sobota, 28 czerwca 2014

(II) Rozdział siedemnasty

"Przypadki nie istnieją. Żadna rzecz we wszechświecie nie jest kwestią przypadku. Moja miłość nie pojawiła się przez przypadek."

Dziwne to uczucie.
Obudzić się w innym ciele.
Czuć się, jak ktoś zupełnie inny.
Jakby istnienie bytowało, ale zyskało inne opakowanie. Wraz z nim także nawyki i odruchy.
Szkoda, że mi dane było być Alex.
------------------------------
- Chyba sobie żartujesz.- warknęłam, opierając się o blat biurka w centrum dowodzenia Edwin'a Huggis'a.
- Nie. Jestem pełen podziwu. Nie zmienia to faktu, że ją zabiłaś. Świadek spoza naszego rewiru żyje. Zabij go albo niech dołączy.
- Nie zabiję go.- syknęłam.- Ani nie pozwolę go w to wciągnąć.
- On już wpadł. Jak wszyscy twoi bliscy.- stwierdził.- Patrząc na wszystkich wrogów, muszę przyznać, że nie tylko bliscy. Laura, ktoś chce cię wykończyć.- popatrzył na mnie wzrokiem troskliwego ojca.
- Wiem.- wzruszyłam ramionami.
Nadal wiedziałam.

