piątek, 1 sierpnia 2014

Epilog

[POSŁUCHAJCIE PIOSENKI, KTÓRA LECI W SCM MUSIC PLAYER :)]

"Kiedyś koniec miał nadejść.
Bałam się go.
Nie miałam pojęcia, czego się od życia spodziewać, po tym wszystkim, co przeszłam.
Pięć lat minęło w szczęściu i spokoju.
Trochę tęsknię za tym ruchliwym życiem, czasem mam ochotę wrócić do dawnego życia, ludzi i miejsc.
Nadszedł koniec.
I to wcale nie taki zły, jak myślałam."

Zawsze marzyłam, by założyć suknię ślubną, stanąć na kobiercu, patrząc w oczy ukochanej osobie, z którą pragnę przeżyć całą resztę swojego życia.
Jako dziecko wzdychałam na każdym filmie, gdzie końcem był ślub, często dwóch wrogów. U mnie odbyło się to inaczej.
Tak, tak.
To banalne.
Ale nadejdzie taki dzień, kiedy każdy z nas będzie chciał to przeżyć.
Oby jak najlepiej.

-------------------------
Naprzeciw mnie stał blondyn w pięknym, czarnym, szytym na miarę garniturze. Patrzyliśmy sobie w oczy.
Za nim stał drugi blondyn, uśmiechając się pokrzepiająco. Obaj byli radośni, choć jeden nie powinien.
Stałam w białej sukni, długiej do ziemi, włosy upięte w kok ukryte były pod białym welonem, nadal jeszcze zakrywającym moją twarz. Czułam na sobie spojrzenia wielu osób. 
Za mną stały najbliższe memu sercu osoby.  
Była Izzy.
Moja słodka przyjaciółka za czasów liceum.
Teraz była jednym z ważniejszych wykładowców na uniwersytecie artystycznym w Amsterdamie.
Była Danielle. Moja szalona, kolorowowłosa przyjaciółka z Nowego Jorku. Okazało się, że dostała rolę w jakimś filmie i na stałe przeniosła się do LA. Była to fantastyczna wiadomość! Dzięki temu spędzałyśmy więcej czasu razem.
Była Raini. Czułam się źle, po tym wszystkim, co się działo. Czułam się winna, że mnie w ogóle przy niej byłam. Byłam tak zaabsorbowana tym zdarzeniami, że nawet już nie rozmawiałyśmy. Kiedy to wszystko już się skończyło, wytłumaczyłam jej, co się działo, no i oczywiście przeprosiłam. 
No i była Lacey. Kochana siostra Nate'a, teraz już 21-letnia, dorosła i naprawdę śliczna dziewczyna. Niedługo sama bierze ślub. 
O dziwo, z Rhydianem, czego niezupełnie się spodziewałam. 
Ale miłość nie wybiera.
Sama wiem to najlepiej, prawda?
Za blondynami stał Eric. Mój bliźniaczy, pełen zapału i aspiracji brat. Wygląda na to, że mój sen choć po części się stał rzeczywistością, gdyż Eric, zapoznany z Jaymi'm, niemal od razu w nim się zakochał. Zresztą, z wzajemnością. 
Za Erickiem stał kolejny bliski memu sercu chłopak. 
Clayton uśmiechał się szeroko, patrząc na mnie i pokazał kciukiem, że wszystko będzie dobrze.
A za nim stał Shelley. Ileż ja miałam bliskich osób! Całe życie narzekałam, że nikogo nie mam, a teraz okazało się, że muszę zmienić tradycję drużby, żeby wszystkie najbliższe osoby mogły nimi być. Piątą, a jednak równie ważną druhną była Rydel.
Przeszła tak wiele, straciła ukochaną osobę, a jednak pogody ducha nie. Piątym zaś chłopakiem był Calum. No tak, w okresie dla mnie trudnym, naprawdę mi pomógł. 
Tata stał trochę dalej. W garniturze prezentował się nie mniej elegancko, co reszta. Stał wraz z całą resztą Lynch'ów i Ellingtonem w pakiecie. To takie dziwne, wszyscy patrzyli na nas i uśmiechali się szeroko.
Przełknęłam ślinę i z powrotem wróciłam wzrokiem do powodu mojego szczęścia. Stał przede mną. 
Tak rzeczywisty, a zarazem nierealny.
Słowa naszej przysięgi były proste- wypowiadały je przed nami miliony par, żadna jednak nie była tak niezwykła. 
Kiedy pastor Adams wypowiadał swoją formułkę,  odniosłam wrażenie, że mój świat, od tak dawna wywrócony do góry nogami, przyjął na powrót właściwą pozycję. Uzmysłowiłam sobie, jak niemądra byłam, bojąc się ślubu kilka dni wcześniej. Wpatrując się w lśniące triumfalnie oczy mojego ukochanego, wiedziałam, że i ja wygrywam. Ponieważ nic nie było lepsze od spędzenia życia właśnie z nim. 
Zdałam sobie sprawę,  że płaczę, dopiero kiedy przyszła kolej na mnie.
- Tak.- wykrztusiłam prawie niezrozumiałym szeptem, mrugając gwałtownie, by pozbyć się łez. 
On sam powtórzył słowa przysięgi wyraźnie i dobitnie. 
- Tak.
Pastor Adams ogłosił nas mężem i żoną, a potem blondyn ostrożnie ujął moją twarz w obie dłonie i złożył na mych ustach słodki pocałunek. Zarzuciłam mu dłonie na ramiona i oddałam go z równą siłą.   
Potem było wesele.
Kolorowe i zupełnie inne, niż sobie wyobrażałam. 
Lepsze. 
Moje myśli czasem jeszcze wracały do mojej mamy. Gdzieś tam żyła i nie zdawała sobie sprawy, że jej córka właśnie bierze ślub. 
Złość związana z tym, co kiedyś zrobiła uleciała ze mnie zadziwiająco szybko. Nie miałam siły myśleć o tym, "co by było, gdyby...".
Chciałam jedynie szczęśliwego życia i wreszcie czułam, że je mam. 
Niedługo po tym, jak Ever zginęła, Patrol rozwiązał swoje działania. Skończyło się to dziedziczenie piekielnego życia i wszystkich aspektów z nim związanych. 
Po finale Voice Challenge okazało się, że nie powstanie trzeci sezon Austina&Ally, a mimo to i tak pracy miałam mnóstwo, gdyż dostałam rolę w trzech jakże różnych serialach, a do tego zostałam poproszona o zastąpienie Vanessy w Switched At Birth. Z jednej strony mocno się zdenerwowałam, że ktoś mnie prosi o coś takiego, a jednak dzięki temu czułam jakiś związek ze swoją starszą siostrą, więc przystałam na tą propozycję. 
Tata dwa lata później wziął ślub z przeuroczą kobietą, która z miejsca pojęła moje serce za dar gotowania. Była naprawdę wspaniałą kobietą i nie przypominała mamy, jak wszystkie pozostałe dziewczyny taty.
Miałam wrażenie, że wreszcie wszystko jest dokładnie takie, jakie być miało. 
Nate i ja naprawdę do siebie pasowaliśmy.
Gdy mi się oświadczył, byłam prawdopodobnie najszczęśliwszą istotą na ziemi.
Byłam pewna, że dokonuję właściwego wyboru.
Ross i ja natomiast staliśmy się bliskimi przyjaciółmi. Po prostu przyjaciółmi. 
Bo właśnie tak miało być. 
Teraz już mogę z czystym sumieniem powiedzieć:
TAK, TO KONIEC.
WSZYSTKIEGO, CO ZŁE.

