sobota, 29 marca 2014

(II) Rozdział ósmy

"Kiedy myślisz, że jest dobrze, robi się źle.
Ale kiedy myślisz, że jest źle, jest jeszcze gorzej"

Jakie to zabawne.
O, ironio!
Zaskoczyłabym kogokolwiek, mówiąc, że moje życie jest do dupy?
Nie.
Bo ja tylko się użalam, nie jestem szczęśliwa.
Przecież żyję w strachu i łzach.
A może by coś zmienić?
No tak, dodajmy jakąś złamaną kończynę, czas przerwać rutynę!
Zapowiada się boska historia.
------------------------
To były sekundy.
Napastnik owinął mi rękoma szyję, a do ust i nosa przyłożył chustkę, nasączoną czymś, co miało mnie uśpić.
I, jak zdążyłam zauważyć, doskonale spełniło swoją rolę.
Otworzyłam oczy, ale widziałam tyle, co gdy miałam zamknięte oczy, czyli nic.
Po kilku sekundach moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Widziałam kontury jakichś szafek, foteli, ale dość niedokładne. Pewnie wszystko było pod płachtami materiału. Miałam skrępowane ręce i nogi. Co dziwne, ten dziwny ktoś nie zakneblował moich ust. Od razu w głowie skrystalizowała mi się odpowiedź na to nieme pytanie. Musiał czekać, aż zacznę krzyczeć. Chciał Nate'a. No jasne. Opuściłam głowę i zaczęłam się zastanawiać.
Co robić?
Przy każdym poruszeniu dłońmi wiązanie się delikatnie luzowało. Napastnik wziął wszystkie moje bronie, oraz pas, ale o dwóch rzeczach zapomniał. W lewym bucie miałam ten dziwny pilot od Nate'a, a w ukrytej wewnątrz prawej nogawki kieszeni miałam malutki scyzoryk. Wreszcie zrozumiałam, po co to jest i podziękowałam Bogu, że mimo, iż nie chciałam tego tam mieć, Nate upierał się, bym go wzięła na wszelki wypadek.
Zaczęłam poluzowywać więzy, bezszelestnie wyjęłam prawą rękę i sięgnęłam do buta. Wyjęłam pilot, szybko wcisnęłam trzy razy guzik i natychmiast włożyłam z powrotem go dp buta, a dłoń do wiązania, gdyż usłyszałam kroki.
- Mam ją tu. A teraz po nią przyjeżdżaj. I przywieź towar.- jakiś męski głos ostrym tonem zwrócił się do kogoś. Musiał rozmawiać przez telefon, bo słyszałam kroki tylko jednej osoby.
W zamku coś zatrzeszczało. Po chwili skrzypiące drzwi wpuściły do środka cień człowieka.
Do pomieszczenia wszedł mężczyzna, zapewne 23-letni, na pewno nie starszy. Zapalił lampę, a pokój ogarnęło światło. Musiałam kilkakrotnie zamrugać, by przyzwyczaić się do jasności. Facet miał czarne, krótko ścięte włosy, sporą bliznę na prawym policzku i mocno niebieskie oczy. Usta wykrzywiał speszony uśmiech. Ubrany był w całości na czarno. W prawej dłoni trzymał telefon, a w lewej- nóż. Nie wyglądało to specjalnie zachęcająco.
Patrzył na mnie, a ja zaciskałam usta.
- Kruszynko, zaraz przyjedzie twój książe.- zaśmiał się gardłowo, a ja starałam się nie wyrwać rąk z uwięzi i po prostu na niego rzucić. Na wydrapanie oczu nadejdzie właściwa pora.
- Nathan?- zapytałam cicho.
- Aaron.- odpowiedział.- Nathaniel ma coś innego do roboty.- wytłumaczył.
W drzwiach pojawił się młody chłopak o rdzawym kolorze włosów. Jego granitowoszare oczy wpatrywały się we mnie z okropnym "wwiercaniem".
- Co ona tu robi, Daniel?- spytał.
- Alex nam nie ucieknie już nigdy więcej.- odrzekł, wpatrując się we mnie.
- To nie Alex.- pokręcił głową chłopak.
- Jak to nie?- zmarszczył nos mężczyzna.
- To jest Laura Marano.- stwierdził rudowłosy.
- Do cholery jasnej!- krzyknął mężczyzna, o imieniu Daniel.
- Brawo idioto.- mruknął rudzielec.
- Co ona robiła w lesie treningowyn w stroju bojowym z Aaronem i Nate'em?- zapytał poirytowany.
- Bawiliśmy się w pieska, kotka i myszkę.- odparłam z szydzącym uśmiechem.
- Wyjaśnisz mi to?- zapytał czarnowłosy.
- To ty pomyliłeś mnie z tą psycholką.- rzekłam.
- Co. Ty. Tam. Robiłaś?- wysyczał.
- Nate mnie trenuje. Ta wasza świruska zamierza na mnie polować. Raczej nie lubię bezczynnie czekać, aż jakaś laska mnie zakołkuje.- wzruszyłam ramionami.
- Ona raczej...
- Tak, tak.- przerwałam.- Najpierw złapie, potem zwiąże... Kiedy mnie wywiezie do jednej ze swoich opuszczonych baz, przyczepi moje ręce do metalowego stołu. Najpierw obetnie mi palce i będzie patrzeć, jak krwawią. Potem okaleczy mi twarz, a dopiero potem zacznie wycinać narządy. Ale wszystko zrobi z szewską precyzją tak, aby jak najdłużej trzymać mnie przy życiu i sprawiać jak najwięcej bólu.- dokładnie powtórzyłam słowa Nate'a, które usłyszałam od niego poprzedniego wieczoru.
Obaj chłopcy patrzyli na mnie z nieskrywanym zdziwieniem.
- Raczej zastrzeli.- odrzekł Daniel, nadal zmieszany.
- No co się tak gapicie?- zapytałam, zirytowana.
- Nie, nic.- odpowiedział cicho młodszy, spuszczając głowę.
- Ethan, weź ją rozwiąż.- polecił Daniel rudzielcowi.
- Nie trzeba.- powiedziałam, kiedy chłopak chciał podejść.
Wyjęłam dłonie z wiązań i wstałam, gdyż sznury przy nogach przedtem zsunęłam.
Potarłam nadgarstki, by przywrócić prawidłowe krążenie krwi. Obaj znów popatrzyli na mnie, tym razem miałam wrażenie, że jeszcze chwila i kopary im po prostu opadną.
- Pogratulujcie sobie, te wiązania były cholernie trudne do poluzowania.- rzekłam z sarkazmem, podczas, gdy Daniel czerwieniał.
- Wow, Daniel, ty mocarzu wiązań harcerskich.- z ironią gwałtownym ruchem głowy zwrócił się Ethan do czarnowłosego.
- Odwal się, mały.- warknął Daniel do rudzielca.
- Wiecznie coś chrzanisz! Gdyby to była Alex, już obaj byśmy nie żyli.- odparował Ethan.
- Mogłabym odzyskać swoje rzeczy?- zapytał, podczas gdy oni zaczęli się kłócić.
- Nie!- powiedzieli jednocześnie.