*perspektywa Ross'a*

Zamknęli mnie.
Jak zwierzę.
Bez jakiegokolwiek tłumaczenia.
Złapali, związali i zamknęli w zimnym, ciemnym pomieszczeniu.
Na początku irytowało mnie to, że tu jestem. Ale właściwie czego miałem się spodziewać? Że przyjmą mnie, jak gościa? Że dadzą mi wielki pokój z oknami z widokiem góry z napisem "Hollywood"? Jak na standardy Patrolu, to i tak sporo.
Zamknąłem oczy. Wyobraźnia znów zawiodła mnie do tamtej nocy.
Byliśmy w West Wood. Z obu stron stali przy mnie dwaj mężczyźni, na głowie miałem lniany worek śmierdzący zgnilizną. Dłonie skrępowane  grubym powrozem zaczynały cierpnąć. Stałem, dygocząc z zimna. Słyszałem kroki, cichy szloch, a następnie rozkaz Laury, skierowany do jednego z osiłków:
- Butch, rozwiąż Lyncha i zdejmij mu ten worek z głowy, ale trzymaj go, żeby nie uciekł Przyda mi się.
Mężczyzna błyskawicznie uwolnił mnie z więzów.
- Co tu, do cholery, się dzieje?! Puście mnie! Zostawcie! O co wam chodzi?! Puszczajcie!- wiłem się w furii, wiedząc, że i tak nic to nie da.
Wkrótce moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności scenerii, panującej wokół i wreszcie spojrzałem na Laurę. Klęczącą przy leżącym na ziemi ciele.
Potem z Laurą jakiś czas wymienialiśmy zdania. Błagała, bym ratował Nate'a. Za nic nie chciałem się zgodzić.
- Błagam.- dziewczyna patrzyła na mnie z obłędem w oczach. On był dla niej ważny. To było widoczne. Wewnątrz mnie trwała wojna.
Pomóc mu czy nie?
Z jednej strony to przez niego rozpadł się związek mój i Laury, ale z drugiej strony, jeśli ja jej nie potrafiłem uszczęśliwić, a on owszem, to co mi zostało?
- Ja... Dobrze.- westchnąłem w końcu.
Od razu w oku brunetki zabłysła malutka iskra nadziei.
- Butch, puść go.- poleciła mężczyźnie z chłodem.- Nie próbuj uciekać. I tak jestem szybsza.- zwróciła się do mnie.
- Wiem.- odparłem tylko.
Marano popatrzyła na mnie z zaintrygowaniem, ale nic więcej nie powiedziała.
Wiedziałem. Savannah zawsze brała mnie na spacery wtedy, gdy Laura i Nathan ćwiczyli. Nie spodziewałem się, że będzie ją wciągał w ten świat, ale to przecież już nie była moja sprawa. Widziałem ją w biegu. Byłam znacznie szybsza ode mnie.
Podszedłem do nieprzytomnego blondyna. Dotknąłem delikatnie jego klatki piersiowej. Unosiła się, choć w nieregularnych odstępach i do tego tylko nieznacznie.
Laura co jakiś czas mówiła coś przez płacz, jęczała i ubolewała, podczas, gdy ja starałem się ocenić stan chłopaka.
Z jego buta wyjąłem nóż, po czym rozciąłem czarny kostium w miejscu, gdzie poczułem krew. Rozerwałem materiał i moim oczom ukazała się czerwona rana, dość nieciekawie wyglądająca. Rana postrzałowa. Widać na pierwszy rzut oka, że kula została wystrzelona z niedaleka. Na wylot przeleciała przez ciało chłopaka.
Gdy Laura ujrzała ranę, zawodzeniu nie było końca. Butch przejął dziewczynę, a ja poprosiłem Norrick'a, aby przyniósł mi apteczkę samochodową.
Widać było, przygotowali się na wszystko. Otworzyłem wielką skrzynkę i wyjąłem z niej wodę utlenioną, gaziki i począłem obmywać ranę z zaschniętej krwi. Zajęło mi to jakieś trzy minuty. Następnie szperając w apteczce, znalazłem nici chirurgiczne i igły. Wszystko było odkażone i higienicznie zapakowane. Założyłem na dłonie gumowe rękawiczki i zacząłem zabieg. Na igłę nawlokłem nić i wbiłem ją na skraju rany. Szybkimi i zwinnymi ruchami, przy czym dokładnymi i delikatnymi zarazem, w ciągu dwudziestu minut nałożyłem szwy i po raz ostatni oczyściłem ją ze wszelkich drobnoustrojów.
Pozostało tylko ocucić blondyna i dać mu szansę pomiziać się z Laurą.
Brunetka stała z jakąś małą kartką i ze zdenerwowaniem manewrowała po linijkach tekstu. Kiedy przestała czytać, spojrzała na leżące ciało Nate'a i rozszerzyła oczy jeszcze bardziej. Zacisnęła pięści, jednak nic więcej nie zrobiła. Wydawało się, że zaraz pozbawi kogoś jakiejś części ciała. Wzięła głęboki wdech i podeszła do mnie, pi czym cichym, pełnym zmęczenia głosem rzekła:
- Zostaw go, ja się nim dalej zajmę, ty już i tak sporo zrobiłeś.
Otworzyłem usta i już miałem coś powiedzieć, ale uzmysłowiłem sobie, że nawet nie mam pojęcia, co mógłbym rzec, więc wstałem i bez słowa skierowałem się w stronę osiłków Laury, jakieś 8 metrów od miejsca, w którym leżał Space.
Usiadłem na pniu i drzewa i przyglądałem się dziewczynie, która uklęknęła przy Nathan'ie.
Szeptała do niego cicho.
Spojrzałem na Butch'a. Rozglądał się nerwowo po całej polanie, obawiając się ataku. Norrick stał trochę dalej i również przeczesywał wzrokiem całą powierzchnię.
Poczułem wszechobecny niepokój. Marano oparła się na ziemi i pocałowała blondyna w usta. Ten delikatnie odwzajemnił pocałunek, powiedział coś i obaj się uśmiechnęli. Faktycznie, pasowali do siebie.
To dlaczego poczułem ukłucie gdzieś w pobliżu dumy?
Nagle zza krzaków wyłoniła się postać. Rozpoznałem w niej słynną Alex Raven. Nikomu nigdy nie zdradziła swojego nazwiska, a posługiwała się różnymi, fałszywymi. Dlatego też nadano jej przydomek Raven, czyli Kruk. Ptaki te mają umiejętność podobną do kameleonów. W ciemnościach są praktycznie niesłyszalne, niewidzialne, jak duchy. Zauważyłem uderzające podobieństwo pomiędzy nią, a Laurą.
Nie słyszałem, o czym rozmawiają. Dostrzegłem natomiast zacięcie Laury i wściekłość wymalowaną na jej twarzy. Alex była okazem bezbrzeżnego spokoju. Spokojnie odpowiadała na słowa rzucane przez Marano.
W pewnym momencie do moich uszu dotarło:
- Norrick, pilnuj Nate'a i Ross'a. Butch, nie włączaj się, tylko bądź gdzieś z boku.- Laura szybko wydała rozkaz.
Jeden z mężczyzn chciał coś powiedzieć, ale natychmiast zamknął usta, gdy tylko zobaczył, że Laura rzuca się na Alex.
Cała ich walka trwała nie dłużej, niż 5 minut.
Laura wyjęła nóż z buta i zaatakowała Alex, która odskoczyła i również pochwyciła swoje ostrze. Nie na długo jednak go używała, gdyż już po chwili Marano kopnięciem wytrąciła je z jej ręki. Kiedy Raven rzuciła się z gołymi rękoma na Laurę, ta wbiła nóż w jej ciało i momentalnie trysnęła z niej krew. Dźgnięta, krzyknęła i osunęła się na ziemię. Laura była cała we krwi Alex. Popatrzyła na mnie ze strachem w oczach. Ja co rusz, przeskakiwałem wzrokiem z Laury na bezużyteczne już ciało Raven. Tak szybko umarła.
