"Przypadki nie istnieją. Żadna rzecz we wszechświecie nie jest kwestią przypadku. Moja miłość nie pojawiła się przez przypadek."
Dziwne to uczucie.
Obudzić się w innym ciele.
Czuć się, jak ktoś zupełnie inny.
Jakby istnienie bytowało, ale zyskało inne opakowanie. Wraz z nim także nawyki i odruchy.
Szkoda, że mi dane było być Alex.
------------------------------
- Chyba sobie żartujesz.- warknęłam, opierając się o blat biurka w centrum dowodzenia Edwin'a Huggis'a.
- Nie. Jestem pełen podziwu. Nie zmienia to faktu, że ją zabiłaś. Świadek spoza naszego rewiru żyje. Zabij go albo niech dołączy.
- Nie zabiję go.- syknęłam.- Ani nie pozwolę go w to wciągnąć.
- On już wpadł. Jak wszyscy twoi bliscy.- stwierdził.- Patrząc na wszystkich wrogów, muszę przyznać, że nie tylko bliscy. Laura, ktoś chce cię wykończyć.- popatrzył na mnie wzrokiem troskliwego ojca.
- Wiem.- wzruszyłam ramionami.
Nadal wiedziałam.
*perspektywa Ross'a*
Zamknęli mnie.
Jak zwierzę.
Bez jakiegokolwiek tłumaczenia.
Złapali, związali i zamknęli w zimnym, ciemnym pomieszczeniu.
Na początku irytowało mnie to, że tu jestem. Ale właściwie czego miałem się spodziewać? Że przyjmą mnie, jak gościa? Że dadzą mi wielki pokój z oknami z widokiem góry z napisem "Hollywood"? Jak na standardy Patrolu, to i tak sporo.
Zamknąłem oczy. Wyobraźnia znów zawiodła mnie do tamtej nocy.
Byliśmy w West Wood. Z obu stron stali przy mnie dwaj mężczyźni, na głowie miałem lniany worek śmierdzący zgnilizną. Dłonie skrępowane grubym powrozem zaczynały cierpnąć. Stałem, dygocząc z zimna. Słyszałem kroki, cichy szloch, a następnie rozkaz Laury, skierowany do jednego z osiłków:
- Butch, rozwiąż Lyncha i zdejmij mu ten worek z głowy, ale trzymaj go, żeby nie uciekł Przyda mi się.
Mężczyzna błyskawicznie uwolnił mnie z więzów.
- Co tu, do cholery, się dzieje?! Puście mnie! Zostawcie! O co wam chodzi?! Puszczajcie!- wiłem się w furii, wiedząc, że i tak nic to nie da.
Wkrótce moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności scenerii, panującej wokół i wreszcie spojrzałem na Laurę. Klęczącą przy leżącym na ziemi ciele.
Potem z Laurą jakiś czas wymienialiśmy zdania. Błagała, bym ratował Nate'a. Za nic nie chciałem się zgodzić.
- Błagam.- dziewczyna patrzyła na mnie z obłędem w oczach. On był dla niej ważny. To było widoczne. Wewnątrz mnie trwała wojna.
Pomóc mu czy nie?
Z jednej strony to przez niego rozpadł się związek mój i Laury, ale z drugiej strony, jeśli ja jej nie potrafiłem uszczęśliwić, a on owszem, to co mi zostało?
- Ja... Dobrze.- westchnąłem w końcu.
Od razu w oku brunetki zabłysła malutka iskra nadziei.
- Butch, puść go.- poleciła mężczyźnie z chłodem.- Nie próbuj uciekać. I tak jestem szybsza.- zwróciła się do mnie.
- Wiem.- odparłem tylko.
Marano popatrzyła na mnie z zaintrygowaniem, ale nic więcej nie powiedziała.
Wiedziałem. Savannah zawsze brała mnie na spacery wtedy, gdy Laura i Nathan ćwiczyli. Nie spodziewałem się, że będzie ją wciągał w ten świat, ale to przecież już nie była moja sprawa. Widziałem ją w biegu. Byłam znacznie szybsza ode mnie.
