"Kiedy myślisz,
że jest dobrze, robi się źle.
Ale kiedy myślisz, że
jest źle, jest jeszcze gorzej"
Jakie to zabawne.
O, ironio!
Zaskoczyłabym kogokolwiek, mówiąc, że moje życie jest do dupy?
Nie.
Bo ja tylko się użalam, nie jestem szczęśliwa.
Przecież żyję w strachu i łzach.
A może by coś zmienić?
No tak, dodajmy jakąś złamaną kończynę, czas przerwać rutynę!
Zapowiada się boska historia.
------------------------
To były sekundy.
Napastnik owinął mi rękoma szyję, a do ust i nosa przyłożył chustkę,
nasączoną czymś, co miało mnie uśpić.
I, jak zdążyłam zauważyć, doskonale spełniło swoją rolę.
Otworzyłam oczy, ale widziałam tyle, co gdy miałam zamknięte oczy,
czyli nic.
Po kilku sekundach moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Widziałam
kontury jakichś szafek, foteli, ale dość niedokładne. Pewnie wszystko było pod
płachtami materiału. Miałam skrępowane ręce i nogi. Co dziwne, ten dziwny ktoś
nie zakneblował moich ust. Od razu w głowie skrystalizowała mi się odpowiedź na
to nieme pytanie. Musiał czekać, aż zacznę krzyczeć. Chciał Nate'a. No jasne.
Opuściłam głowę i zaczęłam się zastanawiać.
Co robić?
Przy każdym poruszeniu dłońmi wiązanie się delikatnie luzowało.
Napastnik wziął wszystkie moje bronie, oraz pas, ale o dwóch rzeczach
zapomniał. W lewym bucie miałam ten dziwny pilot od Nate'a, a w ukrytej
wewnątrz prawej nogawki kieszeni miałam malutki scyzoryk. Wreszcie zrozumiałam,
po co to jest i podziękowałam Bogu, że mimo, iż nie chciałam tego tam mieć,
Nate upierał się, bym go wzięła na wszelki wypadek.
Zaczęłam poluzowywać więzy, bezszelestnie wyjęłam prawą rękę i
sięgnęłam do buta. Wyjęłam pilot, szybko wcisnęłam trzy razy guzik i
natychmiast włożyłam z powrotem go dp buta, a dłoń do wiązania, gdyż usłyszałam
kroki.
- Mam ją tu. A teraz po nią przyjeżdżaj. I przywieź towar.- jakiś
męski głos ostrym tonem zwrócił się do kogoś. Musiał rozmawiać przez telefon,
bo słyszałam kroki tylko jednej osoby.
W zamku coś zatrzeszczało. Po chwili skrzypiące drzwi wpuściły do
środka cień człowieka.
Do pomieszczenia wszedł mężczyzna, zapewne 23-letni, na pewno nie
starszy. Zapalił lampę, a pokój ogarnęło światło. Musiałam kilkakrotnie
zamrugać, by przyzwyczaić się do jasności. Facet miał czarne, krótko ścięte
włosy, sporą bliznę na prawym policzku i mocno niebieskie oczy. Usta wykrzywiał
speszony uśmiech. Ubrany był w całości na czarno. W prawej dłoni trzymał
telefon, a w lewej- nóż. Nie wyglądało to specjalnie zachęcająco.
Patrzył na mnie, a ja zaciskałam usta.
- Kruszynko, zaraz przyjedzie twój książe.- zaśmiał się gardłowo, a ja
starałam się nie wyrwać rąk z uwięzi i po prostu na niego rzucić. Na wydrapanie
oczu nadejdzie właściwa pora.
- Nathan?- zapytałam cicho.
- Aaron.- odpowiedział.- Nathaniel ma coś innego do roboty.-
wytłumaczył.
W drzwiach pojawił się młody chłopak o rdzawym kolorze włosów. Jego
granitowoszare oczy wpatrywały się we mnie z okropnym "wwiercaniem".
- Co ona tu robi, Daniel?- spytał.
- Alex nam nie ucieknie już nigdy więcej.- odrzekł, wpatrując się we
mnie.
- To nie Alex.- pokręcił głową chłopak.
- Jak to nie?- zmarszczył nos mężczyzna.
- To jest Laura Marano.- stwierdził rudowłosy.