- Sama sobie je wezmę.- rzekłam z uporem i skierowałam się wyjścia. Na przeciw mnie zbliżało się trzech wielkich mężczyzn. Nie wyglądali na tutejszych... Czy w ogóle z Ziemi. Nacierali w moją stronę, a ja poczęłam się cofać. Wpadłam do pokoju, gdzie chłopcy nadal się kłócili.
- Ogar!- wrzasnęłam. W tym momencie do środka weszli wszyscy trzej z zaciętymi minami.- To wasi?- spytałam.
- Obawiam się, że nie.- pokręcił głową Daniel.
Nastała chwila ciszy. W kolejnej Daniel i Ethan rzucili się na tamtych mężczyzn i zaczęli walczyć. To było widowiskowe. Zgodne ruchy dwójki były hipnotyzujące. Patrzyłam na nich, jak zaklęta. Rudowłosy kopnął w brzuch jednego z nich, a tamten opadł z łoskotem na meble w rogu. Z wężową szybkością obaj atakowali i odpierali ataki. Wkrótce jednak jeden z pozostałej dwójki powalił Daniela, a i Ethan zdawał się zaraz zemdleć. I tak się stało. Obaj mężczyźni patrzyli na mnie. Zgodnie ruszyli w moją stronę, a ja nie wiedziałam, co robić. Wciągnęłam do płuc powietrze i zrobiłam dokładnie to samo, co na treningu. Doprowadziłam się do zen i z całej siły kopnęłam w splot słoneczny jednego, a drugiego z pięści trafiłam w policzek.
Jednak, gdy dwóch leżało na ziemi, trzeci się ocknął i popatrzył na mnie, a potem na dwóch mężczyzn, leżących u mych stóp. Wstał i już po dwóch sekundach odciął mi drogę ucieczki. Stałam tak i patrzyłam. Facet szybkim ruchem chwycił mnie w ramionach i wykręcił je. Syknęłam z bólu. Próbowałam się wyrwać, ale za żadne skarby napastnik nie zamierzał mnie wypuścić.
Zastanawiałam się, ile siniaków pozostanie mi po tej nocy.
- Puść ją.- nakazał Nate, stojąc w drzwiach.
- Nate.- szarpnęłam się, co tylko poskutkowało mocniejszym zaciśnięciem grubych palców mężczyzny na moich rękach.
- Alex mi kazała...- zaczął.
- Alex mam gdzieś.- rzekł sucho.- Postaw ją na ziemię.- polecił chłodnym tonem.- Dziadek strasznie nie lubi zdrajców, wiesz?
Mężczyzna od razu mnie puścił. Niezgrabnie podbiegłam do blondyna i rzuciłam mu się w ramiona. Potrzebowałam teraz wsparcia i jednocześnie podparcia. Wydawało mi się, że zaraz zemdleję.
- Nie mów mu nic. A ja się rozpłynę.- błagalnym tonem prosił facet.
- Zabierz swoich kolegów do kryjówki. I zostaw ją w spokoju.- rzekł.
- Dobrze.- skinął głową i wezwał pomoc.
- Musimy im pomóc. Oni mnie bronili.- oznajmiłam.
- Ale najpierw cię porwali.- zauważył.
- Pomóż im, proszę.- wydawało mi się, że zaraz się rozpłaczę.
Nate popatrzył na mnie, w jego oczach widziałam niezdecydowanie. W końcu westchnął.
- No dobrze.- poprowadził mnie do krzesła, na którym uprzednio siedziałam i podszedł do bezwładnych ciał Daniela i Ethana.
Bezceremonialnie każdemu z nich wymierzył policzek.
Obaj syknęli, budząc się.
- Śpiące królewny, hę?- zapytał pół żartem, pół serio.
- Do cholery, są inne metody!- krzyknął wybudzony Daniel.
- Pewnie tak... Ale ta jest najskuteczniejsza.- uznał.
- Ałaa...- Ethan masował sobie policzek, a czarnowłosy już wstał.
- Nathan, dlaczego nas o niej nie powiadomiłeś?- zapytał, wskazując na mnie.
- Nie sądziłem, aby to było potrzebne.- blondyn odpowiedział obcesowo.
- Jestem twoim przełożonym. Ja powinienem wiedzieć.- wyparował Daniel.
- NIE. Nie jesteś moim przełożonym.- odrzekł Nate z zaciśniętymi zębami.- Odszedłem z tej chorej organizacji.
- To co robiłeś w lesie?- zapytał.
- Trenowałem ją.- wyjaśnił Nathan.
- Możecie nie mówić o mnie tak, jakby mnie tu nie było?- wtrąciłam.
- Zamknij się.- wyparował blondyn.
Poczułam ukłucie w sercu. Chłopak zobaczył moją minę i od razu uświadomił sobie, co zrobił.
- Laura, ja...
- Sam się zamknij. Chcę wracać do domu. Te wasze gówniane wojny gangów rozstrzygajcie bez mojego udziału.- powiedziałam z goryczą.
Blondyn popatrzył na mnie.
- Ten las jest mój. Odziedziczyłem go. Wy tam nie macie wstępu.- zwrócił się Nathan do Daniela.
- Aha.- wydusił zdziwiony czarnowłosy.
- Oddaj mi moje rzeczy. Teraz.- powiedziałam ostrym tonem, wstając z krzesła.
- Chodźcie.- poprowadził nas przez drzwi Ethan, gdyż Daniel nie był w stanie się odezwać.
Korytarz wyglądał niezwykle. Biało-złote ściany, a co pół metra była broń zawieszona na przezroczystych hakach, co nadało takiego wrażenia, jakby miecze się unosiły. Sufit był wysoko osadzony, a na środku wisiała mała lampa. Trafiliśmy do jakiegoś małego pomieszczenia. Ethan zapalił światło i moim oczom ukazał się skład broni.
Rudowłosy podszedł do jednej z półek, zabrał z niej pas, telefon i mały nóż.
- To twoje.- wręczył mi do rąk moją własność.
- Dzięki.- niezręcznie złapałam wszystkie rzeczy. Telefon jedną ręką wsadziłam do kieszonki, gdzie jego miejsce, a, mimo sprzeciwu, pas został umieszczony na mych biodrach przy pomocy Nate'a. Jego palce tak delikatnie muskały moją talię, a i tak dziwnie przyjemnie to na mnie działało.
Ale nadal trzymałam się dystans od Nathana.
Wreszcie wyszliśmy z budynku.
Szybko znalazłam się przy czarnym suv-ie chłopaka. Otworzył go i wsiadłam do środka. Nate uczynił to samo.
- Laura, ja naprawdę nie chciałem cię urazić.- rzekł w ciemności.
- Wow, niestety, nie udało ci się.- warknęłam.
- Wiem... Ale naprawdę, dzisiejsza noc była i dla mnie, i dla ciebie okropna.- westchnął.
- Dlaczego dla ciebie?- zmarszczyłam nos.
Serce mimowolnie zabiło mi szybciej. Czyżby się o mnie martwił.
- Spotkałem Alex. Znowu.- wyjaśnił.
Coś we mnie zdechło.
No, jasne. Alex to, Alex tamto.
Postanowiłam po sobie nie dać poznać, jak się zirytowałam.
- Co ci mówiła?
- Że chce zacząć od nowa.- odpowiedział cicho.
- Chyba do niej nie poleciałeś, nie?- zapytałam z niedowierzaniem.
- Powiedziałem, że się zastanowię.
Coś zdechło we mnie po raz drugi.