Podziękowania 

Ta książka była wytworem mej wyobraźni- przeczytałeś ją, to jesteś mistrzem.
Gdy zaczynałam, wiedziałam, że ta postać, to będę ja.
Trochę poprawiona, ale ja.
Z moim imieniem, nazwiskiem i życiem. 
No, może nie do końca. 
Ludzie dowiedziawszy się, że napiszę książkę o sobie, wykpiwali mój narcyzm.
Może słusznie. 
Ale ja chciałam tylko wiedzieć, czy wybór, jakiego dokonałam był tym najlepszym. 
Okazuje się, że tak.
Obecnie mam 27 lat, dziecko i najwspanialszego męża na świecie. 
Aktorstwo nigdy mnie nie interesowało, tak na marginesie. 
To ja, inna ja, ale nadal ja.
Ma to sens?
Tak, czy inaczej, ta książka to kwintesencja tego, co chciałam przeżyć, a mi się nie udało, bo nie jestem na tyle odważna, by pchać się w tego typu sprawy. 
Zderzenie z rzeczywistością- jestem tchórzem. 
Tak, czy inaczej, ta książka to fikcja. To taki mój wymysł, inna opcja mojego życia. 
Dziękuję Ci, że dotrwałeś i jeśli to czytasz, wiedz, że serce zawsze wybiera lepiej, niż rozum. Wszystko, co w tej książce się wydarzyło, było dyktowane umysłowo, nie z serca.
No i do czego to doprowadziło? 
Do autodestrukcji. 
Wiedz, że lepiej iść za sercem, niż za rozumem, bo wiesz, mało ludzi na świecie umie znaleźć złoty środek.  
No, to na tyle tej suchej gadaniny.
Kocham Was i mam nadzieję, że ta książka coś zmieniła.

Z całym sercem i miłością, 
Laura Lynch xx
-------------------------
No to koniec... Nawet nie wiecie, jak teraz ryczę! ;-;
Ten blog pozwolił mi się naprawdę szeroko rozwinąć, a myśl, że właśnie go kończę, jest strasznie przybijająca...
Mam nadzieję, że każdy znalazł swoje zakończenie.
Nie tak miało to wyglądać, ale przynajmniej każdy będzie zadowolony ;)
Z miejsca chcę podziękować Żelko Jadkowi za całe wsparcie i pieprzenie, jaka to jestem utalentowana i piszę tak, jak Ty chciałabyś (i tak wiem, że kłamiesz, kochanie :*), siostrom Wiatrowskim (no kurde, wsparcie na całego XD), Mai123 (za to wytrwałe czytanie tego dziadostwa xD) mojej powierniczce problemów (wiem, że to czytasz, cioto xD), przyjacielowi, który choć czyta incognito, to wiem, że tu jest xD, Ani Fance (o Boże, jesteś wspaniała <3), _Unpredictable_ , Weronice Łacheckiej, (Weronice Lynch, mam wrażenie, że to jedna osoba xD) Cristal, Justynie K, Karci Lynch, Muci, Karolinie Korepta, Adze Lynch, Tulii Pomocnej, Veronice Lynch, Marcie Lynch, Christine Izzy, Oliwii Hotloś, Nelly Nelly, Niepozornej Romantyczce, Refive, Julce Love, Sandrze Drella, Wiktorii S, wszystkim anonimom i każdemu, kto choć raz skomentował moje wpisy, a kogo tutaj nie wypisałam <3
Jesteście po prostu niemożliwie wspaniali i uwielbiam Was <3 
Gdyby nie Wy, ten blog już dawno przestałby istnieć :D
Dobra, teraz krótkie podsumowanie, tak, na zakończenie:
WYŚWIETLEŃ: 60763
OBSERWATORÓW: 36
KOMENTARZY: 566
ROZDZIAŁÓW: 57
ONE SHOTY: 2
JEDEN EPILOG I JEDEN PROLOG 
Nie, nie wiem, po co to robię, ale co tam xD
Naprawdę, jestem dumna z siebie, że wytrwałam, mimo tego wszystkiego, co się u mnie ostatnio dzieje, a powiem Wam, nie jest kolorowo...
Dziękuję Wam za każdy komentarz, który powodował u mnie uśmiech.
Nigdy nie sądziłam, że z tak marną umiejętnością pisania tak daleko zajdę w sferze bloggerów Raura-Auslly-R5-Laura Marano...
Dzięki Was czuję, że założenie kolejnego bloga nie będzie błędem ;D
I dlatego postanowiłam, że 31 grudnia 2014 roku założę kolejnego bloga. :D
I link pojawi się tutaj, na moim twitterze i facebook'u. :3
Obiecuję, fabuła będzie zupełnie inna, niż tutaj i już nie tak przyprawiająca o zawał xD
No, to chyba tyle...
KOCHAM WAS, MOJE LAMY!!! <3
~Kasia<3


P.S. Całe to opowiadanie było pisane przez Laurę Lynch (tak, żonę Ross'a xD), która opisywała swoje alter-ego, będące z kimś innym xD (wiem, że piszę dość niezrozumiale xD)

środa, 30 lipca 2014

(II) Rozdział dwudziesty pierwszy [FINAŁ]

"Zabiorę twoje ciało na Księżyc
Wtedy pozwolę ci obrócić go wokół
Pokaż mi coś nowego
Kochanie, nie potrzebujemy tych świateł,
Bo będziesz dziś widzieć gwiazdy
Wezmę twoje ciało na Księżyc
Lećmy
Lećmy."
------------------------------

Czasem możliwości jest mniej, niż środków.
Czasem nadzieja jest silniejsza od ciemności.
Czasem ciekawość jest silniejsza od strachu.
Jedna tylko rzecz nie zdarza się "czasem".
Tak, miłość dopada każdego.
Miłość jest zawsze wokół.
Smutne.

------------------------------
Pamiętam tylko, że widziałem ją w lesie.
W sklepie.
Na planie.
Przy moim domu.
Była wszędzie.
Ciągły strach, że patrzy dopadał mnie na każdym kroku. Że przez to, że mnie obserwuje, mój plan nie wypali.
Albo wypali, albo wszyscy zginiemy.
Modliłem się w duchu, by jednak ta opcja w grę nie weszła. Przecież mieliśmy jeszcze tyle planów!
Najważniejsza jednak była Laura. Ona nie miała prawa zginąć. Była niewinna. Nie mieszała się. To ja ją w to wciągnąłem.
A teraz czas ją uratować.
*
Wszedłem do Patrolu, pogrążony w myślach.
Zauważyłem Edwin'a, wychodzącego ze swojego gabinetu. Popatrzył na mnie dziwnie i powiedział:
- Twoja dziewczyna leży w moim pokoju. Zrób coś z nią, bo zaraz ma przyjść sprzątaczka.- i odszedł.
Laura? Leży na podłodze?
Szybko pobiegłem do biura Edwin'a i zgodnie z tym, co powiedział mężczyzna, Laura faktycznie leżała na podłodze. Błyskawicznie znalazłem się przy brunetce, uklęknąłem i podniosłem jej głowę.
- Laura, Laura. Ocknij się.- szeptałem jej do ucha.
Po chwili otworzyła oczy. Zajarzyły się wszystkimi kolorami tęczy i już po kilku sekundach zaczęła płakać. Jęknęła i chwyciła się za głowę, ale nie przestała łkać. Przytuliłem ją do siebie.
- Co się stało?- spytałem, próbując ją uspokoić.
- Moja... Mama... Żyje.- wyjąkała przez płacz. Wtuliła się we mnie jeszcze bardziej i szlochała dalej.
- Może spróbujesz mi wytłumaczyć, o co chodzi? Zacznijmy od tego, że powinnaś przestać płakać.- zaproponowałem.
Laura otarła oczy dłońmi i pociągnęła nosem. Popatrzyła na mnie. Nadal nie otrząsnęła się z szoku. Rozpacz w jej źrenicach mieszała się z wściekłością i zdezorientowaniem. Coś było bardzo nie tak.
- Edwin powiedział mi, że gdy moja mama rzekomo zginęła od strzału, tak naprawdę nie zginęła.- odezwała się zachrypniętym głosem.- Uciekła. I miała dziecko z Edwin'em. I tym dzieckiem była Alex.- zamilkła.
Otworzyłem usta ze zdziwienia i pustym wzrokiem przemierzyłem gabinet. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Byłem po prostu zmieszany i zaskoczony.
Alex była siostrą przyrodnią Laury.
To by wyjaśniało takie podobieństwo między nimi. Ale pytanie: dlaczego jej matka postanowiła ją zostawić?
I dlaczego zdradziła Damiano z Edwin'em?
- Wiesz... Edwin ostrzegał mnie, że może to zrujnować mi życie. Ale czuję się tylko pusta. Jakbym nagle straciła część ciała. Albo przestała cokolwiek czuć. Jak ona mogła mi to zrobić?- Laura znów zaczęła łkać.
- Skoro to już się stało, nie ma odwrotu.- powiedziałem, głaszcząc ją po włosach.
- Może masz rację.- stwierdziła po kilku minutach ciszy.
- Marano, ja zawsze mam rację.- uśmiechnąłem się ciepło, a brunetka zaśmiała się cicho.- Powinniśmy stąd iść. Zresztą, masz jutro próbę i musisz być wyspana.- przypomniałem.
- Pomógłbyś mi wstać? Bo coś czuję, że o własnych siłach mi się to nie uda.- skrzywiła się lekko.
- Jasne.- skinąłem głową i wziąłem dziewczynę na barki.
Zauważyłem na jej ramieniu małą bliznę. W kształcie litery "E". Ciekawe...