- Do cholery jasnej!- krzyknął mężczyzna, o imieniu Daniel.
- Brawo idioto.- mruknął rudzielec.
- Co ona robiła w lesie treningowyn w stroju bojowym z Aaronem i
Nate'em?- zapytał poirytowany.
- Bawiliśmy się w pieska, kotka i myszkę.- odparłam z szydzącym
uśmiechem.
- Wyjaśnisz mi to?- zapytał czarnowłosy.
- To ty pomyliłeś mnie z tą psycholką.- rzekłam.
- Co. Ty. Tam. Robiłaś?- wysyczał.
- Nate mnie trenuje. Ta wasza świruska zamierza na mnie polować.
Raczej nie lubię bezczynnie czekać, aż jakaś laska mnie zakołkuje.- wzruszyłam
ramionami.
- Ona raczej...
- Tak, tak.- przerwałam.- Najpierw złapie, potem zwiąże... Kiedy mnie
wywiezie do jednej ze swoich opuszczonych baz, przyczepi moje ręce do
metalowego stołu. Najpierw obetnie mi palce i będzie patrzeć, jak krwawią.
Potem okaleczy mi twarz, a dopiero potem zacznie wycinać narządy. Ale wszystko
zrobi z szewską precyzją tak, aby jak najdłużej trzymać mnie przy życiu i sprawiać
jak najwięcej bólu.- dokładnie powtórzyłam słowa Nate'a, które usłyszałam od
niego poprzedniego wieczoru.
Obaj chłopcy patrzyli na mnie z nieskrywanym zdziwieniem.
- Raczej zastrzeli.- odrzekł Daniel, nadal zmieszany.
- No co się tak gapicie?- zapytałam, zirytowana.
- Nie, nic.- odpowiedział cicho młodszy, spuszczając głowę.
- Ethan, weź ją rozwiąż.- polecił Daniel rudzielcowi.
- Nie trzeba.- powiedziałam, kiedy chłopak chciał podejść.
Wyjęłam dłonie z wiązań i wstałam, gdyż sznury przy nogach przedtem zsunęłam.
Potarłam nadgarstki, by przywrócić prawidłowe krążenie krwi. Obaj znów
popatrzyli na mnie, tym razem miałam wrażenie, że jeszcze chwila i kopary im po
prostu opadną.
- Pogratulujcie sobie, te wiązania były cholernie trudne do
poluzowania.- rzekłam z sarkazmem, podczas, gdy Daniel czerwieniał.
- Wow, Daniel, ty mocarzu wiązań harcerskich.- z ironią gwałtownym
ruchem głowy zwrócił się Ethan do czarnowłosego.
- Odwal się, mały.- warknął Daniel do rudzielca.
- Wiecznie coś chrzanisz! Gdyby to była Alex, już obaj byśmy nie
żyli.- odparował Ethan.
- Mogłabym odzyskać swoje rzeczy?- zapytał, podczas gdy oni zaczęli
się kłócić.
- Nie!- powiedzieli jednocześnie.
- Sama sobie je wezmę.- rzekłam z uporem i skierowałam się wyjścia. Na
przeciw mnie zbliżało się trzech wielkich mężczyzn. Nie wyglądali na
tutejszych... Czy w ogóle z Ziemi. Nacierali w moją stronę, a ja poczęłam się
cofać. Wpadłam do pokoju, gdzie chłopcy nadal się kłócili.
- Ogar!- wrzasnęłam. W tym momencie do środka weszli wszyscy trzej z zaciętymi
minami.- To wasi?- spytałam.
- Obawiam się, że nie.- pokręcił głową Daniel.
Nastała chwila ciszy. W kolejnej Daniel i Ethan rzucili się na tamtych
mężczyzn i zaczęli walczyć. To było widowiskowe. Zgodne ruchy dwójki były
hipnotyzujące. Patrzyłam na nich, jak zaklęta. Rudowłosy kopnął w brzuch
jednego z nich, a tamten opadł z łoskotem na meble w rogu. Z wężową szybkością
obaj atakowali i odpierali ataki. Wkrótce jednak jeden z pozostałej dwójki
powalił Daniela, a i Ethan zdawał się zaraz zemdleć. I tak się stało. Obaj
mężczyźni patrzyli na mnie. Zgodnie ruszyli w moją stronę, a ja nie wiedziałam,
co robić. Wciągnęłam do płuc powietrze i zrobiłam dokładnie to samo, co na
treningu. Doprowadziłam się do zen i z całej siły kopnęłam w splot słoneczny jednego,
a drugiego z pięści trafiłam w policzek.