- Doskonale wiesz, że sobie z tobą pogrywa.- rzekłam prawie bezgłośnie.
- A po co miałaby to robić?
- Nathan, ona cię zdradziła. Chociaż byś chciał to wymazać, zapomnieć, to się nie da. Nie zapomnisz. Ona na ciebie nie zasługuje.- powiedziałam.
- Powiedziała dziewczyna, którą też chłopak zdradził, a teraz zrobi to po raz drugi.- syknął.
Poważnie, w tamtej chwili miałam ogromną ochotę mu przyłożyć.
- Wiesz, co? Rób, co chcesz. Staram ci się pomóc, ale mam to gdzieś.- odparowałam.
- Jesteś niemożliwa.- Nate pokręcił głową.
- Już to słyszałam. Zawieź mnie do domu.
- Dobra.- odpowiedział obojętnie i uruchomił maszynę.
Jechaliśmy w absolutnej ciszy. W końcu suv Nate'a stanął na podjeździe mojego domu.
- Jutro oddasz mi moje ubrania.- oznajmiłam chłodno, łapiąc klamkę.
- Jak chcesz.- wzruszył ramionami z obojętnością.
Nie powstrzymałam się. Odwróciłam się do chłopaka, który wpatrywał się we mnie z ręką zaciśniętą na gałce skrzyni biegów. Teraz, albo nigdy.
Popatrzyłam mu w oczy, zbliżyłam się lekko, uśmiechnęłam słodko i z całej siły dałam mu z liścia w policzek. Liczyłam, że zostanie ładny, czerwony ślad.
- Aaał.- syknął wściekle blondyn, dotykając policzka.
- Koszmarów życzę, Space.- zwróciłam się do drzwi, otworzyłam je i nie odwracając się do chłopaka, machnęłam ręką do niego, choć miałam ochotę wystawić środkowy palec. Raz nie mogłam się przy nim skupić, a raz mocno mnie irytował. Co ze mną nie tak?
Trzasnęłam drzwiami jego samochodu i wyszłam na werandę domu. Weszłam do środka po cichu i pognałam do swojego pokoju. Podeszłam do lustra przy toaletce. Bezgłośnie wrzasnęłam. Włosy miałam w totalnym nieładzie. Ziemia w grudkach wplątała mi się we włosy, umazała mi prawy policzek. Czarny kostium był w niektórych miejscach brązowy, a w rękawiczkach były małe zdarcia. Szybko zdarłam.z siebie kombinezon i nalałam wody do wanny. Popatrzyłam na zegar. 3 w nocy... Cudownie. Wskoczyłam do gorącej wody i dopiero wtedy poczułam zmęczenie we wszystkich mięśniach ciała. Po 20 minutach, gdy woda już stygła, wyszłam z niej, a potem dokładnie trzy razy umyłam włosy. Włączyłam po cichu spokojną melodię i zrobiłam sobie herbatę z melisą. Ułożyłam się do łóżka i wzięłam telefon do ręki. Żadnych wiadomości, żadnych nieodebranych połączeń. Powinnam się smucić? Nie. A jednak, niemal się popłakałam.
Rossowi na mnie już nie zależy?
W ogóle mu zależało?
----------------------
Słońce wdarło się do pokoju i zapaliło wręcz moje oczy. W tym samym momencie zadzwonił mój telefon.
Wymacała go pod poduszką i przyłożyłam do ucha.
- Laura, gdzie ty jesteś?!- wrzasnął Nate do mych ust.
Zaraz...
Co?
Ano właśnie, przyłożyłam telefon, ale na odwrót i tym sposobem słuchawkę miałam przy ustach, a mikrofon przy uchu.
Odwróciłam urządzenie.
- Jestem wyczerpana, po prostu nie dam dziś rady.- wymamrotałam pół żywa.
- Rozumiem.- wydawało mi się, że kręci głową.
- Sorry za...- zacięłam się.
- No trudno. Należało mi się.- zaśmiał się.- Przynajmniej śladu nie ma. Nic się nie stało.
Skrzywiłam się. A tak się starałam!
- Powiedz Kevinowi i reszcie, że bardzo ich przepraszam.- powiedział, podnosząc się na łokciu.
- Ok. Wyśpij się. Ross cię odwiedzi.- powiadomił.
- Dobrze. Nate?- po chwili ciszy się odezwałam.
- Hm?
- Dzięki. Znowu.- zaśmiałam się.
- Spoko.- odwzajemnił gest i się rozłączył.
Pozwoliłam, by telefon spadł na podłogę, a sama ponownie zasnęłam.
Po dosłownie 3 godzinach snu ktoś zaczął się dobijać do drzwi.
Ubrałam szlafrok na dżinsowe spodenki i zwykłą koszulkę na ramiączkach nie dlatego, że wyglądałam niestosownie, po prostu było mi zimno.
Zeszłam na dół i poszłam otworzyć drzwi. Za nimi nikogo nie spotkałam, za to znalazłam kartkę wbitą w futrynę za pomocą noża. Wykręciłam go i spojrzałam na papier.
"To nie koniec".
I tyle.
Te słowa mnie okropnie przeraziły. Weszłam do domu, zamknęłam drzwi i uzmysłowiłam sobie, że Van nie ma.
Już by się obudziła. Dla pewności sprawdziłam jej pokój. Tak, jak się spodziewałam, zastałam tylko porządek i nienaganną częstość. No tak, niektórych nawyków po prostu nie sposób się pozbyć.
Szybko wróciłam na dół, do kuchni. Na stole czekały tosty, szklanka soku i jogurt.
Zajęłam się śniadaniem. Po spożyciu odniosłam naczynia do zmywarki, a kubek po jogurcie wyrzuciłam do kosza. Zeszłam do pracowni, gdzie się zamknęłam. Podeszłam do pianina. Usiadłam przy nim na chwilę, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Wzięłam do ręki pilot od stereo i w głośnikach poleciał lekki rytm. Idealnie pod to piosenki. Przyspieszyłam lekko i moje palce samoistnie zaczęły płynąć po klawiszach.
- Makes me want to... Love you a little more everyday... Cause you... Made me sa... ve me..- nieświadomie zaczęłam śpiewać tekst, który kiedyś mi się przyśnił.
- From making all the dumb mistakes, it’s impossible to give back to you, everything you give to me, now I like who I am and I know that I’m good enough, all because you gave your love love love, all because you gave your love love love...- coraz pewniej śpiewałam reszte.
Przestałam grać, wstałam z krzesełka. Spojrzałam na wszystkie dostępne instrumenty. Mam mniej więcej melodię, co by pasowało do kompozycji? Mimowolnie mój wzrok wciąż wracał do altówki. Chwyciłam ją i smyczkiem przejechałam po strunach. Idealnie.
- All because you gave your love love love, all because you gave your love love love...- śpiewałam miękko, grając przy okazji.
Odłożyłam instrument na swoje miejsce i wróciłam do pianina. Zapisywałam spokojnie nuty i słowa. Od dawna nie czułam się tak natchniona. Tak... Sobą.
- All because you gave your love love love
All because you gave your love love love
All because you gave your love love love
All because you gave your love love love*
- Fałszywe e na końcu.- zauważył Ross, stojąc oparty o ścianę.
- Ross...- nie wiedziałam, co zrobić.
