sobota, 31 maja 2014

(II) Rozdział piętnasty

"Niektóre tajemnice wymagają poświęcenia. Inne, darowane od ludzi, właściwie są bezwartościowe."

- Co zrobiłaś?!- krzyknął wściekły blondyn.
Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Musiałam grać na zwłokę. Póki nie pojawi się ona.
- To, co mówię.- odparłam.- Wydaje mi się, że powinniśmy zerwać.- ciągnęłam, wiedząc, że może podsłuchiwać.
- Co?!- jego głos jeszcze bardziej się podniósł.- Dlaczego?!
- Po prostu... Nie jesteśmy sobie pisani.- odrzekłam.
- Nie. Nie opuszczę cię. Nie pozwolę ci na to. Nie.- jego twarz wyrażała ból, zmartwienie i zapalczywość.
Był pewny.
Ja też byłam.
Puf.

Obudziłam się zalana potem. Oddychałam ciężko i próbowałam złapać więcej powietrza. Westchnęłam głęboko. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju. Okno trzeszczało, ale to nie było nieprzyjemne. Wstałam z łóżka i popatrzyłam na zegarek na szafce nocnej. 23.46. Wpatrywałam się w tykający przedmiot uparcie, jakby to miało przyspieszyć czas. Nieubłaganie zbliżała się północ. Miałam nadzieję, że Duster tym razem pojawi się na czas. Szybko podeszłam do szafy i nałożyłam swój czarny kostium. W buty wbiłam noże, a w pasie umieściłam sprzączkę z paralizatorem, dodatkowymi nożami i kilka sztuk shurikenów, tak dla zasady, byłam niemal pewna, że się nie przydadzą. Włosy szybko spięłam w kucyk i odgarnęłam grzywkę z oczu. Spojrzałam w małe lusterko, zawieszone w szafie. Te same worki pod oczyma od ponad pół roku. Wyzywające spojrzenie i dziki uśmiech, nieprzynoszący nic, poza zemstą. To cała ja. Świeżość i błysk uleciały ze mnie wraz z zdradą, jakiej się dopuściłam. Obrzydzenie samą sobą pojawiło się na mojej twarzy na myśl o tym. Pokręciłam głową i zeszłam na dół do głównego pokoju. Rudzielec, Max, Harper i Paul stali ze swoimi broniami i oczekiwali na mnie. Widać było jak na dłoni wyczerpanie wymalowane na ich twarzach.
- Gotowi?- zapytałam.
- Alex, musimy to robić?- zapytał zmęczony Dennis.
- W zasadzie poradzę sobie sama z Dusterem.- odpowiedziałam po chwili.
Jednocześnie czterech chłopaków rzuciło wypucowane dzieła sztuki wojennej na podłogę i powlokli się do pokoi. Przewróciłam oczyma i wyszłam na zewnątrz. Rozejrzałam się.
Niebieskowłosy punk stał na ulicy i patrzył prosto na mnie.
- Kiedy ostatnio widzieliśmy się, miałeś czarne włosy.- zauważyłam głośno.
- Wszystko się zmienia. Czyż niesławna Alex nie powinna o tym wiedzieć najlepiej?- odrzekł z kpiącym uśmiechem i zbliżył się trochę.
- Niesławna Alex wielu rzeczy nie dostrzega.- syknęłam.- I nie lubi ironii, jeśli sama jej nie używa. Przejdziemy do rzeczy?
- Przeszliśmy do bardzo wielu rzeczy.- zamruczał chłopak.
- Daruj sobie.- warknęłam.
- Nigdy nie zapomnę dotyku twojej satynowej skóry na mojej.- chciał mnie dotknąć, lecz szybko złapałam go za rękę i zablokowałam, przyciskając go do ściany. Chwyciłam jego szyję i zaczęłam przyciskać, odbierając mu możliwość oddychania.
- Jeszcze jeden niesmaczny żart, a wykastruję cię po maltańsku.- przymrużyłam oczy.
- Czyli?- wydął usta.
- Bez znieczulenia.- uśmiechnęłam się słodko, a Dusterowi zrzedła mina.
- Zdecydowanie powinniśmy przejść do rzeczy.- wysapał, kiedy coraz mocniej zaciskałam rękę na jego szyi.
- Zdecydowanie.- powtórzyłam, po czym puściłam go i pozwoliłam, by upadł na kolana i dusił się, aż wreszcie dojdzie do siebie.- Będziesz tak długo, czy może...?- zauważyłam, że pod paznokieć wbił mi się piasek, więc gdy niebieskiowłosy usiłował wziąć wdech, ja sprawnym ruchem wyjęłam nóż z buta i poczęłam wydłubywać ziarenka spod płytki palca. (wiem, że to nie ma sensu, ale darujcie ;) - od aut.) Wreszcie chłopak stanął na nogi i spojrzał na mnie z mordem w oczach.
- Może wreszcie zajmiemy się tym, po przylazłeś?- zaproponowałam.
- Ok. Obiecuję, że nie będzie niesmacznych żartów.- uniósł obie ręce w geście kapitulacji.
- Dobrze. Chodź.- wskoczyłam szybko na dach, który był w tym miejscu dość nisko i zaczęłam skradać się po cichu. Kątem oka dostrzegłam, że Duster robi to samo. Szybkimi i zdecydowanymi ruchami przemierzaliśmy dachy budynków. W końcu dotarliśmy w miejsce, które obrałam jako cel.
- Czegoś nie rozumiem. Po co przybiegliśmy do Beverly?- zapytał skonsternowany.
Wskazałam na dużą żółtą willę w cieniu drzew.
- Widzisz tamten dom?- zapytałam.
- Tak.- odrzekł.
- Kojarzysz Damiano Marano?- dopytywałam.
- Aż za dobrze.- skrzywił się.
- Z nim też trzeba skończyć.- rzekłam chłodno i zamknęłam oczy.

*perspektywa Laury*

Chodziłam zdenerwowana po całym pokoju. Wdychałam i wydychałam powietrze, choć wiedziałam, iż to bezsensowny zabieg. Północ zbliżała się, by swoimi mackami porwać wszystko, co kochałam. Stanęłam w miejscu. Szmer dochodził zza okna. Szybko podeszłam doń i ujrzałam dwa cienie. Jeden uniósł głowę, a drugi, niczym kot, zaczął się zbliżać. Momentalnie poczułam silną chęć ukrycia się, lecz zignorowałam ją. Patrzyłam na cienie. Zaciekawienie zmieszało się we mnie ze strachem. Nagle czarna postać, która uprzednio wpatrywała się w niebo, zatrzymała drugą i po kilku sekundach obie się wycofały. Natomiast przed samym oknem pojawił się jeszcze jeden cień. Dzieliła nas cienka warstwa szkła. Odskoczyłam od otworu okiennego z krzykiem. Okno otworzyło się po jednym trzaśnięciu. Postać wpadła do pokoju i rzuciła na mnie okiem, a zaraz potem podała mi rękę, zdejmując drugą kaptur z głowy.
- Jezu, Nathan, wystraszyłeś mnie.- syknęłam, podnosząc się.
- Co to do cholery było?!- wrzasnął blondyn.- Tam u Alex. Co ci odbiło?!
- Cicho, mój tata śpi na dole.- położyłam mu swoją dłoń na usta.
- Mmdhdhtccsfk.- próbował coś wyksztusić, lecz moja ręka była dość wyraźną przeszkodą.
- Przestaniesz wrzeszczeć?- zapytałam.
Wkrótce chłopak uspokoił się i kiwnął głową potulnie.
Oderwałam dłoń od jego ust i wpadłam mu w ramiona. Nic nie mówiłam, po prostu się do niego tuliłam. Blondyn objął mnie i jeszcze mocniej do siebie przycisnął.
- Odchodziłem od zmysłów, co też mogło się stać.- szepnął mi we włosy.
- Ja...- zaczęłam. Przełknęłam ślinę głośno i otworzyłam usta. Zamiast cokolwiek dodać, wpiłam się w jego wargi i zatraciłam w tym nieziemskim uczuciu, jakim jest miłość.
STOP.
Miłość?
Dotąd kochałam tylko Ross'a.
Albo nie kochałam?
Sama nie wiem.
Cholerne rozdarcie.
Ale spodziewałam się wątpliwości. Zawsze się pojawiają.
Wreszcie przerwaliśmy pocałunek.
- Wyjaśnisz mi wreszcie, co jest grane?- zapytał, siadając na moje łóżko.
- Tylko ja nie mam pojęcia, od czego zacząć.- wyznałam cicho. Oparłam się o biurko po drugiej stronie.
- Może od początku? Jak ty tam się znalazłaś? Po co tam byłaś? Po kiego się na mnie rzuciłaś? Co Alex ci powiedziała? Po cholerę ta cała gra? Życie ci niemiłe? Dlaczego w ogóle z nią rozmawiałaś?- zbombardował mnie pytaniami. Właściwie, sama na większość nie potrafiłam odpowiedzieć.
- Ja...- wybuchnęłam płaczem.
- Lau...- Nathan zmięknął.- Przepraszam. Po prostu mam dość tej zagadki.
- To nie twoja pierwsza, czyż nie?- zapytałam, ocierając oczy.
- Co?- odpowiedział pytaniem zbity z tropu.
- Co ty przede mną ukrywasz?- podniosłam głowę i napotkałam jego spojrzenie.
- Kompletnie nic. Przed tobą pierwszą aż tak się otworzyłem.- odparł.
- Opowiem ci teraz wszystko, co cię tak interesuje.- rzekłam chłodno, wiedząc, że blondyn kłamie. Miałam nadzieję, że wyzna mi prawdę, a jednak tego nie zrobił.- Kiedy spacerowałam, samochód Alex i jej obstawy mnie niemal potrącił, a potem Alex i ten rudy wciągnęli mnie do środka, po czym sypnęła mi czymś w twarz.- twarz chłopaka spięła się.- Zawieźli mnie do tej swojej nory. Potem Alex przyszła do mnie i zaczęłyśmy kulturalną rozmowę, która zeszła na twój temat. Nieszczęśliwie się złożyło, że miała kilka zdjęć i świstków, które poświadczyły jako dowodu jej śmiałego oskarżenia. Według niej, to ty zabiłeś Vanessę.- powiedziałam ostro.
- Ty chyba jej nie wierzysz, prawda?- spytał chłopak, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Nie Nathan, nie wierzę. Jednak jestem pewna, że coś ukrywasz. Wiesz, kto ją zamordował.- stanęłam na równe nogi.
- Nie, Lau, nie wiem.- zbliżył się do mnie.- Ale wiem, kto na ciebie poluje, kto zaatakował wczoraj twojego ojca i...
- Czekaj, czekaj, czekaj. Co?! Ktoś zaatakował mojego ojca wczoraj?!- krzyknęłam o ton wyższym głosem.
- Nie powiedział ci?- spytał zszokowany Nate.
- Nie.- pokręciłam głową.
- Nazywa się Clementine, ale nie jestem pewien, czy to jego prawdziwe imię.- wyjaśnił Nathan.- Pracował dla państwa Bloom, jako osobisty ochroniarz Ever Bloom, niestety ona została zamknięta w zakładzie, a on bez pracy.- odpowiedział.
To wszystko nie miało sensu. Co ten Clementine miał do mnie i mojego taty? Kto w końcu zamordował Van? Dlaczego to wszystko jest takie pogmatwane?
- Czegoś tu nie rozumiem. Co mu przyjdzie z prześladowania nas?- spytałam.
- Nie mam pojęcia. Ale czas wezwać Patrol.- skrzywił się.
- Patrol, zabójca, prześladowca i dwoje nastolatków? To chyba niezbyt dobry układ.- orzekłam.
- I weź tu człowieku bądź silny.- westchnął i wyjął z buta mały nadajnik.
*
- To jakaś kpina. Nie będę nigdzie chodzić z tymi gorylami.- pacnęłam jednego z dwóch osiłków w ramię.- Przecież Nate mi wystarczy.- zauważyłam.
- Panno Marano, mamy zachować pozory normalności. Jest pani w jury tego tam Changer i tak ma pozostać. Nate pracuje za kamerą, więc byłby problem, gdyby nagle ktoś do panny strzelił, czyż nie?- odezwał się ciężki głos Edwina Huggissa.
- To nie coś tam to Changer, tylko Voice Challenge, a po drugie, pozory normalności?! krzyknęłam.- Chce mnie pan wepchnąć w łapska dwóch ogromnych goryli i to jest normalne?!
- Każda szanująca się celebrytka powinna takich mieć.- stwierdził mężczyzna.
- Czyli jestem dziwką wśród celebrytek. Świetnie.- wzruszyłam dłońmi i ramionami.
- Bezpieczeństwo przede wszystkim  panno Marano.- podszedł bliżej i usiłował skarcić wzrokiem. Niestety, jak ostatnie dziecko, wystawiłam mu język. Przewrócił oczyma i usiadł na swoim fotelu.
- Chyba pan żartuje, że te dwa goryle o nieprzeciętnie dużych barkach będą mnie pilnować na każdym kroku.- syknęłam, opierając się o biurko.- Przepraszam, Butch, wybacz, Norrick.
- Spoko, Laura. Dla niego i tak jesteśmy średniej wielkości półgłówkami.- rzucił Butch, gromiąc wzorkiem Edwina.
- Panno Marano.- skrzywił się starzec.- Jeśli zamierzasz utrudniać wszystko, zamknę cię na długi czas w pokoju bez klamek, aż Clementine o tobie zapomni.- zagroził.
- Po co ci jestem, Huggiss?- zapytałam patrząc mu w oczy.
- Są takie tajemnice, których nawet ty nie znasz. I obietnice, których złamać nie mogę. Słuchaj mnie, jeśli ci życie miłe, i pilnuj Alex, a tymczasem ja pójdę do centrali i będę monitorować twój dom, by Damiano na pewno był bezpieczny. Butch, Norrick, pilnować panny Marano i nie spuszczać z niej oczu. Jeśli jej coś się stanie, obaj pożałujecie.- syknął w stronę mężczyzn, po czym wyszedł i zostawił nas samych.
- Chodźmy, za chwilę mam próbę.- westchnęłam i wyszłam tym samym wyjściem, co Edwin.
Wyszliśmy na zewnątrz ogromnego wieżowca. Zaraz przy krawężniku stał wielki czarny van dostawczy.
- To chyba jakieś żarty.- powiedziałam głośniej.
- Laura, Edwin wyraził się jasno, masz być w stu procentach bezpieczna. My tylko wypełniamy jego polecenia.- odparł Norrick, otwierając drzwi do samochodu. Wsiadł do niego, a następnie podał mi dłoń, którą złapałam i weszłam do środka. Wewnątrz siedział Nate ze skupioną miną.
- Nate.- szepnęłam i podeszłam do blondyna. Usiadłam obok niego i się przytuliłam do chłopaka. Nathan pogłaskał mnie tylko po włosach i musnął policzek.
- Coś się dzieje?- spytałam zaniepokojona.
- Co?- spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Co się dzieje?- powtórzyłam pytanie.
- Nie. Dlaczego?- zdziwił się.
Moja intuicja wrzeszczała, a mimo to zachowałam stoicki spokój. Coś było bardzo nie w porządku. Wzięłam głęboki wdech, by nie wybuchnąć.
- Pójdziesz ze mną i z chłopakami na próbę?- zaproponowałam, znając już odpowiedź.
- Muszę jeszcze załatwić kilka rzeczy.- miał rozbiegany wzrok. Wiedział, kto jest zabójcą.
- Rozumiem.- skinęłam głową i w milczeniu przebyliśmy dalszą drogę.
Niedługo potem dojechaliśmy pod mój dom. Norrick i Butch wysiedli ze mną, a Nathan przesiadł się na miejsce kierowcy. Popatrzył na mnie smutno.
- Gdziekolwiek jedziesz, masz wrócić.- powiedziałam ze łzami w oczach.
- Lau, ja...- zawiesił głowę.
- Po prostu wróć.- przerwałam mu.
Podeszłam do okna kierowcy, stanęłam na palcach i pocałowałam blondyna w usta. Ostatni raz zanurzyłam dłoń w jego włosach, po czym oderwałam się od niego i pozwoliłam, by szyba zasunęła się, oddzielając nas od siebie. W jego oczach był okropnie wyraźny smutek. Poczułam równie bolesne przeczucie wewnątrz siebie, jak wtedy, kiedy Alex nas złapała w lesie. To nie mogło skończyć się dobrze.
Nathan odjechał, a ja wraz z mężczyznami weszłam do domu. Tata pewnie znów spał. Od czasu powrotu ze szpitala był wycieńczony, więc wcale mu się nie dziwię. Do tego śmierć Vanessy odbiła się na nim dwukrotnie bardziej, niż na mnie. Zeszłam na dół do pracowni, gdzie wszystko było przygotowane na kolejną próbę. Powrót do normalności? Proszę bardzo.
Punkt trzecia trzej chłopacy pojawili się w pracowni. Ich miny były bezcenne, gdy ujrzeli dwóch goryli, śledzących każdy mój ruch.
- Nie przejmujcie się nimi. To Butch.- łysy uśmiechnął się do trójki chłopaków.- A to Norrick.- drugi zaś do nich pomachał.- Wam krzywdy nie zrobią. Są moimi pomocnikami.- uśmiechnęłam się lekko.
- Zaczniemy próbę?- zaproponował Rhydian.
- Tak, tak.- pokiwałam głową.- Długo myślałam nad piosenką i stwierdziłam, że OneRepublic do was nie pasuje. Wybrałam natomiast inną piosenkę. To będzie bomba energetyczna, śmiały tekst i genialny rytm, do którego można wymyślić nieziemską choreografię.- rozmarzyłam się.- Dziś jest środa, do soboty mnóstwo czasu.
- A czyja to piosenka?- zapytał Jamie.
- Fall Out Boy, kochani.- na usta wypełzł mi ogromny uśmiech, kiedy ścieżka rozbrzmiewała w całej pracowni.
Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.