Podszedłem do nieprzytomnego blondyna. Dotknąłem delikatnie jego klatki piersiowej. Unosiła się, choć w nieregularnych odstępach i do tego tylko nieznacznie.
Laura co jakiś czas mówiła coś przez płacz, jęczała i ubolewała, podczas, gdy ja starałem się ocenić stan chłopaka.
Z jego buta wyjąłem nóż, po czym rozciąłem czarny kostium w miejscu, gdzie poczułem krew. Rozerwałem materiał i moim oczom ukazała się czerwona rana, dość nieciekawie wyglądająca. Rana postrzałowa. Widać na pierwszy rzut oka, że kula została wystrzelona z niedaleka. Na wylot przeleciała przez ciało chłopaka.
Gdy Laura ujrzała ranę, zawodzeniu nie było końca. Butch przejął dziewczynę, a ja poprosiłem Norrick'a, aby przyniósł mi apteczkę samochodową.
Widać było, przygotowali się na wszystko. Otworzyłem wielką skrzynkę i wyjąłem z niej wodę utlenioną, gaziki i począłem obmywać ranę z zaschniętej krwi. Zajęło mi to jakieś trzy minuty. Następnie szperając w apteczce, znalazłem nici chirurgiczne i igły. Wszystko było odkażone i higienicznie zapakowane. Założyłem na dłonie gumowe rękawiczki i zacząłem zabieg. Na igłę nawlokłem nić i wbiłem ją na skraju rany. Szybkimi i zwinnymi ruchami, przy czym dokładnymi i delikatnymi zarazem, w ciągu dwudziestu minut nałożyłem szwy i po raz ostatni oczyściłem ją ze wszelkich drobnoustrojów.
Pozostało tylko ocucić blondyna i dać mu szansę pomiziać się z Laurą.
Brunetka stała z jakąś małą kartką i ze zdenerwowaniem manewrowała po linijkach tekstu. Kiedy przestała czytać, spojrzała na leżące ciało Nate'a i rozszerzyła oczy jeszcze bardziej. Zacisnęła pięści, jednak nic więcej nie zrobiła. Wydawało się, że zaraz pozbawi kogoś jakiejś części ciała. Wzięła głęboki wdech i podeszła do mnie, pi czym cichym, pełnym zmęczenia głosem rzekła:
- Zostaw go, ja się nim dalej zajmę, ty już i tak sporo zrobiłeś.
Otworzyłem usta i już miałem coś powiedzieć, ale uzmysłowiłem sobie, że nawet nie mam pojęcia, co mógłbym rzec, więc wstałem i bez słowa skierowałem się w stronę osiłków Laury, jakieś 8 metrów od miejsca, w którym leżał Space.
Usiadłem na pniu i drzewa i przyglądałem się dziewczynie, która uklęknęła przy Nathan'ie.
Szeptała do niego cicho.
Spojrzałem na Butch'a. Rozglądał się nerwowo po całej polanie, obawiając się ataku. Norrick stał trochę dalej i również przeczesywał wzrokiem całą powierzchnię.
Poczułem wszechobecny niepokój. Marano oparła się na ziemi i pocałowała blondyna w usta. Ten delikatnie odwzajemnił pocałunek, powiedział coś i obaj się uśmiechnęli. Faktycznie, pasowali do siebie.
To dlaczego poczułem ukłucie gdzieś w pobliżu dumy?
Nagle zza krzaków wyłoniła się postać. Rozpoznałem w niej słynną Alex Raven. Nikomu nigdy nie zdradziła swojego nazwiska, a posługiwała się różnymi, fałszywymi. Dlatego też nadano jej przydomek Raven, czyli Kruk. Ptaki te mają umiejętność podobną do kameleonów. W ciemnościach są praktycznie niesłyszalne, niewidzialne, jak duchy. Zauważyłem uderzające podobieństwo pomiędzy nią, a Laurą.
Nie słyszałem, o czym rozmawiają. Dostrzegłem natomiast zacięcie Laury i wściekłość wymalowaną na jej twarzy. Alex była okazem bezbrzeżnego spokoju. Spokojnie odpowiadała na słowa rzucane przez Marano.
W pewnym momencie do moich uszu dotarło:
- Norrick, pilnuj Nate'a i Ross'a. Butch, nie włączaj się, tylko bądź gdzieś z boku.- Laura szybko wydała rozkaz.