- No chodź do mnie.- rozłożył ramiona, a ja wstałam od pianina i w nie wpadłam. Ciepło jego ciała ogarnęło mnie całą. Z zapamiętaniem wdychałam jego charakterystyczny korzenny zapach.
- Tęskniłem za tobą.- szepnął w moje włosy.
- Ja za tobą też.- odparłam.
Nasze usta długo nie musiały się szukać. Z całą tęsknotą ostatnich dni całowaliśmy się, siedząc na sofie w rogu pracowni.
- Boże, martwiłem się o ciebie.- powiedział z nieskrywanym smutkiem.- Nate mi powiedział, że ktoś cię wczoraj porwał.
Zrobiło mi się gorąco. Co jeszcze mu opowiedział?
- Tak...- skinęłam głową.- Ale okazało się, że mnie z kimś pomylili.- dodałam.
- To niedorzeczne.- wykrzywił usta w dziwnym grymasie.- Jak można cię było od tak z kimś pomylić? Jesteś niepowtarzalna.
- Było ciemno, mogli tego nie dostrzec.- wzruszyłam ramionami.
- No tak, ale, żeby cię porwać?!- zdenerwowany przestał panować nad odruchami.
Położyłam mu dłoń na ramieniu.
- Ross... Nic mi nie jest, wszystko jest w porządku, wszystko wyjaśnione. Spokojnie.- mówiłam to łagodnym, cichym głosem.
- Ja...- załamał się lekko i spuścił głowę.- Ja po prostu nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś złego ci się stało.- cichym, zlęknionym głosem powiedział, choć jego słowa były tłumione przez ręce, w których chował głowę.
- Ale tu jestem. Nic mi nie jest. Jestem dla ciebie i przy tobie.- szepnęłam mu do ucha i pocałowałam w policzek.
- Dziękuję ci, Laura.- rzekł.
- Za co?- spytałam lekko zdziwiona.
- Za to, że żyjesz i jesteś przy mnie.- odpowiedział.
- Dla ciebie jestem na zawsze.- uśmiechnęłam się.
- Nie zostawisz mnie, nigdy?- zapytał cicho, jakby bojąc się odpowiedzi.
- Nigdy.- odszepnęłam i pocałowałam go kolejny raz, tym razem dłużej i bardziej, niż przedtem, uczuciowo.
Jaka szkoda, że słowa są tak kruche.
----------------------
----------------------
Hey! :D
Jeśli to czytasz, jesteś mega.
A dlaczego?
Bo dotrwałeś do końca!
Nie, żebym uważała moje opowiadanie za jakieś porywająco ciekawe, ale ten rozdział to chyba największe wypociny, jakie napisałam! :c
Coś mi nie wyszło...
Nie dość, że krótkie, to nudne :/
Może to to, że przyrzekłam sobie, że go wstawię tak, jak obiecałam?
Lekcja na dziś: nie obiecuj, jeśli nie jesteś pewny, czy słowa dotrzymasz.
Zachęcam do komentowania! :3
Do rozdziału 9! :D
~Kasia<3

czwartek, 27 marca 2014

(II) Rozdział siódmy

"Niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Jest wszędzie. W tej starszej pani, którą co dzień widujesz w autobusie. W dziecku, które bawi się w piaskownicy, niedaleko twojego domu. A nawet w byłej twego domniemanego przyjaciela.
I jak tu komukolwiek wierzyć?
Proste.
Nie ufać nikomu."

Może to psychiczny problem?
Może to jakaś dziwna przypadłość?
Tak, miłość doprowadza do dziwnego stanu.
Ale ktoś z nas nie kocha?
Rodziców?
Rodzeństwa?
Przyjaciół?
Drugiej połówki?
Może to śmieszne, ale nie jestem przekonana, kogo darzę prawdziwą miłością.
------------------------
- Nie, nie, nie!- Nate mlasnął niezadowolony.- Jeszcze raz. Płynniej!
Nie brzmiał jak mój... Przyjaciel, a bardziej jak oschły instruktor sztuk walki, któremu się gdzieś śpieszy.
Stanęłam w pozycji wyjściowej.
Wow, to już coś. Przez ostatnie 40 minut próbowałam opanować ten cholerny skłon. Wreszcie, już instynktownie, ułożyłam ciało w odpowiedniej pozycji. Wyprostowałam dłonie i jednym płynnym ciosem próbowałam powalić manekina.
I za każdym razem to samo...
- Auuu...- zawyłam, kolejny raz obijając sobie rękę.
- Laura, to nie działa tak, że twoje ciało samo wie, co robić.- zbliżył się do mnie, jednak wciąż nie przekraczał granicy, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna.
Wiem, to niestosowne, ale gdy tylko czułam ciepło jego ciała i napinające się mięśnie, wyłączałam racjonalne myślenie, poddając się tym zadziwiająco realistycznym wizjom.
I doskonale wiem, że to jest jak zdrada. Tylko nie potrafię zatrzymać swoich żądzy... Ciało ma własne potrzeby.
- Delikatnie. Z wyczuciem.- powolnymi ruchami swego ciała dawał mi szansę chłonąć każdy najmniejszy nawet gest. Stanął na moim miejscu w obronnej wyjściowej. Lekko się uniósł, wyprostował nogi w kolanach, jakby chciał je rozluźnić. Zamierzył się, wciągnął powietrze i szybkim, ledwie zauważalnym ruchem powalił nieruchomą przeszkodę.- Widzisz? Skupienie i równowaga.- wyjaśnił z szerokim uśmiechem.
- Umm... Chyba załapałam.- skinęłam głową, a blondyn szybko poprawił manekina.
Znów wróciłam do pozycji wyjściowej. Powtarzając jak najdokładniej ruchy Nate'a wciągnęłam lekko do płuc dawkę tlenu i rozluźniłam absolutnie każdy mięsień ciała. Skupiłam się na przeszkodzie. Zgięłam ręce w łokciach i delikatnie ścisnęłam dłonie w pięści. Prawą nogę wysunęłam do przodu. Uważnie absorbowałam każdy szczegół świadczący o niebezpieczeństwie. A więc to był instynkt łowcy... Wyzwoliłam swoje zen i z całą siłą naparłam na manekina. Niepotrzebnie. Jeden celny cios ręką i kopniak wystarczyły, aby przeszkoda przeleciała 4 metry i zatrzymała się na ścianie.
- Świetnie.- pokiwał z uznaniem chłopak, po czym oboje opadliśmy na sofę.
Byliśmy w jego piwnicy. Jestem ciekawa, czy jego rodzice wiedzą, co on tu ma...
Bronie wszelkiego kalibru, noże, shirukeny, nun-chacku, bambusowe pałki, a nawet różnej wielkości bokkeny. Połowa pomieszczenia była jedną wielką salą treningową, a w drugiej znajdowały się... urządzenia reżyserskie i kamery. Dość dziwne jest to połączenie, ale postanowiłam nie pytać.
Wielkie błękitne materace okrywały zimną betonową podłogę, a większą część ściany stanowiło ogromne lustro z drążkiem.
Czyżby balet...?
Wyobraziłam sobie Nate'a w różowej tiulowej spódnicy i bardzo obcisłym topie również w odcieniu różowym. Na nogach miał białe rajstopy, a na stopach baletki. A cały strój zwieńczały ciasno zebrane i spięte w kok bujne blond włosy.