*perspektywa Nate'a*

Dla Laury.
Ginę dla Laura.
No co za poświęcenie.
Krew  wszędzie krew.
Umieram.
*
"Po prostu wróć", niczyn echo odbijało się w moim myślach.
Jak to możliwe, że pokochałem tak kruchą istotkę i zrobiłem z niej żołnierza?
Podjechałem samochodem pod Madison, wyskoczyłem z vana i pobiegłem w stronę lasu West Wood. Błyskawicznymi susami przemierzałem kolejne odcinki zieleńca. Oddech mj przyspieszył, a serce zabiło mocniej, gdy nieubłaganie zbliżałem się do celu.
Na szybką śmierć.
Rozejrzałem się po polanie i wreszcie zobaczyłem niebieskowłosego ćwoka, dzierżącego dwa shot gun'y wysokiego kalibru. Patrzył prosto na mnie i uśmiechał się, jak ostatni bezczel. Zacisnąłem pięści.
- Gdzie reszta?- krzyknąłem.
- Jaką reszta?- usłyszałem.
- Duster, znam cię! Wiem, że nie jesteś sam!- odparłem głośno.
Chłopak śmiało kroczył przez polanę, prosto w moją stronę.
- Space. Miała być Marano.- przechylił lekko główę w prawą stronę.
- Chroni ją Patrol. Dwóch goryli. Nie mogła się pojawić.- odrzekłem sucho.
- Tobie nie ufam.- odpowiedział, wzruszając ramionami.
- Daj mi te papiery.- syknąłem, łapiąc go za rękę, gdy się cofał. Przyłożył jedną lufę pistoletu do moich żeber.
- Puszczaj mnie.- warknął.
- No chyba nie.- uniosłem brwi wysoko.
W tej chwili prawda była najważniejsza.
Laura musiała ją poznać.
Wyrwałem Dusterowi świstek, ale ten nacisnął spust, a kula przeszyła moje ciało. Ból był niewyobrażalny. Osunąłem się na trawę i począłem przeżywać istną agonię. Niebieskowłosy uciekł.
Szybko wygrzebałem nadajnik i wycisnąłem go mocno.
Laura, w tobie nadzieja...
------------------------------
Yo, kochani!
Odzyskałam wreszcie wenę i mogę dla was pisać bez wytchnienia! :D
Wiecie, co?
Jesteście najwspanialsi!
Tyle komentarzy od Was, moi drodzy!
To podniosło mnie na duchu i dało niesamowitego kopa :3
Jestem mega zadowolona z tego rozdziału, choć drobne przeszkody trochę popsuły efekt :/
Jak już mówiłam, mam ogrooomniaste plany, co do tego opowiadania i wydaję mi się, że Was zaskoczę.
Każdy, kto to teraz czyta może czuć się wyróżniony- to.dzięki Tobie nabiło mi 50 000 wyświetleń <3
Kocham Was :*
Komentujcie, widzicie, jak to na mnie działa ^^
~Kasia<3

środa, 21 maja 2014

(II) Rozdział czternasty

[PRZECZYTJCIE NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM :)]

"Czasem warto zamknąć oczy.
I ich nie otwierać."

- Raz, dwa, trzy, cztery. I kolejny atak.- uśmiechnęłam się wesoło, opadając na ziemię. Trzech chłopaków leżało na podłodze z bólem wymalowanym na twarzach.- No co jest? Dajemy!- rzekłam, kładąc sobie dłonie na biodrach.
- Ale... Ja już nie daję rady.- wysapał Jamie, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. Nate doskoczył do mnie.
- Daj im spokój, oni nie trenują tak, jak ty.- szepnął poufale blondyn. Angelo przypatrywał nam się z zaciekawieniem.
- A co z Ross'em?- zapytał, świdrując mnie wzrokiem.
- Ross to przeszłość. Poszliśmy w swoje strony. Jak widzisz- przeciwne.- odrzekłam wymijająco, przyjmując wyzwanie.
- Aha.- odpowiedział tylko i odpuścił.
Poczułam się wygrana. Nie na długo jednak.
Znów powróciło to miażdżące uczucie pustki. Trzech chłopaków. Każdy o innym charakterze. Każdy chciał wygrać. Jednak tylko jeden mógł. Musiałam pomóc im się zgrać. Ale jak?
- Musimy wybrać piosenkę na pierwszy występ. Jak wiecie, na razie jesteście zespołem. Macie współpracować.- orzekłam po chwili ciszy.- Myślałam nad jakimś coverem Emblem3, albo innego takiego zespołu. Musimy zobaczyć, w czym najlepiej się czujecie i w czym najciekawiej wypadacie.
- A ja tam myślę, że od razu powinniśmy wywalić z Thirty Second to Mars.- sprzeciwił się Angelo.
- Mi tam najbardziej pasuje Michael Jackson.- odpowiedział Jamie.
Spojrzałam na Rhydiana, tępo wpatrującego się w obu chłopaków.
- A ty Rhydian? Co chciałbyś śpiewać?- zapytałam bruneta, wyciągając go z letargu.
- To, co uznasz za słuszne.- wzruszył ramionami.- To ty tu się znasz na tym najlepiej.
- Spróbujmy połączyć Thirty Second of Mars i Michael'a Jacksona. Zaśpiewacie piosenkę OneRepublic.- powiedziałam po chwili namysłu.
- Nawet niezły pomysł.- potaknął Jamie.
- Może być.- mruknął burkliwie Angelo.
Nie zwracając na niego uwagi, powiedziałam:
- Możecie już iść. Jutro o trzeciej tutaj.- zarządziłam.
- Ja też spadam, Lacey czeka na comiesięczny wypad na plażę.- uśmiechnął się Nate uroczo.
- Dobra. Ja się przejdę na cmentarz.- na samą myśl o Van gula pojawiła mi się w gardle.
Blondyn tylko ścisnął usta, ale nic już nie powiedział, po prostu wyszedł.
Rhydian i Jamie postąpili podobnie.
Tylko Angelo został na swoim miejscu.
- Co?- spytałam.
- Nie rozumiem.- odezwał się cicho, wpatrując się we mnie przenikliwie.
- Czego?- dopytywałam, sama niewiele ogarniając.
- Ciebie. Wszystkiego wokół ciebie. Wszystko się zmieniło.- szepnął.
- Wiele rzeczy uległo zmianie, ale chyba na tym to wszystko się opiera.- wzruszyłam ramionami.
- Dlaczego... Ty i Ross nie jesteście razem? I co ten Nathan ma do tego? Co mnie ominęło?- uniósł wysoko brwi.
- Nie ufam ci. Nauczyłam się nie ufać takim, jak ty.- przymrużyłam oczy, gdyż chłopak zadawał podejrzanie dużo pytań. Zorientowałam się, że tak właściwie, to nawet ja nie potrafię na nie odpowiedzieć.
- O co ci chodzi?- zapytał zdezorientowany.
- Sama chciałabym wiedzieć.- westchnęłam.- Przepraszam, ale ostatnio naprawdę dużo się działo i to nauczyło mnie, że nie mogę wszystkim ufać. A poza tym jeszcze ta afera z liceum...
- To było kiedyś, ok?- wszedł mi w zdanie blondyn.- Po pierwsze: zmieniłem się również i ja, a po drugie: jestem zdeterminowany, by wygrać ten konkurs, więc...
- To dlaczego zadajesz tyle pytań?- usiadłam i oparłam brodę na dłoni.
- Bo zupełnie nie rozumiem, jak twój związek z Lynch'em, który był tak trwały, rozpadł się tak szybko?- rzekł cicho.
- Angelo, to był moment. Ta cholerna Savannah wszystko popsuła, a on wybrał. Ja również i w ten sposób rozeszły się nasze drogi.- odpowiedziałam.
- Czyli już w ogóle nic do niego nie czujesz?- spytał.
- To nie tak... Ale to i tak nie twoja sprawa.- odrzekłam i podniosłam się w siedzenia.
- Przepraszam, że tak dopytuje. Chciałbym cię zrozumieć.- skrzywił się.
- Powodzenia.- uśmiechnęłam się smutno i otworzyłam drzwi.
Blondyn wyszedł pierwszy, a ja za nim.
- Dlaczego idziesz na cmentarz?- spytał.
- Um... Moja siostra...- poczułam łzy pod powiekami, więc mocniej je zacisnęłam.
- Och...- zaciął się chłopak i ucichł.
- Mhm...- pojedyncza łza spłynęła po moich policzku i szybko wyschła.
- Przykro mi.- odezwał się po chwili cichego marszu.
- Tak, mi też.
- Wiesz, kto to zrobił?
W tej chwili moja irytacja sięgnęła zenitu.
- Czy ty musisz tak o wszystko pytać?!- krzyknęłam.- To zupełnie nie twoja sprawa.- syknęłam i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, obróciłam się na pięcie i wzięłam rozbieg. Byliśmy niedaleko cmentarza, więc wystarczyło, że przebiegłam przez ulicę i zgrabnym ruchem przeskoczyłam bramę i byłam już na miejscu. Jeszcze przelotnie spojrzałam na zaskoczonego blondyna i ruszyłam w stronę grobu mojej siostry.
Błyskawicznie dotarłam na miejsce. Zgodnie z moim poleceniem, przy grobowcu, całym w kwiatach i zniczach, umieszczono ławeczkę. Zapatrzyłam się w grafitowo-szary grób w kształcie prostokąta. Duży krzyż po lewej stronie idealnie pasował do wszechobecnego smutku. Na płycie był wygrawerowany ulubiony cytat Vanessy: "Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia." oraz data urodzenia dziewczyny i dzień śmierci, czyli 13 grudnia 2013 roku. No i jedno z moich ulubionych zdjęć brunetki- zawsze uśmiechniętej i pełnej życia młodej kobiety, gotowej na wszystko, co przyniesie los.
Nie, ona nie powinna umrzeć.
- Hej, Vanessa. Ja... nie wiem, od czego zacząć.- odezwałam się.- Wiesz, niedługo święta, a ja wreszcie czuję, że kamień mi z serca choć trochę się osunął. Tata... Odzyskuje siły, że tak powiem. Mark Lynch, tata no wiesz kogo, oddał mu mnóstwo swojej krwi, mam nadzieję, że nie na darmo. Voice Challenge niedawno się zaczął i... jest naprawdę dobrze. Bez twojego wsparcia to nie to samo, ale... jak pewnie widzisz, jakoś się trzymam.- rzekłam słabym głosem.- Riker strasznie rozpaczał. Wiem, że ty to wiesz, bo wszystko pewnie widziałaś, ale... To wszystko takie smutne. Bo widzisz, zaczęłam tęsknić za Ross'em. To znaczy, Nate jest wspaniały, ale... Ross zawsze mnie wspierał. No dobra, nie zawsze, ale w większości czasu, kiedy się przyjaźniliśmy. No i nagle się zmienił i ja nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Ta Savannah wydaje mi się być podejrzana. Ja wiem, że ty pewnie już wiesz, co knuje, ale ja dopiero się dowiem.- z zacięciem powiedziałam.- Tęsknię za tobą, Van. Dowiem się, kto cię zabił.- zacisnęłam pięści.- Kocham cię i wiem, że mnie słyszysz. Wiem, że gdzieś tu jesteś. Daj mi tylko znak, a ja już nie będę cię męczyć.
I wtem stało się coś tak banalnego, ale jednocześnie tak głębokiego, że z dziecięcą naiwnością pozwoliłam sobie wierzyć, że to Vanessa.
Mianowicie podmuch wiatru trafił mnie prosto w twarz.
Wciągnęłam powietrze do płuc i długo je trzymałam. Po kilkunastu sekundach stało się to męczące, więc zaniechałam tej czynności. Westchnęłam głośno i powłóczystym krokiem podążyłam w stronę wyjścia.
Tak dawno nie odwiedzałam żadnego cmentarza. Nie sądziłam, że Vanessa znajdzie się tam szybciej ode mnie. Zawsze śmiała się, że przez moją niezdarność, to właśnie ona mnie przeżyje. Jakże się myliła!
Poczułam trochę więcej spokoju wewnątrz siebie po wyjściu z ogrodu zmarłych. Rozejrzałam się po ulicy, nic nie jechało, toteż przeszłam przez nią spokojnie i weszłam na chodnik. Los Angeles było ostatnio trochę zachmurzone, a znad morza często pojawiały się wiatry, często dosyć mocne. Niebo jednak było prawie bezchmurne i tylko gdzieniegdzie na błękicie płynęły małe, puchate, białe chmurki. Była czwarta po południu. Tłumy turystów rozlewały się po mieście. Rzadko ktokolwiek mnie rozpoznawał z dwóch prostych powodów: mało dorosłych ogląda serial, w którym gram, a także jeszcze tak naprawdę niewiele osób ogląda Voice Challenge, no i drugi, czyli to, że miałam na nosie wielkie przyciemniane okulary. Kroczyłam przez Sunset Avenue i myślałam. Naprawdę dużo miałam ostatnio zmartwień.
Po pierwsze:
Ciągłe domysły, kto zabił Vanessę? I czy ten ktoś czyha na mnie lub kogoś w moim otoczeniu?
Poważnie, zaczęłam się martwić o tatę, Nate'a, Raini i Calum'a. Chociaż Nate raczej nie należy do osób bezbronnych, to nawet on nie jest niezniszczalny. Jeden celny cios i koniec.
Wzdrygnęłam na samą myśl.
Zastanawiałam się też, co będzie z tatą. Pan Lynch naprawdę uratował mu życie, ale co, jeśli przeszczep się nie przyjmie? Zostanę wtedy sierotą z jednym bratem.
Nie, żeby Eric był zły, czy coś.
Straciłam mamę.
Straciłam Vanessę.
Straciłam Ross'a.
Nie mogę stracić taty.
Kolejną rzeczą, która zaprzątała moje myśli, jest świadomość trudności, jaka przede mną stanęła, a mianowicie trzech uroczych, lecz zupełnie odmiennych chłopaków. Każdy z nich chce wygrać i stać się gwiazdą. I szczerze mówiąc, martwię się, czy któremukolwiek z nich się to uda, zważywszy na fakt, iż jest dziewięciu innych uczestników o podobnych marzeniach. Chciałabym, by wszyscy spełnili swoje marzenia, ale co ja mogę? Jestem tylko jurorem. Nic poza tym, cudów nie zdziałam.
Martwił mnie też fakt, że nadal mam zadanie do wykonania.
Zgodnie z tym, co Nathan mi przekazał, Patrol Cieni raczej nie należy do miejsc przyjemnych i "dla grzecznych dziewczynek". To drugie raczej od dłuższego czasu, bodajże od ponad półtora roku, już się mnie nie tyczy, ale nawet jeśli, to wymiękłam, kiedy zobaczyłam wszystkie 102 sposoby na uśmiercenie wroga. Nawet najtwardszy zawodnik, który nie płakał na Titanicu, wytrzeszczyłby oczy widząc na własne paczadła, jak trener widelcem wykręca żyły kukle.
Tak, nie najpiękniejszy widok, kochany Pamiętniku.
No i pozostaje kwestia panny Savannah, która momentalnie pokrzyżowała mi szyki. Skąd Ross ją zna? Nie przypominam sobie, by mi o tym opowiadał. Powiedział tylko, że mu pomogła, kiedy był w dołku i się zaprzyjaźnili. Mogę tylko snuć przypuszczenia, jak się poznali.
A może Ross mnie zdradzał?
Zażyłość brunetki w stosunku do blondyna była już wtedy dla mnie dziwna.
Ona chciała go mieć dla siebie.
Nawet kosztem naszej przyjaźni. Cóż, udało jej się.
Ale to nie oznacza, że postanowiłam się poddać. Czuję do Nate'a coś więcej, ale to chyba nie znaczy, że nie mogę pomóc Ross'owi, prawda?
Ehh, ja już nawet nie wiem, co jest prawdą.
Dowiem się, co planuje Savannah, bo na pewno jest inna, niż Lynchowi się wydaje.
Pełna myśli stanęłam na ulicy, w celu przejścia na drugą stronę, prosto na Beverly Hills. Nagle znikąd pojawił się samochód. Duży, czarny, z przyciemnianymi szybami z tyłu. W połowie kroku zatrzymałam się i gapiłam w nadjeżdżający pojazd, jak sroka w gnat. Moja reakcja jest zrozumiała, zwłaszcza, że doskonale wiedziałam, kto jest w środku. Właśnie przed tym samochodem ostrzegał mnie Nate. To auto należące do grupy Alex. A w nich zapewne czterech osiłków i wytrenowana agentka.
Świetnie.
Nerwy spowodowały szok, a szok doprowadził do kompletnego paraliżu. Mogłam tylko, jak idiotka wpatrywać się w zbliżające się na czterech kółkach niebezpieczeństwo. Pojazd zatrzymał się przy krawężniku zaraz obok mnie, drzwi się rozsunęły. Rudowłosy chłopak uśmiechnął się do mnie swoim krzywym zgryzem i wciągnął do środka.
A co dalej?
Dalej to ja nie pamiętam, bo brunetka dmuchnęła mi w twarz jakimś proszkiem.
*
- Ona na pewno odmówi.- jakiś przytłumiony głos odezwał się zza ściany.
- Skąd ten pesymizm?- z pewnym rozbawieniem odpowiedział drugi.
- Mam przeczucie, że właśnie wpakowaliśmy się w wielkie gówno. Ja nie będę sprzątać.- trzeci głos zagłuszył oba pozostałe.
- Max, powiedz mi, co z tobą nie tak?- jakiś dziewczęcy głos uciszył wszystkich pozostałych.
- Ze mną? To wy sprowadziliście tutaj córkę Marano. Ona jest wtyką Patrolu. Zobaczycie, jeszcze pożałujecie, że ona tu się pojawiła.- odparł ten trzeci, prawdopodobnie zwany Max.
Trzask drzwi.
Jęknęłam cicho i przeciągnęłam się. Leżałam na jakimś tapczanie, było mi niewygodnie.
Wtem drzwi do klitki otworzyły się, światło niemal mnie oślepiło, a brunetka wyparowała do środka, uprzednio bardzo dokładnie kneblując wejście.
- Czego chcesz?- warknęłam bez wstępów, które w tej sytuacji byłyby niezbyt śmiesznym żartem.
- Mam do ciebie romans...- rzekła z charakterystycznym brytyjskim akcentem.
- Co?- zapytałam, zupełnie zbita z tropu.
- Wychowałaś się w Anglii, nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi.- przewróciła oczyma.
- Cokolwiek to jest, raczej odmówię.- uśmiechnęłam się słodko, jednocześnie ociekając sarkazmem.
- To dość przyjemna propozycja.- przechyliła lekko głowę w prawo i spojrzała na mnie.
- Doprawdy?- zapytałam ironicznie i odwróciłam wzrok od brunetki.
- Mam czas.- uniosła dłonie w geście kapitulacji i usiadła na krześle, opierając skrzyżowane nogi na stole.
Milczałam.
Minuty minęły, dziewczyna zupełnie nie zwracała na mnie uwagi, będąc szalenie pochłonięta wierceniem dziur scyzorykiem w blacie starawego już i zniszczonego stołu.
- Dobra, stawiamy sprawę jasno. Ja tylko przedstawię ci przydatne informacje, ty się zastanowisz, a potem cię wypuszczę.- w końcu odezwała się.
- Dajesz, dziecino.- parsknęłam oschle i oparłam się o ścianę.
- Słyszałam o śmierci twojej najukochańszej siostry. Vanessa, tak?- zapytała.
Nie odpowiedziałam.
- Zapewne zadajesz sobie pytanie, kto chciałby jej śmierci, kto zmasakrował jej ciało?- zaczęła chodzić po klitce.
Milcząłam uparcie.
- Cóż, znam odpowiedź na to pytanie.- wzruszyła ramionami i z satysfakcją spojrzała na mnie.
- Nie wiem, czy chcę wiedzieć.- mruknęłam.
- Wydaje mi się, że chcesz. I to baardzo.- uniosła brwi i rzuciła mi wyzwanie.
- Nie wiesz tego.- przymrużyłam oczy.
- Śledzenie cię czegoś uczy, dziecino.- podkreśliła ostatnie słowo, by wyrazić swoją przewagę.
- Nate wie o tobie wystarczająco dużo. Ta wiedza i mnie się przydała.- stanęłam i również wpatrywałam się w nią.
- Lepiej usiądź.- doradziła.
Niepewna jej zamiarów, z powrotem zasiadłam na tapczan. Zrobiłam to jednak w taki sposób, by mieć dostęp do lewego buta, w którym miałam ukryty miniaturowy pilot, który już nie raz wybawił mnie z opresji. Wcisnęłam guzik i udawałam, że drapię się po nodze.
- Skoro już mówimy o Nathanie... Pisemne rady chyba nie pomogły. Ty nadal nie wierzysz, że on nie jest tym, za kogo go uważasz? Ja się sparzyłam, jak widzę, fanek Space'a jest więcej.- z pogardą splunęła na podłogę.- Umowa jest taka: ja wprowadzam cię we wszystkie szczegóły, a ty tą wiedzę wykorzystaj, jak chcesz. Zamiast gnić przy boku tego dupka, możesz dołączyć do nas.
- Do czego zmierzasz?- spytałam cicho.
- Śmierć Vanessy i Nate są ze sobą powiązani.- odrzekła wprost.
Szukałam w jej zachowaniu, głosie, mimice twarzy oznaki kłamstwa- na darmo. Dziewczyna, albo dobrze kłamała, albo mówiła prawdę. Wierzyłam jednak bardziej w to pierwsze.
Dezorientacja urosła błyskawicznie.
- Nie wierzę.- pokręciłam głową, ukrywszy oznaki zdenerwowania. Nate byłby dumny.
Nate...
- Nie wierzysz, tak?- chłodno zapytała, choć znała odpowiedź.
Wstała, podeszła do półki po drugiej stronie klitki i coś z niej wzięła. Ostentacyjnym ruchem rzuciła do mnie, a ja złapałam kopertę.
- Otwórz, niedowiarku.- mruknęła i wyszła, a drzwi za nią trzasnęły głośno.