*TRZY DNI PÓŹNIEJ*

*perspektywa Laury*

Zastanawiałam się.
Bardzo długo.
Leżałam w ciemności i myślałam, a skończywszy, byłam w tym samym miejscu, od którego zaczynałam.
Nie miałam nic. Nie wiedziałam, co mogło być powodem.
Jak podłym trzeba być człowiekiem, by coś takiego zrobić?
Co mogło być tak okropne, że moja mama postanowiła zdradzić mojego tatę, upozorować własną śmierć, a do tego zostawić swoje dzieci?
No właśnie.
Jedynie nic. Kiedy się kogoś kocha, nie ma takiej rzeczy, która mogłaby rozłączyć jedną osobę od drugiej. Czułam smutek i złość jednocześnie, a jednak ta dziwna bezsilność najbardziej mnie przybiła. Tyle spraw na mojej głowie wciąż ciążyło, a żadnej nie mogłam dokończyć.
Chociaż właściwie mogłam. Ale strach, że coś mogłoby nie pójść po mojej myśli, był o wiele silniejszy, aniżeli chęć położenia kresu niektórym sprawom. Tak, nie zdawałam sobie sprawy, że nieuknione nadejdzie i nie zdołam tego zatrzymać. Że nie mogę nadal zwlekać, bo to i tak niczego nie zmieni. Ale czy gdybym miała tą świadomość, coś by się zmieniło? Pewnie nie. Może byłoby jeszcze gorzej, bo stres zaćmiewałby priorytety.
Choć właściwie żadna opcja nie jest dogodna.
Kto chciałby znaleźć się na moim miejscu?
Zagrożony przez jakąś psychopatkę, współpracujący ze swoją ex-połówką, ukrywający tą współpracę przed swoją ukochaną osobą, usiłujący uratować swojego brata bliźniaka i siostrę ex-chłopaka, posiadający świadomość, że przez połowę swojego życia żył w zakłamaniu, próbujący ratować wszystkich dookoła, wiedząc, że dla niego samego nie ma już ratunku.
Właśnie, nie ma ochotnika. I jakoś niespecjalnie mnie to dziwi.
Czasem zastanawia mnie, jakim cudem jeszcze żyję. Może śmierć byłaby najlepszym rozwiązaniem? A potem przed oczyma pojawia mi się powód, dla którego jestem pewna, że życie może być dobre.
Blondyn o złotym sercu i dobroci graniczącej z cudem. Niesamowity w każdym swoim poczynieniu, a przy tym posiadający coś, co jest zarezerwowane wyłącznie dla mnie.
Może to głupota, ale Nate naprawdę daje mi siłę do życia. A przy tym wciąż je ochrania.
Myśl, że mógłby odejść, albo, że ja mogłabym go skrzywdzić, jest tak bolesna, że nieczęsto do niej wracam.
Ross i ja to przeszłość. Coś, co zdarzyło się, ale już tego nie ma. Współpracujemy, bo mamy wspólny cel. Tylko tyle.
Pamiętniku, pamiętasz, co kiedyś mówiłam?
Chcę pisać książki, które będą nie tylko odzwierciedleniem mnie samej, ale też będą miały ukryty sens, zarezerwowany tylko dla nielicznej grupy osób, które są naprawdę inteligentne.
Jeśli jutro po finale Voice Challenge umrę, mój życiowy cel nigdy nie będzie osiągnięty. Gorycz porażki zawsze będzie na Twych kartach. Miłe uczucie?
Teraz, kiedy to piszę, jest noc. Zachmurzone niebo przypomina o tylu alarmach w ciągu ostatnich dni, dotyczących rzekomej katastrofy pogodowej. Jest parno, mimo tego, że już dawno po zmroku, a do tego wilgoć przenika powietrze, nasycając je zapachem, wróżącym coś wielkiego i niebezpiecznego. Może to ułuda spowodowana stresem przed finałem i tym, co nastanie po nim.
Nagle zadzwonił mój telefon.
- Halo?- odezwałam się do słuchawki.
- Otwórz to cholerne okno.- ciepły głos blondyna odparł po drugiej stronie. Podeszłam do okiennicy. Na balkonie stał Nate z telefonem przy uchu i uśmiechał się lekko. Dotknęłam klamki i uchyliłam okno, wpuszczając przy tym ciepłe powietrze z zewnątrz. Blondyn schował urządzenie do kieszeni spodenek i wparował do środka,  tuląc mnie do siebie tak mocno, że aż na chwilę przestałam oddychać.
- To były najgorsze dwa dni mojego życia.- szepnął mi we włosy blondyn, łaskocząc mnie przy tym po uchu.
- Mogłeś przyjść w nocy. Wtedy jestem cała twoja.- odszepnęłam, nie chcąc zburzyć tego przyjemnego nastroju.
- Pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli dam ci trochę wytchnienia. Tyle na ciebie spadło.- westchnął ciężko.
- I właśnie teraz mi jesteś tak potrzebny.- wyznałam.
Już więcej nic nie powiedział. Wpił się tylko w moje usta i popchnął delikatnie, lecz stanowczo na łóżko. Opadł na mnie, a ja pozwoliłam mu się całować po szyi, żuchwie, obojczyku i całej twarzy. Podczas, gdy on mnie pieścił, ja raz po raz stękałam, dygocząc pod wpływem nagłego ataku podniecenia. Nagle to poczułam. Wreszcie do końca dotarło do mnie, że zawsze będziemy razem. Że go kocham i nic nie stoi na przeszkodzie, by mu to okazać.
Nate przerwał pieszczoty i spojrzał na mnie uważnie.
- Jesteś tego pewna, Lau?
- Nie martw się. Wiem, że cię kocham. Chcę tego. Jestem pewna.- odparłam.
I choć sama to powiedziałam, to i tak zakręciło mi się w głowie. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Zwłaszcza tu i teraz, w tej idealnie pięknej chwili.
Objął mnie i przyciągnął do siebie mocniej. Poczułam się tak, jakby każdy nerw w moim ciele przeszył prąd.
- Kocham cię, Marano.- szepnął, odrywając się jeszcze na sekundę.
- Więc ja ciebie też.- odpowiedziałam i utonęłam w pocałunkach blondyna.
Nazajutrz obudziły mnie promienie słońca parzące w plecy. Nie byłam pewna, czy to wczesny ranek, czy może już południe, poza tym jednak wszystko było jasne- wiedziałam doskonale, gdzie się znajduję. W ramionach chłopaka, z którym, przynajmniej miałam taką nadzieję, miałam spędzić resztę życia, o ile pewna osoba uprzednio go nie ukróci. Mimo upału na zewnątrz czułam się komfortowo. Leżałam w ramionach Nate'a, z głową na jego nagiej klatce piersiowej, ale bynajmniej nie czułam z tego powodu skrępowania, ani nic. Mimo tego, iż sama byłam zupełnie naga, nie byłam speszona, co wcale do mnie nie jest podobne.
Przesuwał palcami wzdłuż linii mojego kręgosłupa. Domyśliłam się, że już wie, że nie śpię. Nie otwierając oczu, objęłam go za szyję i mocniej do niego przywarłam.
Nie odzywał się. Jego palce powoli wędrowały to w górę, to w dół. Właściwie ledwie mnie dotykał. Śledził tylko opuszkami jakieś wzory na moich plecach.
Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, ale moje ciało miało inne pomysły. Zachichotałam cicho. Ach, ten żołądek! Jak mogłam być głodna po tak wspaniałej nocy? To takie prozaiczne. Z niebiańskich wyżyn ściągnięto mnie prosto na ziemię.
- Głodna?- Nate zaśmiał się lekko.
- Bardzo.- zawtórowałam mu.
- Gdzie twój tata?- zapytał chłopak.
Podniosłam się, zakrywając klatkę piersiową kołdrą. 
- Na wyjeździe biznesowym.- zmarszczyłam nos.- Wraca jutro.- westchnęłam.
Ciekawe, czy jutro jeszcze będę żyła...
Nate popatrzył na mnie z troską, ale nic nie powiedział. Założył koszulkę, bieliznę i spodenki i wyszedł z mojego pokoju. Opadłam z powrotem na poduszki i zamknęłam oczy. Dlaczego to wszystko działo się tak szybko? 
  Czułam się winna; nie mówiąc Nate'owi o moim planie i współpracy z Ross'em, miałam wrażenie, że go zdradzam. Może niepotrzebnie. Z Ross'em chyba wszystko zostało już wyjaśnione. 
Chyba.
I znów ta pieprzona niepewność.
Nagle telefon Nate'a zadzwonił. Wzięłam go z szafki nocnej i odebrałam.
- Halo?
- Hej, Lau. Jest gdzieś obok ciebie Nate?- po drugiej stronie odezwał się Aaron. Co było dziwne, ze względu na to, że przecież już się nie przyjaźnią.
Czyżby coś mnie ominęło?
- Mmm... Nie, nie ma go tu. Mam coś przekazać?- zapytałam.
- Tylko, żeby do mnie zadzwonił.- odparł i się rozłączył.
Po kilkunastu minutach Nate wszedł do pokoju z tacą wypełnioną po brzegi parującym jedzeniem.
- Planujesz wykarmić tym Armię Narodową, czy co?- zapytałam, unikając jego spojrzenia.
- Tylko ciebie, kochanie.- uśmiechnął się uroczo.- Dlaczego trzymasz mój telefon?- spytał, nagle rozzłoszczony.
- Co?- popatrzyłam na niego w zamyśleniu.- A to... Aaron do ciebie dzwonił.
Blondyn zmieszał się.
- Prosił, abyś do niego zadzwonił.- dodałam.
- Mówił, czy to pilne?- Nate lekko się spiął.
- Nie, prosił tylko o telefon.- odpowiedziałam.- Posłuchaj... wiem, że coś ukrywasz. Ale nie zamierzam drążyć, co. Mam tylko nadzieję, że to nie ma związku z całą tą historią. I z ratowaniem mnie.- rzekłam cicho.
- Wiesz, że choćbyś nie chciała, abym cię ratował, ja i tak bym to zrobił. Nieważne, czy zginę, ty musisz żyć.- w jego oczach ujrzałam desperację. I smutek.