A może tak miało być?
Następnie Nate wezwał Patrol i właściwie tyle pamiętam.
To takie żałosne, że straciłem przytomność przez odrobinę chloroformu, nasiąkniętego w szmatkę, przyłożoną do ust i nosa.
*
Ciemność przenikała przez nasiąknięte wilgocią i zapachem stęchlizny powietrze. Zimna podłoga spowodowała ból moich pleców. Usiłowałem podnieść się, ale z mych ust wydobył się tylko syk pełen cierpienia. Nie byłem związany, lecz uwięziony w małej klitce, przeznaczonej dla więźniów, z których pragnięto wyciągnąć informacje.
Ze mnie pewnie też pragnęli coś wycisnąć.
Ta, żeby mieli co.
Ubranie było podarte w dwóch miejscach. Zaschnięta krew z kilku przetarć spowodowała, że materiał koszuli w niektórych miejscach przylepił się do mojej skóry. Nie zamierzałem go odrywać, wiedziałem doskonale, jaki to sprawia ból.
Z mojej myśli kotłowało się tysiąc myśli jednocześnie. Laura zabiła Alex. Zostanie oskarżona o morderstwo? Zresztą, ile osób wiedziało o jej istnieniu? Pewnego dnia pojawiła się w Londynie w tamtejszym Patrolu i oświadczyła, że zamierza pobierać nauki. Ktoś przystał, ktoś ją nauczył i już.
Miała w ogóle rodziców? Kierowała się chęcią zemsty?
Może ich straciła?
Ciekawą była postacią...
Laura za to nigdy taka nie była.
Mam na myśli: drapieżna, niebezpieczna.
A przez to jeszcze bardziej seksowna.
Trzeba przyznać, w czarnym skórzanym kostiumie, z pięknymi czekoladowobrązowymi lokami rozpuszczonymi i długimi do łopatek była po prostu pociągająca i piękna.
A przy tym szybka, zwinna...
Tak, wiele straciłem.
Ale może ona coś zyskała?
Moje rozmyślania przerwał mi huk otwieranych z furią drzwi. Do środka wparowała Laura i dwóch mężczyzn, ale żaden z nich nie był jej strażnikiem.
- Zachary, delikatnie z nim.- powiedziała dużo spokojniej, niż się zachowywała.
- Dobrze.- odparł krótko mężczyzna z blizną na policzku.
Pomógł mi wstać i zaniósł mnie do sterylnego pokoju, zapewne prowizorycznego szpitala. Posadzili mnie na łóżku szpitalnym, wyłożonym białą pościelą. Jeszcze nigdy nikt nie niósł mnie na rękach. Czułem się niezręcznie. Każdy normalny chłopak w takiej sytuacji wykazałby się męstwem i nawet jeśli miałby połamane obie nogi, doczołgałby się sam do wskazanego pokoju.
Cóż, może nie jestem normalny.
Laura weszła do środka. Mężczyźni spojrzeli na nią z oczekiwaniem.
- Możecie iść, poradzę sobie.
Obaj wyszli. Dziewczyna spojrzała na mnie. Po chwili westchnęła i podeszła do szafki z środkami dezynfekującymi. Wyjęła wodę utlenioną, gaziki, opaskę uciskową, bandaże i taśmy opatrunkowe. Wszystko położyła na tacy i przeniosła ją na stolik obok mojego łóżka. Bacznie obserwowałem każdy jej zwinny i szybki ruch.
Nie patrząc na mnie, roztargała kuszulę w miejscu, gdzie przyschnęła ona do ran, zrywając jednocześnie strupy. Syknąłem z bólu.
- Przepraszam.- burknęła.
Po chwili właściwie zostałem bez koszuli. Dziewczyna cmoknęła z niezadowolenia i wzięła się do roboty. Najpierw dokładnie oczyściła rany wodą. Piekło niemiłosiernie.
- Co ja sobie myślałam.- pokręciła głową z dezaprobatą.
- Byłaś zdenerwowana.- wzruszyłem ramionami delikatnie.
- Co?- popatrzyła na mnie zdziwiona.
- Powiedziałaś...
- Myślałam głośno.- ucięła.- Nieważne.
- Byłaś zdenerwowana.- powtórzyłem.- Będąc na twoim miejscu, zrobiłbym to samo.- stwierdziłem, marszcząc nos.
- Teraz ty będziesz przez to miał przerąbane.- odrzekła chłodno.
- Przejmujesz się tym?- zapytałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- Oczywiście. To, że zerwaliśmy, pokłóciliśmy się i żywię do ciebie niechęć, nie znaczy od razu, że mam gdzieś, czy umrzesz, czy nie.- powiedziała ostro.
Zaraz, co?
UMRĘ?
- Co masz na myśli, mówiąc, że umrę?- spytałem cicho.
- Albo cię w to wszystko wciągnę, albo zabiję. I tak źle, i tak niedobrze.- odpowiedziała, unikając mojego wzroku. Palcem nakreśliła na mojej skórze 'PODSŁUCH'.
Przyszło mi coś do głowy.
- Ale ja niczego nie pamiętam.- wyparowałem nagle.
- Jak to?- zdziwiła się. Załapała od razu.
- Pamiętam, że porwałaś mnie z ulicy, a potem nagle obudziłem się w tamtej ciemnej sali.
- Ohhh, to wiele zmienia.- stwierdziła z aktorską naiwnością. Delikatnie przyłożyła do mych ran gazy opatrunkowe. Pomogła mi się podnieść lekko, by mogła oczyścić przetarcia na plecach. Początkowo piekło, jak cholera, ale potem ból ustąpił, gdyż dziewczyna przyłożyła woreczek z maścią i lodem do moich pleców. Palcami zwinnie rozmasowała siniaki. Szybko zabandażowała rany na dłoni i barku oraz przetarcia na plecach i zaprowadziła mnie do innego pokoju, tym razem już bez podsłuchu. Do ręki wręczyła mi lód.
- Przyłóż go do tego siniaka na policzku.- rzekła cicho. Od razu tak zrobiłem.
Pokoik był niewielki, utrzymany w ciemnych kolorach. Na środku był stolik, dwa krzesła, mała lampka i pusta szklanka.
- Siadaj, Lynch.- nakazała rzeczowym tonem.
Szybko wypełniłem prośbę.
- A teraz słuchaj.
- Słucham.- skinąłem głową.
- I tak zamierzałam ci to powiedzieć.- westchnęła, opierając się o ścianę po przeciwnej stronie pokoju. Spojrzała na mnie.- Wiem, kto zabił Vanessę. Ale ty musisz udawać tępaka przy innych z Patrolu. Tylko przy mnie i Nathan'ie możesz otwarcie używać prawdy. Utrzymujmy tą wersję, że niczego nie pamiętasz. Oczywiście, wpadłeś w to razem z nami i teraz na ciebie zabójca Vanessy też będzie czyhał. Chyba, że masz związek z morderstwem mojej siostry.- rzekła oskarżycielskim tonem brunetka.
- Chyba sobie żartujesz.- prychnąłem.
- Nie ma miejsca na żarty.- wyparowała Laura.- Aaron poluje na mnie, mojego ojca i Ericka. Teraz każdy może okazać się kolejnym zdrajcą. Albo ofiarą.- spojrzała na mnie znacząco, a ja przełknąłem głośno ślinę.- Ktoś jeszcze dowodzi tym wszystkim. Ktoś jest wyżej. Nie wiem tylko, kto to.- rzekła z frustracją.
Analizowałem każde jej słowo.
- Cóż... Na pewno nie mam nic wspólnego z zabójstwem Vanessy, ale wiem, kto jeszcze mógł mieć.- odparłem, opierając się na krześle, nadal trzymając lód przy twarzy, choć już niemal straciłem czucie w szczęce.
- Wiesz?- spytała, wyraźnie zaskoczona.
- To Savannah.- odpowiedziałem, patrząc, jak Laura wytrzeszcza oczy ze zdziwienia.