*perspektywa Savannah*

- Haha, nie!- krzyknęłam, uciekając przed Ross'em.
Chłopak zgodnie z przewidywaniami mojej wspólniczki, zakochiwał się we mnie, a ja niechybnie zbliżałam się do najlepszej części swojego zadania.
- Sav, nie uciekaj!- krzyknął blondyn, stając w miejscu.
- Uciekam, bo będziesz mnie łaskotał!- odkrzyknęłam.
- Obiecuję, że nie będę!- rzekł.
Podeszłam bliżej. Spojrzałam przeszywającym wzrokiem na Ross'a.
- Obiecujesz?- zapytałam dla pewności.
- Obiecuję.- skinął głową.
Przybliżyłam się jeszcze bardziej. Chłopak błyskawicznie złapał mnie, w wyniku czego upadliśmy na piasek.
- Kłamałem.- wydął usta.
- Wiem.- wzruszyłam ramionami i wpiłam się w jego wargi.
Tak, to było ciekawe.
Raura?
Nie istnieje.
Najgorsze jest to, że zaczęło mi się podobać bycie dziewczyną Ross'a Lyncha.
Oj, Savannah.
Stąpasz po cienkim lodzie.
E, tam. Sumienie, zamknij twarz.

*perspektywa Laury*

Drzwi otworzyły się, a w nich stanął Nate.
- Laura...- z ulgą wymalowaną na twarzy, wypowiedział moje imię.
- Ty...- syknęłam, stając na równe nogi.
Moje intencje pierwotnie były zupełnie inne.
Ale koperta zmieniła wszystko.
Otworzyła możliwości.
- Co się stało?- zapytał zdezorientowany.
- Jak mogłeś?!- krzyknęłam.
- Ale co?- dopytywał.
- Ty sukinsynu!- wrzasnęłam i rzuciłam się na niego, modląc się jednocześnie w duchu, by odparł mój atak.
- Co ja zrobiłem?- pytał rozpaczliwie.
- Walcz ze mną.- szepnęłam mu, będąc w fizycznym zbliżeniu z blondynem. Chłopak zrozumiał i momentalnie zmienił pozycję na ofensywną.- Przegraj ze mną.- powiedziałam cicho po chwili, będąc pewna, iż Alex mnie obserwuje. Zgrabnym, lecz pozornie tylko silnym, ciosem powaliłam chłopaka.- Uciekaj stąd.- wyszeptałam, udając, że związuję mu ręce.- Bądź u mnie o północy. Wyjaśnię ci wszystko.- dodałam cicho i wyszłam z pomieszczenia.
---------------------
Hej, kochani!
Zaniedbałam Was, doskonale to wiem i strasznie mi przykro :c
Ale to wszystko przez ten okresowy brak weny, nagłą chęć nauki i testy diagnozujące, to wszystko strasznie mnie przytłacza :/
No i jeszcze to wrażenie, że już nie potrafię pisać tak, jak kiedyś ;_;
Wiem, narzekam, ale to przez to tak często zacinam się w połowie zdania, pisząc najprostsze sytuacje ;-;
Pracuję, a raczej planuję, napisać kolejnego one shota, ale postaram się, by to nie kolidowało z pisaniem następnego rozdziału ..
W piątek mam wycieczkę, ale może jakimś cudem w weekend pojawi się jeszcze rozdział 15, bo mam ogromne plany, co do tej historii.
Ale niestety zawieszę bloga, jeśli nie będzie dla kogo pisać ;c
To żałosne, ale potrzebuję tony motywacji, bo już nie mam siły pisać, więc proszę o komentarze. :)
Wystarczy mi zwyczajne "fajny rozdział", "głupi rozdział", chcę znać Wasze zdanie.
Obok jest jeszcze ankieta, więc głosujcie, jeśli chcecie :)
A ja zostawiam Was z słodkim zdjęciem R5 i toną buziaków <3
~Kasia<3

sobota, 10 maja 2014

(II) Rozdział trzynasty

"To, co jest naszą siłą, często jest naszym strachem. Złamać strach to uwolnić siłę.
Ale czy zawsze?"

- Mocniej!- wrzeszczy chłopak, stojąc na rusztowaniu poza obrębem pola.
Kolejny cios, napieram na manekina, moje ataki są nie do odparcia. Biegnę dalej i bokkenem sprawnie wyłamuję przeszkody.
Światło gaśnie. Kolejny test koncentracji. Wzdycham i biegnę przed siebie, licząc na to, że przypadkiem na mojej drodze nie pojawi się trudna przeszkoda. Moje modły nie zostają wysłuchane. Już po chwili w listowiu pojawia się ścianka. Wskakuję na drzewo i sprawnymi ruchami przemierzam gałęzie wysokich cedrów, by ominąć betonowy mur. Szybko trudności znikają, a światła ponownie zalewają salę.
- Świetnie, Alex.- mówi David z szerokim uśmiechem.
- Zaliczyłam?- pytam z nadzieją.
- Niestety, brakuje ci jeszcze wiele, by osiągnąć perfekcję.- odpowiada i rozprasza się w świetle, zalewającym moje oczy.
Podniosłam się do pozycji pół siedzącej. Kolejny koszmar rozmył się i uciekł przed dniem. Przetarłam dłonią oczy i westchnęłam.
Szybko zeskoczyłam z łóżka, a raczej rozpadającego się materaca i z dwóch susach znalazłam się przy prowizorycznej szafie. Wyjęłam z niej czarny kostium i błyskawicznie go nałożyłam na swoje ciało, uprzednio zakładając bieliznę. Włosy spięłam gumką i założyłam buty. Wyszłam z klitki.
- Dennis!- krzyknęłam głośno.
- W garażu!- odkrzyknął twardy głos.
Bezszelestnie przeszłam do ogromnego hall'u, który był jednocześnie naszą salą treningową, miejscem spotkań, salonem i składem broni.
Chłopak o intensywnie czerwonych włosach siedział przy stole i majstrował coś przy shotgun'ie Max'a.
- Idę na zwiady.- orzekłam.
- O jeny, po prostu mów, że idziesz śledzić tą Marano i tyle.- przewrócił oczyma z obojętnością.
- Ona jest córką Damiano'a. Ona musi być niebezpieczna. Ma to we krwi. Jej ojciec pokonał mnie kilkadziesiąt razy, jeszcze w Londynie.- powiedziałam, sądząc, że Dennisa wcale to nie obchodzi. Ku mojemu zdziwieniu, zaintrygowałam go.
- No rzeczywiście, przecież ona jest Marano.- skinął głową ze zrozumieniem.
- Ty to faktycznie jesteś idiotą.- rzekłam, z uniesionymi wysoko brwiami.
- A gdyby ją tak zwerbować do nas?- zapytał.
- Ta, jesteś idiotą.- wzruszyłam ramionami i odwróciłam się, by odejść.
- A dlaczego nie?- spytał.
- Ona jest z Nate'em. On w życiu jej nie pozwoli do nas dołączyć. A poza tym Patrol Cieni na mnie poluje. Jeśli się do niej zbliżę, będę stanowić łatwy cel. No i też to, że dostała mnie za cel. Więc...- wzruszyłam ponownie ramionami.
- Zawsze można jej uświadomić, choćby kłamstwem, gdzie jej miejsce. Albo zrobić jej coś, że aż sama do nas przyjdzie.- rzekł Dennis, wymachując lutownicą.
Przeanalizowałam słowa chłopaka. Małe kłamstwo, ewentualnie jakaś czynność i dziewczyna będzie naszą bronią na wszechmocnego Nate'a Space.
- Widzisz? Jak poruszysz tymi tik-takami, to nawet składnie gadasz.- powiedziałam, patrząc na niego, a następnie wyskoczyłam przez okno prosto na chodnik.
Otrzepałam się, rozejrzałam i poszłam na kolejne zwiady panny Marano, zapewne miziającej się z Nate'em.
Niee.
Ja wcale nie jestem zazdrosna.

*perspektywa Laury*

- Lau, nie płacz.- rzekł kojącym głosem blondyn, trzymając mnie za obie dłonie. W jednej dzierżyłam nóż. I zamierzałam go użyć.
- Jak mam nie płakać?!- krzyknęłam.- Jak?!
- Ja rozumiem, że to dla...- zaczął chłopak.
- Ty nic nie rozumiesz.- wycedziłam przez zaciśnięte usta.- Nie straciłeś nikogo w taki sposób.- powiedziałam, dławiąc się łzami.
- To prawda. Ale mam ciebie. I nie wyobrażam sobie, abyś cokolwiek sobie zrobiła. Lub, by ktoś coś tobie zrobił. Uspokój się, wbicie sobie noża w serce nie ma sensu. Ona już nie wróci.- spokojnym głosem szeptał mi we włosy Nate.- Swoją śmiercią nic nie wskórasz. Kompletnie nic. A tylko zwrócisz na siebie uwagę i Patrol nie da już twoim znajomym spokoju.
- To oni ją zabili?!- wrzasnęłam, zła i pełna chęci zemsty.
- Nie. To był ktoś z zewnątrz. Oni jeszcze się nie mieszają w twoje sprawy. Jeśli umrzesz, ktoś inny też może.- odrzekł beznamiętnym głosem.
- No... Dobrze.- wreszcie ustąpiłam. Rzuciłam nóż na podłogę. Wybuchnęłam głośnym płaczem, a blondyn zaprowadził mnie do mojego pokoju.
Tam opadłam na łóżko i wtuliłam się w blondyna. Poczułam się pusta.... i bezradna. Nienawidzę tego uczucia.
Kiedy już po wszystkim.
Kiedy nic nie ma sensu.
Kiedy już nic nie można poradzić.
Kiedy wszelkie zabiegi są bezcelowe i tylko śmierć zdaje się być dobrym wyjściem. Jednak silniejsza, niż ochota odejścia, jest chęć zemsty. Straciłam ją i teraz jej zabójca za to zapłaci.
- Kocham cię, Lau. Nie umrzesz za nią. To ona zrobiła to za ciebie. Nie pozwolę ci odejść.- rzekł cicho i pocałował mnie lekko w usta.
- Dzięki, że nie dałeś mi się zabić.- smutno się uśmiechnęłam.- Czas zapomnieć.
- Tak. Jeśli nadarzy się okazja, na zemstę też będzie czas.- odwzajemnił mój gest.- A teraz czas na Voice Challenge. To już dziś. Gotowa?- zapytał, patrząc mi w oczy.
- Zawsze.- wzruszyła smutno ramionami.- Nie uratowałam jej, to chociaż ciebie przypilnuję.- zaśmiałam się.
- Liczę na to, kochanie.- polizał wargę.- Czas się przygotować. Ona by tego chciała.
- Wiem. I dlatego tu jestem i chcę się przebrać.- uniosłam brwi.- Co założyć?- zapytałam, jakby Nathan miał jakiekolwiek wiadomości w dziedzinie mody.
- Sukienkę.- rzekł po namyśle.
- A coś więcej?- dopytywałam.
- Dla mnie możesz być naga.- uśmiechnął się rozbrajająco.
- Ugh, zboczeniec.- rzuciłam w niego poduszką i rzuciłam się do szafy. Zmierzyłam wzrokiem zawartość. W oczy rzuciła mi się w oczy grafitowa sukienka. Ściśle przylegająca u góry, rozkloszowana do dołu. Ona wybrała ją dla mnie na urodziny. Błyskawicznie  założyłam ją. Szybko nałożyłam na nogi kabaretki, a potem szpilki, czarne i lakierowane. Wyszłam z garderoby.
- Wow.- rzekł Nate. patrząc na mnie.
- Makijażem zajmę się w swoim pokoju w studio.- oznajmiłam i na sukienkę założyłam czarną skórzaną katanę, również jej wybór.
- Żadnej biżuterii?- zdziwił się blondyn.
- Żadnej.- skinęłam głową i wyminęłam chłopaka, wychodząc z pokoju.
Definitywny koniec myślenia o niej.
Całej w krwi.
A potem w trumnie.
To nie koniec.
To tylko kolejny początek.
*
- Oto przed państwem- Laura Marano, grająca postać Ally Dawson w Austin&Ally!- krzyczał Calum do mikrofonu.
Weszłam w blask jupiterów, machając z uśmiechem do publiczności.
- Witajcie! Mam ten zaszczyt oficjalnego rozpoczęcia Voice Challenge.- rzekłam do miniaturowego urządzenia, ustawionego przy moim uchu. Mój głos rozniósł się po całej ogromnej sali. Widziałam Nate'a, siedzącego obok kamery i głównego kamerzysty.- Nie mogę się doczekać trójki swoich podopiecznych. Jestem pewna, że będą tak żywiołowi, jak ja i dzięki temu dogadamy się razem.- odezwałam się szczerze.- A więc, zaczynamy!- powiedziałam głośniej i momentalnie światła na sali zgasły, czyniąc pomieszczenia zupełnie ciemnym.
Rozległa się muzyka, a tancerze szybko dołączyli do mnie na scenie. Znów poczułam tą siłę. Słowa doskonale były mi znane- Amy pomogła mi w tworzeniu tej piosenki.

When she turned eighteen she went astray
With her brother's dealer, so they say
She had the baby yesterday
Perhaps it's just a rumour
They kept her prisoner growing up
Told her Jesus was enough
She's really into dirty stuff
Perhaps it's just a rumour
And if you asked her she'd say

I'm just tryin' to work out
How to be like myself
I'm just tryin' to work out
These cards I've been dealt

See that girl she's looking great
She used to be quite overweight
She may not be entirely straight
Perhaps it's just a rumour
Always did as she was told
Apparently she's on the dole
Spends it all on alcohol
Perhaps it's just a rumour

I'm just tryin' to work out
How to be like myself
I'm just tryin' to work out
These cards I've been dealt

'Cause she did it, she did it
Her bed is forbidden
He's fit and she isn't
She keeps her face hidden
She told 'em good riddance
Her sister got with him
She wishes she didn't
And now they're all singing

Just tryin' to work out
How to be like myself
I'm just tryin' to work out
These cards I've been dealt*