Jeden z mężczyzn chciał coś powiedzieć, ale natychmiast zamknął usta, gdy tylko zobaczył, że Laura rzuca się na Alex.
Cała ich walka trwała nie dłużej, niż 5 minut.
Laura wyjęła nóż z buta i zaatakowała Alex, która odskoczyła i również pochwyciła swoje ostrze. Nie na długo jednak go używała, gdyż już po chwili Marano kopnięciem wytrąciła je z jej ręki. Kiedy Raven rzuciła się z gołymi rękoma na Laurę, ta wbiła nóż w jej ciało i momentalnie trysnęła z niej krew. Dźgnięta, krzyknęła i osunęła się na ziemię. Laura była cała we krwi Alex. Popatrzyła na mnie ze strachem w oczach. Ja co rusz, przeskakiwałem wzrokiem z Laury na bezużyteczne już ciało Raven. Tak szybko umarła.
A może tak miało być?
Następnie Nate wezwał Patrol i właściwie tyle pamiętam.
To takie żałosne, że straciłem przytomność przez odrobinę chloroformu, nasiąkniętego w szmatkę, przyłożoną do ust i nosa.
*
Ciemność przenikała przez nasiąknięte wilgocią i zapachem stęchlizny powietrze. Zimna podłoga spowodowała ból moich pleców. Usiłowałem podnieść się, ale z mych ust wydobył się tylko syk pełen cierpienia. Nie byłem związany, lecz uwięziony w małej klitce, przeznaczonej dla więźniów, z których pragnięto wyciągnąć informacje.
Ze mnie pewnie też pragnęli coś wycisnąć.
Ta, żeby mieli co.
Ubranie było podarte w dwóch miejscach. Zaschnięta krew z kilku przetarć spowodowała, że materiał koszuli w niektórych miejscach przylepił się do mojej skóry. Nie zamierzałem go odrywać, wiedziałem doskonale, jaki to sprawia ból.
Z mojej myśli kotłowało się tysiąc myśli jednocześnie. Laura zabiła Alex. Zostanie oskarżona o morderstwo? Zresztą, ile osób wiedziało o jej istnieniu? Pewnego dnia pojawiła się w Londynie w tamtejszym Patrolu i oświadczyła, że zamierza pobierać nauki. Ktoś przystał, ktoś ją nauczył i już.
Miała w ogóle rodziców? Kierowała się chęcią zemsty?
Może ich straciła?
Ciekawą była postacią...
Laura za to nigdy taka nie była.
Mam na myśli: drapieżna, niebezpieczna.
A przez to jeszcze bardziej seksowna.
Trzeba przyznać, w czarnym skórzanym kostiumie, z pięknymi czekoladowobrązowymi lokami rozpuszczonymi i długimi do łopatek była po prostu pociągająca i piękna.
A przy tym szybka, zwinna...
Tak, wiele straciłem.
Ale może ona coś zyskała?
Moje rozmyślania przerwał mi huk otwieranych z furią drzwi. Do środka wparowała Laura i dwóch mężczyzn, ale żaden z nich nie był jej strażnikiem.
- Zachary, delikatnie z nim.- powiedziała dużo spokojniej, niż się zachowywała.
- Dobrze.- odparł krótko mężczyzna z blizną na policzku.
Pomógł mi wstać i zaniósł mnie do sterylnego pokoju, zapewne prowizorycznego szpitala. Posadzili mnie na łóżku szpitalnym, wyłożonym białą pościelą. Jeszcze nigdy nikt nie niósł mnie na rękach. Czułem się niezręcznie. Każdy normalny chłopak w takiej sytuacji wykazałby się męstwem i nawet jeśli miałby połamane obie nogi, doczołgałby się sam do wskazanego pokoju.
Cóż, może nie jestem normalny.
Laura weszła do środka. Mężczyźni spojrzeli na nią z oczekiwaniem.
- Możecie iść, poradzę sobie.