- Dziękuję, że jesteś.- zbliżyłam się do niego i pocałowałam do w usta, obejmując go ramionami.
W każdym naszym pocałunku było nieme ponaglenie. Mieszało się ono z pożądaniem i namiętnością, jaka nigdy między mną i Ross'em nie panowała. Nate był odskocznią od wszystkiego, co złe. Opoką w każdej sytuacji.
- Dla ciebie wszystko.- szepnął zmysłowo.- Zdecydowanie wolę cię taką.
- Jaką?- zaciekawiłam się.
- Drapieżną, seksowną, nagą.- jego usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu.
- Niedobry Nate.- zbeształam chłopaka. Zdjął koszulkę i mi ją podał.
- Ubieraj ją i jedz. Za godzinę przyjeżdża tu Rhydian i HeartBeat na ostatnią próbę.- przypomniał mi Nate.- Ja muszę lecieć.- oznajmił blondyn, muskając ustami mój policzek ostatni raz.
- Do zobaczenia w studiu?- zapytałam.
- Tak.- skinął głową.
- A potem?
- A potem skończymy to wszystko raz na zawsze.- wzruszył ramionami. Szybko przebrał się w strój bojowy, rzucił mi pokrzepiające spojrzenia i wyskoczył przez okno.  
Westchnęłam i wzięłam się za posiłek przygotowany przez mojego chłopaka.
On to się o mnie troszczy.
*
- Laura Marano.- powiedziałam do bramkarza, pokazując mu identyfikator.
- Akurat ty mi się przedstawiać nie musisz.- odrzekł, patrząc mi w oczy. Przejrzałam mu się. Ten głos.
- A co ty tu robisz?- zapytałam mężczyznę.
- Miłe powitanie, jak na dziewczynę, która jest zagrożona.- prychnął.
- Pytałam o coś.- skwapliwie odparłam.
- Blondasek prosił o szczegółowe rozeznanie. Nikt nieproszony ma tu się nie dostać. Ach, no i osłaniamy cię.- odpowiedział, rozglądając się co rusz we wszystkie strony.- Ładnie wyglądasz. Do twarzy ci w skórze.- zauważył.
Zarumieniłam się.
- Ross czy Nate prosił cię o przysługę?- spytałam, już trochę rozluźniona.
Mężczyzna popatrzył na mnie zagadkowo.
- Jak myślisz?
- Podziękuj Ross'owi. Potrafi zachować się, jak człowiek.- stwierdziłam.
- Ok.- mrugnął lewym okiem.
- Gdzie twój skrzydłowy?- zapytałam.
- Właśnie.- Daniel oprzytomniał.- Ethan będzie cały czas przy tobie. Dogadaliśmy się z Kevinem i nie będzie z tym problemu.- oznajmił cicho. Po chwili rudzielec pojawił się przy nas.
- Hej, Laura.- uśmiechnął się nieznacznie.
- Hej.- odparłam sucho.
- Wiem, że nadal masz do nas żal o to, że cię porwa...
- Nie mam.- zaśmiałam się.- W tej chwili krążę w swoich myślach i nie zauważam wielu rzeczy, więc nie jestem za rozmowna. Idziemy?- spytałam.
- Tak, jasne.- skinął głową.- Idź za mną i staraj się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z obcymi.
- Dobra. Chodźmy już.- ponagliłam rudowłosego.
Chciałam jeszcze porozmawiać z Rhydianem przed jego ostatnim występem. I życzyć powodzenia.
Szybko przeszliśmy przez korytarz i trafiliśmy za kulisy. Rhydian stał przy grupie HeartBeat. Podeszłam do niego, udając, że Ethan nie jest mi znany.
- Hej, Lau.- brunet uśmiechnął się do mnie i podszedł bliżej.
- Jak się czujesz?- zapytałam.
- Dziwnie zrelaksowany. Zero stresu.- odpowiedział i skrzywił się.
- Uwierz, że to dobrze.- usta wykrzywiłam w uśmiechu, by dodać mu otuchy. Jednak tak naprawdę nie miałam ochoty nawet na uśmiech. Na samą myśl o tym, co mnie czekało  jeszcze tego wieczoru, czułam mdłości. Nieprzyjemne.
- Dasz czadu. Wszyscy go dacie.- powiedziałam, pewna swych słów.
- Dziękuję ci za wszystko.- odrzekł piętnastolatek. Może to zabrzmi, jak lamenty paranoika, ale słowa chłopaka wywarły na mnie wrażenie, jakby i on się ze mną żegnał.
- Wszystko dla przyjaciół.- odparłam i poszłam do swojej garderoby.
Usiadłam na swoim ulubionym krześle przed toaletką i popatrzyłam na swoje odbicie.
Ukryte pod dosyć grubą  warstwą makijażu zmęczenie i smutek stawały się coraz bardziej wyraźne. W oczach nie było blasku, a usta były zaciśnięte, tworząc pionową kreskę. Włosy, pomimo licznych zabiegów, nie były w dobrej formie. To nie byłam ja. To był wrak mnie.
A dziś nastąpi apogeum wszystkich zdarzeń z ostatnich miesięcy.
Ale czy pozytywne dla mnie, czy może nie?
Kto to wie?
Ktoś zapukał do moich drzwi. W tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Odebrałam najpierw dzwoniące urządzenie.
- Halo?
- Wiesz, że to już niedługo, prawda?- znajomy głos nieznajomego odezwał się po drugiej stronie.
- Wiem...- westchnęłam, opierając się o blat toaletki.
- Macie plan, prawda?
- Tak. Ciekawe, czy wypali.- myślałam na głos.
- Wielkich trudności w tym nie będzie. Wyeliminowałem zabezpieczenia systemowe.
- Kim ty jesteś?- wypaliłam.
- Jedyne, co musisz wiedzieć, to to, że nigdy mnie nie lubiłaś za bardzo, a ja i tak chcę ci pomóc. I przez jakiś czas pracowaliśmy razem.- odpowiedział i nie czekając na jakikolwiek odzew, rozłączył się.
Schowałam telefon do miniaturowej torebki.
Otworzyłam drzwi, a w progu stał Ross.
- Hej, Marano.- odezwał się cicho.
- Co wy wszyscy zaczęliście tak namiętnie mówić do mnie po nazwisku?- spytałam zirytowana.
- Gotowa? Wchodzimy na scenę, jako mentorzy finalistów.- zignorował moje pytanie.
- Chyba tak. Skończmy to już.- westchnęłam, zamykając za sobą drzwi.
Weszliśmy za kulisy pod same drzwi, którymi mieliśmy przejść prosto na scenę.
Dwóch mężczyzn opancerzyło nas w miniaturowe mikrofony, włożone w rowek ubrania.
- Gotowi?- usłyszałam głos Johna w słuchawce.
Ross pewnie też to usłyszał.
- Bądźcie energiczni. Dajcie z siebie wszystko, to już ostatni program.- podpowiedział i się wyłączył.
Po kilkunastu sekundach drzwi się otworzyły, a my wyłoniliśmy się z nich, wychodząc na ogromną scenę. Publiczność wiwatowała, światła rozsiane po całej wielkiej sali jarzyły w oczy, a kamery latały we wszystkie strony, łapiąc nad od przodu, od tylu, z profilu, a nawet z góry. Były jak wredne owady, których nie idzie odgonić od siebie w żaden sposób.
Raini i Calum stali z boku, ale gdy tylko się pojawiliśmy, dołączyli do nas.
- Witajcie, kochani!- odezwałam się.- To już ostatni odcinek Voice Challenge. To właśnie dziś wyłonimy najlepszego wokalistę, wybranego przez was, naszych widzów. Kto waszym zdaniem powinien wygrać?- odpowiedziały mi chóralne odpowiedzi, zarówno stronnicze w kierunku Rhydiana, jak i Lacey.- Ja i Ross jesteśmy dumni ze swoich podopiecznych, ale to nie jedyne, co nas dziś czeka. Wraz z Rhydianem wystąpi niesamowity zespół taneczny, HeartBeat, a Lacey zaśpiewa piosenkę przy akompaniamencie jednej z najlepszych skrzypaczek na świecie, Lindsey Stirling! Gościnnie wystąpi również Union J, świeżo po zakończeniu ogólnoświatowej trasy koncertowej. Ja i Ross również przygotowaliśmy coś od siebie, ponadto, każde z nas zaśpiewa w duecie ze swoim podopiecznym. Będzie mnóstwo atrakcji i naprawdę masa rzeczy, które wraz z nami możecie przeżyć.- mówiłam wyćwiczoną formułkę bez zająknięcia.
- Cały dzisiejszy wieczór rozpocznie występ Laury. Wielkie brawa.- odezwał się Ross. Rozległy się piski i oklaski skierowane w moją stronę. Całą czwórką zniknęliśmy ze sceny.
Poprawiłam włosy i stałam przed drzwiami, w oczekiwaniu, aż kilku mężczyzn przygotuje wszystko na scenie.
- Laura.- odezwał się głos za mną.
Odwróciłam się. Nate stał i patrzył na mnie.
- Nate.- szepnęłam, wpadając mu w ramiona.
- Chciałem życzyć ci szczęścia, tam, na scenie. Będziesz niesamowita.- odparł chłopak.
Pocałowałam go przelotnie w usta i spojrzałam mu w oczy.
- Do twarzy ci w skórze.- zamruczał cicho.
- Już ktoś mi to mówił.- zaśmiałam się.
- Ma rację.
- Laura, musisz iść na scenę.- upomnienie Johna w słuchawce zepsuło mi piękną chwilę.
Skrzywiłam się, westchnęłam i wyplątałam z objęć blondyna.
- Muszę lecieć na scenę. Dzięki.- wysłałam mu całusa i zniknęłam za przepierzeniem.
Wyszłam na scenę. To była moja wielka chwila. Stanęła w ciemności z głową schyloną ku ziemi. Skórzana kamizelka była tak adekwatna do piosenki i tekstu, który ostatnio zdołałam napisać.
Westchnęłam cicho, a muzyka wypłynęła z instrumentów muzyków, którzy stali z tyłu.
To zdecydowanie było apogeum. Czułam, że to koniec. Byłam bardzo zła z tego powodu.
Na tyle zła, by zaśpiewać rockową piosenkę przed wszystkimi.
Tadam.