*perspektywa Laury*

Nadal próbowałam dojść do siebie. Usiadłam na krześle i gapiłam się z niezbyt inteligentnie rozdziawionymi ustami na blondyna.
- Ale jak to Savannah?!- powiedziałam głośno z pełnią niedowierzania w głosie.
- Kiedy któryś raz z kolei ciągnęła mnie na spacery w miejsca, gdzie akurat ty byłaś, zrozumiałem, że coś jest nie tak. Zacząłem węszyć. I wkrótce zobaczyłem, jak rozmawia z Aaronem, a potem wsiadają do samochodu. Pojechałem za nimi. Potem wszystko się skomplikowało.- skrzywił się.- Jakiś stary facet wsiadł do samochodu i również zaczął ich śledzić. Nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Szybko się zatrzymali. Zobaczyłem Vanessę, idącą w stronę ulicy, na której zaparkowali Aaron i Sav. Stanąłem przecznicę dalej i skierowałem się na tamtą ulicę. Ale kiedy akurat wychodziłem zza rogu, wpadł na mnie właśnie ten facet, który ich śledził. Widziałem, że kogoś gonił. To był właśnie Aaron. Savannah siedziała w samochodzie, a kiedy Aaron szybko wskoczył do auta, odjechała. Nie widziała mnie, bo byłem ubrany inaczej, niż normalnie i miałem kaszkiet i okulary na oczach, no wiesz, ze względu na te rozpiszczane fanki.- zaśmiał się nerwowo.- Poszedłem kilka metrów dalej i zobaczyłem tłumek ludzi i Vanessę, leżącą na asfalcie. Zadzwoniłem po karetkę pogotowia i stamtąd odszedłem. Wiedziałem, że jest martwa.- opuścił głowę ze smutkiem.
- Nic nie rozumiem. Po co to udawanie, że jesteście parą? Okazywanie sobie uczuć?- poczułam mdłości na samą myśl o tym, co jeszcze mogli robić w samotności.
Momentalnie zmienił wyraz twarzy.
- Musi wierzyć, że coś do niej czuję.- rzekł.- Musisz przyznać, że wszyscy w to wierzą.- wzruszył ramionami.
- Nadal uważam, że jesteś draniem i podłym tępakiem.- syknęłam wrogo.
- Twoje zdanie akurat w ogóle mnie nie obchodzi. A teraz, jeśli łaska, racz mnie stąd wypuścić.- zażądał.
- Zachary, Keenan, zajmijcie się panem Lynch'em.- rzekłam, włączywszy uprzednio mikroport. Rzuciłam w chłopaka torbą z ubraniami.- Chyba twój rozmiar. Masz trzy minuty.- mruknęłam i wyszłam z pokoju. Oparłam się o ścianę i przyswajałam informację Ross'a. Głośno westchnęłam.
- Pierwsze przesłuchanie zawsze jest najgorsze.- skrzywił się Edwin, pojawiając się znikąd.
- Ta.- mruknęłam.
- Niczego nie pamięta?- zapytał spokojnie mężczyzna.
- Podaliście mu za dużo chloroformu, jeszcze teraz zachowuje się, jakby się naćpał.- stwierdziłam lekceważącym tonem.
- Jeszcze go tu potrzymamy, może sobie coś przypomni.- naciskał Huggiss.
- W sobotę emisja kolejnego odcinka Voice Challenge. Jest mentorem. Musi ćwiczyć ze swoją grupą. Ja także.- warknęłam, mrużąc oczy i po raz pierwszy nie uniknęłam jego wzroku.- Pamiętasz, co mówiłeś?- zapytałam szorstko.
- Od kiedy jesteśmy na "ty"?- zapytał.
Uniosłam wysoko brwi.
- Że mamy zachowywać pozory normalności.- odrzekł sucho, przewracając oczyma.
- Skoro już wymyślasz zasady, to ich przestrzegaj.- uniosłam brwi jeszcze wyżej i przechyliłam głowę lekko.- Chyba, że ciebie one nie obowiązują?
- Obowiązują.- odpowiedział krótko.
- No to egzekwuj własne kodeks.- wzruszyłam ramionami wymownie.
Edwin mierzył mnie badawczym wzrokiem.
- Wypuść go. Nie śledź. Daj mu spokój. Zdenerwowany, nawet, jeśli by sobie coś przypomniał, nic nie powie.- powiedziałam i powoli skierowałam się do centrum.
I tak oto po raz pierwszy użyłam starożytnej sztuki manipulacji.
- Jesteś taka sama, jak twój ojciec.- rzekł, gdy byłam przy drzwiach.
Nie odwróciłam się.
*
"Są takie tajemnice, których nawet ty nie znasz. I obietnice, których złamać nie mogę."
Znów słowa Edwina krążyły po mojej głowie.
Minęły już cztery tygodnie. Nate jeszcze leżał w łóżku. Próby do VC, spotkania i wywiady. Wszystko wyglądało tak, jakby wróciło do normy.
Ale nie wróciło. Wszystkie te zajęcia przeplatały się z treningami w Patrolu, którym Nate był przeciwny i tworzeniem planów, o których Nate nie wiedział.
Jak na razie mój zespół w Voice Challenge nadal jest w pełnym składzie, a odpadło już pięć osób: Eve Hart i Kate Churchill z drużyny Amy i Nick'a, Patrick Swan i David Lawson z grupy Natashy oraz Stephanie Simms z zespołu Ross'a.
W ostatnim odcinku już odpadły dwie osoby, a nie jedna, jak w poprzednich trzech. Ten następny sobotni odcinek to będzie już ostatni grupowy. Następne będą już solowe. Niestety?
Wysiadłam z samochodu i szybkim krokiem skierowałam się do domu Nate'a.
Zapukałam do drzwi.
- Otwarte!- usłyszałam.
Weszłam do środka.
Blondyn leżał w łóżku. Telewizor był włączony na jakiejś hiszpańskiej stacji z melodramatami. Spojrzałam pytająco na chłopaka.