Obaj wyszli. Dziewczyna spojrzała na mnie. Po chwili westchnęła i podeszła do szafki z środkami dezynfekującymi. Wyjęła wodę utlenioną, gaziki, opaskę uciskową, bandaże i taśmy opatrunkowe. Wszystko położyła na tacy i przeniosła ją na stolik obok mojego łóżka. Bacznie obserwowałem każdy jej zwinny i szybki ruch.
Nie patrząc na mnie, roztargała kuszulę w miejscu, gdzie przyschnęła ona do ran, zrywając jednocześnie strupy. Syknąłem z bólu.
- Przepraszam.- burknęła.
Po chwili właściwie zostałem bez koszuli. Dziewczyna cmoknęła z niezadowolenia i wzięła się do roboty. Najpierw dokładnie oczyściła rany wodą. Piekło niemiłosiernie.
- Co ja sobie myślałam.- pokręciła głową z dezaprobatą.
- Byłaś zdenerwowana.- wzruszyłem ramionami delikatnie.
- Co?- popatrzyła na mnie zdziwiona.
- Powiedziałaś...
- Myślałam głośno.- ucięła.- Nieważne.
- Byłaś zdenerwowana.- powtórzyłem.- Będąc na twoim miejscu, zrobiłbym to samo.- stwierdziłem, marszcząc nos.
- Teraz ty będziesz przez to miał przerąbane.- odrzekła chłodno.
- Przejmujesz się tym?- zapytałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- Oczywiście. To, że zerwaliśmy, pokłóciliśmy się i żywię do ciebie niechęć, nie znaczy od razu, że mam gdzieś, czy umrzesz, czy nie.- powiedziała ostro.
Zaraz, co?
UMRĘ?
- Co masz na myśli, mówiąc, że umrę?- spytałem cicho.
- Albo cię w to wszystko wciągnę, albo zabiję. I tak źle, i tak niedobrze.- odpowiedziała, unikając mojego wzroku. Palcem nakreśliła na mojej skórze 'PODSŁUCH'.
Przyszło mi coś do głowy.
- Ale ja niczego nie pamiętam.- wyparowałem nagle.
- Jak to?- zdziwiła się. Załapała od razu.
- Pamiętam, że porwałaś mnie z ulicy, a potem nagle obudziłem się w tamtej ciemnej sali.
- Ohhh, to wiele zmienia.- stwierdziła z aktorską naiwnością. Delikatnie przyłożyła do mych ran gazy opatrunkowe. Pomogła mi się podnieść lekko, by mogła oczyścić przetarcia na plecach. Początkowo piekło, jak cholera, ale potem ból ustąpił, gdyż dziewczyna przyłożyła woreczek z maścią i lodem do moich pleców. Palcami zwinnie rozmasowała siniaki. Szybko zabandażowała rany na dłoni i barku oraz przetarcia na plecach i zaprowadziła mnie do innego pokoju, tym razem już bez podsłuchu. Do ręki wręczyła mi lód.
- Przyłóż go do tego siniaka na policzku.- rzekła cicho. Od razu tak zrobiłem.
Pokoik był niewielki, utrzymany w ciemnych kolorach. Na środku był stolik, dwa krzesła, mała lampka i pusta szklanka.
- Siadaj, Lynch.- nakazała rzeczowym tonem.
Szybko wypełniłem prośbę.
- A teraz słuchaj.
- Słucham.- skinąłem głową.
- I tak zamierzałam ci to powiedzieć.- westchnęła, opierając się o ścianę po przeciwnej stronie pokoju. Spojrzała na mnie.- Wiem, kto zabił Vanessę. Ale ty musisz udawać tępaka przy innych z Patrolu. Tylko przy mnie i Nathan'ie możesz otwarcie używać prawdy. Utrzymujmy tą wersję, że niczego nie pamiętasz. Oczywiście, wpadłeś w to razem z nami i teraz na ciebie zabójca Vanessy też będzie czyhał. Chyba, że masz związek z morderstwem mojej siostry.- rzekła oskarżycielskim tonem brunetka.
- Chyba sobie żartujesz.- prychnąłem.
- Nie ma miejsca na żarty.- wyparowała Laura.- Aaron poluje na mnie, mojego ojca i Ericka. Teraz każdy może okazać się kolejnym zdrajcą. Albo ofiarą.- spojrzała na mnie znacząco, a ja przełknąłem głośno ślinę.- Ktoś jeszcze dowodzi tym wszystkim. Ktoś jest wyżej. Nie wiem tylko, kto to.- rzekła z frustracją.