Nie mogłam się powstrzymać i się zaśmiałam. Chłopak spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, a ja tylko chichotałam jak ostatnia idiotka.
- Skąd te bronie?- spytałam, gdy już się ogarnęłam.
- Dla kogoś takiego, jak ja, są to bardzo przydatne sprzęty.- wzruszył ramionami blondyn.
- Takiego, jak ty?- poprawiłam się na siedzeniu i uniosłam brwi.
- Czy ty wszystko musisz wiedzięć?- zapytał sfrustrowany, ale ujrzawszy moją minę, tylko westchnął.- Wielu istotnych rzeczy o mnie nie wiesz. Jestem powiązany z taką organizacją...
Poczułam, jak grunt osuwa mi się pod nogami. Nate jest jakimś agentem, czy co?
- Co masz na myśli?- spytałam lekko zagubiona.
- Od długiego czasu moja rodzina należy do czegoś na kształt FBI.- wyjaśnił chłopak cicho.- To znaczy, mój ojciec nigdy się nie włączył w sprawy organizacji. Ale ja tak.- kontynuował.
- Pochodzisz z Japonii?- zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Nate spojrzał na mnie zdziwiony.
- Skąd wiedziałaś? Nie wyglądam na Japończyka przecież...- zmarszczył brwi.
- Masz coś takiego w oczach... No i masz odrobinę jaśniejszą karnację od zwykłych Amerykanów.- odparłam.
- Mój pradziadek był Japończykiem.- skinął głową.- Ale miał żonę Amerykankę. I dziadek też. Mój tata właściwie tylko korzenie ma japońskie, ale również nie wygląda. A ja to już w ogóle.- ucichł na chwilę, po czym na jego usta wkradł się uśmiech.- Przyglądałaś mi się!
- Coo?- mój głos zabrzmiał okropnie nienaturalnie.- Nie.
Nate spojrzał na mnie z triumfem.
- No dobra, może trochę, ale ja takie rzeczy wyłapuję od razu.- wyjaśniłam i postanowiłam zmienić temat.- Ta Alex jest bardzo ładna.
- Wiem.- odparł krótko.
- Nadal ją kochasz, prawda?- zapytałam.
- Niestety...- pokiwał głową i uśmiechnął się smutno.
- Dlaczego?- dociekałam.
- Jest taka... Ładna, utalentowana, mądra i niezwykle zwinna.- z rozmarzeniem zaczął opowiadać.- Byliśmy tacy szczęśliwi. Chodziliśmy na spacery, do kina, na lody, wyprowadzaliśmy jej pieska, bawiliśmy się z jej młodszym rodzeństwem, razem wychodziliśmy na imprezy na plaży. I nagle pewnego dnia zobaczyłem ją z tamtym kolesiem... A potem okazało się, że należy do organizacji przeciwnej naszej.- odchrząknął i znów jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Ona jest do mnie podobna.- spostrzegłam.
- To też już zauważyłem.- zgodził się ze mną.
- Dlaczego mnie chronisz? Dlaczego mi pomagasz?- wciąż nie mogłam zrozumieć, po co to robi.
- Po to jestem. Wychowano mnie i przygotowano do pomocy innym.- odrzekł automatycznie.
- Czyli nie robisz tego, bo tak chcesz?
- Robię to, bo czuję, że powinienem. To mój obowiązek.- odpowiedział.
Jego słowa z nieznanych mi przyczyn zabolały mnie.
Minęło już 5 dni od kiedy dostałam ten list.
Nate był wściekły, gdy mu go przekazałam.
Powrót do rzeczywistości okazał się doskonałym lekarstwem na zaistniałą sytuację. Kevin porzucił decyzję o początkowym nagrywaniu scen Auslly, więc zaczęliśmy chronologicznie od pierwszych odcinków drugiego sezonu. Szło nam dość sprawnie, lecz wciąż bolało mnie to, że muszę ukrywać swoje spotkania z Nate'em przed Rossem. Jednak byłam wystarczająco zdeterminowana, by odkryć, co też go trapi, że podołałam. Zaczęłam odwiedzać tatę systematycznie. Godzinę dziennie spędzaliśmy na rozmowie, a tata zapoznawał mnie z historiami rodzinnymi, o których nie miałam zielonego pojęcia.
Może tata nie kwitł, ale przynajmniej wrócił mu jako taki kolor skóry i wreszcie mogliśmy normalnie rozmawiać. Nie jęczał z bólu przy każdym najmniejszym nawet ruchu i zdawał się żywszy. Jednym słowem jego stan uległ poprawie. Wkrótce do naszych spotkań dołączyła również Vanessa, która już tak nie rozpaczała i wraz ze mną ze wszystkich sił starała się poprawić ojcu humor, a przy tym znaleźć dawcę.
Co, jak się okazało, nie było takie proste.
Zgłosiło się już kilka osób z grupą krwi 0Rh-, ale żadna się nie nadawała. Krew mieli albo zanieczyszczoną, albo przeszli kiedyś jakieś choroby i zwyczajnie nie mogli darować jej nikomu innemu. Nadal miałam nadzieję, że w końcu znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie pomóc mojemu tacie.
Kwestia Savannah została rozstrzygnięta. Ross obiecał mi, że nie będzie mnie zaniedbywał, a więc i ja musiałam mu to przyrzec. Może to głupie, ale w ten sposób usprawiedliwiałam swoje spotkania z Nate'em. Skoro Ross zamierzał się przyjaźnić z Savannah, to czemu niby ja nie mogę z Nathanem?
Ale zaraz!
Przecież nie wyjaśniłam Ci, Pamiętniczku, o co chodzi z listem...
Po tym dziwnym zdarzeniu z Alex czułam się obserwowana. Następnego dnia znalazłam wbity w biurko nóż, a na nim list. Powinnam się bać? Ta. Czy się bałam? I to jak!
Po przeczytaniu zaraz zawiozłam go do Nate'a.
Był od Alex.
A o to jego treść:

"Droga naiwna laleczko,
Nie wiem, skąd znasz Nathaniela, ale wiedz, że nie jest tym, za kogo się podaje.
Jest niebezpieczny, silny i potrafi być BARDZO okrutny.
Radzę Ci się w nim nie zakochiwać, sama za ten błąd słono zapłaciłam.
Nie słuchaj jego wytłumaczeń, słodkich słówek, wyjaśnień.
Nie wierz mu.
Piszę Ci ten list, gdyż naprawdę szkoda, by kolejna naiwna dziewczyna została wciągnięta do tego niebezpiecznego świata.
Nie ufaj mu.
Uwierz mi.
Albo pożałujesz.
ALEX xx"

Jak już mówiłam, od razu zawiozłam list do Nate'a. Jego reakcja była natychmiastowa. Postanowił przygotować mnie nie tylko do śledzenia Rossa, ale też bojowo. Obiecał mi nauczyć mnie podstawowych technik obrony i ataku, jeśli zaszłaby taka potrzeba, gdyż, jak sam stwierdził, Alex była nie tylko sprytna i zwinna, ale też przebiegła i doskonale wyćwiczona w walce. W Anglii uczyła się od największych mistrzów. Stanowiła więc dla mnie niebywałe niebezpieczeństwo. Tego samego dnia zaczęliśmy ćwiczenia.
- Laura?- spytała Amy, wyrywając mnie z zamyślenia.
