na dół. Zjadłam wraz z tatą, Eric'iem, Van i Cassidy śniadanie, po czym z siostrą pojechałyśmy do szkoły.
Lekcja muzyki zbliżała się nieubłaganie.
Nareszcie nadeszła.
Chyba zapomniałam Ci powiedzieć, że on nie znał tekstu, który napisałam, ani ja nie znałam tego napisanego przez niego.
Włączyłam w odtwarzaczu linię skomponowaną przez nas i stanęłam po drugiej stronie scenki, jak najdalej od blondyna.
Równo zaczęliśmy:
Ross
Laura
Oh,
It's so sexy y'all.

I don’t know, where you’re going
Or when you’re coming home
I left the keys under the mat to our front door
For one more chance to hold you close
I don’t know, where you’re going
Just get your ass back home

We both knew this type of
life didn’t come with instructions
So I’m trying to do my best to
make something out of nothing
And sometimes it gets downright shitty in fact
When you call and I don’t know what city I’m in at
Or what day of the week in the middle of the month
In a year I don’t recall.
It’s like my life’s on repeat and
the last time we spoke
I told you I wouldn’t be long,
That was last November, now
December’s almost gone
I’d apologize but I don’t realize what
I’m doing wrong

I don’t know, where you’re going
Or when you’re coming home
I left the keys under the mat to our front door
For one more chance to hold you close
I don’t know, where you’re going
Just get your ass back home

And you’ve been nothing
but amazing
And I never take that for granted
Half of these birds would
have flew the coop
But you, you truly understand it
And the fact you stood beside me,
Every time you heard some bogusness
You deserve a standing o ‘cause
they’d a just been over it
Let em talk, let em talk, let em talk, let em talk
Like we don’t hear what they saying
Let em walk, let em walk, let em
walk, let em walk
We’ll just drive by and keep waving
Cause you and I above all that
Just let them wallow in it
Now they all choked up, yuck
Cause they be swallowing it

I don’t know, where you’re going
Or when you’re coming home
I left the keys under the mat to our front door
For one more chance to hold you close
I don’t know, where you’re going
Just get your ass back home

No one hold me down like you do sweetheart
You keep doing that, I keep doing this
We’ll be alright in the end
Trust that
We put the us in trust, baby.
Oh,
Let’s go!
I don’t care what you’re after
As long as I’m the one, no
I don’t care why you’re leaving
You’ll miss me when you’re gone

I don’t know, where you’re going
Or when you’re coming home
I left the keys under the mat to our front door
For one more chance to hold you close
I don’t know, where you’re going
Just get your ass back home.

I'm home baby *****

Przy "I'm home baby" rozłożył ręce, jakby chciał mnie przytulić. I wtedy ja zrobiłam coś zupełnie odwrotnego, niż zamierzałam. Uciekłam.
Zapłakałam cicho i zwiałam do łazienki. Zamknęłam się tam i wybuchnęłam głośnym szlochem.
Nie wróciłam na lekcje. Nie.
Poszłam do domu.
Zabrałam tabletki przeciwbólowe.
I skierowałam się w stronę mostu Long Beach.
Skąd już nigdy nie miałam wrócić.
NIGDY.
To takie ostateczne.
Nie miałam czasu na sentymenty.
Połknęłam garść tabletek i usiadłam na końcu mostka.
- Laura! Co ty tu robisz?- te słowa dochodziły do mnie, jakby za mgły.- Jezu, jakaś ty blada!- Ross zaczął mną potrząsać, ale nie byłam na to czuła. Straciłam ogólne czucie. Dźwięki zanikały. Nastał mrok.
- O mój Boże! Laura! Kocham cię.- te słowa zrobiły się wyraźniejsze. Uroniłam łzę.
I odeszłam.
-------------------------------------
------------------------------------
Heey, Słońca!! Rozdział jest, a ja jestem z niego strasznie zadowolona ;) Muszę Was już naprzód przeprosić, ale w przyszły piątek wyjeżdżam i nie będzie mnie aż do niedzielnego późnego popołudnia, tak więc rozdział raczej się nie pojawi. Jednakże, ten jest wystarczająco długi, by zaspokoić Was na jakiś czas. :D Przepraszam, że wszystko tak szybko się dzieje, ale nie chciałam Was zanudzać opisami i w ogóle xD Liczę na opinię, wystarczy mi zwykłe "Jestem" czy "Czytam". Chcę wiedzieć, ile osób mnie chce czytać ^_^ Dziękuję jeszcze raz za wszystkie komentarze. Co do nominacji, to chyba ich nie przyjmę xD Zwyczajnie nie mam czasu :/ ale i tak dziękuję :* "Wiem, że mnie kochacie" xD Całuski, koffania moje :3
~Kasia<3
P.S. Znów mam na to fazę xD







12 komentarzy:

  1. Po prostu zwaliło mnie z nóg mimo, że siedziałam... Genialny rozdział. Nie mogę się doczekać na ciąg dalszy! :D <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Fenomenalny rozdział! Coś świetnego! Nawet nie wiesz jak bardzo ci zazdroszcze talentu! Coś pięknego! Mam nadzieję że po powrocie , uda ci się coś dla nas napisać , bo pozostawiasz ogromny niedosyt... Pozytywnie oczywiście! c:

    Jeszcze raz dziękuje i gratuluję !

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział genialny!!! Nie mogę się doczekać następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak mi uśmiercisz Laurę to ty możesz się pożegnać z życiem! (Tak to groźba :D Ale nie tak prawdziwa) Kiedy Next?

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem,czytam i czekam na next! Masz talent:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem. Czytam. Kocham.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem i czytam. kiedy next???

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem i czytam......jak mi uśmiercisz Laure to niewiem co zrobię............ czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  9. Jaaaki zajebistyy *___* Daj mi chociaż trochę twojego talentu :c
    Ja jestem i czytam, ale rzadko komentuję, bo jestem leniwa ;___;
    Pozdrawiam i czekam na kolejny ;3

    OdpowiedzUsuń
  10. zapraszam do mnie

    http://elciatyc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. a jeżeli mogę coś powiedzieć, to właśnie te opisy ulepszyłyby jeszcze to opowiadanie. wszystko dzieje się (moim zdaniem) trochę za szybko (ale i tak jest świetnie).
    to wiadome, że nie uśmiercisz Lau, bo co to za opowiadanie o Raurze bez Laury (y)

    OdpowiedzUsuń