Jednak, gdy dwóch leżało na ziemi, trzeci się ocknął i popatrzył na
mnie, a potem na dwóch mężczyzn, leżących u mych stóp. Wstał i już po dwóch
sekundach odciął mi drogę ucieczki. Stałam tak i patrzyłam. Facet szybkim
ruchem chwycił mnie w ramionach i wykręcił je. Syknęłam z bólu. Próbowałam się
wyrwać, ale za żadne skarby napastnik nie zamierzał mnie wypuścić.
Zastanawiałam się, ile siniaków pozostanie mi po tej nocy.
- Puść ją.- nakazał Nate, stojąc w drzwiach.
- Nate.- szarpnęłam się, co tylko poskutkowało mocniejszym
zaciśnięciem grubych palców mężczyzny na moich rękach.
- Alex mi kazała...- zaczął.
- Alex mam gdzieś.- rzekł sucho.- Postaw ją na ziemię.- polecił
chłodnym tonem.- Dziadek strasznie nie lubi zdrajców, wiesz?
Mężczyzna od razu mnie puścił. Niezgrabnie podbiegłam do blondyna i
rzuciłam mu się w ramiona. Potrzebowałam teraz wsparcia i jednocześnie
podparcia. Wydawało mi się, że zaraz zemdleję.
- Nie mów mu nic. A ja się rozpłynę.- błagalnym tonem prosił facet.
- Zabierz swoich kolegów do kryjówki. I zostaw ją w spokoju.- rzekł.
- Dobrze.- skinął głową i wezwał pomoc.
- Musimy im pomóc. Oni mnie bronili.- oznajmiłam.
- Ale najpierw cię porwali.- zauważył.
- Pomóż im, proszę.- wydawało mi się, że zaraz się rozpłaczę.
Nate popatrzył na mnie, w jego oczach widziałam niezdecydowanie. W
końcu westchnął.
- No dobrze.- poprowadził mnie do krzesła, na którym uprzednio
siedziałam i podszedł do bezwładnych ciał Daniela i Ethana.
Bezceremonialnie każdemu z nich wymierzył policzek.
Obaj syknęli, budząc się.
- Śpiące królewny, hę?- zapytał pół żartem, pół serio.
- Do cholery, są inne metody!- krzyknął wybudzony Daniel.
- Pewnie tak... Ale ta jest najskuteczniejsza.- uznał.
- Ałaa...- Ethan masował sobie policzek, a czarnowłosy już wstał.
- Nathan, dlaczego nas o niej nie powiadomiłeś?- zapytał, wskazując na
mnie.
- Nie sądziłem, aby to było potrzebne.- blondyn odpowiedział obcesowo.
- Jestem twoim przełożonym. Ja powinienem wiedzieć.- wyparował Daniel.
- NIE. Nie jesteś moim przełożonym.- odrzekł Nate z zaciśniętymi
zębami.- Odszedłem z tej chorej organizacji.
- To co robiłeś w lesie?- zapytał.
- Trenowałem ją.- wyjaśnił Nathan.
- Możecie nie mówić o mnie tak, jakby mnie tu nie było?- wtrąciłam.
- Zamknij się.- wyparował blondyn.
Poczułam ukłucie w sercu. Chłopak zobaczył moją minę i od razu
uświadomił sobie, co zrobił.
- Laura, ja...
- Sam się zamknij. Chcę wracać do domu. Te wasze gówniane wojny gangów
rozstrzygajcie bez mojego udziału.- powiedziałam z goryczą.
Blondyn popatrzył na mnie.
- Ten las jest mój. Odziedziczyłem go. Wy tam nie macie wstępu.-
zwrócił się Nathan do Daniela.
- Aha.- wydusił zdziwiony czarnowłosy.
- Oddaj mi moje rzeczy. Teraz.- powiedziałam ostrym tonem, wstając z
krzesła.
- Chodźcie.- poprowadził nas przez drzwi Ethan, gdyż Daniel nie był w
stanie się odezwać.