Siedziałam sobie na schodkach werandy i zwyczajnie byłam zajęta myślami.
- Hej, Amy...- rzekłam, lekko się uśmiechając.
- Wszystko w porządku?- zapytała, marszcząc brwi.
- Tak. Nie. Nie wiem.- westchnęłam.- Wszystko się sypie. Moje życie jest dziwne.- skrzywiłam się.
Blondynka usiadła na schodach obok mnie.
- Wygadaj się.- rzekła, dając mi sójkę w bok.
- Ale my się nawet nie znamy za dobrze.- zauważyłam.
Blondynka wstała.
- Chodź.- wyciągnęła do mnie dłoń.
- Gdzie?- spytałam.
- No chodź.- zaśmiała się i pociągnęła mnie za rękę, zmuszając do wstania.
Poprowadziła mnie do drzwi swojego domu. Weszłyśmy do środka. Nadal trzymając moją dłoń skierowałyśmy się do kuchni.
Posłusznie zasiadłam na krześle barowym, które Amy mi wskazała. Uważnie przyglądałam się jej poczynaniom. Zwinnie poruszała się po całym pomieszczeniu, zbierając potrzebne jej przedmioty. Po kilku minutach przede mną stała miska orzechów w karmelu i czekoladzie, a wszystko było skąpane w bitej śmietanie.
Popatrzyłam na blondynkę, która próbowała swojego.
Uśmiechnęła się szeroko.
- A teraz do salonu.- zarządziła.
Poszłam za nią do przestronnego pokoju. Razem usiadłyśmy na kremowej sofie.
- Skoro uważasz, że prawie się nie znamy, to chyba należy to zmienić. No to od początku... Mam na imię Amy Heidemann i mam 28 lat. Naturalnie jestem brunetką i choć przefarbowałam się na blond niedługo zamierzam wrócić do brązu. Moim ulubionym kolorem jest czerwony. Pochodzę z Bostonu, gdzie trzy lata temu na uniwersytecie muzycznym poznałam najbliższą mi osobę, czyli Nick'a Noonan'a. Jego ulubiony kolor to niebieski. Stworzyliśmy zespół i całkiem niedawno nawiązaliśmy współpracę z Epic Records.- blondynka zaczęła trajkotać.
- Stop.- przerwałam jej.
- Co?- zapytała.
Wzięłam do buzi łyżkę orzechów z śmietaną i karmelem i rzekłam z pełnymi ustami:
- To naprawdę pyszne.
- To mój ulubiony przysmak.- zaśmiała się.
- A gdzie ten Nick?- zapytałam z ciekawości.
- Ktoś mnie wołał?- ni z tego, ni z owego zza rogu wyłonił się przystojny mężczyzna, zapewne też 28-letni. Miał szare oczy i lekko postawione brązowe włosy. Miał na sobie zwykłe jeansy i białą koszulkę, a na wierzch zarzuconą skórzaną kurtkę. Muszę przyznać, że choć nie gustuję w o 10 lat starszych facetach, ten był wyjątkowo przystojny.
- To jest Nick.- na usta Amy znów wbiegł uśmiech.
- Jesteście parą?- spytałam.
- Nie!- powiedzieli jednocześnie, choć w oczach blondynki widziałam smutek.
- Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i partnerami.- uśmiechnął się brunet.- Jadę do marketu, chciałabyś coś?- zwrócił się do Amy.
- Więcej orzechów, syropu karmelowego i bitej śmietany.- oznajmiła.
- Ok.- mrugnął w naszą stronę i wyszedł.
- Lecisz na niego.- rzekłam, gdy tylko drzwi się zatrzasnęły.
- Niee..- zaprzeczyła blondynka.
- Mhm... Właśnie widzę, jak się rumienisz!- zaśmiałam się.
- Zajmijmy się tobą.- wydęła usta w dzióbek.- Co ci leży na sercu?
Zaczęłam nawijać...
Oczywiście, pominęłam fakt, że Nate mnie trenuje, ale oprócz tego właściwie wszystko jej opowiedziałam.
Czy wyszło mi to na dobre?
Prawdopodobnie.

*perspektywa Nathana*

Laura ostatnio chodzi spięta. Chciałbym temu zaradzić, ale z drugiej strony nie chcę się jej narzucać. Może denerwuje się stanem ojca? Sam nigdy nie potrafiłem zrozumieć stosunków między dzieckiem, a rodzicem. Moje zakrawały na udawanie szczęśliwych przy innych, a dystansu w domu. Od kłótni po samodzielne zamieszkanie w lofcie obok, by nie przeszkadzać tacie.
W każdym bądź razie martwiłem się o dziewczynę. Alex nigdy nie rzuca słów na wiatr, tego mogę być pewien. Tylko dlaczego chce obrócić Laurę przeciw mnie? Po co jej to?
Punktualnie o 10 rano stawiłem się w studio.
Siedziałem za kamerami i zastanawiałem się nad perspektywą następnych scen, gdy nagle do sali wparowała wściekła Raini, cała w zielonej mazi, a za nią biegł Calum.
- No przepraszam!- wrzeszczał za czarnowłosą chłopak.
- Nie daruję ci!- krzyknęła rozzłoszczona dziewczyna, piorunując wzrokiem rudowłosego.
- Co ci się stało?- spytałem, ledwo powstrzymując się przed wybuchnięciem głośnym śmiechem.
- Ten oto idiota - wskazała na Caluma.- postanowił wczuć się w rolę totalnego świrusa i oblał mnie guacamole, kiedy szłam do studia.- wyjaśniła z twarzą tak zaciętą, że bałem się, że zaraz wydrapie mi oczy.
- Myślałem, że jesteś Laurą!- obronił się chłopak.
- Czy ja wyglądam jak Laura?!- zapytała zła.
- No nie... Jesteś niższa, masz dłuższe włosy, jesteś grubsza i ubierasz się kiczowato.- zaczął wyliczać na palcach rudowłosy, podczas gdy Raini puchła i czerwieniała ze złości.
- Nie żyjesz!- wrzasnęła z dziką furią i rzuciła się na Caluma.
Mógłbym przysiąc, że coś chrupnęło w kręgosłupie chłopaka, kiedy dziewczyna go zaatakowała. Rudowłosy zaczął krzyczeć i się wić pod ciężarem dziewczyny. Bili się tak przez jakieś 5-6 minut, bałem się im przerwać, nie jestem pewien, czy nawet ktoś z moimi umiejętnościami potrafiłby ich rozdzielić. Na salę wpadł Kevin. Jego mina, kiedy zobaczył parę tłukącą się na podłodze była genialna. Nie wiedział, czy być zły, wściekły, czy może śmiać się wraz ze mną. Popatrzył na mnie pytającym wzrokiem, a ja tylko wzruszyłem ramionami i zasiadłem za kamerą.
Przy pomocy dwóch potężnych ogrów rozdzielił Raini i Caluma, po czym dał obojgu reprymendę, oczywiście osobno, by przypadiem nie wydrapali sobie oczu i podszedł do mnie.
- Jack'a dziś nie będzie.- oznajmił i chciał odejść, ale go zatrzymałem.
- Mam sam nagrywać?- zapytałem zdziwiony.
- Dasz radę, ufam ci.- odparł, uśmiechając się nieznacznie.
- Nie wiem, czy potrafię się tak...