Analizowałem każde jej słowo.
- Cóż... Na pewno nie mam nic wspólnego z zabójstwem Vanessy, ale wiem, kto jeszcze mógł mieć.- odparłem, opierając się na krześle, nadal trzymając lód przy twarzy, choć już niemal straciłem czucie w szczęce.
- Wiesz?- spytała, wyraźnie zaskoczona.
- To Savannah.- odpowiedziałem, patrząc, jak Laura wytrzeszcza oczy ze zdziwienia.
*perspektywa Laury*
Nadal próbowałam dojść do siebie. Usiadłam na krześle i gapiłam się z niezbyt inteligentnie rozdziawionymi ustami na blondyna.
- Ale jak to Savannah?!- powiedziałam głośno z pełnią niedowierzania w głosie.
- Kiedy któryś raz z kolei ciągnęła mnie na spacery w miejsca, gdzie akurat ty byłaś, zrozumiałem, że coś jest nie tak. Zacząłem węszyć. I wkrótce zobaczyłem, jak rozmawia z Aaronem, a potem wsiadają do samochodu. Pojechałem za nimi. Potem wszystko się skomplikowało.- skrzywił się.- Jakiś stary facet wsiadł do samochodu i również zaczął ich śledzić. Nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Szybko się zatrzymali. Zobaczyłem Vanessę, idącą w stronę ulicy, na której zaparkowali Aaron i Sav. Stanąłem przecznicę dalej i skierowałem się na tamtą ulicę. Ale kiedy akurat wychodziłem zza rogu, wpadł na mnie właśnie ten facet, który ich śledził. Widziałem, że kogoś gonił. To był właśnie Aaron. Savannah siedziała w samochodzie, a kiedy Aaron szybko wskoczył do auta, odjechała. Nie widziała mnie, bo byłem ubrany inaczej, niż normalnie i miałem kaszkiet i okulary na oczach, no wiesz, ze względu na te rozpiszczane fanki.- zaśmiał się nerwowo.- Poszedłem kilka metrów dalej i zobaczyłem tłumek ludzi i Vanessę, leżącą na asfalcie. Zadzwoniłem po karetkę pogotowia i stamtąd odszedłem. Wiedziałem, że jest martwa.- opuścił głowę ze smutkiem.
- Nic nie rozumiem. Po co to udawanie, że jesteście parą? Okazywanie sobie uczuć?- poczułam mdłości na samą myśl o tym, co jeszcze mogli robić w samotności.
Momentalnie zmienił wyraz twarzy.
- Musi wierzyć, że coś do niej czuję.- rzekł.- Musisz przyznać, że wszyscy w to wierzą.- wzruszył ramionami.
- Nadal uważam, że jesteś draniem i podłym tępakiem.- syknęłam wrogo.
- Twoje zdanie akurat w ogóle mnie nie obchodzi. A teraz, jeśli łaska, racz mnie stąd wypuścić.- zażądał.
- Zachary, Keenan, zajmijcie się panem Lynch'em.- rzekłam, włączywszy uprzednio mikroport. Rzuciłam w chłopaka torbą z ubraniami.- Chyba twój rozmiar. Masz trzy minuty.- mruknęłam i wyszłam z pokoju. Oparłam się o ścianę i przyswajałam informację Ross'a. Głośno westchnęłam.
- Pierwsze przesłuchanie zawsze jest najgorsze.- skrzywił się Edwin, pojawiając się znikąd.
- Ta.- mruknęłam.
- Niczego nie pamięta?- zapytał spokojnie mężczyzna.
- Podaliście mu za dużo chloroformu, jeszcze teraz zachowuje się, jakby się naćpał.- stwierdziłam lekceważącym tonem.
- Jeszcze go tu potrzymamy, może sobie coś przypomni.- naciskał Huggiss.
- W sobotę emisja kolejnego odcinka Voice Challenge. Jest mentorem. Musi ćwiczyć ze swoją grupą. Ja także.- warknęłam, mrużąc oczy i po raz pierwszy nie uniknęłam jego wzroku.- Pamiętasz, co mówiłeś?- zapytałam szorstko.