- No co? To wciąga.- stwierdził z uśmiechem.
Odwzajemniłam jego gest i usiadłam na brzegu łóżka.
- Jak się czujesz?- spytałam, wodząc palcem bezmyślnie po pościeli chłopaka.
- Lepiej, choć wstawanie jeszcze sprawia mi trudności.- odrzekł spokojnym głosem.
- Boże, tyle się stało. Coraz więcej wiemy. I jesteśmy w coraz większym niebezpieczeństwie.- westchnęłam.
Przypomniałam sobie nieciekawą minę taty, gdy mu to wszystko opowiadałam.
- A gdzie Norrick i Butch?- spytał lekko blondyn.
- Obaj stoją po dwóch stronach twojego bungalowu. Wysiedli minutę po mnie z samochodu.- odrzekłam. Spojrzałam mu w oczy. Nie było w nich tego błysku. I choć Nate starał się uśmiechać i być pozytywny, obaj wiedzieliśmy, jak okropna jest rzeczywistość.
Najpierw wieść, że Aaron jest zdrajcą, potem jeszcze śmierć Alex. Mimo, że wyrządziła mu naprawdę dużo krzywdy, wiedziałam, że naprawdę ją kochał.
Zapanowała między nami cisza. W żadnym jednak razie niezręczna. Czasem milczenie wyrażało więcej, niż tysiące słów, pocałunków i róż. Patrzyliśmy sobie w oczy i upajaliśmy się chwilą samotności, spokoju i odpoczynku.
- Połóż się obok mnie.- zaproponował Nate po kilku minutach.
Szybko weszłam na łóżko chłopaka i wtuliłam się ostrożnie w jego ramiona. Rana co prawda się prawie zrosła, ale nadal zbyt gwałtowny ruch mógłby mu zaszkodzić. Tęskniłam za jego widokiem w pracy, gdzie wszyscy mną rozporządzają, a tylko on pełni rolę uspokajacza. Kilka chwil w jego towarzystwie, przelotny pocałunek, przytulenie już poprawiają mój nastrój i pozytywnie nastawiają na całe dnie ciężkiej pracy. Teraz, gdy jest uziemiony, siedzę z Raini i irytuję się z byle powodu. Ciemnowłosa o nic nie pyta. Nie zadaję nieprzyjemnych pytań. Widzi, co przeżywam i choć nie wie wszystkiego, stara się po prostu być i wspierać.
Wszystko toczy się w niesamowitym tempie. Już odpadło tyle osób z Voice Challenge  tyle nowych informacji napłynęło z różnych stron świata, choć teoretycznie wszystkie nie są przydatne dla naszej sprawy.
Napisałam ostatnio mnóstwo tekstów i spisałam melodie. Kimkolwiek jest moja prześladowczyni, czeka na stosowny moment, by atakować.
Czeka, aż stracę czujność.
Jej niedoczekanie.
Mój tata nadal nie chce wyznać mi, co takiego Edwin obiecał, i komu, choć wyraźnie widać było, że wie.
Eric wrócił do LA i jemu również przydzielono ochroniarza. Wydaje mj się, że jak na razie to najlepsze, co mogłam dla niego zrobić. Szkoda mi tylko tego, że zaistniała sytuacja całkowicie pokrzyżowała jego plany.
Westchnęłam ciężko.
- Wiem.- sapnął ze zmęczeniem w głosie chłopak.- Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że cię w to wciągnąłem.- rzekł ze smutkiem.
- Podejrzewam, że ty tu nie miałeś nic do rzeczy. Kimkolwiek ta "Ona" jest, planowała to wszystko dużo wcześniej.- odpowiedziałam znużona.
- Może i masz rację.- wzruszył delikatnie ramionami.
- Patrząc na to w ten sposób, można uznać, że przyczyniłeś się znacznie do tego, że jeszcze żyję.- uśmiechnęłam się krzywo.
- Nie mogę cię stracić. Nie mogę.- głos mu się załamał.
Wtuliłam się w niego bardziej i popatrzyłam mu w oczy.
- I nie stracisz. Nawet, jeśli nasz związek miałby nie przetrwać, zawsze znajdziesz u mnie wsparcie i zawsze będę obok ciebie.- powiedziałam kojącym głosem.
- Kocham cię, Lau. I to bardzo. Aż za bardzo.- szepnął.
- Ja ciebie też.- powiedziałam, mając łzy w oczach. Mniej więcej te słowa wypowiedziałam do Ross'a. A potem nasz związek się rozpadł z hukiem.
Coś czuję, że nie po raz ostatni wtedy poczułam się nic niewarta.
------------------------------
Hey, kochani <3
Kaśka wraca do formy :D
Nie chwalmy jednak dnia przed zachodem słońca, bo do następnego rozdziału jeszcze 246936947 razy mi się zmieni xD
Z miejsca dedykuję ten rozdział Ani Topolewskiej <3
Kochana, walczyłaś o ten rozdział XD
No i jeszcze to...
Wakacje się zaczęły! :3
I mimo, że nie byłam do nich pozytywnie nastawiona, wizja spania do 13 i całodniowego pisania dla Was jest cholernie kusząca :3
Ostatnie dwa tygodnie spędzam (Kocham Was, moi drodzy rodzice - napisane nożem na asfalcie) na jakimś durnym obozie, więc nie mam pojęcia, co to będzie, ale postaram się w miarę możliwości pisać :)
Miałam co do Voice Challenge ogrooomne plany, ale spaliło na panewce... Choć jeszcze wszystko możliwe ;3
Dobra, chyba tyle miałam do przekazania xD
Piszajcie mi komentarze, dopingujcie, a może nawet do dwa dni będą pojawiać się rozdziały ;D
I to nie są puste słowa, w tamte wakacje właśnie tak było :3
Buziaki :*
~Kasia<3