- Rządzić?- spytał, przerywając mi, skinąłem głową, więc dodał:- Wyraźnie podkreślę przy zebraniu za 10 minut, że mają ci być posłuszni.- mrugnął okiem.
- Ok...- zgodziłem się po chwili milczenia.
Jak obiecał, tak uczynił.
Na porannym zebraniu ogłosił, że przez kilka następnych dni będę szefem. To, że mają mi być posłuszni, kierował głównie do Rossa, co strasznie mi się podobało.
Blondasek musiał być teraz grzeczny. Lynchowi zrzedła mina na samą myśl o tym. Zaśmiałem się pod nosem i chwyciłem scenariusz dzisiaj nagrywanego odcinka. Przekartkowałem go szybko, a w głowie krystalizowała mi się wizja poszczególnych scen i sekwencji. Kate doprowadziła wszystkich do porządku, a ja zasiadłem przy głównej kamerze i wizjerze. Laura i Ross stanęli na planie. Uśmiechali się do siebie, a mi się wydawało, że zwymiotuję
- ... Dwie, jedna. Akcja!- odliczył ktoś, a ja wpatrywałem się w mały ekranik. Laura była okropnie spięta. Przez niewielką słuchawkę szepnałem do operatora.
- Najedź na nich trochę i wyostrz.
Mężczyzna o imieniu Matt wykonał moje polecenie nader dokładnie.
- Rozświetlcie trochę pomieszczenie.- szepnąłem po kolejnej minucie.
Szybko wygląd się poprawił.
- Austin... Nie wiem, czy powinnam.- Laura świetnie udawała zmartwioną.
- Ally, to twoja szansa.- z dziwnym zdumieniem zorientowałem się, że coś jest nie tak. Spojrzałem na scenariusz. Tak bardzo zająłem się zachwycaniem umiejętnościami Laury, że nie zdążyłem zwrócić im uwagi, że złą scenę grają.
- Cięcie!- krzyknąłem. Ross spojrzał na mnie krzywo.- Zła scena.- oznajmiłem.
- Co było źle?- spytała zdziwiona Laura lekceważącym tonem. Doskonale udawała.
- Nie tą scenę powinniście grać.- wyjaśniłem.
- Jack musiał się pomylić, gdy dawał nam scenariusze.- kiwnęła głową ze zrozumieniem brunetka.
- Czyli co teraz?- zapytał Ross, nie patrząc na mnie.
- Znajdę scenariusz odcinka, który dał wam Jack i nagramy go. Nie możemy stracić dnia.- rzekłem.
- Masz mój, możesz innego tu nie znaleźć.- Laura wręczyła mi swój scenariusz.
Kiedy dotykała mojej ręki, przeszedł po niej niesamowity prąd. Przypomniał mi o naszych treningach i od razu ucieszyłem się, że tego dnia również jeden mamy. Nie dałem nic po sobie poznać. Uprzejmie podziękowałem i wróciłem na swoje stanowisko.
Szło nam jak z płatka.
Zajrzałem na ostatnią stronę, choć zostało nam grubo ponad 15 scen.
Pocałunek.
Niby nic.
NIC.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
W tym momencie wszystko przestało mi pasować. Każdą sekwencję powtarzaliśmy tysiąc razy, a na końcu i tak najbardziej mi się podobała pierwsza. Nieświadomie zacząłem to przeciągać.
W końcu skończyliśmy pracę.
A jednak nie dotarliśmy do tego cholernego pocałunku.
Dałem subtelny znak Laurze, skinęła głową i poszła do Rossa. Kątem oka widziałem, jak się całują i dziewczyna żegna Lyncha. Uśmiechnęła się do mnie i razem wyszliśmy z budynku. Było już po 21, słońce już niemal całkowicie zaszło.
Szybko wsiedliśmy do mojego samochodu. Uruchomiłem silnik i wyjechałem z parkingu. Po kilkunastu minutach absolutnej ciszy dotarliśmy na podjazd mojego loftu. Dziewczyna w milczeniu dotarła pod drzwi budynku i popatrzyła na mnie.
- Nie zamierzasz się do mnie odezwać?- spytałem, mierząc ją wzrokiem.
- Wybacz, jestem zmęczona trochę.- wyjaśniła.
- Nie, nie, nie! Nie ma czegoś takiego, jak zmęczenie!- pokręciłem głową, podchodząc do niej. Wyjąłem klucze i otworzyłem drzwi. Wpuściłem dziewczynę pierwszą, kiedy weszliśmy, opadła na moje łóżko z głośnym westchnięciem.
- Jaki masz rozmiar?- zapytałem, wyrywając ją z zamyślenia. Podciągnęła się na łokciach i spojrzała na mnie zdziwiona.
- A czemu pytasz?- odparła pytaniem.
- Bo dziś idziemy w teren.- uśmiechnąłem się, otwierając drugie dno w szafie. Były tam ciepłe czarne kurtki we wszystkich rozmiarach, bluzy, czapki, rękawiczki, buty "cichacze" idealne do śledzenia i skradania się, spodnie i legginsy, a także jednoczęściowe cieńsze kostiumy, także we wszystkich rozmiarach. Wszystko było czarne. Miałem też kilka pasów z linami bezpieczeństwa, drobną bronią, nożami i pociskami oraz sporą kolekcję walkie-talkie.
- 38 chyba...- odparła po krótkim namyśle.
- Czyli?- zapytałem, jak ostatni tępak.
Laura podeszła do szafy, chwilę lustrowała zawartość, po czym wyjęła z niej czarny obcisły kostium.
- Taki.- pomachała mi ze śmiechem ubraniem przed nosem.
Kiedy odwracała się, by wrócić na łóżko, potknęła się o moją nogę. W ostatniej chwili udało mi się uchronić przed upadkiem. Nasze twarze dzieliły marne centymetry.
- Ja... Mmm... Postawisz mnie?- spytała niepewnie.
- A chcesz tego?- uniosłem brew. To pytanie niekoniecznie dotyczyło puszczenia jej.
I chyba to zrozumiała.
- Proszę, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji.- te słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody.
Znów automatycznym ruchem postawiłem ją.
Odchrząknąłem. Spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem.
- Mógłbyś...?- zapytała.
- Yyy... Tak, jasne, już znikam.- chwyciłem swój kostium i zszedłem do piwnicy. Szybko się przebrałem i popatrzyłem na zdjęcie mojego dziadka zaraz po mianowaniu na przywódcę. Ja też miałem nim być.
Szkoda.

*perspektywa Laury*

Siedziałam na jego łóżku i myślałam. Szarpały mną sprzeczne emocje. Nate był tak blisko. Nie przekroczył jednak żadnej granicy. Co to miało znaczyć?
Blondyn wparował na górę. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
- Wyglądasz jak rasowa agentka w tym wdzianku.- stwierdził.
- Serio? Bo czuję się jak wrak amatorskiej agentki.- mruknęłam.
- Masz.- wręczył mi buty, które nazywał cichaczami. Dziwna nazwa. A do tego jeszcze dał cienkie skórzane rękawiczki bez palców i pas z jakimś żelastwem.
Zapięłam miniaturowe guziczki w rękawiczkach i założyłam buty. Na końcu został mi ten pas. Wpatrywałam się w niego, jakby to miało sprawić, że nagle zawiśnie na moich biodrach. Kiedy nic takiego się nie stało, zwróciłam się do Nate'a.