Back door bitches begging me to behold
All their cash and cars platinum silver’n gold
We're like ‘diamonds in the sky’ that is what we are told
No mountain made of money can buy you a soul

I can see it
I can see it
i can see it
Coming down
I can see it
I can see it
I can see it

Coming down
It's a fucked up world
What do you get
Sex and love and guns like a cigarette
It’s a fucked up world
What do you get from it
Sex and love and guns like a cigarette

Banging little boys bugging me on the bus
Say they want to know who did it but the answer's really us see
I don't know you why do you want to know me
You ain't gettin what you want unless you're getting it for free

I can feel it
I can feel it
I can feel it
Coming down
I can feel it
I can feel it
I can feel it
Coming down

It's a fucked up world
What do you get
Sex and love and guns like a cigarette
It’s a fucked up world
What do you get from it
Sex and love and guns like a cigarette

Back to these...
Backdoor bitches begging me to behave
Jamming Jesus down my throat note I don't want to be saved
Ain’t a chain on my brain I'm nobody's slave
I got one foot in the cradle and one in the grave

It's a fucked up world
Sex and love and guns like a cigarette
It’s a fucked up world
What do you get from it
Sex and love and guns like a cigarette*

Czy ktoś po tym wszystkim, co się stało, zachowałby się inaczej?
U mnie środkiem wyrazu, a zarazem wyrzucenia z siebie emocji zawsze była sztuka.
Wykorzystałam to.
Jednak oczekiwałam niezręcznej ciszy, a nie najgłośniejszej reakcji publiczności, jaką w życiu widziałam.
Piski, krzyki, oklaski i gwizd nie miały końca i jeszcze trzy razy się kłaniałam.
Chyba rockowa Laura Marano bardziej przypadła do gustu widowni.
Po moim występie na scenę wkroczyli Union J. Tak dawno nie widziałam swoich przyjaciół, że niemal ich nie poznałam. Jaymi był bogatszy w dwa tatuaże na lewej ręce i nowy kolor włosów, JJ w nową, znacznie ciekawszą fryzurę, Josh w nowy styl, a George w nową fryzurkę i opaleniznę. Zaśpiewali Lucky Ones ze swojego nowego albumu i zeszli z podium. Nadeszła część konkursowa. Lacey wraz z Lindsey wystąpiły z Shatter Me.
Trzeba przyznać, że siostra Nate'a ma klasę i niezłe płuca. Piosenka była niesamowicie wymagająca i zdecydowanie nie należała do najprostrzych. Po niej nadszedł czas na duet mój i Rhydiana.
Była to cicha kompozycja z wyłącznym użyciem fortepianu. Siedzieliśmy przy nim na długim krzesełku i razem graliśmy skomponowane przeze mnie nuty.