sobota, 14 czerwca 2014

(II) Rozdział szesnasty

"Kiedy już mi obiecasz, że mnie nie zostawisz, dogadamy się. A że los jest przewrotny, jak zwykle coś stanie nam na przeszkodzie."

- Jeśli jest jedna taka rzecz, którą mogę dla ciebie zrobić, powiedz tylko.- rzekła przez gorzkie łzy do swojego narzeczonego, umierającego w jej ramionach.
- Przeżyj. Tylko tyle.- wysapał, zmęczony wytrzymywaniem bólu.
Wyzionął ducha.
A ona postanowiła nie dać się zabić.
Dla niego.
Dla miłości, która nie miała prawa istnieć.
------------------------------
- Weź coś z nim zrób!- wrzasnęła rozedrgana brunetka.
- Spokojnie.- rzekł blondyn, dotykając delikatnie klatki piersiowej Nathana.
- Ross, pomóż mu!- krzyknęła Laura, coraz bardziej zdenerwowana.
- Niby dlaczego mam mu pomóc? Gdyby nie to, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi, nie przyjechałbym tu.- chłopak zmrużył oczy gniewnie.
- To łaskawie mu pomóż, a ja...- brunetka nie miała pomysłu, co mogłaby obiecać Ross'owi.
- Ty co?- dopytywał blondyn.
- Z dobrego serca mu pomóż, a ja nie będę musiała ci pokazywać, czego nauczył mnie Nate.- syknęła w końcu dziewczyna.
- Ci twoi goryle już niemal mnie przemielili, gdy mnie porywali z ulicy.- warknął oskarżycielsko.
- Pomóż mu, do cholery!- Laura była bliska obłędu.
Ross dostrzegł w jej oczach rozpacz zmieszaną ze strachem i to go przekonało, że musi pomóc Space'owi, choć go nienawidził z całego serca.
Rozciął szybko czarny kostium za pomocą noża, który znalazł w bucie chłopaka i wciągnął nagle powietrze.
- O żesz kur...
- Co się...?- przerwała mu brunetka.- O mój Boże.- zakryła rozwarte usta, rozpłakała się i niemal rzuciła na ciało Nathana. Ross szybko ją złapał, a Butch przechwycił i uniemożliwił jakikolwiek ruch z jej strony.
- Spokojnie, Marano.- warknął w stronę brunetki, nie patrząc w jej oczy.
- Nate, Nate, Nate.- jęczała przez łzy imię chłopaka, targała się i wydawało się, iż Butch jej nie utrzyma.
- Uspokój się wreszcie, Laura! Nie mogę mu pomóc, jeśli będę zdenerwowany. Racz uspokoić Downa i się zamknij.- wreszcie krzyknął.
Laura poczuła się mocno urażona słowami blondyna, ale zrobiła to, o co prosił Ross. Wpatrywała się w ciało Nathana z przerażeniem. Nagle zauważyła, że w dłoni ma jakąś kartkę. Chwyciła ją i z szeroko otwartymi oczyma poczęła czytać.