I wtedy po raz pierwszy zobaczyłam go.
Ross'a, zupełnie nieciekawego mojego występu. Znudzonego. Innego. Skończyłam piosenkę, brawa rozległy się wraz z piskami i entuzjazmem, jakiego się nie spodziewałam.
Co ta Savannah mu zrobiła?
Zeszłam ze sceny, przytuliłam Raini i Caluma.
- Mała, to było genialne.- z podziwem rudowłosy mi powiedział.
- Dzięki.- uśmiechnęłam się.- Zaraz się zaczyna.- zapiszczałam entuzjastycznie.
- Ciekawe, kogo ci przydzielą.- z podekscytowaniem Raini nadawała.
- Nie wiem, ale zaraz się dowiemy.- wzruszyłam ramionami.
Zostawiłam dwójkę przyjaciół, po czym zasiadłam na fotelu jurora.
- No pięknie, zaśpiewałaś naszą piosenkę.- czyjś głos zaatakował mnie z tyłu. Odwróciłam głowę, a nade mną stała przefarbowana już...
- Amy.- uśmiechnęłam się.- A co ty tu robisz?- spytałam.
- Jestem jurorem.- oznajmił.
- Ale Karmin...- zaczęłam.
- Karmin to zespół. Ja i Nick.- oznajmiła ciepło brunetka.
- To super!- rzuciłam jej się w ramiona.
- No wiem.- zaśmiała się dziewczyna.
- Przynajmniej wśród jury będę mieć sprzymierzeńców.- wzruszyłam ramionami.
- Nadal ci smutno?- zapytała Amy, patrząc mi w oczy ze zrozumieniem.
- Trochę. Ale czas zapomnieć. Nie mogę wiecznie tym żyć. Vanessa by tego nie chciała.- odrzekłam.
- To dobrze.- kiwnęła głową z aprobatą brunetka.
Tak, Vanessa właśnie tego by nie chciała. Utrata brunetki bardzo się na mnie odbiła. W momencie, gdy Raini wpadła z krzykiem do gabinetu Kevina i pokazała mi zdjęcie zmasakrowanego ciała dziewczyny, mój świat się zawalił. Kiedy tata się o tym dowiedział, myślałam, że oszalał. Nie odzywał się, tylko wpatrywał w ścianę i czasem się zaśmiał. Eric przyjął to niesłychanie spokojnie, jednak wiedziałam, że w środku jest totalnie załamany. Riker czuł się podobnie, jak ja i Eric. Blondyn naprawdę kochał Vanessę, a ktoś brutalnie naszej czwórce ją odebrał. Od tamtego dnia czuję żar chęci zemsty, palący i ostry. Miałam nadzieję, że to jakiś zwykły przestępca, a nie doświadczony agent.
- Laura, gotowa?- zapytał John, siadając za kamerą.
- Tak. Zaczynamy zabawę.- uśmiechnęłam się do starszego mężczyzny, a przy okazji też do Nate'a.
- Pięć, cztery, trzy, dwa...- machnął dłonią i kamery najechały na dwójkę moich przyjaciół na scenie.
- Już za chwilę poznamy dwunastkę uczestników, którzy poprzez internetowe głosowanie zostali wybrani.- oznajmił Calum miękkim głosem do mikrofonu.
- Jury będzie odwrócone tyłem do sceny, podczas, gdy ich przyszli podopieczni będą śpiewać i pokazywać wszystkie swoje umiejętności, którymi zdobyli serca głosujących.- dodała Raini.
Nasze fotele automatycznie przekręciły się o 180°.
Zerknęłam w stronę Amy i Nick'a, siedzących tuż obok na swoim dwuosobowym fotelu. Brunetka uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Odwzajemniłam jej gest i oparłam się głową o oparcie ogromnego fotela. Cicho westchnęłam, modląc się w myślach, by moi podopieczni byli naprawdę tacy, jak ja. Z takimi ludźmi będzie mi się wtedy dobrze pracować.
Kolejno uczestnicy występowali na scenie za nami. Wielu z nich było naprawdę niesamowitych. Ale jeden głos brzmiał nieznośnie znajomo. Wkrótce cała dwunastka już wystąpiła i nadszedł moment przydzielenia. Nasze fotele odwróciły się z powrotem na swoje miejsce. Nikogo nie było na scenie. Po chwili podopieczni pojawili się.
- O żesz, w mordę.- powiedziałam i dopiero po chwili zorientowałam się, że wszyscy mnie słyszą.
Wśród sześciu chłopaków i dziewcząt stał Rhydian, brat Aarona, Lacey, nie muszę chyba tłumaczyć, czyją ona jest siostrą i blondyn, który z triumfem wpatrywał się we mnie.
- A oto przydzieleni podopieczni dla Karmina: Eve Hart, Susan Phillips i Kate Churchill. Dla Natashy: Patrick Swan, David Lawson i Zac Thompson.- powiedziała Raini.
- Dla Ross'a: Lacey Space, Megan Nicole i Stephanie Simms. A dla Laury: Rhydian Lawrence, Jamie Sparks i Angelo Dimitry.- na dźwięk ostatniego nazwiska wypowiedzianego przez Caluma, aż zrobiło mi się niedobrze.
Niestety, jako aktorka, postanowiłam robić dobrą minę do złej gry.
Zatem nie pozostało mi nic innego, jak udawać, że jestem uradowana takim obrotem spraw.
Dzisiejszy dzień spowodował u mnie straszne zmęczenie, więc bez zbędnych wstępów...
Po zakończeniu emisji od razu z Nate'em wsiadłam do samochodu i pojechałam do taty. Kiedy tylko się dowiedziałam, że tata należał do tej chorej organizacji, chciałam z niego wydusić wszystko. A jednak- nie udało mi się to.
Wparowałam do szpitala, pokazałam przepustkę i poszłam wraz z blondynem na górę, prosto do pokoju mojego ojca. Wychodząc z windy, zauważyłam doktora prowadzącego mojego rodziciela.
Lekarz uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Laura, znaleźliśmy dawcę.- rzekł, a w moim sercu nagle coś jakby... Rozbłysło. Taa, wiem, że to nie ma sensu, ale żadne inne określenie nie pasuje do tego, co zaszło w środku mnie.
- A kto to?- zapytałam, bardziej szczęśliwa, niż kiedykolwiek indziej.
- Laura...- z załomu wyszedł starszy mężczyzna, w którym momentalnie rozpoznałam Marka Lyncha.
----------------------------
* Rumour- Chloë Howl
----------------------------
Hej :)
Wiem, że ilość opisów nie powala, ale jestem okropnie zmęczona ;c
Dziś krótko, ale to dlatego, że po 1) coś z weną krucho u mnie ;-; i po 2) od poniedziałku mam testy diagnozujące i muszę się uczyć ;__;
Mam wrażenie, że się zepsułam w pisaniu, więc jeżeli tak uważacie- po prostu mi to napiszcie, nie obrażę się ;)
Zachęcam do komentowania, to zawsze trochę bardziej motywuje :D
~Kasia

wtorek, 6 maja 2014

Niespodzianka!

"Rozmowy o śmierci są trudne. Śmierć sama w sobie to łatwy akt. Kilka czynności i cienka linia życia pruje się i znika."

Wszystko ma swój początek.
Wszystko ma swój koniec.
Wszystko jest kruche.
Oprócz... śmierci.
Najbardziej stałą rzeczą we wszechświecie jest zmienność.
Ale więc kim byśmy byli bez zmian? Bez metamorfoz?
Jeden drobny szczegół, a już życie jest inne.
Miłość otwiera oczy. Ale ta nieszczęśliwa. Po przeżyciu takiej potrafimy trzeźwo patrzeć na rzeczywistość i nie dajemy się omotać. Możemy spokojnie powiedzieć "Przeżyłem/am to. Jestem już po." Niby jest prościej, ale nie zawsze.
Gdybym miała osobiście odpowiedzieć na pytanie, jak się czuję po przeżyciu czegoś takiego, wiązanka alpejskich róż wypłynęłaby z mych ust, jak wartki strumień. Nigdy nic mnie tak nie przytłoczyło.
Ale dlaczego nieszczęśliwa?
Może dlatego, że chłopak, którego darzyłam tym wyjątkowym uczuciem skoczył z dachu budynku prosto na jadący pociąg, gdy mu wyznałam, co do niego czuję?
Tak, to może się wydać absurdalne. I mi wydawało się zupełnie irracjonalne.
Najciekawsze jest jednak to, co wydarzyło się później. Zamknięcie się w sobie po czymś takim jest tak oczywiste, że nie muszę tego tłumaczyć. Jednak szybko się wyleczyłam. Stan psychiczny nieco uległ zmianie, lecz nie całkiem. Niby nadal byłam starą nudną Arią z zapędem artystycznym i znikomym pojęciem o miłości, a jednak coś było nie tak.
Mówią, że miłość to złudzenie. Że po śmierci znika.
Najwyraźniej nie uwzględniono, po czyjej śmierci znika.
Z kim ja żyję na tym świecie?

O, losie!,
zapewne znasz już wierną Twą męczennicę.
Ja, Aria Rebel, już nie daję rady!
Odbierz mnie!
Zamknij.
Zabij.
Zniszcz.
Spal.
Unicestwij.
Zmieć z powierzchni Ziemi i wrzuć do otchłani Hadesa.
Zetrzyj w proch i rzuć na wiatr.
Zrób cokolwiek.
Bylebym nie musiała już tułać się po tym świecie!


A potem pojawił się on.
I za przeproszeniem zjebał całe moje życie po raz kolejny.
Zaczynamy.
Ostrzegam, to historia, jak jazda bez trzymanki - można się zniszczyć.