Korytarz wyglądał niezwykle. Biało-złote ściany, a co pół metra była
broń zawieszona na przezroczystych hakach, co nadało takiego wrażenia, jakby
miecze się unosiły. Sufit był wysoko osadzony, a na środku wisiała mała lampa.
Trafiliśmy do jakiegoś małego pomieszczenia. Ethan zapalił światło i moim oczom
ukazał się skład broni.
Rudowłosy podszedł do jednej z półek, zabrał z niej pas, telefon i
mały nóż.
- To twoje.- wręczył mi do rąk moją własność.
- Dzięki.- niezręcznie złapałam wszystkie rzeczy. Telefon jedną ręką
wsadziłam do kieszonki, gdzie jego miejsce, a, mimo sprzeciwu, pas został
umieszczony na mych biodrach przy pomocy Nate'a. Jego palce tak delikatnie
muskały moją talię, a i tak dziwnie przyjemnie to na mnie działało.
Ale nadal trzymałam się dystans od Nathana.
Wreszcie wyszliśmy z budynku.
Szybko znalazłam się przy czarnym suv-ie chłopaka. Otworzył go i
wsiadłam do środka. Nate uczynił to samo.
- Laura, ja naprawdę nie chciałem cię urazić.- rzekł w ciemności.
- Wow, niestety, nie udało ci się.- warknęłam.
- Wiem... Ale naprawdę, dzisiejsza noc była i dla mnie, i dla ciebie
okropna.- westchnął.
- Dlaczego dla ciebie?- zmarszczyłam nos.
Serce mimowolnie zabiło mi szybciej. Czyżby się o mnie martwił.
- Spotkałem Alex. Znowu.- wyjaśnił.
Coś we mnie zdechło.
No, jasne. Alex to, Alex tamto.
Postanowiłam po sobie nie dać poznać, jak się zirytowałam.
- Co ci mówiła?
- Że chce zacząć od nowa.- odpowiedział cicho.
- Chyba do niej nie poleciałeś, nie?- zapytałam z niedowierzaniem.
- Powiedziałem, że się zastanowię.
Coś zdechło we mnie po raz drugi.
- Doskonale wiesz, że sobie z tobą pogrywa.- rzekłam prawie
bezgłośnie.
- A po co miałaby to robić?
- Nathan, ona cię zdradziła. Chociaż byś chciał to wymazać, zapomnieć,
to się nie da. Nie zapomnisz. Ona na ciebie nie zasługuje.- powiedziałam.
- Powiedziała dziewczyna, którą też chłopak zdradził, a teraz zrobi to
po raz drugi.- syknął.
Poważnie, w tamtej chwili miałam ogromną ochotę mu przyłożyć.
- Wiesz, co? Rób, co chcesz. Staram ci się pomóc, ale mam to gdzieś.-
odparowałam.
- Jesteś niemożliwa.- Nate pokręcił głową.
- Już to słyszałam. Zawieź mnie do domu.
- Dobra.- odpowiedział obojętnie i uruchomił maszynę.
Jechaliśmy w absolutnej ciszy. W końcu suv Nate'a stanął na podjeździe
mojego domu.
- Jutro oddasz mi moje ubrania.- oznajmiłam chłodno, łapiąc klamkę.
- Jak chcesz.- wzruszył ramionami z obojętnością.
Nie powstrzymałam się. Odwróciłam się do chłopaka, który wpatrywał się
we mnie z ręką zaciśniętą na gałce skrzyni biegów. Teraz, albo nigdy.
Popatrzyłam mu w oczy, zbliżyłam się lekko, uśmiechnęłam słodko i z
całej siły dałam mu z liścia w policzek. Liczyłam, że zostanie ładny, czerwony
ślad.
- Aaał.- syknął wściekle blondyn, dotykając policzka.
- Koszmarów życzę, Space.- zwróciłam się do drzwi, otworzyłam je i nie
odwracając się do chłopaka, machnęłam ręką do niego, choć miałam ochotę
wystawić środkowy palec. Raz nie mogłam się przy nim skupić, a raz mocno mnie
irytował. Co ze mną nie tak?