*perspektywa Laury*

Ćwiczenia z chłopakami przerwał mi nieznośny pisk dochodzący z mojego buta. Wygrzebałam urządzenie z obuwia. Butch i Norrick zbliżyli się do mnie, wpatrując się w nadajnik, jakby miał wybuchnąć. Mogłabym się założyć o to, że brali pod uwagę taką możliwość. Jamie, Rhydian i Angelo natomiast odsunęli się w przeciwnym kąt pokoju.
Nadajnik nadal piszczał zawzięcie. Wcisnęłam ten drugi przycisk, którego przedtem nawet nie dotykałam. Nate nie wytłumaczył mi, do czego służy. Wyświetliła się mapa lasu West Wood, jak sądzę. Kiedy wraz z tatą i Vanessą przyjechaliśmy do LA, często właśnie nad jezioro West Lake w tymże lesie się wybieraliśmy. Jezioro w West Wood ma specyficzny kształt, toteż szybko zorientowałam się, co to za miejsce. Na mapie pojawiła się czerwona kropka z imieniem "Nate".
Przez kilka sekund nie potrafiłam zrozumieć, co to znaczy.
Lecz już po chwili się zorientowałam.
Po co tak wyśmienity agent z wieloletnim doświadczeniem, jak Nathan, wzywałby mnie, nieopierzoną amatorkę sztuk walki?
Nate był w niebezpieczeństwie.
*
- Szybciej!- wrzasnęłam w stronę Norrick'a, kierującego furgonetką.
W dłoni kurczowo ściskałam nadajnik, który był teraz jedynym kontaktem z blondynem.
Kiedy zorientowałam się, że z Nate'em coś jest nie tak, rzuciłam się do drzwi. Oczywiście Butch i Norrick mnie ubiegli i zatrzymali.
- Zostajemy.- rzekł twardo ten pierwszy.
- Ale ja muszę mu...
- Nic nie musisz.- przerwał mi Norrick.- Patrol się tym zajmie.- dodał.- Ty masz być bezpieczna.
- Patrol się nim zajmie, gdy już będzie po nim.- warknęłam wściekle.
- Uspokój się. Usiądź na tyłku i wyrównaj oddech.- opanowanym tonem mówił łysy mężczyzna. (Butch, nie opisałam ich wyglądu jeszcze >_< - od aut.)
- Ja ci zaraz wszystkie zęby wyrównam.- syknęłam.- Jedziemy.- powiedziałam twardo.
- Laura...- westchnął niemal z rezygnacją.
- Nie. Pomożemy mu w trójkę albo zrobię to sama.- odparłam z uporem.
Norrick wymienił spojrzenie z Butch'em, po czym ten drugi odezwał się chłodno  przegrany:
- Do furgonetki.
Poczułam się wygrana.
Popatrzyłam na trójkę chłopaków, wpatrujących się w nas.
- Wychodzi na to, że na dziś to koniec. Możecie wracać do domów.- próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego dziwny grymas.
- Lau...- szepnął Rhydian.
- Po prostu idźcie już.- machnęłam ręką i otworzyłam drzwi, po czym razem z dwoma osiłkami wyszliśmy prosto do zaparkowanego nieopodal wyjścia samochodu.
Bałam się.
Tak cholernie się bałam.
Nathan nigdy nie potrzebował mojej pomocy. A nawet jeśli, nigdy tego nie okazywał.
Był uwięziony?
Porwany?
Okaleczony?
Umierał?
Wzdrygnęłam aż na samą myśl o tym ostatnim.
Nie mogłam stracić kolejnej osoby.
Nie Nate'a.
Był przy mnie, gdy inni się rozpłynęli.
Kiedy czułam się najbardziej osamotniona.
Pamiętam ten pierwszy, dziwny, choć przyjemny, pocałunek z chłopakiem.
Ekscytacja zmieszaną ze strachem była, niczym tykająca bomba. Jedna iskra i wybuch gwarantowany. Nie mogłabym go stracić. Coraz bliżej obłędu, coraz bliżej.
- Spokojnie, Laura.- odezwał się opanowanym głosem Butch.
- Ja ci dam spokojnie.- syknęłam, ale zanim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, mężczyzna złapał mnie za ręce, aż wypuściłam nadajnik.
- Powiedziałem, spokojnie.- wycedził.
- Dobrze.- skinęłam głową, odzyskawszy równy oddech.
Osiłek puścił mnie, mając pewność, że na sto procent nie zrobię już nic głupiego.
Rzuciłam się na dół i chwyciłam przycisk.
Ruch na ulicy był spowolniony przez jakiś wypadek na skrzyżowaniu, co bardzo mnie zdenerwowało.
Gdy tak sobie klęłam pod nosem, zauważyłam kroczącego chodnikiem Lyncha. Przypomniałam sobie, że we wakacje zdał kurs w udzielaniu pierwszej pomocy, zatem mógł się przydać.
Zanim zdążyłam dwa razy pomyśleć, zleciłam Butch'owi, by wciągnął blondyna do furgonetki.
Już po chwili na tylnych siedzeniach zdezorientowany chłopak wił się z wściekłością, związany przeze mnie sznurem znalezionym w bagażniku i z lnianym workiem na głowie.
- Uspokój się, Lynch. Nic ci nie zrobię.- warknęłam.
- Laura?! Ty masz nasrane w głowie?!- krzyknął zdenerwowany.
Sama nie rozumiałam swojego zachowania. Porwałam chłopaka z ulicy.
Coraz bardziej zaczynałam przypominać Alex i to nie ze względu wyglądu, a charakteru. Dla mnie samej to było przerażające.
- Prawdopodobnie.- westchnęłam ciężko i z powrotem usiadłam na siedzeniu.
*
Pamiętam ciemność, krzyk wyrywający się z mojego gardła i łzy.
Po kilkunastu minutach kompletnej ciszy zalegającej w furgonetce, wreszcie dojechaliśmy pod las. Butch wziął targającego się pod wpływem zmiany położenia Ross'a, a Norrick wciąż biegł bardzo blisko mnie.
Niee, to wcale nie wyglądało dziwnie.
Nastolatka i dwóch osiłków, przy czym jeden na swych barkach trzymał związanego, jak prosie chłopaka z workiem na głowie biegli sobie przez las.
Ostatnio nic nie jest w stanie mnie zdziwić. Popatrzyłam na mapę i poprowadziłam resztę za sobą.
Wkrótce potem zobaczyłam ciało, leżące niedaleko molo nad West Lake.
W pierwszym odruchu krzyknęłam.
Nate się wykrwawiał.
W trzech susach znalazłam się przy nim. Dotknęłam jego szyi, by wyczuć puls.
Był.
Ale bardzo słaby.
Poczułam łzy, cisnące się pod powiekami, więc mocno je zacisnęłam.
- Nate? Nate, słyszysz mnie?- spokojnie zapytałam.
Brak odpowiedzi.
- Butch, rozwiąż Lyncha i zdejmij mu ten worek z głowy, ale trzymaj go, żeby nie uciekł Przyda mi się.- rzekłam zduszonym szeptem.
Mężczyzna w mig wykonał polecenie. Ross jeszcze chwilę wił się, po czym uspokoił i powoli przyzwyczajał do wszechobecnej ciemności. Spojrzał na mnie wilkiem i odezwał się.
- Co tu, do cholery, się dzieje?
- Ross, umiesz udzielić pierwszej pomocy?- zapytałam, czując coraz większe zdenerwowanie.
- Tak.- odparł zdezorientowany.- A co się stało?
Wstałam i oczom chłopaka ukazało się ciało Nate'a.
- Jemu na pewno nie pomogę.- pokręcił głową blondyn.
- Błagam.- łzy poczęły płynąć po moich policzkach, wbrew mnie.
- Nie.- odrzekł chłodno i uparcie.
- Proszę...- szepnęłam, osuwając się na kolana.
- Ja... Dobra.- zgodził się w końcu, zirytowany.
- Butch, puść go.- kazałam mężczyźnie.- Nie próbuj uciekać. I tak jestem szybsza.- zwróciłam się do blondyna.
- Wiem.- powiedział tylko i zbliżył się trochę do ciała nieprzytomnego Nathana.
Nagle Nate odkaszlnął i wypluł mnóstwo krwi.
Przeraziło mnie to bardziej, niż się spodziewałam.
- Weź coś z nim zrób!- wrzasnęłam, cała w drgawkach.
- Spokojnie.- rzekł blondyn, dotykając delikatnie klatki piersiowej Nathana.
- Ross, pomóż mu!- krzyknęłam ponownie, jeszcze bardziej zdenerwowana.
- Niby dlaczego mam mu pomóc? Gdyby nie to, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi, nie przyjechałbym tu.- chłopak zmrużył oczy gniewnie.
Nie musiałabym go porywać, gdyby nie fakt, iż Edwin oddał mnie pod opiekę dwóch goryli, którzy nie znają nawet podstaw pierwszej pomocy.
- To łaskawie mu pomóż, a ja...- już miałam to powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzłam się z język.
- Ty co?
Laura, myśl, Laura, myśl.
- Z dobrego serca mu pomóż, a ja nie będę musiała ci pokazywać, czego nauczył mnie Nate.- syknęłam w końcu.
- Ci twoi goryle już niemal mnie przemielili, gdy mnie porywali z ulicy.- warknął oskarżycielsko.
- Pomóż mu, do cholery!-byłam bliska obłędu.
Nie Nate, nie on.
Ross popatrzył na mnie i przez chwilę widziałam mojego dawnego przyjaciela. Przez chwilę.
Przewrócił oczyma i zajął się Nate'em.
Dotknął jego buta i wyjął stamtąd nóż chłopaka. Skąd on wiedział, że Nathan tam trzyma swoje ukochane ostrze?
Rozciął nim zręcznym ruchem górną część stroju bojowego.
- O żesz kur...
- Co się...?- przerwałam mu.- O mój Boże.- zakryłam rozwarte usta, rozpłakałam się i niemal rzuciłam na ciało Nathana. Ross szybko mnie złapał, a Butch przechwycił i przytrzymał.
Rana postrzałowa na klatce piersiowej Nate'a była ogromna, cała we krwi i postrzępiona. Zebrało mi się na wymioty.
- Spokojnie, Marano.- warknął w moją stronę, nie patrząc mi w oczy.
- Nate, Nate, Nate.- jęczałam przez łzy imię chłopaka.
- Uspokój się wreszcie, Laura! Nie mogę mu pomóc, jeśli będę zdenerwowany. Racz uspokoić Downa i się zamknij.- wreszcie krzyknął.
Poczuła się urażona słowami blondyna, ale spełniłam prośbę Ross'a.
Tępym wzrokiem patrzyłam na bezwładne ciało mojego chłopaka. Nagle zauważyłam, że w dłoni ma jakąś kartkę. Wyrwałam ją i rozwinęłam.