*
- Łączmy się w bólu z rodziną państwa Rossenbergów. Ich syn miał zaledwie 18 lat. Zginął śmiercią tragiczną. Samobójcy nie mogą być zrozumieni przez społeczeństwo. A jednak każdy z nas czuł silniejsze, czy słabsze przywiązanie do Jason'a. Uczcijmy jego śmierć minutą ciszy.- kapłan schylił głowę i wyglądał tak, jakby się modlił. Jednak znałam kapelana Droes'a i wiedziałam, że po prostu mruczy i narzeka pod nosem. Jak widać, trzy lata przyswajania mi przez niego religii w podstawówce się przydały.
Jason Rossenberg.
Brunet.
17-latek.
Utalentowany, spokojny, zabawny.
Inny.
Pełen sprzeczności. Oddany przyjaciel, chamski brat, zaciekłych wróg.
Ideał wśród nieidealnych.
O, ironio, (swoją drogą, często do niej wołam) że też zawsze lubiłam swoistą "inność" u chłopaków.
Pamiętam, jak czasem spacerowaliśmy razem. Jego ciemnobrązowe loczki wpadały mu na oczy, czyniąc go przeokropnie uroczym. Jego twarz nie była idealna. Delikatnie owalna, choć podbródek miał w kształcie migdała. Jego oczy były duże, niebieskie i lśniące. Nos posiadał mały i zupełnie nie pasujący do twarzy. Najbardziej jednak podobały mi się usta- czerwone, zaciśnięte, bądź przygryzione.
Podczas spacerów rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Nie byliśmy przyjaciółmi, bardziej znajomymi, ale właśnie po jednej z tych przechadzek zorientowałam się, że coś do niego czuję.
Płakałam.
Kochałam Jason'a.
Chciałam mu pomóc.
Pobiegłam za nim na dach Empire.
Próbowałam go przekonać, że nie warto skakać.
Że ma po co żyć.
Zapytał, po co.
Odparłam, że dla mnie.
Że go kocham.
Że nie mogę bez niego żyć.
Że bez niego nic nie ma sensu.
Że jeśli skoczy, ja zrobię to samo.
Popatrzył na mnie, jakbym mówiła w hindi.
- Nie skoczysz. Pamiętaj, nie dołączysz do mnie.- powiedział, rzucił przepraszające spojrzenie, wyszeptał "żegnaj" i skoczył. Rzuciłam się za nim. Widziałam jego bezwładne ciało, pchnięte niewyobrażalną siłą pociągu, rozrywające się na kilka części. Dopadły mnie krople jego krwi. Krzyknęłam. Ale było za późno. Krzyczałam, rzucałam się, wiłam, płakałam. Rozedrganymi dłońmi chwyciłam telefon. Zadzwoniłam do Ethan'a. Łkając, opowiedziałam mu wszystko, a już po kilku minutach siedziałam w jego samochodzie, a chłopak głaskał mnie po ramieniu i szeptał, że wszystko będzie dobrze.
Nie było.
Kilka dni później odbył się pogrzeb Jason'a.
Zebrali się wszyscy- rodzina. przyjaciele, znajomi, sąsiedzi.
Siedziałam samotnie na krześle, z jedną chusteczką w prawej dłoni i całą paczką w lewej. Znów łzy cisnęły mi się pod oczy.
- Piękna uroczystość, czyż nie?- zagaił, jakby nigdy nic, jakiś brunet, siadając na krześle obok. Jego głęboko złote tęczówki zdawały się przewiercać mnie wzrokiem.- Jay.- wyciągnął dłoń. Nie potrząsnęłam nią.
- Aria.- odparłam tylko obojętnie.
- Znałaś Jason'a?- zapytał.
- Nie. Mam w zwyczaju przychodzić na pogrzeby nieznanych sobie osób.- wyparowałam jadowicie.
- Jason był moim bratem... Przyrodnim, co nie zmienia faktu, że kochałem go, jak rodzonego.- nie zważając na mój oschły ton odpowiedział brunet.
- No to mi bardzo przykro.- syknęłam. Nagle poczułam, że mam ochotę mu wydrapać oczy. Nie znałam go. Nie wiedziałam, skąd jest. Ale już go nienawidziłam.
- Nie jest.- odparł, czym zbił mnie z tropu.
Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.
- Kochałam Jason'a.- szepnęłam z łzą w oku.- Ale ciebie mi nie szkoda.- momentalnie zmieniłam ton.- Nie znam cię... Jesteś mi...
- Obojętny. Tak, wiem.- przerwał mi.- To może zechcesz mnie poznać? Od poniedziałku zaczynam pracę w Diamond  i...- zaczął.
Diamond był jednym z największych hoteli w Los Angeles. I należał do moich rodziców. Jednak nie dałam po sobie nic poznać.
- Nie przerzucę się na przyrodniego brata chłopaka, którego kochałam.- ucięłam.
- Nie o to mi chodziło. Mam dziewczynę.- odparł, a wypieki same wskoczyły mi na policzki.- Chcę cię tylko bliżej poznać. Chcę poznać ukochaną swojego brata.
- Nie byłam jego ukochaną.- powiedziałam z resztką cierpliwości.
- Ale mówiłaś, że...
- Tak, kochałam go. Niestety, za późno mu to wyznałam.- mruknęłam.
- Och, to ty go...- speszony orzekł.
- Właśnie. Widziałam, jak jego ciało jest rozszarpywane. Krew była wszędzie. Widziałam go...- zaczęłam płakać.
Chłopak niezręcznie poklepał mnie po ramieniu.
- Zapomnisz.
- A ty byś zapomniał?- zapytałam.
- Cóż...- zamyślił się.
- Och, daj spokój.- warknęłam i wstałam z krzesła. Ze znikomym szacunkiem rzuciłam czerwoną różę na świeżo zakopany grób i szepnęłam pod nosem:
- Zgnij w piekle, sukinsynu. Już niedługo do ciebie dołączę.
Wychodząc z cmentarza wyjęłam jednego papierosa z paczki, a po chwili kłąbek dymu owiał moje włosy.
Oj, już niedługo się spotkamy.
*
- ARIA!- wrzasnęła mi do ucha moja przyjaciółka, Erica.
Rozlałam koktajl ze strachu i tym samym domoczyłam sobie ubranie.
- Erica!- krzyknęłam wściekła.
- Wybacz, ale nie kontaktowałaś. Musiałam cię jakoś obudzić.- rzekła smutno.- Ostatnio strasznie często zostajesz w swoich myślach i stałaś się małomówna.
- Dziwisz się? Chłopak, w którym byłam zakochana, na moich oczach rzucił się pod pociąg.- odpowiedział cicho.
- Nie wiem, co mogłabym powiedzieć.- schyliła głowę.
- Przejdzie mi. Praktycznie co miesiąc znajduję sobie jakieś ciacho do podziwiania.- dałam jej sójkę w bok i zaśmiałam się.
Kłamstwa ostatnio strasznie łatwo przechodzą mi przez gardło. W środku czułam się, jak wrak zerdzewiałego Cadillac'a z 80, ale nie chciałam popsuć humoru Erice.
- Ręcznik?- zapytał ktoś, zasłaniając mi słońce.
Uniosłam głowę i ujrzałam wysokiego bruneta w spodenkach khaki i lekkiej pasiastej koszulce na grubszych ramiączkach, trzymającego w ręku stos białych ręczników. Ciemne włosy niesfornie opadały mu na oczy i były rozczochrane, jakby dopiero wstał. Złote oczy wpatrywały się we mnie pytająco. Uśmiech nieśmiale błądził mu na ustach.
- Umm.... Podziękuję.- mruknęłam.
- Przecież widzę tą plamę na twojej bluzce, Aria.- rzekł z uporem.
- Znacie się?- zapytała Erica z szerokim uśmiechem.
Obrała sobie cel. Widząc brak mojego zainteresowania, postanowiła działać. Szkoda, że nie wiedziała, że Jay ma dziewczynę.
- Niestety.- burknęłam z obojętnością, ostentacyjnie (Julia XD- od aut.) wpatrując się w paznokcie.
- Znamy.- równie obojętnie potwierdził Jay i ponownie spojrzał na mnie.- Chcesz ten ręcznik?- zapytał ponownie.
Popatrzyłam mu w oczy, przymrużyłam powieki i zacisnęłam zęby.
- Daj.
Dlaczego jego osoba powodowała we mnie takie napięcie? Dlaczego nerwy i irytacja wzrastała z każdym jego słowem? Dlaczego tak go znienawidziłam?
Był bratem Jason'a. I nieważne, że przyrodnim. To powodowało, że ciągle sobie przypominałam zmarłego. Ale nie mogłam go unikać. Przecież mieszkam w Diamond. To mój dom. Nie ma opcji, ani szansy, by mi się udało.
Zaraz... Co?
Po co ja się tym przejmuję?
"Olej to!", jak zwykle motto Ethan'a mi pomogło.
Ethan i Erica to bliźniacze rodzeństwo, mieszkające w Miami od 6 lat. Pierwszego dnia, kiedy ich spotkałam, wiedziałam, że zostaniemy przyjaciółmi. Oboje to blondyni z ogromnymi zielonymi oczyma. Mają niemal takie same twarze. Jednak nie są podobni z charakteru. Bynajmniej- to jakby porównać ogień z lodem.
Erica- flirciara, pełna zapału, pracowita i urocza. Kochana dla przyjaciół, rodziny i znajomych, suka dla całej reszty. Inteligentna i niesamowicie sprytna. Potrafi owinąć sobie każdego wokół palca i rozkochuje w sobie każdego chłopaka, jakiego tylko zechce. Jest dość kochliwa, lecz strasznie szybko również jej przechodzi. Wciąż znajduje mnóstwo tematów, a kiedy już "zakocha" się w chłopaku, potrafi o nim prawić godzinami. Ale gdy już się znudzi, albo jakimś cudem on ją odrzuci, to przeklina go po wsze czasy i nudzi swoją nienawiścią do niego.
Ethan- chłopak o złotym sercu, dobry, według Ericki zbyt dobry, uroczy romantyk o bujnej wyobraźni i bogatym, często niezrozumiałym, słownictwie. Potrafił z kilku nieskomplikowanych rzeczy zrobić piękną rzeźbę, rękodzieło, czy coś przydatnego w codziennym życiu. Złota rączka i artysta o równym zapale, co Erica. Jednak nie tylko do tego miał talent. W szkole geniusz, inteligentny i spokojny. Samotnik, outsider i mainstream'owiec (czyt. mejnstrimowiec). Utalentowany i szalenie przystojny, choć sam tak nie uważał. Wolał filmy romantyczne od randkowania, a bardziej niż komiksy, upodobał sobie książki z wątkami miłosnymi. Często zamykał się w swoich myślach. Liczyło się dla niego zdanie tylko moje i Ericki.
Ethan i Erica to dość specyficzne rodzeństwo.
Z nimi miałam najwięcej odpałów. Z nimi dzieliłam się wszystkimi tajemnicami. To oni byli powiernikami moich myśli i psychologami moich problemów.
I wszystko popsuło się po śmierci Jason'a. Niby było identycznie. Ale już nie mówiłam im wszystkiego.
Nie mówiłam, że myślę poważnie o swojej śmierci. Nie mówiłam, że mam dość. Nie mówiłam im niczego ważnego, bo nie chciałam sprawiać im kłopotów.
Jay uśmiechnął się lekko.
- Lepiej ci już?- spytał.
Tylko my dwoje wiedzieliśmy, o ci chodzi. Erica podniosła okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy i zmierzyła nas obojga zdziwionym spojrzeniem.
- O co chodzi?- zapytała zbita z tropu.
- Tak. Czuję się cudownie.- syknęłam i znów przymrużyłam oczy.
- To dobrze.- brunet udał, że załapał, lekko się ukłonił i odszedł.
- O co mu chodziło?- Erica zadała pytanie i gapiła się na mnie zmieszana.
- O nic.- westchnęłam i opadłam na niewygodny leżak, lekko pocierając jeszcze mokrą plamę z koktajlu.
- Skąd go znasz?- zagaiła po kilku minutach ciszy blondynka.
- Był na pogrzebie Jays'a.- odparłam i rzuciłam brudny ręcznik na podłogę.
- Ahh... To dlatego pytał, czy ci lepiej. Pewnie widział, jak płaczesz.- skinęła ze zrozumieniem dziewczyna.
- Właśnie.- nie zamierzałam nic więcej dodawać. W końcu, nie chcę jej przeszkadzać w łowach na Jay'a. Nawet, jeśli miał już dziewczynę.
- Ej! Dziś pierwszy dzień wakacji. Uśmiech na usta i do wody.- Erica wstała i mnie pośpieszyła.
- Ale...- jęknęłam.
- Żadnych ale. Wskakujemy!- krzyknęła, pociągnęła mnie, a że była silna, szybko udało jej się dosłownie wrzucić mnie do basenu.
Wydałam z siebie pisk.
Woda początkowo była tak lodowata, że aż nie do zniesienia, ale szybko przyzwyczaiłam się do niej i spokojnie pływałam po płytszej części. Mimo myśli o śmierci odejście w taki sposób wydaje mi się za bardzo... Banalne. Nigdy nie byłam świetną pływaczką, moje "umiejętności" ograniczały się co najmniej do pojedynczych ruchów nogami i rękoma tak, by napierać na wodę i powoli się w niej przemieszczać.
Poczułam, jak kostium kąpielowy, który miałam na sobie, przylgnął do mnie, a włosy nasiąknęły wodą.
- Aria!- krzyknęła Erica z drugiego, najgłębszego, końca basenu.- Chodź tu! Tu jest cudnie!
- Chyba wolę zostać tutaj.- odkrzyknęłam.
- No weeeź!
Chwilę myślałam. Ratownik na wieży, dużo ludzi wokół. Nie ma opcji bym umarła w ich pobliżu. Powoli pozwoliłam, by moje ciało uniosło się z dna i poczęłam płynąć w stronę dziewczyny. Byłam akurat pod ssawką, przez którą wciąż była wsysana brudna woda i wysysana czysta, gdy coś zwróciło moją uwagę. Jakiś wrzask. I momentalnie ssawka wessała mnie pod taflę wody. Nie zdążyłam nawet wziąć wdechu, kiedy już byłam pod wodą. Mocowałam się chwilę z urządzeniem. Nagle zabrakło mi powietrza w płucach. Nadal z całych sił próbowałam wyłączyć ustrojstwo, które nie chciało mnie puścić. Moja noga utknęła w rurze i nie chciała ustąpić, mimo wciąż napływającej wody. Nie mogłam krzyczeć. Tylko targałam się do czasu, gdy nawet szum wody w moich uszach zaniknął i zrobiło mi się całkowicie ciemno przed oczyma. Powoli zimno ogarniało moje ciało i poczułam, że znikam.
I to dosłownie.
*
- Żyjesz.- powiedział ktoś stanowczo za głośno.
Wykrztusiłam resztę wody i mruganiem pozbyłam się płynu z oczu.
W płucach coś mnie zakłuło.
Jęknęłam.
- Aał.- dłonią dotknęłam piekącej rany na czole.
Otworzyłam oczy, a nade mną ujrzałam Jay'a. Grzywka mu opadła i patrzył mi w oczy. Jego złote tęczówki błyszczały i obijała się w nich moja sina twarz z małym rozcięciem na czole.
- Spokojnie. Oddychaj powoli. Mogą cię boleć płuca.- rzekł kojącym głosem.
Byliśmy sami. W białym pomieszczeniu, które było pokojem pracowników.
- A gdzie ratownik?- zapytałam słabym głosem.
- Wyciągnął cię z wody. A przed chwilą poszedł nad basen. Mam się tobą zaopiekować.- odrzekł ciepło.
- Cudownie.- mruknęłam, próbując się podnieść.- Ja już pójdę do swojego...
- Nie, nie, nie. Nigdzie stąd nie idziesz.- pokręcił głową Jay.
- Chcę do domu.- odparłam z uporem.
- Mieszkasz pewnie daleko stąd. Nie wypuszczę cię nigdzie bez opieki.- z równym zacięciem orzekł chłopak.
- Mieszkam tu.- cicho powiedziałam.
- Doprawdy?- zdziwił się brunet.
- Tak.
- A jak masz na nazwisko?- zapytał.
- Aria... Re... Rebel.- wyjąkałam cicho.
Zaraz się zacznie.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Nic.
- Skoro tak, to zaprowadzę cię prosto do waszego mieszkania.- odpowiedział tym samym głosem.
Nie zająknął się, nie zmienił się wyraz jego twarzy, ton nie uległ zmianie. Nadal lekko się uśmiechał.
- Prowadź.- oznajmiłam.
Jakbym sama nie umiała wejść do windy trzy metry od wyjścia z pokoju personelu, wsiąść do windy, która otworzyłaby się prosto w mieszkaniu rodziców i poczłapać do swojego pokoju. - I tak szedłem do waszego penthouse'u. Twój ojciec prosił, abym naprawił kran.- mówił, gdy wsiadaliśmy do windy.
- Aha.- skwitowałam. Nie miałam ochoty rozmawiać z tym pacanem, który myślał, że może mną rządzić.
Gdy tylko drzwi windy rozsunęły się, szybkim krokiem skierowałam się do swojego pokoju, by się przebrać. Nadal miałam na sobie TYLKO strój kąpielowy i ręcznik, którym chłopak mnie owinął. Szybko wysuszyłam się w łazience i wygrzebałam z szafki dżinsowe spodenki i zwyczajną koszulkę na ramiączkach. Rozczesałam włosy, a następnie splotłam je w luźny warkocz i ułożyłam go po prawej stronie. Wzięłam do ręki telefon i poszłam powoli do kuchni. W szafce pod zlewem siedział Jay i majstrował przy rurach. Kompletnie go olałam, szybko nalałam sobie lemoniady i wzięłam jogurt naturalny, po czym zasiadłam na krześle przy stole. Nadal okropnie bolały mnie płuca i każdy oddech sprawiał mi ból, ale już po kilku minutach zaczęłam zgrabnie go ignorować.
- Jesteś rebel?- zapytał ni z tego, ni z owego Jay.
- Hę?- niezbyt inteligentnie odpowiedziałam pytaniem.
- No wiesz, buntowniczką. Rebel czyli buntownik.- odparł chłopak.
- A co ci do tego?- warknęłam.
- Czyli jesteś.- sam sobie odpowiedział.
- Może jestem. Może nie.- bawiłam się łyżeczką.
- No jasne. Żałosna dziewczynka, która w alkoholu i dobrej zabawie z nadzianymi przyjaciółmi znajduje pocieszenie, bo jej rodzice mają ją gdzieś.- burknął brunet, podnosząc się.
- Dla twojej wiadomości mam tylko dwójkę przyjaciół.- odgryzłam się. Właściwie nigdy nie zastanawiałam się nad sytuacją materialną Ethan'a i Ericki. Oboje dobrze się ubierali i bynajmniej nie byli bez grosza.- A poza tym, kocham swoich rodziców, a oni mnie.- dodałam.
- To po co ta oschłość?- zapytał.
- Bo lubię.- wzruszyłam ramionami.
- Jak wolisz. Ale tym możesz zranić wiele osób.
- Na przykład, ciebie?- spytałam.
- Może.- dolną wargę lekko wydął lekko.
- Dla twojej wiadomości- wstałam z krzesła i podeszłam do bruneta.- raz przestałam być oschła. Wtedy Jays popełnił samobójstwo. Będę taką suką, jaką chcę być. Mam gdzieś twoje pieprzone zdanie, więc oddeleguj się stąd, bo nie ręczę za siebie.- syknęłam, zaciskając pięści.
- Naprawię kran i znikam.- odrzekł cicho.
- Dziękuję.- powiedziałam i wyszłam z kuchni.
Płuca boleśnie protestowały, ale mózg robił swoje. Napad paniki był nieodłącznym dodatkiem do smutku i czarnych myśli. Wdychałam gwałtownymi haustami powietrze i próbowałam usiąść. Niestety, upadłam na podłogę i zaczęłam drżeć.
- Matko Boska!- wrzasnął Jay, stojąc w drzwiach salonu. Szybko podbiegł do mnie chwycił mnie za ramiona.- Aria? Żyjesz?- spytał.
- Nie, idioto. Tak po prostu upadłam i straciłam czucie w kończynach.- warknęłam.
- Dlaczego tak się stało?- zapytał przestraszony.
- Napady paniki. Od śmierci Jason'a często je mam.- wyjaśniłam, trzęsąc się.
- Jezu...- westchnął przestraszony chłopak.
- To nic takiego. Pomożesz mi dojść do łóżka?- spytałam.
- Jasne.- szybkimi ruchami wstał i pomógł to zrobić i mnie. Wziął moją bezwładną rękę za swoje ramię i powlókł przez korytarz. Szybko znaleźliśmy się przed drzwiami mojego małego królestwa.
- To tu?- zapytał Jay.
- Tak.- skinęłam lekko głową.
Chłopak wolną ręką otworzył drzwi i wprowadził mnie do pokoju. Pomógł trafić mi do łóżka i okrył kołdrą.
Brunet począł rozglądać po pokoju. Cały był w moich malowidłach, rusunkach, szkicach.
- Ty to rysowałaś?- wskazał na obraz przedstawiający pegaza.
- Mhm.- pokiwałam głową. Powoli odzyskiwałam czucie w rękach. Ścisnęłam palce dla pewności.
- Już.- rzekłam, przerywając milczenie.
- Co "już"?- zapytał chłopak, odwracając się w moją stronę.
- Odzyskuję czucie, idioto.- warknęłam.
- Mam iść?- zadał to pytanie i położył dłoń na framudze drzwi.
- Taa.- kiwnęłam głową i otworzyłam szerzej oczy. Swoją drogą, dziwnie musiało to wyglądać.- Podziękuj ratownikowi. Ocalił jedną niepotrzebną duszę.
- Swoim zachowaniem kiedyś kogoś zranisz tak mocno, że go stracisz.- powiedział na wychodnym.
Podniosłam się, by coś mu powiedzieć jeszcze, ale tylko westchnęłam i opadłam na poduszki. Chwyciłam telefon z szafki nocnej i wystukałam numer Ericki.
- Halo?- odezwał się zdenerwowany głos dziewczyny.
- Erica...
- Ty żyjesz!- krzyknęła z ulgą w głosie blondynka.- Kiedy ten chłopak cię wyniósł...
- Przyjdź do mnie.- przerwałam jej.- Jestem u siebie.- dodałam.
- Będę za minutę.- odparła i słyszałam, jak biegła, pewnie do windy, nim się rozłączyła.
Dokładnie po minucie i dwudziestu sekundach dziewczyna wpadła do mojego pokoju.
- Żyję, nie bój. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.- uśmiechnęłam się szeroko i podniosłam na łokciach.
- To moja wina!- załkała Erica, dotykając rany na moim czole. Dopiero wtedy poczułam pieczenie i zorientowałam się, że nawet jej nie przemyłam.- Gdybym cię nie zawołała! Gdybym dała ci spokój.
- Spokojnie, Rica. Nic mi nie jest. Było się uczyć pływania, kiedy rodzice mnie namawiali.- zaśmiałam się.- Nic mi nie jest.
- Przeze mnie mam ranę na czole!- powiedziała głośniej, cała roztrzęsiona.- Gdyby nie ten Jay... Gdyby nie on, właśnie wyławialiby twoje ciało z basenu.
Wzdrygnęłam na samą myśl o swoim szarym, a może nawet sinozielonym ciele, zimnej, mokrej i oślizgłej skórze.
- Weź mi nie mów takich rzeczy. Blee.- skrzywiłam się. Dziewczyna wybuchnęła śmiechem, ale zaraz potem przestała. Po chwili coś do mnie dotarło.- Co miałaś na myśli, mówiąc "gdyby nie Jay"?- zapytałam podejrzliwie.
- Ratownik zasnął. To Jay wskoczył do wody i cię wyciągnął.- wyjaśniła.
To dlaczego Jay przedstawił mi to inaczej?
Może bał się, że mogłabym go zaskarżyć, toteż postanowił go kryć. A więc musiał znać moje nazwisko, jeszcze zanim mnie o nie zapytał. Czyli był taki sam, jak reszta. Bał się mnie. Jakbym jeszcze była jakimś zagrożeniem! Mimo, że rodzice naprawdę o mnie dbają, moje zdanie w większości spraw się nie liczy. Właściwie, i tak prawie w ogóle ich nie ma. No proszę- jeszcze jeden powód, by go nienawidzić.
- Hm...- mruknęłam.
Erica wpatrywała się we mnie.
- Przyniosę apteczkę. Ta rana musi zniknąć. Dziś idziemy na poważną imprezę i żadnych niedociągnięć nie będzie.- odezwała się z szerokim uśmiechem i wstała z łóżka, po czym pognała do mojej łazienki, by po chwili wrócić z pudełkiem pierwszej pomocy. Z wprawą je otworzyła i zwinnymi palcami błyskawicznie wygrzebała z niej wodę utlenioną, gazy, a z mojej toaletki dorwała korektor w płynie. Szybko obmyła ranę wodą i pozwoliła rance zakrzepnąć. Następnie z mistrzowską precyzją wykonturowała rozcięcie i zamaskowała je korektorem. Podała mi lusterko i wyszczerzyła wszystkie zęby. Spojrzałam w swe odbicie. Rany praktycznie nie było! Za to miała okropnie szary odcień skóry- skutek palenia. A tak poza tym, nic się nie zmieniło.
- Skoro jesteś taką czarodziejką, zrób mi make-up, który zakryje to cholerne palenie.- rzekłam lekko.
- Kto cię namówił do palenia?- zapytała, niby urażona blondynka.
- Ta sama dziewczyna, która zaraz zrobi mi nieziemski makijaż.- zaśmiałam się.
Poważnie, poczułam się prawie normalnie. Ale prawie robi wielką różnicę. Zaraz zrobiło mi się zimno w środku.
- No dobra.- Erica wzięła się do roboty. Zebrała wszystkie potrzebne przedmioty i zaczęła się bawić. Najpierw dokładnie wymyła moją twarz, omijając ranę, potem wsmarowała filtr, gdyż wiedziała, że mam bardzo delikatną skórę. Następnie nałożyła podkład i wykonturowała kości policzkowe, poprawiła korektorem jeszcze raz ranę i uwidoczniła brwi. Później zabrała się za jaśniutkie smokey eye na moich powiekach, a mascarą podkręciła mi rzęsy. Pudrem nadała rumieńców mojej twarzy i na usta nałożyła cieniutką warstewkę pomadki. Ponownie wręczyła mi lusterko. Dokładnie obejrzałam swoją twarz i ze zdumieniem stwierdziłam, iż nie ma ani śladu po niedoskonałościach.
- O jeju, jesteś wielka!- rzekłam uradowana ze świetnego wyglądu mojej buzi.- Jaka impreza?- zapytałam.
Mimo, że powinnam mieć żałobę, zawsze lubiłam imprezy w gronie przyjaciół. A poza tym, powinnam przestać obsesyjnie myśleć o samobójstwie. I tak nie dałabym rady zawiesić się na sznurze, cięcie się jest cholernie bolesne i nieoryginalne, a skakanie w dół z wysokich budynków kojarzy mi się z Jason'em, więc również odpada.
- Matthew robi wielką imprezę w willi ojczyma, tak na cześć lata, które się zaczyna, no i, swojego ukończenia szkoły.- wzruszyła ramionami.- A, że, no bądź, co bądź, jesteśmy nawet lubiane, zaprosił nas.- uśmiechnęła się rozradowana.
Doskonale wiedziałam, że Matt leci na Ericę i ona również była tego świadoma. Czemuż by nie wykorzystać takiej okazji? Prawdopodobnie najlepsza impreza roku, a Erica Crawford miałaby się na niej nie pojawić? Kpina.
- Impreza nad basenem?- zapytałam lekko.
- Właśnie.- pstryknęła palcami. Badawczo mi się przyjrzała.- A ty nie masz żałoby?- zapytała.
- Minął niemal miesiąc. Chyba Aria Rebel jest gotowa, by wrócić do życia, czyż nie?- zaśmiałam się. Naprawdę miałam ochotę porzucić tamto, co było.
"Co było, a nie jest, niepisane w rejestr", jak zwykła mawiać moja babcia przed śmiercią. Może nie była jakoś bardzo kochana i ciepła, ale jej powiedzonka i złote rady zawsze mi pomagały.
- Ok.- wzruszyła ramionami Erica.- Co ubierasz?- zapytała z błyskiem w oku.
Wskoczyłam do garderoby. Weszłam do części, w której miałam ubrania nowe, których jeszcze nie nosiłam. Szybko przegrzebałam się do moich ukochanych letnich ciuszków. Choć cały rok w LA jest gorąco, tak naprawdę letnie ubrania noszę dopiero we wakacje. Szybko ze schludnej sterty wyjęłam białą sukienkę w drobne różnokolorowe kwiatuszki.
- Tak. Dobry wybór.- kiwnęła z uznaniem Erica.- Rzemykowe sandałki na obcasie?
- Czytasz mi w myślach.- rzekłam z uśmiechem.
- A włosy ułożę ci w koka ze splotami po bokach?- spytała.
- Mhm... I skręcone pasemka po obu stronach.- dodałam.
Dziewczyna po raz już nie wiem, który zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem.
- Spasłaś się.- stwierdziła wprost.
- Wiem. Przytyłam z 4 kilogramy. Jadłam przez ostatni miesiąc lody, ciastka i tonę innych słodyczy, leżąc w łóżku i płacząc. No jednak coś to zmieniło.- wzruszyłam dłońmi.
- I tak wyglądasz fenomenalnie, a może nawet lepiej, bo masz kształtniejsze ciałko.- klepnęła mnie w tyłek i zaśmiała się.
- No dobra. Teraz ty.- wydęłam usta lekko.- Co masz w planach?
- Małą czarną z seksownym rozcięciem i przezroczystą haftką z tyłu. No i szpilki. Również czarne.- odpowiedziała.- Włosy rozpuszczone, kaskadą opadające na ramiona, lekkie fale.- zarecytowała, niby z pamięci.
- Będziesz wyglądać zabójczo. Jak zwykle.- szturchnęłam ją w ramię z udawanym urażeniem.
- Nie tak, jak ty.- odparła i zrzuciła mnie z łóżka. Pisnęłam i z łomotem upadłam. Chwyciłam jedną z poduszek z siedziska i rzuciłam w dziewczynę. Ta również wrzasnęła i mi oddała. Okładałyśmy się tak jakieś 10 minut, aż w końcu obie opadłyśmy na podłogę, roześmiane i zdyszane.
- O której impreza się zaczyna?- spytałam, gdy odzyskałam oddech.
- Zaraz po zmroku.
Spojrzałam za okno. Zachód słońca był już niedaleko.
- To czas się przygotować.- orzekłam.
- Wiem.- skinęła głową dziewczyna i szybko wybiegła z pokoju.
Po chwili wróciła z różowo-czarną walizką u boku.
Szybko otworzyła ją, a moim oczom ukazała się piękna, skórzana, czarna sukienka, dwie złote maski, para butów i mnóstwo biżuterii, przyrządów do układania włosów, kosmetyczki i różne inne dziwne rzeczy.
- Widzę, że nieźle się przygotowałaś.- stwierdziłam z uznaniem.
- Jak zawsze.- wzruszyła ramionami blondynka.
Strasznie często wzruszamy ramionami z Ericą. Od zawsze tak było, teraz również.
- Dobra, mała. Ubieraj się. Czas nas goni.- zarządziła.
- Już.- kiwnęłam głową, chwyciłam sukienkę i poszłam do łazienki. Szybko rozebrałam się i nałożyłam na siebie kwieciste ubranie. Wyszłam z łazienki i skierowałam się do szafy z butami. Stamtąd zabrałam rzemykowe sandały i wróciłam do dziewczyny, która również już się przebrała. Wyglądała niesamowicie w tym stroju. Szpilki dodawały jej tych kilku potrzebnych centymetrów i wydawała się dzięki nim jeszcze smuklejsza, niż była.
- Wow.- powiedziała, patrząc na mnie.
Podeszłam do lustra.  Spojrzałam na siebie. Biała sukienka była mi mniej więcej do połowy uda. U góry bardzo dopasowana, w talii rozkloszowana, z czterema podszewkami ze sztywnego tiulu. Z tyłu, na plecach było okrągłe rozcięcie, odsłaniające moje plecy. Sukienka była idealna.
- Nawet ładnie.- brunetka w lustrze położyła dłonie na biodrach i wyszczerzyła się do mnie. Długie, kręcone włosy okalały jej drobną twarzyczkę. Błękitne oczka błyszczały radośnie. Po raz pierwszy od ponad miesiąca nie zwiastowały one płaczu.
- Teraz włosy, co?- zapytała z lekkim uśmiechem.
- Zrób z tej szopy dzieło sztuki.- kiwnęłam ochoczo głową i zasiadłam na krześle przed dziewczyną.
Od zawsze uwielbiałam, jak ktoś bawił się moimi włosami. To mnie relaksowało i uspokajało. Tak jak dźwięk suszarki powodował przyjemne dreszcze na moim karku. Może to dziwne. ale szept do mojego ucha, łaskotanie, czy "mizianie" mnie po plecach zawsze wprowadzało mnie w przyjemny letarg. Dlatego też z taką ochotą siadłam przy dziewczynie i pozwoliłam jej bawić się moimi włosami.
Kilkanaście minut później podeszłam do lustra. Znów oniemiałam. Najpierw makijaż, potem fryzura. Niemal, jak dawna ja.
Erica wręczyła mi maskę.
- Załóż ją. Nikt cię nie pozna.- uśmiechnęła się.
- To impreza maskowa, czy coś?- zapytałam.
- Właśnie.- skinęła głową blondynka.- Wszyscy będą w maskach.
Wzięłam od niej maskę i założyłam na twarz. Zakrywała tylko oczy, ale i tak nie poznałabym siebie, będąc w niej.
- Wow.- szepnęłam, delikatnie dotykając złoceń przedmiotu. Była niesamowita. Ciekawe, skąd Erica je wytrząsnęła.
- Idziemy?- blondynka zapytała, łapiąc małą kopertówkę.
- Tak.- rzekłam, nadal zauroczona pięknem maski. Szybko otrząsnęłam się, wzięłam swoją torebkę i pognałam do taksówki, w której już czekała moja przyjaciółka.
- Gotowa na wielki powrót?- zapytała.
- Ooo, tak.- rzekłam, po raz pierwszy pewna, że to prawda.
- No, to jedziemy.- zielonooka założyła na twarz maskę i podała taksówkarzowi adres willi ojczyma Matt'a.
Kilka minut stania na światłach, kilka w drodze i słońce zaszło. O równej 9 byłyśmy pod drzwiami. Erica wyjęła telefon, widziałam, że pisze do Matthew, że stoimy pod drzwiami. Nie czekając na odzew weszła do środka, a ja zaraz za nią. Blondynka jak zwykle oblała swym uśmiechem, ja również wyszczerzyłam się i z gracją przemierzyłam lobby. Wszystkie oczy znów były kierowane na nas, jak kiedyś. Nie zachowywałam się, jak Aria, nieśmiała artystka. Bardziej, jak Aria Rebel, córka jednego z najbogatszych ludzi w LA, pewna siebie i szczęśliwa. Śmierć Jason'a odbiła się na mojej psychice, jednak jej nie zniszczyła. Szybko mi przeszło.
- Muszę poszukać jakiegoś ciacha.- szepnęłam do Ericki.
- Nie tylko ty.- zaśmiała się cicho.
Wszyscy zebrani byli w maskach, trudno było kogokolwiek rozróżnić.