All I am is a man
I want the world in my hands
I hate the beach but I stand
In California with my toes in the sand
Use the sleeves of my sweater
Let's have an adventure
Head in the clouds but my gravity's centered
Touch my neck and I'll touch yours
Me in my those little high-waisted shorts, oh

You know what I think about
And what I think about
One love, two mouths
One love, one house
No shirt, no blouse
Just us, you find out
Nothing that I wouldn't wanna tell you about, no

'Cause it's too cold
For you here and now
So let me hold
Both your hands in the holes of my sweater

And if I may just take your breath away
I don't mind if there's not much to say
Sometimes the silence guides our minds
So move to a place so far away yeah
The goose bumps start to raise
The minute that my left hand meets your waist
And then I watch your face
Put my finger on your tongue
'Cause you love the taste, yeah

These hearts adore
Everyone the other beats hardest for
Inside this place is warm
Outside it starts to pour

Coming down
One love, two mouths
One love, one house
No shirt, no blouse
Just us, you find out
Nothing that I wouldn't wanna tell you about, no, no, no

'Cause it's too cold
For you here and now
So let me hold
Both your hands in the holes of my sweater
'Cause it's too cold
For you here and now
So let me hold
Both your hands in the holes of my sweater

Whoa, whoa...
Whoa, whoa...
Whoa, whoa, whoa, whoa...
The holes of my swearter
Whoa, whoa, whoa, whoa...
The holes of my swearter

'Cause it's too cold
For you here and now
So let me hold
Both your hands in the holes of my sweater
'Cause it's too cold
For you here and now
So let me hold
Both your hands in the holes of my sweater**

Nie mogłam otrząsnąć się z melancholii, jaka towarzyszyła każdej nutce i każdemu słowu tej piosenki. Była niesamowicie spokojna i zupełnie nie pasowała do tego, co działo się wewnątrz mnie. Z sekundy na sekundę czułam coraz większe zdenerwowanie. Miałam wrażenie, jakby zaraz miała wybuchnąć.
Nawet nie pamiętam, co Ross i Lacey zaśpiewali w duecie, bo zastygłam w bezruchu, zamyślona i zupełnie nieobecna. Zastanawiam się, ile razy zostałam pokazana w kamerze.
Pamiętam tylko, że gdy usłyszałam imię Rhydiana, od razu się ocknęłam.
Trzymałam kciuki za jego udany występ i wiwatowałam głośno, uśmiechając się do niego. To był jego wielki moment. Moment chwały. Piosenka, którą napisał, była rewelacyjna, a choreografia stworzona przeze mnie wraz z HeartBeat była, co by tu dużo mówić, po prostu genialna. Nastała ciemność w całej sali. Łagodne dźwięki elektronicznej muzyki wzrastały na sile i już po chwili były rażąco głośne, a jednak nie brutalne dla uszu.
- Oto Rhydian Lawrence! Młody artysta o duszy zapaleńca. A oto jego świat w jednej piosence.- mówił jakiś głos przez głośniki. Ethan, który siedział za mną, kiwał głową w rytm bitu, narzuconego przez tupot 25 tancerzy, stojących w szeregu, jak do odstrzału.
Wszystko było takie żywe i ruchliwe. Tancerze mieli na sobie fluorescencyjne ubrania, świecące neonem w ciemności.
Rhydian zaczął śpiewać, a ja wprost nie mogłam pd niego oderwać oczu. Był zupełnie inny. Wiedziałam, że ma niespotykany talent, ale w tej odsłonie jeszcze go nie widziałam.

It's so fake, this world of ours.
More satellites than shooting stars; they're all around.
Yeah, their broken hearts on the boulevard,
You know world will leave you scarred and let you down.
By leaving here with you, one of you will be living on the dark side.
Yeah, right here, right now, we'll leave this crowded room.

I'll take your body to the moon.
Then I'll let you turn it around.
Girl, let's show me something new.
Let me watch you take it off now.
Baby we don't need these lights,
'cause you'll be seeing stars tonight.
I'll take your body to the moon.
Let's fly.
Let's fly.

Let's not complicate the night.
Just look up, everything is black and white.

If the universe is you and I, then I know everything is gonna be alright.
So tell me, what do you have to lose? Don't you let this moment pass you by.
Yeah, right here, right now, we'll leave this crowded room.

I'll take your body to the moon.
Then I'll let you turn it around.
Girl, let's show me something new.
Let me watch you take it off now.
Baby we don't need these lights,
'cause you'll be seeing stars tonight.
I'll take your body to the moon.
Let's fly.
Let's fly.

By leaving here with you, one of you will be living on the dark side.
Yeah, right here, right now, we'll leave this crowded room.

I'll take your body to the moon.
Then I'll let you turn it around.
Girl, let's show me something new.
Let me watch you take it off now.
Baby we don't need these lights,
'cause you'll be seeing stars tonight.
I'll take your body to the moon.
Let's fly.
Let's fly.***

Wstałam z krzesła i zaczęłam klaskać tak głośno, jak nigdy. Byłam z niego tak dumna. Zasłużył na pierwsze miejsce i byłam pewna, że je zdobędzie.
Po kilkunastu minutach przerwy nadszedł czas na ogłoszenie wyników. Trzymałam kciuki za swojego podopiecznego i wierzyłam, że to on wygra.
To był prawie sam koniec Voice Challenge. Jeszcze tylko piosenka Ross'a i koniec.
Na scenę z jednej strony wyszła Lacey, a z drugiej Rhydian. Przelotnie spojrzałam na Ross'a. Na jego twarzy wyrysowane było napięcie i widoczne zdenerwowanie. Wiedział, co nas czeka.
- Zwycięzca Voice Challenge to...- Raini otworzyła kopertę i pokazała do Calum'owi.
- Rhydian Lawrence!- krzyknęli wspólnie.
Wstałam z miejsca i po schodkach pobiegłam prosto do Rhydiana, by mu pogratulować. Po hucznych wiwatach chłopak zaśpiewał "We Are The Champion" i nastał moment zakończenia Voice Challenge piosenką Ross'a.
Blondyn wyszedł na scenę bez żadnych ceregieli.
Po prostu stał i rapował, co jakiś czas śpiewający. Patrzył jednak cały czas na mnie.

A więc, nie chcę cię nienawidzić
Żałuję tylko, że poleciałaś na tego gościa
Mówiłem prawdę
Właściwie wiedziałem, że podobał ci się koleś, agent prosto z Anglii
Akcent, wygląd, trochę czaru
On czekał na właściwy czas by wykonać ruch
Czułem, że ma na ciebie oko
On nie jest odpowiednim facetem dla ciebie
Nie był i też nie będzie
Nie znienawidź mnie, bo piszę prawdę
Nie, nigdy bym cię nie okłamał
Ale stracenie ciebie nigdy nie było w porządku
Co za sposób by się o tym dowiedzieć
To nigdy nie przeszło przez moje usta
Nigdy nie zmieniłaś zdania
Ale po prostu bałaś się dowiedzieć
Ale pieprzyć to, nie zmienię tematu, uwielbiam to
Jestem uwięziony i brakuje mi snu
Faktem jest, że jesteś na mnie zła, bo tak łatwo się cofam
Jesteś praktycznie moją rodziną
Jeśli bylibyśmy pobrani, to wydaję mi się, że musiałabyś być
Ale tragicznie nasza miłość po prostu straciła wolę życia
Ale czy zabiłbym, by dać jej jeszcze jedną szansę?
Myślę, że nie

Nie kocham cię, skarbie
Nie potrzebuję cię, skarbie
Nie chcę cię, nie
Już nie

Ostatnio zwykłem odpływać
W moich słuchawkach do świata bez ciebie,
Gdzie moja Laura po prostu nie istnieje
Nie jestem stworzony do życia w drodze
Bo nie wiedziałem, że będę tak za tobą tęsknił
W tym czasie po prostu byśmy szli, więc oskarż mnie
Myślę, że nie jestem facetem, którego potrzebujesz
Odkąd odeszłaś w swoją stronę z tym swoim Nathan'em
Ja przeżywam drugie życie, wiedząc, że wkrótce je stracę
Ale kiedy złamałem przemysł
Wtedy też złamałem twoje serce
Zwykłem cię wyłączać i włączać moje profesjonalne cechy
Potem wyłączam muzykę
I to co mi zostaje, to pozbierać moje rzeczy, Jezu
Tak naprawdę nigdy nie chcę w to wierzyć
Dostałem radę od mojego taty, a on
Powiedział mi, że rodzina to wszystko, co kiedykolwiek będę miał i potrzebował
Myślę, że jestem tego nieświadomy
Sukces jest niczym, jeśli nie masz go z kim dzielić