Trzasnęłam drzwiami jego samochodu i wyszłam na werandę domu. Weszłam
do środka po cichu i pognałam do swojego pokoju. Podeszłam do lustra przy
toaletce. Bezgłośnie wrzasnęłam. Włosy miałam w totalnym nieładzie. Ziemia w
grudkach wplątała mi się we włosy, umazała mi prawy policzek. Czarny kostium
był w niektórych miejscach brązowy, a w rękawiczkach były małe zdarcia. Szybko
zdarłam.z siebie kombinezon i nalałam wody do wanny. Popatrzyłam na zegar. 3 w
nocy... Cudownie. Wskoczyłam do gorącej wody i dopiero wtedy poczułam zmęczenie
we wszystkich mięśniach ciała. Po 20 minutach, gdy woda już stygła, wyszłam z
niej, a potem dokładnie trzy razy umyłam włosy. Włączyłam po cichu spokojną
melodię i zrobiłam sobie herbatę z melisą. Ułożyłam się do łóżka i wzięłam
telefon do ręki. Żadnych wiadomości, żadnych nieodebranych połączeń. Powinnam
się smucić? Nie. A jednak, niemal się popłakałam.
Rossowi na mnie już nie zależy?
W ogóle mu zależało?
----------------------
Słońce wdarło się do pokoju i zapaliło wręcz moje oczy. W tym samym
momencie zadzwonił mój telefon.
Wymacała go pod poduszką i przyłożyłam do ucha.
- Laura, gdzie ty jesteś?!- wrzasnął Nate do mych ust.
Zaraz...
Co?
Ano właśnie, przyłożyłam telefon, ale na odwrót i tym sposobem
słuchawkę miałam przy ustach, a mikrofon przy uchu.
Odwróciłam urządzenie.
- Jestem wyczerpana, po prostu nie dam dziś rady.- wymamrotałam pół
żywa.
- Rozumiem.- wydawało mi się, że kręci głową.
- Sorry za...- zacięłam się.
- No trudno. Należało mi się.- zaśmiał się.- Przynajmniej śladu nie
ma. Nic się nie stało.
Skrzywiłam się. A tak się starałam!
- Powiedz Kevinowi i reszcie, że bardzo ich przepraszam.- powiedział,
podnosząc się na łokciu.
- Ok. Wyśpij się. Ross cię odwiedzi.- powiadomił.
- Dobrze. Nate?- po chwili ciszy się odezwałam.
- Hm?
- Dzięki. Znowu.- zaśmiałam się.
- Spoko.- odwzajemnił gest i się rozłączył.
Pozwoliłam, by telefon spadł na podłogę, a sama ponownie zasnęłam.
Po dosłownie 3 godzinach snu ktoś zaczął się dobijać do drzwi.
Ubrałam szlafrok na dżinsowe spodenki i zwykłą koszulkę na ramiączkach
nie dlatego, że wyglądałam niestosownie, po prostu było mi zimno.
Zeszłam na dół i poszłam otworzyć drzwi. Za nimi nikogo nie spotkałam,
za to znalazłam kartkę wbitą w futrynę za pomocą noża. Wykręciłam go i spojrzałam
na papier.
"To nie
koniec".
I tyle.
Te słowa mnie okropnie przeraziły. Weszłam do domu, zamknęłam drzwi i
uzmysłowiłam sobie, że Van nie ma.
Już by się obudziła. Dla pewności sprawdziłam jej pokój. Tak, jak się
spodziewałam, zastałam tylko porządek i nienaganną częstość. No tak, niektórych
nawyków po prostu nie sposób się pozbyć.
Szybko wróciłam na dół, do kuchni. Na stole czekały tosty, szklanka
soku i jogurt.
Zajęłam się śniadaniem. Po spożyciu odniosłam naczynia do zmywarki, a
kubek po jogurcie wyrzuciłam do kosza. Zeszłam do pracowni, gdzie się
zamknęłam. Podeszłam do pianina. Usiadłam przy nim na chwilę, ale nic nie
przychodziło mi do głowy. Wzięłam do ręki pilot od stereo i w głośnikach
poleciał lekki rytm. Idealnie pod to piosenki. Przyspieszyłam lekko i moje
palce samoistnie zaczęły płynąć po klawiszach.
- Makes me want to... Love you a little more everyday... Cause you...
Made me sa... ve me..- nieświadomie zaczęłam śpiewać tekst, który kiedyś mi się
przyśnił.