- Rozdzielamy się?- spytałam.
- Na razie nie.- odrzekła.
Razem weszłyśmy do ogromnego salonu. Ludzie spoglądali w naszą stronę ukradkiem, a czasem nawet bardziej otwarcie. Żadnej znajomej twarzy. A nawet jeśli, to wszystkie pod maskami. 
- Nie znamy się może?- zagaił jakiś ciepły głos za mną. Odwróciłam się i wpadłam na jakiegoś chłopaka w błękitnej masce. Spojrzałam mu w oczy, ale nie zobaczyłam nic, oprócz intensywnej zieleni.
- Ethan! Przyszedłeś.- powiedziałam z uśmiechem.- Ty przecież nie chodzisz na takie imprezy.- stwierdziłam ze zdziwieniem.
- No tak. Ale chyba ta na przywitanie lata i jednoczesne pożegnanie największego szkolnego dupka nie może być taka zła.- odparł ze śmiechem.
- No może.- odwzajemniłam jegi gest.
- Zatańczyłabyś?- wyciągnął rękę z aktorskim wdziękiem.
- Wiesz, muszę kogoś znaleźć. Ale noc przed nami. Jeszcze zatańczymy.- odrzekłam i nie czekając na odpowiedź, wpadłam w tłum.
Sama nie rozumiem swojej reakcji. Zawsze uwielbiałam tańczyć z Ethanem. Ale ostatnio wiele rzeczy się zmieniło.
Mijałam wielu chłopaków, choć właściwie to nawet nie wiem, kogo szukam. Może Jays'a, wierząc, że tu będzie?
Matthew i Jason od zawsze się przyjaźnili. Pamiętam, kiedy byli mali zawsze wszystko robili razem. Jestem ciekawa, czy to przez Matthew Jason mógł chcieć popełnić samobójstwo. Od momentu, w którym dowiedziałam się, że Jays chce umrzeć zastanawiałam się, co może być powodem. Dobre oceny, zainteresowanie wielu dziewcząt, wysportowane ciało,  o którym wielu może pomarzyć, liczne talenty i dobry charakter.
Co go skłoniło do takiego czynu?
Co było tak złe, że w zamian za to przelał swą krew?
Co kazało mu zniknąć?
Dlaczego znów byłam bezradna?
Bez głosu?
Nieważna?
- Przepraszam.- mruknął ktoś, przy okazji wpadając na mnie, przez co upadłam.
- Patrz pod nogi, tępaku.- syknęłam, usiłując się podnieść.
Chłopak podał mi dłoń. Chwyciłam ją i z gracją wstałam. Oczy miał znajome, choć w obecnym stanie nie potrafiłam rozpoznać, do kogo one należą. Brązowe włosy opadały mu na srebrną maskę
- Żyjesz?- zapytał, już łagodniejszym głosem.
- Ta.- strzepnęłam wyimaginowany kurz z brzegu sukienki.
- Znamy się może?- zapytał.- Bo...
Zmierzyłam go wzrokiem. Faktycznie, kogoś mi przypominał, ale nie miałam pojęcia, kogo.
- Zdejmij maskę.- rzekłam.
- To impreza anonimowa. Dlatego są te maski. Daj mi może swój numer, co?- zaproponował. Już miałam to zrobić, gdy usłyszałam jakieś wołanie.
- Jay! Gdzie jesteś?- niezwykle piskliwy głosik odezwał się niedaleko.
Jay... Był na imprezie? A może to nie ten Jay. Może... Imię Jay jest dość znane i powszechne. Mała kasztanowo włosa dziewczyna stanęła obok chłopaka w masce.
- Tu jesteś. Idziemy tańczyć?- zaproponowała.
Brunet jednak niewzruszenie wpatrywał się we mnie, co mnie lekko zawstydziło, jednak zaraz zadarłam głowę i spojrzałam mu w oczy. I wtedy już byłam pewna, kto to.
- Jay...- szepnęłam.
- Aria?- zdziwiony odezwał się po krótkiej chwili.
- Kto? Jaka Aria?- zapytałam.
Chłopak wyminął zapewne swoją dziewczynę, podszedł do mnie i podniósł mi lekko maskę.
Uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że się znamy.- wzruszył ramionami.
- Najwyraźniej.- mruknęłam, przybierając minę zdegustowanej.- Twoja dziewczyna na ciebie czeka.- orzekłam i spojrzałam zza ramienia bruneta na niecierpliwiącą się szatynkę.
- No tak, Lena. Muszę do niej wracać.- mogłabym przysiąc, że przez ułamek sekundy w jego oku widziałam rozczarowanie.
Chłopak odszedł powolnym krokiem, ja odprowadziłam go wzrokiem. Objął dziewczynę i zniknął w tłumie.
Cały wieczór tańczyłam. Szukałam Ethan'a, by oddać mu obiecany taniec, jednak blondyna w ogóle nie spotkałam. Wybiła północ i impreza trwała w najlepsze. Z kubkiem z drinkiem w środku stałam w tłumie i poruszałam się w rytm muzyki. Niedługo wybije mi 18 lat, alkohol raczej nie był jakoś specjalnie szkodliwy dla mojego organizmu, zwłaszcza, że piłam go tylko na imprezach.
- Głowa mnie boli. Chcesz wracać?- usłyszałam krzyk. Odwróciłam się w kierunku jego źródła. Erica w opłakanym stała ledwo na własnych nogach. Nagle osunęła się, a ja rzuciłam się, by ją złapać. Wtem moja dłoń dotknęła czyjejś, równie ciepłej. I na pewno nie należącej do Ericki.
Moje spojrzenie skrzyżowało się z wzrokiem Jay'a.
- Jest zalana. Trzeba ją wziąć do domu.- stwierdził chłopak.
- A co z Leną?- spytałam.
- Zerwałem z nią.- odrzekł bezpłciowo.
- Aha.- skwitowałam i wbiłam oczy w nieruchomą blondynkę. Bez uprzedzenia Jay wziął ją na ręce i wyniósł na zewnątrz. Szybko wezwałam taksówkę i brunet "zapakował" Ericę do środka. My oboje również wsiedliśmy, a ja podałam jeszcze dokładny adres domu dziewczyny. Szybko taksówkarz odwiózł nas pod dom Ericki, błyskawicznie chłopak zaniósł ją do jej pokoju i w ciszy wsiedliśmy z powrotem do pojazdu. Podałam adres hotelu i w ciągu kilku minut byliśmy już pod budynkiem. Kiedy wysiadałam z samochodu, nadmierna ilość alkoholu w moim organizmie dała się we znaki. Najpierw zbyt gwałtownym ruchem podniosłam się i uderzyłam głową o sufit pojazdu, a następnie zwymiotowałam. Na szczęście wychyliłam się i bełt znalazł się poza taksówką.
- O Jezu, Aria!- zdenerwowany Jay lekko podniósł głos.
Następnie urwał mi się film.
*
- Aał.- jęknęłam, a moja głowa dosłownie wybuchała.
Była jeszcze noc. Ciemność spowijała pokój i tylko światła uliczne rzucały rozproszone promienie przez okno. Poczułam zapach mydła miodowego, które tak bardzo kojarzyło mi się z dzieciństwem. Nie mogłam ruszyć głową, gdyż wiedziałam, jakiego bólu bym doznała. Ręką wymacałam włącznik lampki i wcisnęłam go. Delikatne światło zamigotało i rozświetliło pomieszczenie. Spojrzałam na sufit, gdzie był wielki świetlik, który przedstawiał księżyc i mnóstwo gwiazd.
Co się stało? Dlaczego niczego pamiętam? Kiedy taksówka zatrzymała się pod Diamond, chciałam wysiąść. Uderzyłam się w głowę, trochę zwymiotowałam i chyba zemdlałam. Więc jakim cudem jestem w swoim łóżku? W innym ubraniu?
Co... Czy ja? Czyżbym spała z Jay'em?
- Czyli żyjesz.- szepnął ktoś zaraz obok mojego ucha.
Przestraszona cicho krzyknęłam. Czyjaś dłoń zakryła mi usta. I tak nie za bardzo mogłam się poruszać, gdyż praktycznie każda część ciała mnie bolała, więc się nie sprzeciwiałam. Dłoń była duża, przyjemnie miękka i pachniała miodowym mydłem.
- To ja, Jay.- szepnął znów głos, łaskocząc moje ucho.
- Ta.- mruknęłam.- Jezu, wszystko mnie boli.- jęknęłam, kiedy już chłopak zdjął rękę z mojej twarzy.
- Nie dziwię się. Zalałaś się, praktycznie cały czas tańczyłaś i balowałaś na całego.- stwierdził brunet.
- A do tego mocno uderzyłam się w głowę i prawie nic nie pamiętam.- skrzywiłam się.
- Ty naprawdę jesteś niezdarna. Nie wierzyłem w to, gdy Ethan mi o tobie opowiadał.- zaśmiał się.
- Ethan? Rozmawiał z tobą? O mnie?- zdziwiona zapytałam.
- No tak.- potwierdził.- Złapał mnie, kiedy wychodził. Wiedział, kim jestem i prosił, żebym cię pilnował, bo ma coś do załatwienia, a ty jesteś strasznie niezdarna.
- A skąd wiedział, kim jesteś?- dopytywałam.
- Nie mam pojęcia.- lekko wzruszył ramionami, poruszając przy tym całym łóżkiem, przez co zabolały mnie plecy.
- Aał.- syknęłam.
- Przepraszam.- rzekł skruszony.
- Nieważne. Ciekawi mnie, jakim cudem jestem w swoim łóżku w piżamie.- powiedziałam oskarżycielskim tonem.
- Odpowiedź brzmi nie. Nie zgwałciłem cię. Nie zmusiłem do niczego. Nie wykorzystałem.- odrzekł urażony.- Po prostu zdarłem z ciebie pozostałości po tamtej sukience i ubrałem w pierwszą lepszą piżamę, jaką znalazłem w szafie. Niemal się w niej zgubiłem. A co do tego, jak tu się znalazłaś. Wniosłem cię tu, a kiedy przebrałem, ułożyłem do łóżka i postanowiłem tu zostać, żebyś się nie udławiła wymiocinami, gdybyś miała znów się zbełtać. Nie przespałem się z tobą.- szybko wyjaśnił.
- Och... W takim razie chyba... Dziękuję.- rzekłam powoli.
- Nie ma za co.- powiedział chłodno.
- Nie miałam na myśli, że mnie zgwałciłeś, czy coś.- po chwili milczenia ciągnęłam.- Bo gdyby miało do czegoś dojść, to pewnie bym się nie sprzeciwiała. No wiesz, jesteś niezły.- zaczęłam bełkotać. Oto, co alkohol robi z człowiekiem- taki ktoś mówi wszystko to, co myśli, nawet nie zważając na późniejsze konsekwencje.
- Jestem niezły, tak?- uniósł brew brunet.
- Oj, nawet nie wiesz, jak bardzo.- pijackim tonem odpowiedziałam.
- Jesteś pijana, pleciesz od rzeczy.- Jay oprzytomniał.
Zanim jednak zdążył wstać, przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam namiętniej, niż kiedykolwiek kogokolwiek innego. Może to też to, że nigdy się poważnie nie całowałam... A zresztą, zapomnijcie, że to powiedziałam. Chłopak chwilę oddawał pocałunek, lecz zaraz potem go przerwał.
- Wiesz, że nie powinniśmy, prawda?- zapytał, opierając się o przeciwległą ścianę.
- Może.- wzruszyłam ramionami.- Ale nie powinnam cię tu wpuszczać. Nie powinnam iść na tą cholerną imprezę. Nie powinnam dać Jays'owi się zabić. Nie powinnam żyć.- na chwilę ucichłam.- Tak.- kiwnęłam głową.- Wielu rzeczy nie powinnam.
- Nie mów tak. Na jego śmierć nic nie mogłaś poradzić.- sprzeciwił się.- I to nie tak, że nie powinnaś żyć. Życie to dar. Nie można go zniszczyć przez kogoś innego. Nie można decydować za los. Nie można.- rzekł.
Zbliżyłam się do niego. Objęłam go i ponownie wpiłam mu się w usta.
Nagle przed moimi oczyma nie było już Jay'a.
Był Ethan.
Całowałam Ethan'a!
Krzyknęłam przerażona i się obudziłam.
- Co się stało?- zapytał Jay, siedząc obok.
- Czekaj... To był tylko sen.- uspokoiłam się. Nic idiotycznego się nie stało. Ale to było takie realistyczne...
- Co ci się śniło?- spytał brunet wyraźnie zaciekawiony, wpatrując się we mnie. Łagodne światło wschodzącego słońca oblewało jego twarz.
- A co ty tu robisz?- odpowiedziałam pytaniem.
- Przyniosłem cię. Nieźle się zalałaś.- stwierdził chłopak.
- Nic nie pamiętam.- chwyciłam się za głowę. Ból był jak najbardziej rzeczywisty.
- Chyba normalne.- zmarszczył nos.
- Aał.- cichy jęk wydobył się z moich ust.
- Przynieść ci wodę?- zaproponował.
- Błagam.- dopiero kiedy wspomniał o płynie, poczułam prawdziwe pragnienie palące moje gardło.
Chłopak szybko zeskoczył z łóżka i już po chwili wrócił z butelką wody i szklanką. Szybko nalał mi trochę i podał naczynie. Chwyciłam i łapczywie wypiłam.
- Dzięki.- rzekłam, gdy już wychłeptałam wszystko.
- Proszę.- rzekł chłodno.
- O co chodzi?- spytałam zdziwiona jego nagłym chłodem.
- A o coś musi chodzić?- odparował.
- Nagle zrobiłeś się wredny. Ale skoro nie chcesz powiedzieć, ok.- rzekłam spokojnie.
- Lena ostro mnie zdenerwowała. I do tego ty. Strasznie lubisz wpadać w kłopoty.
- Przeze mnie zerwałeś z Leną?- cicho zapytałam.
- Po części. Już od dłuższego czasu nie mogłem z nią wytrzymać. Kiedy powiedziała, że jeśli ci pomogę, zerwie ze mną, wykorzystałem to.
Poczułam się zraniona. To zabolało. Właściwie Jay mnie wykorzystał.
- Cóż, cieszę się, że ci pomogłam.- syknęłam.
- Teraz ty się złościsz.- westchnął.
- A nie powinnam?
- Zerwała ze mną, a dzięki temu ci pomogłem. Pomyśl, że to dla ciebie zerwaliśmy.- odrzekł.
- Cóż za zaszczyt.- powiedziałam jeszcze bardziej jadowicie i opadłam na poduszki.
- Ethan tu był.- wyznał brunet po chwili milczenia.
- Co?- wydusiłam.
- Chciał tylko sprawdzić, czy nic ci nie jest. I kazał przekazać, że nie dotrzymałaś obietnicy.- wyjaśnił.
Taniec. Obiecałam mu taniec. A potem się zalałam i o tym zapomniałam.
- Faktycznie. Nie dotrzymałam.- kiwnęłam leciutko głową.
- Jakiej?- dopytywał Jay.
- Nieważne.
Słońce było coraz wyżej. Już nie było lekkimi promieniami, nie- raziło.
- Zasłoń. Już.- szepnęłam.
Chłopak zrozumiał od razu. Podszedł do okna i zasunął rolety.
- Dzięki.- odezwałam się.
- Spoko.- chłopak wyjął telefon z kieszeni spodni. Dopiero teraz zauważyłam, że był bez koszulki. No tak, ja ją miałam. Wyglądał po prostu seksownie i niebezpiecznie.
- Niech zgadnę- nie potrafiłeś znaleźć nic stosownego w mojej garderobie, tak?- spytałam, patrząc na bruneta.
Podniósł wzrok znad urządzenia.
- Błąd. Bałem się tam wejść. Jeszcze bym się zgubił.- uśmiechnął się.
- Dość gustowna koszulka.- stwierdziłam ze śmiechem. Na szczęście pod spodem miałam bieliznę.
- Się wie. Przecież moja.- odparł wesoło.- Widzisz? Kiedy przestaniesz być wredna, jesteś wspaniałą dziewczyną.
Posmutniałam.
- A jednak Jason wolał śmierć ode mnie.- szepnęłam.
- Jays'owi już nic nie mogło pomóc. Był za bardzo zniszczony w środku.- próbował mnie pocieszyć Jay.
- Wiesz, co go skłoniło do popełnienia samobójstwa?
- Prawdopodobnie narkotyki.- odrzekł brunet.
Stop.
Jason ćpał?
Czy wszyscy dookoła muszą to robić?!
- Naprawdę? Jason zawsze wydawał się być ułożony.- zmarszczyłam nos.
- To przez Matthew.- wyjaśnił.- To on go namówił do spróbowania. A że Jays czuł, że wpada w nałóg, postanowił to zakończyć inaczej. On nie chciał być, jak narkoman. Nie chciał tego. Do ostatniego momentu nie spodziewałem się, że popełni samobójstwo. Zrobiłbym wszystko, żeby cofnąć czas.- z jego oczach pojawiły się łzy.
- Jay, nie tylko ty.- orzekłam, kładąc chłopakowi dłoń na ramieniu.
I ja zaczęłam łkać. Nie mam pojęcia, kiedy, ale zaczęłam całować chłopaka. Nie mogłam przestać. Wszystko mnie zmuszało, by kontynuować pocałunek. Brunet położył mi dłonie na plecach i oddał go z większą, niż się spodziewałam, siłą. Ustami zaczął błądzić po mojej szyi, a ja poddawałam się coraz bardziej. Moje dłonie zanurzone były w jego miękkich włosach. Po kilku minutach przestaliśmy.
Gwałtownie wdychałam powietrze, zamknięta w objęciach Jay'a, leżąc na łóżku. Brunet począł bawić się moimi włosami.
- Nie sądziłem, że mogę tak szybko się w tobie zakochać.- odezwał się chłopak.
- Co?- spytałam, wybudzona z odrętwienia.
- Gdy zobaczyłem cię na pogrzebie, spodobałaś mi się.- wyznał brunet.- Wydawałaś się, choć brzmi to groteskowo, inna. Może lepsza. Wtedy przestałem widzieć Lenę. Nie była nawet w połowie tak fascynująca, jak ty.- poczułam, że zaczynam się rumienić. Nie przywykłam do komplementów.- Kiedy zaczęłaś się topić w basenie, ratownik nie zareagował. Nikt nie reagował. A ja widziałem tylko ciebie.- ciągnął.- Wyciągnąłem cię z wody i zaniosłem do pokoju personelu. Potem pomogłem ci dotrzeć do domu i do łóżka. Mimo chłodnego obycia, słyszałem o tobie tu same dobre rzeczy. Ethan mi powiedział, kiedy tu przyszedł, żebym się tobą opiekował. Sam nie wiem, dlaczego to mówię. Po prostu czuję, że powinnaś wiedzieć.
Przez dłuższą chwilę analizowałam jego słowa. Rozkoszowałam się przy okazji miodowym zapachem, który roztaczał wokół siebie i muskałam palcem jego klatkę piersiową.
- Cóż... Nie umiem powiedzieć, co czuję, bo cię nie znam.- chłopak zaczął się podnosić, lecz zatrzymałam go.- Ale mam nadzieję, że dasz mi się poznać, bo czuję, że coś między nami na pewno jest.- dodałam.
Chłopak popatrzył na mnie badawczo. Nie czekając na cokolwiek wpił się w moje usta, nie pozostawiając we mnie jakiegokolwiek zwątpienia, że to nie ma sensu.
*
- Aria!- powiedział głośniej Ethan.
- Co?- spytałam, wyrwana z marzeń.
- Ktoś na ciebie czeka.- odparł lekceważącym tonem.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. W drzwiach stał Jay, w krótkich spodenkach i ściśle opinającej go niebieskiej koszulce. Włosy, jak zwykle, miał postanowione, a w złotych oczach błyszczące iskierki.
Wstałam, składając niezręcznie dłonie.
Chłopak podszedł do nas i objął moje ciało w swoim najczulszym uścisku, zarezerwowanym specjalnie dla mnie. Pocałował mnie w policzek i przywitał się z Ethan'em i Ericką, obecnie zajętą przez Justina- seksownego modela Vogue.
Minęły już dwa miesiące, wakacje dobiegają końcowi. Jay wyjechał do Chicago, do swojego ojca na trzy tygodnie.  Jak można się domyślić- wkrótce po tamtym pocałunku zaczęliśmy być parą. Jay jest dokładnie taki, jak marzyłam, by był. Lubi gry, osobiście dopinguje Bayern'owi, czy jak to tam się pisze, ma we krwi pływanie, ale interesuje go również football (no hello!) i gra na gitarze. Jest rok starszy, w ubiegłym roku szkolnym ukończył Chicago West High School. Do tego, o dziwo, lubi czytać, choć nie uwielbia, ale to i tak swego rodzaju zwycięstwo, patrząc na dzisiejszą współczesność, pełną półgłówków i ignorantów.
Zamierza studiować w LA, bo tu mieszka jego matka. Kierunek, jaki obiera, to architektura. Widziałam jego prace- są bardziej mistrzowskie (och, jaka skromność) od moich.
Zapatrzona w jego oczy nie kontaktowałam.
- Aria.- syknął Ethan, ponownie wzbudzając mnie z letargu.
- Co?- odwróciłam się w jego stronę.
- Może tak wreszcie pójdziemy do tego kina?- zapytał. Już na początku zauważyłam, że Ethan wprost nienawidzi Jay'a, sama nie wiem, czemu. Erica uwielbiała go od początku, ale Eths nie. Dlatego tak mnie dziwiło jego zachowanie. Popatrzyłam mu w oczy. Zaczęła się wojna na spojrzenia, tak dobrze znana tylko nam.
- Dobra.- westchnęłam. Popatrzyłam na bruneta.- Idziesz?
Chłopak wyglądał na spłoszonego. Widziałam, jak Ethan gromi go wzrokiem.
- Um... Muszę iść na cmentarz.- wyznał.
Dał mi szybkiego buziaka w policzek i wyszedł z kina.
- Ugh. Pożałujesz.- syknęłam jadowicie.- Mam głęboko gdzieś, co sobie o nim myślisz, będę z nim chodzić, gdzie chcę.- dodałam.
- Mówię ci, on jest inny, niż myślisz.- odrzekł i ostentacyjnie wyminął mnie, po czym wszedł na salę, uprzednio pokazując świstek bileterowi.
Ethan dziwnie się zachowywał. Najpierw ten chłód w stosunku do Jay'a i oschłość dla mnie, a potem znikanie na długi czas. O co mu chodziło, kiedy mówił, że Jay nie jest taki, jak uważałam, że był? To wszystko takie pogmatwane!
Erica i Justin miziając się, podążyli za mną do sali. Usadowiliśmy się na fotelach, a film się rozpoczął. Jednak wcale się na nim nie koncentrowałam. Wciąż wracałam do słów blondyna.
Czy Jay mógł coś ukrywać?
Czy jest inny, niż mi się wydaje?
Nawet jeśli, to skąd Eths może to wiedzieć?
Tyle pytań...
Film dobiegł końca, wszyscy razem wyszliśmy z kina.
- Ari, Eths, my jeszcze idziemy do zoo, chcecie z nami?- zaproponowała Erica, wpatrzona w Justina.
- Ja zrezygnuję.- pokręciłam głową. Zmierzyłam wzrokiem blondyna.- A ty?
- Ja też spasuję.- wzruszył ramionami.
- Dzięki.- szepnęła moja przyjaciółka.
Mrugnęłam do niej i podeszłam do samochodu.
- Ethan, jedziesz?- zapytałam.
- Jasne.- skinął głową chłopak.- Ale ja prowadzę.
- Dobra.- zgodziłam się i rzuciłam mu kluczyki.
Wsiedliśmy do środka i chłopak odpalił silnik.
- Najpierw do ciebie?- spytałam.
- Chcę posiedzieć u ciebie nad basenem.- wyszczerzył się.
- Ok. No to jedziemy.- zaśmiałam się i podniosłam szyber dach. Wiatr muskał moją skórę, podczas, gdy chłopak przyspieszył trochę.
Przyjaźń moja i Ethana była dość... specyficzna (żeby nie powiedzieć dziwna). Lubiliśmy sobie milczeć. Zawsze mieliśmy powód do śmiechu, a mimo to często zwyczajnie siedzieliśmy w ciszy. Był zupełnym przeciwieństwem Ericki, zawsze wygadanej i towarzyskiej. Był do bólu szczery, dzięki czemu ustawicznie okrutnie rozbrajający. Jego często zagadkowe zachowanie i słownictwo nie były nowością. Przez większość czasu spędzonego razem rozmawialiśmy o śmierci, smutku i różnych aspektach życia, które zazwyczaj ma bezsensowny koniec. Może to dlatego nie dziwił mnie jego wybór?
Szybko znaleźliśmy się pod Diamond.
- Lecę się przebrać.- rzekłam i wyskoczyłam z pojazdu. Szybko pognałam do apartamentu rodziców.
- Ariana. Witaj.- zaskoczył mnie głos mamy.
- Mama.- rzekłam, lekko zdziwiona.- Mieliście wrócić dopiero pojutrze.
- Tak.- potwierdziła.- Ale jutro zaczyna się nowy rok szkolny i chcieliśmy ci towarzyszyć.- dodała.
- Nie mam pięciu lat.- rzekłam chłodno.
- Nie takim tonem, proszę.- odezwał się tata, wyłaniając się z kuchni.
- Pan i władca się pojawił.- syknęłam.
- Ariana.- oburzyła się mama.
- Aria. Mam na imię Aria.- powiedziałam twardo.
- Co się dzieje?- spytała kobieta, usiłując załagodzić sytuację.
- Nie było was przez dużą część mojego życia. A kiedy już się pojawiacie choć na chwilę, traktujecie mnie, jak małe dziecko. Nie wchodźmy sobie w drogę, dobrze? Tak będzie łatwiej dla wszystkich.- odparłam i wyminęłam rodziców, by trafić do swojego pokoju.
Poczułam, jak moje gardło się ściska. Pieczenie w oczach w końcu doprowadziło do otwartego płaczu.
Osunęłam się po drzwiach na podłogę i wybuchnęłam płaczem.
Ich nigdy nie było. Jay miał rację. Byłam bachorem, który wyżywał się na wszystkich, bo jego rodziców nigdy nie było. Wiecznie na wyjazdach, spotkaniach, przyjęciach, pozostawiając mnie na łasce lokajów, sprzątaczek i lobbistów. Po jakimś czasie zrobiło mi się wszystko jedno.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Odejdźcie! Nie chcę z wami rozmawiać.- syknęłam, odsuwając się od drzwi.
Lekko się otworzyły.
- Nawet ze mną?- spytał blondyn.
- Ach, to ty. Wejdź.- rzekłam smutno.
Ethan usiadł na podłodze obok mnie.
- Twoi rodzice...
- Nie rozmawiajmy o nich.- przerwałam mu.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś nie smuciła się przez nich.
- Za późno.- odrzekłam gorzko.
- Pewnego dnia może ich zabraknąć. Wtedy już nie będziesz mogła im powiedzieć o tym, co czujesz. Nie zobaczysz ich. To tak, jakbyśmy się dziś pokłócili. Jutro mógłbym zginąć, a ty już nie mogłabyś przeprosić, no, chyba, że to byłaby całkowicie moja wina.- oznajmił.
- Nie mógłbyś umrzeć. Nie pozwoliłabym na to.- powiedziałam przygaszonym tonem.
- Nie miałabyś na to wpływu.
- Ethan. Dość. Wystarczy, że Jason umarł. Nikt więcej nie musi. Nie spośród tych, na których mi zależy.- pokręciłam głową.
- Nie masz na to wpływu.- powtórzył, ale trochę głośniej.
- Eths, zachowujesz się dziwnie.- stwierdziłam.
- Ari, ja muszę ci coś powiedzieć...- rzekł cichym, jakby zmęczonym głosem.
- Co?- spytałam, lekko zdenerwowana zachowaniem chłopaka.
- Ja...- popatrzył mi w oczy.- Ja... Nie dam rady.- opuścił głowę.- Nieważne.
Nie miałam pojęcia, czy namawiać go, by wyksztusił to z siebie, czy dać mu spokój. Życie jednak nauczyło mnie, że niektórych rzeczy nie można przyspieszyć, więc postanowiłam nie nalegać.
- Straciłam ochotę na wylegiwanie się nad basenem.- mruknęłam.
- Ta, ja też.- odparł blondyn.- Ja już chyba pójdę.- podniósł się.
- Eths?- odezwałam się.
- Co?
- Nic ci nie jest?- zapytałam.
- Już umarłem.- stwierdził ze smutnym uśmiechem i wyszedł.
Oparłam się głową o łóżko i westchnęłam ciężko. Nigdy nie zrozumiem tego chłopaka.
Zerknęłam na zegarek na szafce nocnej. 19...
Telefon zadzwonił w mojej kieszeni. Szybko go z niej wydobyłam i odebrałam.
- Halo?
- Aria... Masz czas?- zapytał Jay wesoło.
- Jeśli twoje skrzydła cię tu przywiodą, to owszem. Ale że nie wierzę w cuda, muszę zrezygnować z mile spędzonego z tobą czasu.- odparłam.
- A dlaczego?
- Rodzice przyjechali. Muszę spędzić z nimi trochę czasu.- skłamałam.- A poza tym, jutro zaczyna się rok szkolny. Muszę się przygotować.- dodałam.
- Szkoda.- w jego głosie można było wyczuć smutek.
- Dobranoc, skarbie.- spróbowałam osłodzić pożegnanie, które miało tak nieubłaganie nastąpić.
- Pa, kochanie.- odrzekł ciepło i się rozłączył.
Rzuciłam telefon o podłogę i schowałam twarz w dłoniach.
Znów dopadło mnie przygnębienie.
To uczucie pustki.
Wszechogarniającej pustki.
Przygnębienie to rodzaj cierpienia, ale niedosłownego. Raczej wytrawne opłakiwanie niczego. Po prostu w momencie, gdy takowe mnie dopadało, czułam, że tak naprawdę nie mam nic. Przyjaciele, którym nic nie mówię, chłopak, którego okłamuję, rodzice, którzy sami w sobie bynajmniej nie zachęcają mnie nawet do poprawienia stosunków i pieniądze, za które i tak nic nie kupię, a już na pewno nie szczęście do, a może nawet i po, śmierci. Ta, naprawdę nie mam nic.
Te krótkie momenty, kiedy wydaje mi się, że znalazłam radość, są jedynie zakłamaniem mojego nudnego bytu, żeby zadowolić mnie na tyle, by, kiedy już pryśnie ta bańka, ochota na samobójstwo nie była tak ogromna.
Niestety, każdy fortel ciągnie za sobą zarówno korzyści, jak i konsekwencje. Może i moja psychika ukształtowała się w taki sposób, by zapierać się rękoma i nogami przed napadem złych myśli, słabości i depresją w najczystszej swej postaci, ale ja jestem tylko człowiekiem- przecież nawet najbardziej niezawodny system prędzej, czy później zawiedzie.
To smutna myśl- wiedzieć, że jeśli śmierć po nas przyjdzie, to w odpowiednim czasie sami ze sobą skończymy, będąc w pełni świadomymi, że mogło być lepiej, tylko strach przed tym, że to "lepiej" kolejny raz bardzo szybko zniknie, za bardzo nami zawładnął.
Tak, to cholernie smutne.
Pochłonięta tymi jakże ponurymi myślami, zasnęłam, nie doczekawszy nawet północy.
*
Jedyne, co pamiętam, to dźwięk własnego płaczu. No i krzyku, dość zresztą charakterystycznego dla mnie, gdy jestem w stanie permanentnej rozpaczy.
Koniec tej paplaniny, do rzeczy.
Rano słońce obudziło mnie, zmuszając do wstania i ogarnięcia się na rozpoczęcie ostatniego roku licealnego bezsensu. Szybko wskoczyłam do kabiny, ubrałam się i przygotowałam. Punkt dziewiąta siedziałam na auli, czekając z Ericką na rozpoczęcie "imprezy". Ethana nie było widać, choć obiecał Erice, że pojawi się jak najszybciej. Po dwóch godzinach gadaniny o tych samych, już nudnych, rzeczach i wzdychaniu do światłych umysłów klasy maturalnej (pomińmy część nie o mnie), wsiadłam z blondynką do mojego samochodu i odjechałyśmy spod budynku naszej szkoły, by ostatni raz zażyć wolności przed oficjalnym rozpoczęciem szkoły.
I to mniej więcej w skrócie to, co robiłam, zanim przeżyłam największy szok życia.
- Ari, mogłabyś podjechać pod mój dom? Muszę wziąć strój kąpielowy.- oznajmiła.
- Jasne.- skinęłam głową.- Przy okazji znajdziemy Ethana i dowiemy się, co było tak ważne, że odpuścił sobie rozpoczęcie.
- Ta.- westchnęła blondynka, wpatrując się w okno.
Jechałyśmy niedługo. Zaparkowałam na podjeździe domu Ericki i Ethana i obie wysiadłyśmy z samochodu.
- Ty znajdź Ethsa, a ja pójdę po rzeczy.- zarządziła dziewczyna, gdy już stałyśmy w przedpokoju ich domu.
- Ok.- zgodziłam się i poszłam prosto do pokoju chłopaka.
Nie zastałam go tam. Wszystko było w idealnym porządku, co było dosyć dziwne, zważywszy na upodobania chłopaka do nieładu. Łóżko zaścielone, książki w idealnych stosach, plakaty przyklejone prosto i równolegle, pudła z zeszytami pod łóżkiem i ubrania poskładane w szafach.
Lecz po chłopaku żadnych śladów.
Drugie ulubione miejsce poza własnym pokojem?
Garaż.
Szybko podążyłam w kierunku składziku wszystkiego.
I tam zastałam...
- O Matko Boska!- krzyk sam wydostał się z mojego gardła. Oczy zaszły mi mgłą, a w żołądku kilkakrotnie przekręciło się śniadanie. Rzuciłam się w stronę wisielca, ale nie byłam w stanie nic więcej. Leżałam niedaleko zimnego już ciała chłopaka.
Na szyi blondyna, jakby zupełnie nie na miejscu, był gruby powróz, dość ściśle przylegający. Ciało bezwładnie wisiało jakieś 30 centymetrów nad ziemią i, by nadać jeszcze więcej absurdalnego komizmu sytuacji, lekko się kołysało. Twarz nie wyrażała kompletnie nic, poza smutkiem i zmęczeniem. Była szara, nawet podchodząca pod biel i bardzo niepasująca do wiecznie zadowolonego Ethana. Chłopak był ubrany w czarny garnitur, pewnie przygotowywał się na rozpoczęcie.
Zaczęłam krzyczeć. Erica przybiegła do garażu. Na widok Ethana, powieszonego na linie pobladła, jak kreda i stała w miejscu, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Nie reagowała. Po prostu wpatrywała się uporczywie w Ethana, jakby to coś miało zmienić.
Tego, co było później, już tak nie pamiętam.
Był pogrzeb.
Normalne.
Był płacz.
Potrzebny komentarz?
Ale tak poza tym, wszystko owiane było mgłą.
Pamiętam, że nie chodziłam do szkoły.
Erica też nie.
W żaden sposób nie mogło do mnie trafić to, że go już nie ma. Że nie będę mogła się na nim oprzeć. Że jego ciało spoczywa w trumnie, zakopanej głęboko pod ziemią. Jakim cudem nie zauważyłam, że coś jest nie tak? No tak, przecież on musiał spostrzec, że ja mu nie mówię wszystkiego, więc i on nie czuł potrzeby, by mi się zwierzyć. Pewnego dnia siedziałam w jego pokoju, by pożegnać się z idealnym porządkiem jego pokoju. I wtedy moją uwagę ponownie przykuły pudła z zeszytami. Wysunęłam je i chwyciłam pierwszy z góry. Coś z niego wypadło. Podniosłam kartkę, na której wierzchu napisane było po prostu "Aria". Zaczęłam czytać. Treści było niewiele, ale i tak ścisnęła moje serce.