Nie kocham cię, skarbie
Nie potrzebuję cię, skarbie
Nie chcę cię, nie
Już nie

I odkąd odeszłaś
Zrezygnowałem z wolnych dni
To jest to, czego potrzebuję, by zostać silnym
Pracujemy w tym samym miejscu,
A jednak ja pracuję 24 godziny na dobę,
Aktorstwo pomaga,
Inaczej już dawno bym cię całował,
Choć to niczego nie zmienia
Upadłem, jakbym nie miał nic do stracenia
Myślę, że kłamałem na odczepnego
Bo nadal cię kocham i potrzebuję cię przy mnie, gdybym mógł
Ironią jest, że jeśli moja kariera i muzyka by nie istniały
To w ciągu 6 lat pewnie byłabyś moją żoną z dzieckiem
I będę pisać mój testament, zanim skończę 27 lat
Umrę od tych emocji
Przejdę do historii tylko jako zmarnowany talent
Czy mogę zmierzyć się z wyzwaniem?
Albo czy wymazałem błędy?
To tylko terapia
Moje myśli po prostu wybiegają przede mnie
W końcu będzie dobrze, wiem, że nigdy nie miało być
Tak czy inaczej myślę, że jestem nieprzygotowany
Ale powiem to
Takie rzeczy nie dzieją się bez powodu i nie można ich zmienić
Przyjmij moje przeprosiny
Przepraszam za szczerość
Ale musiałem to z siebie wyrzucić

Nie kocham cię, skarbie
Nie potrzebuję cię, skarbie
Nie chcę cię, nie
Już nie****

Popłakałam się. Po prostu nie wytrzymałam. Wreszcie powiedział to, co czuł. Bez owijania w bawełnę. Poczułam się choć pod tym względem wolna.
I wszystko było jasne.
*
- Jesteś pewna, że powinniśmy tam jechać?- Ross spytał mnie, wskakując do mojego samochodu.
Kazał Ethan'owi już mnie nie pilnować.
- A chcesz ratować Delly?- odpowiedziałam pytaniem, które przyparło go do muru.
- Gratulacje. Twój podopieczny wygrał kontrakt płytowy.- rzekł cicho, wkładając kluczyki do stacyjki i odpalając silnik.
- Dzięki. Ale to już nie mój podopieczny.- wzruszyłam ramionami.
- Ale i tak gratulacje.
Zapanowała między nami niezręczna cisza.
- Ta piosenka była prosto z serca, prawda?- zapytałam w końcu.
- Wreszcie powiedziałem, co czuję. Tak, zdecydowanie była z serca.- pokiwał głową.
- Wreszcie możemy być po prostu przyjaciółmi?- zapytałam.
- Tak.- uśmiechnął się.- Nasza przyjaźń to najlepsze, co nas spotkało. Wiedziałem, że związek z tobą to popsuje. Nie powinniśmy się wtedy wiązać.
- Też miałam co do tego wątpliwości. To był błąd. Ale między nami wszystko już jest dobrze, więc nie rozkopujmy starych spraw.- zgodziłam się z blondynem.
- O ile przeżyjemy dzisiejszy wieczór, spokojnie możemy się przyjaźnić.- zaśmiał się smutno.
Nie odpowiedziałam.
Czułam, jak żołądek przewraca mi się wewnątrz.
Nagle zadzwonił mój telefon. Szybko odebrałam.
- Rydel i Ericka tam nie ma. Ona ich zabrała.- odezwał się chłopak po drugiej stronie.
- Gdzie?
- Do West Wood.- odrzekł krótko i przerwał połączenie.
- Deja vu.- westchnęłam.
- Co?- zapytał zdezorientowany Ross.
- Jedziemy do West Wood.- oznajmiłam.
- Zbiera się na burzę. Wejście teraz do lasu może okazać się bardzo ryzykowne.- zmarszczył nos blondyn.
- Ja muszę to wreszcie skończyć. Nieważne, jak. Ta cała Maia nie będzie nikogo krzywdzić.- odpowiedziałam zdeterminowana.
- Chcesz ją zabić?
- Tylko w ostateczności.- odezwałam się sucho.
Ostatnio strasznie często sprawy przybierają taki obrót, że wszystko się dzieje "w ostateczności".
Czy i tym razem tak będzie?
Pewnie tak.
*
Biegliśmy przez las. Było ciemno, wilgoć pewnie już przesiąkła moje włosy, a duchota wysuszała moje usta i gardło, mimo ciągłego przełykania śliny.
I znów zadzwonił mój telefon. Tym razem jednak był to Nate.
- Lau, gdzie jesteś?- pytał rozpaczliwie, dysząc, jakby właśnie przebiegał maraton.
- Biegnę przez West Wood, a co?- odparłam prawie beztrosko.
- Co, do cholery?!
- No to. Informator powiedział mi, że Maia przewiozła Rydel i Ericka ze wzgórza Lee do lasu.- odparłam, nadal biegnąc. Gdzieś niedaleko słyszałam łamane przez Ross'a gałązki; biegł, osłaniając mnie.
- Właśnie biegnę do West Wood. Bądź na tej polanie, gdzie ostatnio.- poprosił.
- Właśnie tam jest Maia.- odezwałam się.
- Uważaj na siebie, zaraz do ciebie dołączymy.- odrzekł.
- Dołączycie?- zapytałam, ale odpowiedziało mi pikanie po rozłączeniu.
Na szczęście pomyślałam o wszystkim i schowałam swój strój bojowy do samochodu, dzięki czemu nie musiałam biec w skórzanych, obcisłych spodniach i równie obcisłej kurtce.
Po trzech minutach równego biegu dotarliśmy na skraj wielkiej polany przy jeziorze. Tam się zatrzymaliśmy i postanowiliśmy zaczekać na Nate'a i Bóg wie, kogo jeszcze.
Po kilku dłuższych chwilach usłyszałam mnóstwo łamiących się pod ciężarem ciał gałązek. Nate dowodził czteroosobowej grupce mężczyzn. Popatrzył na mnie i Ross'a, zacisnął usta, ale niczego nie skomentował. Usiadł obok mnie.
- Ktoś tam jest?- spytał.
- Nie wiem. Nie patrzyłam w tamtą stronę. Żadne dźwięki stamtąd nie dochodzą. A zresztą, i tak wiele stąd nie widać.- zauważyłam.
- Nie chowajcie się, króliczki.- usłyszałam żeński głos, dochodzący zza warstwy krzewów.
Wstałam i wraz z Nate'em i Ross'em wyszliśmy z ukrycia. Grupa mężczyzn została na pozycji.
Szłam pierwsza. Wkrótce moim oczom ukazała się kobieca sylwetka, ubrana w całości na czarno z kapturem założonym na głowę. Obok niej stało dwóch postawnych mężczyzn o szerokich barkach. W ramionach jednego była związana i zakneblowana Delly, zaś drugi trzymał nieprzytomnego Ericka. Nie zareagowałam gwałtownie, jak to zwykłam robić. Zachowałam się tak, jakby ich tam nie było.
Z boku stał oparty o drzewo Aaron z założonymi na klatce piersiowej rękoma, trochę dalej była również Savannah, której twarz była wykrzywiona w triumfie. Zbędnym niestety, gdyż Ross rzucił do niej krótko:
- Też jestem w Patrolu, niedojdo.
Dziewczynie zrzedła mina.
- Witaj, Lauro. Ross. Nathanielu.- przywitała się uprzejmie.
- Ta.- mruknął Nate ostentacyjnie.
- Czego chcesz?- zapytałam wrogo.
- Myślałam, że już się zorientowałaś.- odrzekła, zdziwiona.
- No tak. Chcesz, żebym cierpiała, pragniesz zemsty i bla bla bla. Tylko ja nawet nie wiem, czemu. Nic ci nie zrobiłam.- wzruszyłam ramionami.
- Czy aby na pewno nic?- spytała.
- Właśnie tak. Nie znam cię nawet.
- Czy aby na pewno?- powtórzyła.
- Tak.- odparłam krótko.
Dziewczyna chwyciła kaptur i zrzuciła go z głowy.
Wszędzie poznałabym tą twarz.
- Ever.- syknęłam z odrazą.
- Oh, czyli jednak mnie znasz.- odpowiedziała z przekąsem.
- Twoje włosy... Nie są rude.- zauważyłam.
- Brawa za spostrzegawczość.- klasnęła w dłonie.
- Teraz przynajmniej rozumiem twoją chęć zemsty. Zawsze byłaś zazdrosna o każdy szczegół.- kiwnęłam głową ze zrozumieniem.- Tylko trochę przesadziłaś.- rzekłam z goryczą.- Straciłam przez ciebie siostrę.