- From making all the dumb mistakes, it’s impossible to give back
to you, everything you give to me, now I like who I am and I know that I’m good
enough, all because you gave your love love love, all because you gave your
love love love...- coraz pewniej śpiewałam reszte.
Przestałam grać, wstałam z krzesełka. Spojrzałam na wszystkie dostępne
instrumenty. Mam mniej więcej melodię, co by pasowało do kompozycji? Mimowolnie
mój wzrok wciąż wracał do altówki. Chwyciłam ją i smyczkiem przejechałam po
strunach. Idealnie.
- All because you gave your love love love, all because you gave
your love love love...- śpiewałam miękko, grając przy okazji.
Odłożyłam instrument na swoje miejsce i wróciłam do pianina.
Zapisywałam spokojnie nuty i słowa. Od dawna nie czułam się tak natchniona.
Tak... Sobą.
- All because you gave your love love love
All because you gave your love love love
All because you gave your love love love
All because you gave your love love love*
- Fałszywe e na końcu.- zauważył Ross, stojąc oparty o ścianę.
- Ross...- nie wiedziałam, co zrobić.
- No chodź do mnie.- rozłożył ramiona, a ja wstałam od pianina i w nie
wpadłam. Ciepło jego ciała ogarnęło mnie całą. Z zapamiętaniem wdychałam jego
charakterystyczny korzenny zapach.
- Tęskniłem za tobą.- szepnął w moje włosy.
- Ja za tobą też.- odparłam.
Nasze usta długo nie musiały się szukać. Z całą tęsknotą ostatnich dni
całowaliśmy się, siedząc na sofie w rogu pracowni.
- Boże, martwiłem się o ciebie.- powiedział z nieskrywanym smutkiem.-
Nate mi powiedział, że ktoś cię wczoraj porwał.
Zrobiło mi się gorąco. Co jeszcze mu opowiedział?
- Tak...- skinęłam głową.- Ale okazało się, że mnie z kimś pomylili.-
dodałam.
- To niedorzeczne.- wykrzywił usta w dziwnym grymasie.- Jak można cię
było od tak z kimś pomylić? Jesteś niepowtarzalna.
- Było ciemno, mogli tego nie dostrzec.- wzruszyłam ramionami.
- No tak, ale, żeby cię porwać?!- zdenerwowany przestał panować nad
odruchami.
Położyłam mu dłoń na ramieniu.
- Ross... Nic mi nie jest, wszystko jest w porządku, wszystko
wyjaśnione. Spokojnie.- mówiłam to łagodnym, cichym głosem.
- Ja...- załamał się lekko i spuścił głowę.- Ja po prostu nie wiem, co
bym zrobił, gdyby coś złego ci się stało.- cichym, zlęknionym głosem
powiedział, choć jego słowa były tłumione przez ręce, w których chował głowę.
- Ale tu jestem. Nic mi nie jest. Jestem dla ciebie i przy tobie.-
szepnęłam mu do ucha i pocałowałam w policzek.
- Dziękuję ci, Laura.- rzekł.
- Za co?- spytałam lekko zdziwiona.
- Za to, że żyjesz i jesteś przy mnie.- odpowiedział.
- Dla ciebie jestem na zawsze.- uśmiechnęłam się.
- Nie zostawisz mnie, nigdy?- zapytał cicho, jakby bojąc się
odpowiedzi.
- Nigdy.- odszepnęłam i pocałowałam go kolejny raz, tym razem dłużej i
bardziej, niż przedtem, uczuciowo.
Jaka szkoda, że słowa są tak kruche.
----------------------
----------------------
Hey! :D
Jeśli to czytasz, jesteś mega.
A dlaczego?
Bo dotrwałeś do końca!
Nie, żebym uważała moje opowiadanie za jakieś porywająco ciekawe, ale
ten rozdział to chyba największe wypociny, jakie napisałam! :c
Coś mi nie wyszło...
Nie dość, że krótkie, to nudne :/
Może to to, że przyrzekłam sobie, że go wstawię tak, jak obiecałam?
Lekcja na dziś: nie obiecuj, jeśli nie jesteś pewny, czy słowa
dotrzymasz.
Zachęcam do komentowania! :3
Do rozdziału 9! :D
~Kasia<3