"Ari...
Wiem, że pewnie teraz uważasz, że jestem samolubem, kimś, kto wyraził swoją dezaprobatę dla życia w najgłupszy możliwy sposób, ale powody, dla których zostawiłem Cię samą były dość..(wstaw sobie słowo), by zakończyć życie tutaj.
Kiedy próbowałem to z siebie wykrztusić, nic z tego nie wyszło.
Ja kochałem Cię.
Kiedyś poznasz prawdę, o tym, dlaczego postanowiłem zniknąć, lecz nie teraz.
Najważniejsze: ciesz się życiem i zapomnij o mnie.
I mówię poważnie- zerwij z Jay'em, zanim będzie za późno.
Do niedawna żywy
Ethan"


Pojedyncza łza spadła na kremowy papier, mocząc go.
Dlaczego Ethan'owi tak zależało na tym, bym zerwała z Jay'em?
Przecież on nic złego nie zrobił nikomu.
Nie zdradziłby mnie.
A jeśli...?
Jeśli mam być w pełni szczera, nawet jeszcze całkiem nie znam swoich uczuć do bruneta. Nadal moją największą miłością był Jason. Nikt tak mnie nie zauroczył, nie oczarował, nikogo tak nie pokochałam.
Wiem, to chore.
Jay jest po prostu wspaniałym chłopakiem, ale nie jestem pewna, czy to prawdziwa miłość, czy ja go kocham.
I doskonale sobie zdaję sprawę z tego, że zamiast wiązać się z nim od razu, powinnam go jeszcze lepiej poznać, ale wydawało mi się, że w końcu poczuję do niego coś więcej. Jestem strasznie w gorącej wodzie kąpana, więc wcale mnie nie dziwi moje zachowanie.
Ale czy Ethan musiał umrzeć tylko po to, abym zrozumiała, że Jay (poza tym, że jest nieznośnie idealny i spełnia wszystkie moje wymogi) i ja nie mamy aż tak wiele wspólnego?
Jaki to ma sens?
Ethan...
Mnie kochał.
Tego też nie zauważyłam. Jak mogłam nie zauważyć?!
Co prawda, ja nie odwzajemniałam jego uczuć, ale...
Nie, i tak niczego by to prawdopodobnie nie zmieniło.
Był moim przyjacielem.
Traktowałam go jak brata.
Nie mogłabym być z bratem...
Był mi zdecydowanie najbliższy, spośród wszystkich moich bliskich. Rozumieliśmy się bez słów. A potem ja wszystko spaprałam przez śmierć Jason'a. Naprawdę, brakowało mi Ethan'a. Mojego małego Ethsa, mojego blondaska.
Schowałam głowę między kolana i kolejny raz wybuchnęłam gorzkim płaczem.
Strata.
Słowo samo w sobie cholernie dołujące.
Ale tak naprawdę nie umiemy opisać tego uczucia, dopóki nie stracimy kogoś bezpowrotnie. Nieodwołalnie. Nieodwracalnie.
I znów mocne, niezmiennie twarde słowa. Wszystkie są takie ostateczne.
Brak możliwości.
To właśnie strata.
Żadna alternatywa nie jest tak wygodna. W takim momencie można tylko płakać, a i tak to żadne wyjście. Bo płacz ma pomóc nam wyrzucić z siebie całą gorycz, żal i rozpacz. Ale kiedy kogoś tracimy, to tym trzem emocjom nie ma końca. Nie ma żadnej szansy na całkowite pozbycie się ich. Strata to najgorsza odczuwana przez człowieka emocja. Choć większość nie uważa, by to w ogóle było uczucie.
Strata to kwintesencja smutku, nieprzerwanego żalu i ogromnej rozpaczy, a w końcu złości, które tworzą bombę, która tylko czyha, by wybuchnąć.
Strata to kradzież części jestestwa. Kiedy kogoś tracimy, jakaś cząstka nas umiera. Zazwyczaj ta najbardziej związana z tym kimś. Utrata więzi osłabia nas i prowadzi do wymuszonej psychicznie akceptacji. Jednak takowa następuje dopiero na końcu. Zanim do niej dojdzie, w pierwszej fazie jest smutek. Wszechobecny, twardy i otępiały. Następnie złość, paląca i furiacka, która wkrótce ustępuje całkowitemu brakowi reakcji. Życie w zakłamaniu- moje ulubione stadium. Standardowa nazwa: olewka- czyli ulubione motto Ethan'a. Potem jest kolejna część, tym razem przygnębienie i wszechogarniająca ospałość, a w końcu wymuszona przez psychikę, która ma dość stania w miejscu, akceptacja.
Poczułam zapach poduszki chłopaka. Wciągnęłam go i wstałam z łóżka. W łazience ogarnęłam trochę twarz i poszłam do pokoju Ericki.
- Hej, Erica.- weszłam do środka.
Dziewczyna siedziała na łóżku z kartką w ręku.
- Dostałam od niego list.- rzekła ze smutnym uśmiechem.- On ma rację. Nie powinnam się smucić. Skoro chciał umrzeć, to pewnie teraz jest mu lepiej. Może życie nie będzie bez niego takie samo, ale to nadal życie. Nie mogę go tracić.- zaczęła nawijać.
- Też tak uważam.- skinęłam głową.
- Czyli Erica i Aria wracają do dni świetności?- zapytała z nieśmiałym uśmiechem.
- Tak.- szczerze wyszczerzyłam zęby. Po raz pierwszy od dnia śmierci Ethan'a poczułam się lepiej.- Mam problem...
- Jaki?- zapytała blondynka.
- Ja... Nie kocham Jay'a.- rzekłam.
- Co?- wybałuszyła oczy przyjaciółka.
- Ethan coś mi uświadomił. Że ja i Jay nie mamy wiele wspólnego. Kiedy zgodziłam się być jego dziewczyną, wierzyłam, że może nam się udać. Może dlatego, że był poniekąd bratem Jason'a.- wzruszyłam ramionami.
- Jason'a?- spytała zdziwiona.
- Przyrodnim.- odpowiedziałam.
Blondynka pokręciła głową.
- Niemożliwe. Rodzice Jays'a się nie rozwiedli. Dotąd są razem.- zaprzeczyła dziewczyna.
- Więc Jay mnie okłamał?- oszołomiona kalkulowałam wszystko powoli.
- Na to wygląda.- orzekła smutno Erica.
Poczułam ukłucie w sercu. Kłamstwo.
Wyjęłam telefon i wybrałam numer Jay'a.
- Halo?- odezwał się głos w słuchawce.
- Jay?- zapytałam cicho.
- Aria. To ty.- no niee, przecież moje imię nie wyświetla mu się na ekranie.*sarkazm*
- Moglibyśmy się spotkać na plaży? Na Malibu?- zaproponowałam.
- Tak, jasne. Zaraz będę.- rzekł ciepło i się rozłączył.
- Na plaży?- spytała skołowana blondynka.
- Muszę się dowiedzieć prawdy. I z nim zerwać. Kto wie, do czego zmusi mnie przygnębienie.- westchnęłam i podniosłam się z łóżka dziewczyny.
Erica chwyciła mnie za ramię.
- Aria. Nie zrób nic głupiego.- w jej oczach ujrzałam strach. Jednak nie mogłam jej pocieszyć, więc rzekłam:
- Nic nie obiecuję.
I wyszłam.
Wsiadłam do samochodu i w piskiem opon wyjechałam spod domu Ericki. Nie przejmując się niczym, przyspieszyłam. W mgnieniu oka znalazłam się przy wejściu na plażę. Stał tam Jay, czekając na mnie.
Uraczyłam go spojrzeniem i gestem dłoni pokazałam, że ma iść za mną. Szliśmy dokładnie w to miejsce, w które często trafiałam spacerując z Jason'em. Na 40-metrowy klif przybrzeżny. Obrośnięty zewsząd drzewami, krzewami i różnorodnymi kwiatami. Majestatyczny. I niebezpieczny. W tamtym momencie niebezpieczeństwo było najmniejszym problemem.
- Po co mnie tu przyprowadziłaś?- zapytał Jay, gdy już znaleźliśmy się na miejscu.
- To było miejsce, w którym spędzałam często czas z Jays'em.- odrzekłam chłodno.
- Martwiłem się. Ty naprawdę przeżyłaś śmierć tego blondaska.- powiedział cicho chłopak.
- Kim ty jesteś?- wyparowałam nagle.
- Co?- zapytał zdezorientowany brunet.
- Na pewno nie jesteś przyrodnim bratem Jason'a.- pokręciłam głową przecząco.
- Wow.- klasnął w dłonie.- Dopiero po dwóch miesiącach zorientowałaś się?- zdziwiony zapytał.
- Kim jesteś?- ponowiłam pytanie, ignorując to zadane przez niego.
- Chcesz znać całą prawdę? Nawet jeśli będzie bolesna?- spytał.
- I tak miałam z tobą zerwać. Daj mi teraz powód.- cofnęłam się o krok, przybliżając się do krańca klifu.
- Poznałem Jason'a w barze. Szukał dobrego dilera. No i oto ja się pojawiłem.- wskazał na siebie kciukami.- Stąd wiem, że miał problemy, ale to nie Matthew go namówił. To ja to zrobiłem. Początkowo szukał dilera dla jednej działki na spróbowanie. I nie chciał więcej. Ale jakimś cudem udało mi się go przekonać do zakupu kolejnej. I następnej. Potem przestał nad tym panować. Poprosił mnie o radę. Szczerze mówiąc, zamiast wysłać go na odwyk, powiedziałem, że i tak jest stracony, więc lepiej, żeby ze sobą skończył. Zadziwiające jest to, że mnie posłuchał.- przechylił głowę w bok i na jego usta wbiegł uśmiech szaleńca.- Potem spotkałem ciebie. Zastanawiałem się, czy na tobie też wypróbować moją umiejętność. No wiesz... Namówić do ćpania, a potem do samobójstwa tak, żeby nikt na mnie nie trafił i żebym nie poszedł siedzieć. Ale wtem pojawił się Ethan i to on stał się ofiarą.- rzekł lekceważącym tonem, bawiąc się nitką, wystającą z koszulki.
Wpatrywałam się w niego.
Jay tak szybko się zmienił. Tak szybko zrzucił maskę kochającego i czułego chłopaka. No jasne, od początku mu nie zależało.
Nie wiedziałam, co zrobić. Momentalnie poczułam wściekłość wzbierającą się w moim sercu. Tak ogromna, tak furiacka, tak... wszechogarniająca. Krzyknęłam głośno i donośnie:
- Już nie żyjesz!
- Ja?- parsknął.- To ty już kilka razy prawie popełniłaś samobójstwo. To ty jesteś na skraju wytrzymałości psychicznej. I to ty już nie żyjesz.
- Masz rację. To koniec. Już nie żyję.- powiedziałam cicho i cofnęłam się jeszcze dwa kroki. Aż w końcu zabrakło ziemi pod moimi stopami.
*