- Od kiedy jesteśmy na "ty"?- zapytał.
Uniosłam wysoko brwi.
- Że mamy zachowywać pozory normalności.- odrzekł sucho, przewracając oczyma.
- Skoro już wymyślasz zasady, to ich przestrzegaj.- uniosłam brwi jeszcze wyżej i przechyliłam głowę lekko.- Chyba, że ciebie one nie obowiązują?
- Obowiązują.- odpowiedział krótko.
- No to egzekwuj własne kodeks.- wzruszyłam ramionami wymownie.
Edwin mierzył mnie badawczym wzrokiem.
- Wypuść go. Nie śledź. Daj mu spokój. Zdenerwowany, nawet, jeśli by sobie coś przypomniał, nic nie powie.- powiedziałam i powoli skierowałam się do centrum.
I tak oto po raz pierwszy użyłam starożytnej sztuki manipulacji.
- Jesteś taka sama, jak twój ojciec.- rzekł, gdy byłam przy drzwiach.
Nie odwróciłam się.
*
"Są takie tajemnice, których nawet ty nie znasz. I obietnice, których złamać nie mogę."
Znów słowa Edwina krążyły po mojej głowie.
Minęły już cztery tygodnie. Nate jeszcze leżał w łóżku. Próby do VC, spotkania i wywiady. Wszystko wyglądało tak, jakby wróciło do normy.
Ale nie wróciło. Wszystkie te zajęcia przeplatały się z treningami w Patrolu, którym Nate był przeciwny i tworzeniem planów, o których Nate nie wiedział.
Jak na razie mój zespół w Voice Challenge nadal jest w pełnym składzie, a odpadło już pięć osób: Eve Hart i Kate Churchill z drużyny Amy i Nick'a, Patrick Swan i David Lawson z grupy Natashy oraz Stephanie Simms z zespołu Ross'a.
W ostatnim odcinku już odpadły dwie osoby, a nie jedna, jak w poprzednich trzech. Ten następny sobotni odcinek to będzie już ostatni grupowy. Następne będą już solowe. Niestety?
Wysiadłam z samochodu i szybkim krokiem skierowałam się do domu Nate'a.
Zapukałam do drzwi.
- Otwarte!- usłyszałam.
Weszłam do środka.
Blondyn leżał w łóżku. Telewizor był włączony na jakiejś hiszpańskiej stacji z melodramatami. Spojrzałam pytająco na chłopaka.
- No co? To wciąga.- stwierdził z uśmiechem.
Odwzajemniłam jego gest i usiadłam na brzegu łóżka.
- Jak się czujesz?- spytałam, wodząc palcem bezmyślnie po pościeli chłopaka.
- Lepiej, choć wstawanie jeszcze sprawia mi trudności.- odrzekł spokojnym głosem.
- Boże, tyle się stało. Coraz więcej wiemy. I jesteśmy w coraz większym niebezpieczeństwie.- westchnęłam.
Przypomniałam sobie nieciekawą minę taty, gdy mu to wszystko opowiadałam.
- A gdzie Norrick i Butch?- spytał lekko blondyn.
- Obaj stoją po dwóch stronach twojego bungalowu. Wysiedli minutę po mnie z samochodu.- odrzekłam. Spojrzałam mu w oczy. Nie było w nich tego błysku. I choć Nate starał się uśmiechać i być pozytywny, obaj wiedzieliśmy, jak okropna jest rzeczywistość.
Najpierw wieść, że Aaron jest zdrajcą, potem jeszcze śmierć Alex. Mimo, że wyrządziła mu naprawdę dużo krzywdy, wiedziałam, że naprawdę ją kochał.
Zapanowała między nami cisza. W żadnym jednak razie niezręczna. Czasem milczenie wyrażało więcej, niż tysiące słów, pocałunków i róż. Patrzyliśmy sobie w oczy i upajaliśmy się chwilą samotności, spokoju i odpoczynku.
- Połóż się obok mnie.- zaproponował Nate po kilku minutach.