"Vanessa Nicole Marano zginęła 13 czerwca 2013 roku. Było to zabójstwo z rąk premedytacji.
Witaj, Alex
chciałem tylko powiadomić Cię, że zadanie zostało wykonane. Starsza Marano nie żyje. Zanim wykończymy Damiano'a, mam do Ciebie prośbę. Mianowicie potrzebujemy namiarów bliźniaka młodszej Marano, Ericka, o ile mi wiadomo.  Zostaniemy w ukryciu aż do momentu Twojej odpowiedzi. Przejrzyj zdjęcia, a następnie wybierz ofiary. Ona nie może czekać. Dalsze rozkazy prześle Ci osobiście.
Z Jej rąk, Aaron Lawrence."

Trzymałam list w dłoniach i wpatrywałam się w niego niewidzącym wzrokiem.
Aaron?
TEN Aaron?!
Chłopak, który uchodził za najlepszego przyjaciela Nate'a?
Chłopak, który związał się z Rydel?
Widziałam go zaledwie kilka razy, ale nie przyszło mi do głowy, iż mógłby być zabójcą.
Pomagał mnie szkolić.
A może to on wtedy nasłał na mnie Ethana i Daniela, kiedy trenowaliśmy w trójkę? Kiedy Daniel mówił "Zaraz przyjedzie twój książę", a ja zapytałam, czy Nate, on odparł, że Aaron, co już było podejrzane.
Wszystko powolutku układało się w całość.
Nate ciągle znikał.
Oczywiście wiedział, kto jest zabójcą Vanessy.
Dlatego Edwin dał mi dodatkową ochronę.
Nate rozpoczął dochodzenie w pojedynkę.
Aaron wyraźnie podkreślił, że ktoś jest wyżej i wydaje wszystkim rozkazy.
Nathan musiał się dowiedzieć, kto, jednocześnie pozorując swoją rzekomą niewiedzę jak najbardziej prawdziwie.
Poczułam niesamowitą wściekłość, płonącą wewnątrz mnie żywym płomieniem. Chęć zemsty zaćmiewała wszystkie inne emocje.
By nie wbić komuś noża w jakąś część ciała, zajęłam się z powrotem Nate'em i jego nieprzytomnością.
Ross zatamował krwawienie. Z pomocą samochodowej apteczki, sporej zresztą, nałożył kilka szwów na ranę, która po oczyszczeniu nie była taka rozległa, jak mi się wydawało.
Po dokładnym przemyciu wodą utlenioną rany i jej opatrzeniu, Ross zajął się próbą przywrócenia przytomności Nate'owi. Patrzyłam bezradnie, jak klatka piersiowa blondyna delikatnie się unosi, w bardzo nieregularnych odstępach.
Sytuacja była beznadziejna.
- Zostaw go, ja się nim dalej zajmę, ty już i tak sporo zrobiłeś.- rzekłam do Ross'a zmęczonym głosem.
Chłopak nie odezwał się, tylko wstał i podszedł do Butch'a, siedzącego na pieńku lipowym, który niegdyś był moim ulubionym siedziskiem.
Jak wiele się zmieniło...
- Nathanielu... Nathan... Nate...- szepnęłam mu do ucha.- Nawet nie wiesz, jak jestem zrozpaczona w tej chwili. Jesteś na skraju śmierci. Nie wiem, co robić. Aaron jest zabójcą, Alex na mnie czyha, Ross nie jest taki, jak był. Pewnie Savannah tak go zmieniła. Eric i mój tata są na widelcu, a ja nie jestem w stanie zrobić cokolwiek. Chciałabym, byś się obudził i był przy mnie. Tylko ty mi zostałeś.- łza spłynęła mi po policzku. Czyjś palec ją starł. Otworzyłam oczy.
Nate wpatrywał się we mnie szklistymi od bólu oczyma. Usta miał zacisnięte, widać było, że cierpi.
- Wciąż tu jestem, nie traktuj mnie, jak zmarłego, Marano.- rzekł dosyć głośno.
Zaśmiałam się lekko. Nie chciałam napierać na chłopaka, położyłam więc ręce po obu stronach ramion blondyna i złożyłam na jego ustach czuły, lecz delikatny pocałunek.
- Silne ramiona, mówiłem, że podciąganie ci pomoże.- uśmiechnął się, gdy już się od niego oderwałam.
Odwzajemniam jego gest.
- Och, jakież to wzruszające. No rzygam cukrem.- stwierdziła brunetka, wyłaniając się z krzaków, jakieś pięć metrów od nas.
- Alex, co ty tutaj robisz?- zapytałam, ignorując jej wypowiedź.
- Przechodziłam w pobliżu, usłyszałam trzepot gołąbków, więc jestem.- szydząco wzruszyła ramionami.
- Mam wreszcie okazję.- powiedziałam.
- Na co?- zapytała Alex.
- Norrick, pilnuj Nate'a i Ross'a. Butch, nie włączaj się, tylko bądź gdzieś z boku.- rzekłam władczym tonem i bez jakiegokolwiek namysłu rzuciłam się biegiem, prosto na agentkę.
Polana była rozległa, miałam mnóstwo miejsca, by skończyć wreszcie to wszystko raz na zawsze.
Szybko wyjęłam nóż z buta i zamachnęłam się, ale dziewczyna uchyliła się przed ostrzem, które tylko ją drasnęło. Odskoczyła, robiąc przy tym salto, trzy metry dalej. Zwinnym ruchem zza pasa dobyła chiński odpowiednik japońskiego tantojutsu, czyli krótkiego, cienkiego noża z twardą, kauczukową rękojeścią. Według Nate'a, najlepszy do szybkiego zabójstwa. Wszystko działo się niesamowicie szybko. Dziewczyna ruszyła na mnie z zamiarem wbicia mi tantojutsu w serce, ja natomiast uskoczyłam i kopniakien wytrąciłam jej nóż z ręki. Spojrzała na mnie z mordem w oczach i z gołymi rękoma zbliżyła się błyskawicznie do mnie. W geście obrony zaatakowałam ją nożem.
Trysnęła na mnie jej krew. Ostrze utkwiło w ciele dziewczyny. Z jej płuc wydobył się świst powietrze, a po nim przeszywający krzyk. Alex osunęła się na ziemię z nożem wbitym niedaleko serca.  Czerwona maź była na moich dłoniach.
- Nate.- powiedziałam głośno.- Wezwij Patrol!
- Już to robię.- odpowiedział.
Ross wpatrywał się to na mnie, to na zakrwawione ciało Alex.
Butch i Norrick przestępowali z nogi na nogę.
Drobny deszcz zaczął padać z nieba.
Nate siedział na trawie, Ross na pniu, a dwaj mężczyźni byli gdzieś obok.
Ja natomiast stałam na środku polany, obok ciała Alex, czekającego na... właściwie nic.
Mimo, iż właśnie uwolniłam się spod władzy Patrolu Cieni, nie czułam satysfakcji. Aaron nadal był na wolności i zagrażał mnie oraz pozostałości po mojej rodzinie.
Kim była Ona?
Czego chce ode mnie?
I czemu mam wrażenie, że Ross ma z tym wszystkim jakiś związek?
------------------------------
Hej, Wam!
Pewna kochana dziewczyna kopnęła mnie w dupę i dała do zrozumienia, iż chce kolejny rozdział.
Kochanie, dziękuję! <3
Mimo tego, że wena raczej nie chce do mnie wrócić w pełnej krasie, mam dla Was to- zbitkę fragmentów, wymyślonych na poczekaniu.
Może nie jest tak źle XD
Nie zmienia to jednak faktu  iż to nadal nie to :(
Komentujcie, dajcie mi kopa i oczekujcie następnego rozdziału, bo ten już niebawem.
Nie zapominajcie o Kasi ;C
~Kasia<3

piątek, 13 czerwca 2014

Jeszcze jedna sprawa

Nawiązując do posta poniżej, mam do Was kochani prośbę.
Ankiety na bloggerze uległy awarii, więc zrobimy inaczej.
Pod tym postem, proszę, odpowiedzcie na trzy pytania:
1. Czy chcecie, bym kontynuowała tego bloga, czy lepiej rozpocząć nowego?
2. Akcja miała się rozwinąć, ale jeśli nadal nie będę miała weny, skończyć bloga tak, jak jest, czy może wymyślić coś podobnego do zakończenia sezonu pierwszego?
3. Wytrzymacie, jeśli rozdziały będą pojawiać się nieregularnie? (tzn, nie w weekendy, tylko w różne dni, w zależności od mojej kapryśnej weny)
To dla mnie BAAARDZO ważne, błagam wręcz, muszę wiedzieć, czy warto jeszcze cokolwiek z tyn blogiem robić, żeby go uratować.
~Kasia<3

Złe informacje

Tytuł nieciekawy i post również...
Właśnie jestem w trakcie pisania rozdziału, ostatnio często robię to na telefonie.
I wiecie, co?
Miałam niemal 2000 słów i puff!
Nagle połowa zniknęła! ;______;
Jestem tak zła, że nie potrafię tego opisać -_-
Zresztą, ostatnio te wszystkie oceny, ostatnie sprawdziany, wypracowania, wycieczki, czekający mnie w środę (życzcie szczęścia ;c) konkurs wokalny i natłok zajęć spowodowały u mnie totalną blokadę, nic mi nie pomaga.
Ani Wasze kochane komentarze, ani dobra muzyka, ani próby rozerwania się i odpoczynku.
Zaczęłam sypiać nieregularnie i ciągle jestem przemęczona...
W przyszłym tygodniu jeszcze mam wielkie przygotowania do ślubu kogoś bliskiego z rodziny, więc znów nie będę miała czasu ;-;
Do tego znów to cholerne przygnębienie powraca i nie umiem się go pozbyć :/
Najprawdopodobniej kolejny rozdział pojawi się po zakończeniu roku szkolnego, za co Was OGROOOOMNIEE PRZEPRASZAM :C
Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnicie i będziecie co jakiś czas jeszcze tu zaglądać...
Po prostu musiałam Was poinformować...
Wybaczcie, to wszystko dla mnie ostatnio jest okropne.
Źle znoszę ten ciągły brak siły i weny, ale obiecuję, że zrobię wszystko, by odzyskać dawny styl pisania.
Ten post jest taaki długi <_>
Nie zapomnijcie o Kasi ;-;
KOCHAM WAS <3
~Kasia<3