Zawsze marzyłam, by być jak ptak- by latać.
Teraz leciałam.
By spaść.
Gdybym nie była pewna, że to wytwór mojej zmęczonej psychiki, dałabym sobie rękę uciąć, że słyszałam moje imię, wołane przez Jason'a. Mogłabym się pokusić o wiarę w to, lecz właściwie żadna nadzieja nie mogłaby zmienić mojego wyboru.
Wciąż mam w pamięci słowa Jays'a "Nie skoczysz. Pamiętaj, nie dołączysz do mnie."
A jednak. Chyba dołączę.
Czułam wiatr we włosach. Bezwład ogarniający moje ciało był przyjemny. Serce praktycznie stało w miejscu. Adrenalina poczęła wzrastać, a krew pulsować w żyłach. Nie machałam rękoma i nie wywijałam nogami. W żaden sposób nie chciałam umknąć śmierci. Wprost przeciwnie- w tym momencie pragnęłam jej, jak niczego innego. Nic już tak bardzo nie było ważne.
Ethan'a nie ma.
Jason'a nie ma.
Jay to kompletny dupek.
Erica mnie nie potrzebuje.
Rodzice mają mnie gdzieś.
Nie mam nikogo.
Jak tu przeciwstawić się problemom?
Już czułam słony posmak na ustach.
Morze coraz bliżej.
To była sekunda. Moje ciało z hukiem i głośnym pluskiem wpadło do wody. Krople cieczy rozbłysły tysiącem barw. Tworzące tęczę malutkie łezki otaczały mnie zewsząd, zapełniając każdą wolną przestrzeń. Moje ubranie szybko przemokło do suchej nitki. Włosy unosiły się falami w spienionej wodzie, nadając mi majestatycznego wyrazu. Nie wyglądałam, jak topielec. a raczej, jak syrena. Gotowa, by kogoś omamić. Niestety, sama zostałam omamiona. Łowca został upolowany. Czułam, że woda zaczyna przytłaczać moje płuca. Brakowało mi tlenu. Niewiele myśląc, wciągnęłam haustem wodę, by zapełnić organy wodą. Kręgosłup musiałam uszkodzić, kiedy moje ciało uderzało o taflę wody. W szyi czułam uścisk. Nawet wody już nie byłam w stanie wdychać. Ukruszona kość zapewne wbiła mi się w płuca, oskrzela, gardło...
Poczułam krew w ustach i to, że tracę wzrok. Szkarłatna ciecz odpływała mi z kończyn, pozostawiając je zmartwiałymi. Ciemność delikatnie zbliżała się ze swoimi mackami, by mnie ścisnąć i stłamsić. To było jak kajdany, ale tylko początkowo. Potem już bardziej, jak łóżko, zachęcające, by się na nim położyć. Krztuszenie się krwią rozcieńczoną w wodzie miało swoje piękno. Teraz wyobrażam sobie, jak wszyscy dookoła krytykują moje kanony piękna. Było ciekawszym doznaniem kilka minut przed śmiercią.
Nagle poczułam, że coś mnie ciągnie. I to nie śmierć. Czyjaś dłoń wyrywała kosiarzowi mnie z ręki. Byłam coraz bliżej powierzchni. Światło kłuło mnie w zmęczone słoną wodą morską oczy. Wyrzuciło mnie na brzeg.
Umrzeć na swojej ukochanej plaży, to też jakieś wyjście. Twardy, mokry piasek wbijał się w moją skórę. Uwierał. Przeszkadzał.
Zakrztusiłam się wodą, a już po chwili wraz z krwią zaczęła opuszczać moje ciało.
- Aria. Masz żyć.- usłyszałam cichy, przytłumiony ostry głos.
Ktoś kilkakrotnie przycisnął moją klatkę piersiową, jeszcze bardziej pogarszając stan mojego kręgosłupa. Co ciekawsze, nie czułam bólu. Właściwie to, że umieram już mi nie przeszkadzało. Nawet zaczęłam się cieszyć. Otworzyłam oczy i nad sobą zobaczyłam Brandona- brata Matthew. Był w naszym wieku, a do tego cholernie przypominał Jason'a. Klęczał nade mną, jakby mógł coś jeszcze wskórać. Leżałam, cała połamana, niezręcznie ułożona na piachu.
Czułam już ciemność. Jeśli tak się da. Czułam jedynie chłód w środku. Ten zewnętrzny nie był już w moim zasięgu. Nagle moje bezsensowne istnienie ukazało mi się w jednej wydumanej chwili. Potocznie ludzie krzyczą w takim momencie "całe życie przebiegło mi przed oczyma", dla mnie to nie całe życie.  To tylko najlepszy moment. Czyli mój spacer z Jays'em. Niestety, moje życie nie należy do najciekawszych.
Ostatecznie moje ciało przestało reagować na jakiekolwiek bodźce. Wzrok wysiadł pierwszy, zaraz za nim dotyk, węch i smak pewnie też. Niewiele słyszałam w ogóle przez wodę, która zatkała mi uszy, ale jestem pewna, że i słuch zaniknął. Krew lała się ze mnie, jak ze źródła. Nic nie czułam. Cieszyłam się, że umieram. To najlepsze, co mogłam zrobić.
Tylko Ericę zostawiłam.
Ona pewnie też popełni samobójstwo.
Wiem, że jestem idiotką, mówiąc to, ale cieszę się. Przynajmniej tam będziemy razem. Tam nikt nas nie zniszczy.
Tam żaden Jay nie zjebie mi życia.
Jeszcze kilka sekund.
Przestałam oddychać. Serce mi stanęło. Coś pękło.

Mówiłam ci sukinsynie, że do ciebie dołączę.

I zgasłam.

----------------------------------------
Hej,
Dziś tak trochę smutniej, ale to przez to wciąż nawracające przygnębienie :/
Miał być trochę dłuższy, ale wyszedł, jak wyszedł, niestety, dość krótki :c
Momentami jest niespójny i właśnie w tych momentach doskonale widać moje zmęczenie. Skoro kolejny tydzień siedzę w domu, spędzę go na pisaniu rozdziałów, by nadrobić zaległości.
Na razie zostawiam Wam tego krótkiego i skąpego w opisach one shota do oceny i liczę, że wybaczycie mi tą stratę czasu, ale... No, cóż, czułam potrzebę wylania swoich emocji na tą historię...
Do usłyszenia, napisania, czy co tam
~Kasia<3