Szybko weszłam na łóżko chłopaka i wtuliłam się ostrożnie w jego ramiona. Rana co prawda się prawie zrosła, ale nadal zbyt gwałtowny ruch mógłby mu zaszkodzić. Tęskniłam za jego widokiem w pracy, gdzie wszyscy mną rozporządzają, a tylko on pełni rolę uspokajacza. Kilka chwil w jego towarzystwie, przelotny pocałunek, przytulenie już poprawiają mój nastrój i pozytywnie nastawiają na całe dnie ciężkiej pracy. Teraz, gdy jest uziemiony, siedzę z Raini i irytuję się z byle powodu. Ciemnowłosa o nic nie pyta. Nie zadaję nieprzyjemnych pytań. Widzi, co przeżywam i choć nie wie wszystkiego, stara się po prostu być i wspierać.
Wszystko toczy się w niesamowitym tempie. Już odpadło tyle osób z Voice Challenge tyle nowych informacji napłynęło z różnych stron świata, choć teoretycznie wszystkie nie są przydatne dla naszej sprawy.
Napisałam ostatnio mnóstwo tekstów i spisałam melodie. Kimkolwiek jest moja prześladowczyni, czeka na stosowny moment, by atakować.
Czeka, aż stracę czujność.
Jej niedoczekanie.
Mój tata nadal nie chce wyznać mi, co takiego Edwin obiecał, i komu, choć wyraźnie widać było, że wie.
Eric wrócił do LA i jemu również przydzielono ochroniarza. Wydaje mj się, że jak na razie to najlepsze, co mogłam dla niego zrobić. Szkoda mi tylko tego, że zaistniała sytuacja całkowicie pokrzyżowała jego plany.
Westchnęłam ciężko.
- Wiem.- sapnął ze zmęczeniem w głosie chłopak.- Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że cię w to wciągnąłem.- rzekł ze smutkiem.
- Podejrzewam, że ty tu nie miałeś nic do rzeczy. Kimkolwiek ta "Ona" jest, planowała to wszystko dużo wcześniej.- odpowiedziałam znużona.
- Może i masz rację.- wzruszył delikatnie ramionami.
- Patrząc na to w ten sposób, można uznać, że przyczyniłeś się znacznie do tego, że jeszcze żyję.- uśmiechnęłam się krzywo.
- Nie mogę cię stracić. Nie mogę.- głos mu się załamał.
Wtuliłam się w niego bardziej i popatrzyłam mu w oczy.
- I nie stracisz. Nawet, jeśli nasz związek miałby nie przetrwać, zawsze znajdziesz u mnie wsparcie i zawsze będę obok ciebie.- powiedziałam kojącym głosem.
- Kocham cię, Lau. I to bardzo. Aż za bardzo.- szepnął.
- Ja ciebie też.- powiedziałam, mając łzy w oczach. Mniej więcej te słowa wypowiedziałam do Ross'a. A potem nasz związek się rozpadł z hukiem.
Coś czuję, że nie po raz ostatni wtedy poczułam się nic niewarta.
------------------------------
Hey, kochani <3
Kaśka wraca do formy :D
Nie chwalmy jednak dnia przed zachodem słońca, bo do następnego rozdziału jeszcze 246936947 razy mi się zmieni xD
Z miejsca dedykuję ten rozdział Ani Topolewskiej <3
Kochana, walczyłaś o ten rozdział XD
No i jeszcze to...
Wakacje się zaczęły! :3
I mimo, że nie byłam do nich pozytywnie nastawiona, wizja spania do 13 i całodniowego pisania dla Was jest cholernie kusząca :3
Ostatnie dwa tygodnie spędzam (Kocham Was, moi drodzy rodzice - napisane nożem na asfalcie) na jakimś durnym obozie, więc nie mam pojęcia, co to będzie, ale postaram się w miarę możliwości pisać :)
Miałam co do Voice Challenge ogrooomne plany, ale spaliło na panewce... Choć jeszcze wszystko możliwe ;3
Dobra, chyba tyle miałam do przekazania xD
Piszajcie mi komentarze, dopingujcie, a może nawet do dwa dni będą pojawiać się rozdziały ;D
I to nie są puste słowa, w tamte wakacje właśnie tak było :3
Buziaki :*
~Kasia<3