- Już wolę, żeby ta twoja pokręcona była mnie zakołkowała, niż to nosić.- wskazałam na pasek.
- Alex cię nie zakołkuje.- odparł.- Najpierw złapie, potem zwiąże... Kiedy cię wywiezie do jednej z opuszczonych baz, przyczepi twoje ręce do metalowego stołu. Najpierw obetnie ci palce i będzie patrzeć, jak krwawią. Potem okaleczy ci twarz, a dopiero potem zacznie wycinać narządy. Ale wszystko zrobi z szewską precyzją tak, aby jak najdłużej trzymać cię przy życiu i sprawiać jak najwięcej bólu.- wzruszył ramionami, jakby to nie było nic specjalnego.
Natychmiast chwyciłam pas i zaczęłam go zapinać na biodrach.
Kiedy już skończyłam, chłopak dodał:
- Żartowałem.- zaśmiał się.- Po prostu cię zastrzeli.
- Idiota.- burknęłam, choć wizja zastrzelenia mnie też nie bardzo mi się podobała.
- Gotowa?- zapytał, patrząc na mnie.
Dopiero wtedy zauważyłam, że i on ma na sobie "specjalny strój". Czarny kombinezon przywierał do jego ciała, jak druga skóra. Wtedy zauważyłam, że ma niesamowicie wyrobione mięśnie. Włosy już mu tak nie odstawały. Jego pas był przystosowany do jego budowy ciała, ale wyglądał tak, jakby od zawsze tam było jego miejsce. Na nogach również miał cichacze, a na dłoniach rękawiczki.
- Haaaalo!- wrzasnął, machając rękoma.
- Yyy, tak.- odpowiedziałam i przemknęłam obok niego.
Po minucie chłopak otworzył suv'a i wsiadłam do środka. Podczas, gdy blondyn pakował coś do bagażnika, ja wyjęłam z kieszonki telefon. Odblokowałam ekran. Dostałam wiadomość od Rossa. Plus trzy nieodebrane połączenia.
Oddzwoniłam.
Po trzech sygnałach odezwał się głos chłopaka po drugiej stronie.
- Halo?
- Hej... Coś chciałeś?- zapytałam niepewnie.
Zanim Ross zdążył odpowiedzieć, Nate otworzył po cichu drzwi samochodu i równie bezgłośnie wsiadł do środka. Przyłożyłam palec do ust na znak tego, że ma się nie odzywać.
- Właściwie, to już nic. Coś czuję, że jesteś teraz z Van i nie chcę wam przeszkadzać, a Sav przed chwilą do mnie dzwoniła i się umówiliśmy.
To bardzo mnie zabolało. Ale zaraz stłamsiłam uczucie smutku i rzekłam:
- Van gdzieś pojechała, ale jestem padnięta i idę spać.- kłamstwo naprawdę wiele mnie kosztowało. Ale po prostu nie mogłam mu powiedzieć. Wtedy i jemu groziłoby niebezpieczeństwo.
- No nic, śpij dobrze, kochanie. Dobranoc.- powiedział ciepłym głosem.
- Dobranoc, Ross. Kocham cię.- odparłam.
- Ja ciebie też.- i tymi słowami zakończył rozmowę.
Zablokowałam z powrotem telefon i wsadziłam go do kieszeni, którą zapięłam na suwak.
- Jedziemy?- zapytał.
- Ale gdzie o tej porze w takim kostiumie mnie chcesz zabrać?- odpowiedziałam pytaniem.
- Zobaczysz.- powiedział z uśmiechem i uruchomił silnik.
Jechaliśmy jakieś 20 minut. Nagle zboczyliśmy z drogi asfaltowej na polną. Kamyczki odbijały się od maski samochodu terenowego, a w kilka następnych minut dojechaliśmy do lasu. Ukradkiem spojrzałam lekko zdenerwowana na Nate'a, ale on tylko nucił jakąś piosenkę Beatles'ów, która leciała w radiu i skupiał się na jeździe. Czyli wiedział, gdzie jedzie. Minutę później pojazd stanął na... Czymś, co przypominało pole walki. Polana usłana manekinami, jak ten w piwnicy Nate'a, miecze, armaty, przeszkody i inne badziewia. Wysiadłam z samochodu i niepewnie rozejrzałam się po polance.
- Po co ją tu przyprowadziłeś?- zapytał znajomy głos.
Z pomiędzy drzew wyłoniła się sylwetka ubrana na czarno. Aaron, mimo ostrego tonu miał uśmiech na twarzy.
- Hej, Aaron.- rzekłam.
- Hej.- odpowiedział.
- Alex jej groziła. Muszę ją przygotować, by była gotowa na atak.- wyjaśnił Nate.
- W takim razie zaczynajmy. Po co czekać?- wzruszył ramionami brunet i począł biec między drzewami.
- Jakiś cel?- zapytałam bez większej nadziei, łapiąc chłopaka na rękę.
- Nie daj się złapać. Celem jest wyspa jakieś 800 metrów stąd. Masz być cicho, a gdy Aaron zacznie atakować odeprzyj go, ale nie rób mu krzywdy. Dużo masz siły.- zauważył, a ja spojrzałam na palce, które zaciskały jego rękę z wężową wręcz siłą.
Puściłam ją.
- Jestem tu bezpieczna?
- To nasz teren. Chroniony. Nie martw się. Jakby co, mam walkie-talkie. Nie daj się przestraszyć, Marano.
Z tymi słowami zostawił mnie samą jak palec na środku polany.
No świetnie.
Wzięłam do ręki mały nożyk i zgodnie z tym, czego nauczył mnie Nate, szłam, uciekłszy przy tym od światła księżyca, wchodziłam między drzewa. Odpowiednie ułożenie stóp umożliwiało mi bezdźwięczne poruszanie się po runie leśnym. Skradałam się na palcach. Serce biło mi nieznośnie szybko.
Nic ci nie będzie, dasz radę.
Jakiś głos jednak w głowie nie był tak optymistyczny.
Zamknęłam oczy na chwilę i skupiłam się na dźwiękach. Bzyczenie owadów, huczenie sowy, ale nic poza tym.
Szłam w ciszy przez następne 5 minut. Nagle usłyszałam trzask gałązki gdzieś niedaleko mnie.
- Nate?
Zero odpowiedzi.
- Jest tu kto?- trochę głośniej, niż szeptem zapytałam.
Cisza.
- Aaron, nie strasz, po prostu atakuj.
Nagle moje walkie-talkie zatrzeszczało.
Coś było nie tak. W gardle pojawiła się gula, a serce jeszcze bardziej przyśpieszyło.
Coś zacisnęło mi się na szyi, zdezorientowana zaczęłam się wić.
To nie był Aaron.
- Laura! Ktoś jest w lesie!- wrzasnął Nate przez słuchawkę.
- Błąd.- szepnął mi ktoś do ucha i po chwili ogarnęła mnie kompletna ciemność.
-----------------------
Yo, kochani! :D
Kazik chory=Kazik znudzony i pełen weny  ;D
Zastanawiam się, czy powinnam tak szybko wprowadzać akcję, no, ale taka już jestem, że uwielbiam, jak coś się dzieje ^^
W niedzielę pojawi się kolejny rozdział :3
Zapraszam do komentowania!
~Kasia<3