- Wiesz, że jakoś mi jej nie szkoda? Ty cierpisz, to się liczy. Teraz zamierzam zniszczyć twoje życie do końca.- powiedziała spokojnie.- Brać ich.- nakazała. Nagle z krzaków wyłoniło się dwóch mężczyzn i pojęli obu blondynów.
- Zrobię wszystko, tylko ich wypuść.- zwróciłam się do dziewczyny.
- Niestety, nie masz prawa głosu.- odpowiedziała z fałszywą skruchą w głosie.- Zdejmijcie tą taśmę z jej ust.- poleciła mężczyźnie, który trzymał Rydel. Kiedy już się z tym uporał, odezwała się do blondynki:- Kogo mam zabić?
- Laurę.- odrzekła bez sekundy namysłu.
- Czekaj, co?- spytała, zbita z tropu.
- Laurę.- powtórzyła bezpłciowo.
- Taki jest mój plan. Nie słuchaj jej.- odezwał się głos w moim uchu. Dotknęłam go.
Cholera.
Nadal miałam tą słuchawkę w uchu!
Jakim cudem tego nie zauważyłam?
- Zachowuj się tak, jakbyś tego nie chciała, a jednocześnie pragnęła z wszelkich sił wszystkich ratować.- chłopak dodał.
- Ale miał umrzeć ktoś inny.- w oczach dziewczyny pojawiła się konsternacja. Lampy ustawione w rzędzie, oświetlały każdy centymetr polany. Nie rozumiałam tego, co tu się działo.
Czemu Ever nie chciała mnie zabić?
- Twoja choroba zaczyna się rozwijać, prawda, Ever?- zapytał nagle Aaron, podchodząc bliżej.
- Jaka choroba?- spytała kompletnie zdezorientowana brunetka.
- Psychiczna.- odpowiedział.- Zaburzenia rzeczywistości. Jeśli nagle ktoś zmienia cokolwiek w twoim planie, twój mózg przestaje działać prawidłowo. Robisz się niebezpieczna.- widziałam, jak ciemnowłosy chłopak podsyca ogień w głowie dziewczyny. 
- Zabiję Nate'a i Ross'a. Laura ma cierpieć, a nie umrzeć.- Ever krzyknęła, a w jej oczach zabłyszczała furia.
- No dobrze. Ale przecież miałaś słuchać tego, co powie Rydel. Taki był plan. Ona ci powie, kogo masz zabić, a ty to zrobisz.- Aaron spokojnie mówił do dziewczyny, a ta zachowywała się, jakby rzeczywiście była chora psychiczna.
W co oni grali?
Rzuciłam okiem na Nate'a. W tym momencie on posłał Aaron'owi spojrzenie, a brunet skinął niezauważalnie głową.
- Nie przejmuj się. Nie tylko ty i Ross mieliście plan. Aaron i Nate też coś wymyślili. Ever naprawdę ma zaburzenia psychiczne.- głos w słuchawce mówił to wszystko, jakby słyszał pytania, obijające się o moją czaszkę.
Nagle niebo przecięła ogromna błyskawica. A chwilę po niej powietrze zadrżało od grzmotu, który niemal rozrywał uszy. Momentalnie krople deszczu zaczęły uderzać w podłoże i już po kilkunastu sekundach wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki.
Myślałam, że będzie się coś działo.
A tu nic.
Ever odbiło i wiła się w jednym miejscu, podczas, gdy Aaron niszczył jej psychikę coraz bardziej. Równie dobrze Nate i Ross mogliby rozbroić tych mężczyzn, którzy ich trzymali, uwolnić Delly i Ericka i uciec, a jednak tego nie zrobili.
A ja tyle się martwiłam!
Gdybym wiedziała, że to ona, od razu bym ją znalazła i uniemożliwiła jakiekolwiek krok.
A tak?
Zginęły dwie osoby przez jej psychiczne kalectwo.
O dziwo, z obiema byłam spokrewniona.
Kolejny piorun był okropny. Uderzył w drzewo, nieopodal nas.
Dwaj blondyni szybko wyrwali się z rąk skupionych na palącym się drzewie mężczyzn, po czym pobiegli w stronę osiłków, strzeżących Rydel i mojego bliźniaka. Wszyscy uciekali.
Wszyscy, oprócz Ever i Aarona, nadal kłócących się o właściwie nie wiadomo, co.
Nagle rozległ się stęk spróchniałego drewna. Palące szczątki przewróciły się i spadły prosto na dwójkę nastolatków.
- Aaron!- krzyknęła zrozpaczona Rydel. Opadła na trawę i zaczęła głośno płakać. Eric gapił się przed siebie i nic nie mówił.
Nate patrzył bez wyrazu na palące się drzewo. Ogień buchał, pochłaniając powoli trawę i pobliskie drzewa i krzewy.
Ten ogień strawił dwoje ludzi.
Deszcz nadal padał.
Nagle usłyszałam pełen złości krzyk. Ktoś rzucił się na mnie.
Zobaczyłam brązowe włosy; domyśliłam się, że to Savannah. Okładała mnie pięściami i krzyczała. Zrzuciłam ją z siebie, a jednak wylądowała na dwóch nogach. Przyjęłam pozycję ofensywną i oczekiwałam, aż się pozbiera i zaatakuje. Jednak ona patrzyła na mnie tylko i nie reagowała. Nie rozumiałam niczego, co działo się wokół mnie. Wszystko to było dziwne i zupełnie nie miało sensu.
Savannah znów próbowała mnie zaatakować. Nie dość, że odparłam jej atak, to przy okazji znów zabiłem nożem- akcesorium, które automatycznie wyjęłam z pasa i obroniłam się nim zupełnie bezmyślnie.
Zaczęło zastanawiać mnie, z jaką łatwością zabiłam człowieka po raz drugi.
Poczułam mdłości.
I nagle cały stres, całe to zdenerwowanie ostatnich miesięcy wydostało się ze mnie jednym, zgrabnym bełtem.
Otarłam usta i popatrzyłam na dwóch chłopaków, którzy tak bardzo się przyczynili do tego, że jeszcze żyję, a jednocześnie tak bardzo zmienili moje życie.
Tak.
Wreszcie nadszedł koniec.
---------------------------------
* Fucked Up World- The Pretty Reckless
** Sweater Weather- Max & Alyson Stoner Cover
*** Moon- The Cab
**** The Man- Ed Sheran (moje tłumaczenie)
------------------------------
Witajcie, kochani! <3
To już ostatni rozdział tego jakże nieciekawego opowiadania!
Nawet nie wiecie, jak ciężko pisało mi się z myślą, że tylko epilog dzieli nas od rozstania na dłuuugaśne 10 miesięcy! :C
Ale jak mus, to mus, trza być twardym chłopem xD
Z miejsca dziękuję Wam za nabicie mi 60 000 wejść, nawet nie wiecie, jakie to miłe tak na samo zakończenie opowiadania :D
Liczę, że chociaż teraz się wykażecie i pokażecie, że tu jesteście :3
To już koniec, chciałabym jednak wiedzieć, ilu z Was naprawdę chce kolejnego opowiadania ;)
Liczę na opinie i Wasze zdanie :D
Oczekujcie też jeszcze w tym tygodniu epilogu ^^
Będzie to zwrot o 180 stopni w drugą stronę :3
Mam też nadzieję, że wszyscy będziecie zaskoczeni ^__^
I tak, wiem, ten rozdział to nie bomba, ale ostatnio mam trudny okres i gorzej mi się pisze...
Do epilogu, moje Lamy <3
~Kasia<3

niedziela, 20 lipca 2014

(II) Rozdział dwudziesty

"Nie chcę cię nienawidzić.
Nie chcę cię kochać.
Ja już sama nie wiem, czego chcę."

Kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym przyjdzie nam zapłacić za grzechy.
Stoję pierwsza w kolejce.
Czekam, aż wydzielą mi miejsce w piekle.
Nie.
Nie byłam zbyt grzeczną dziewczynką.
------------------------------
A więc tylko dwójka.
Lacey i Rhydian.
Właśnie oni zostali w finale.
Każde z nich dostało dwa zadania: duet z metorem i solowy utwór coverowy. No i piosenkę triumfu, czyli utwór, który się przedstawia się, gdy wygrywa się w tego typu konkursach.
Byłam dumna z Rhydiana. Poradził sobie. Miał niesamowity talent. Z takim głosem nie miałam jeszcze do czynienia i jak wielką byłaby to strata, gdyby to nie do mojej grupy trafił. Rozwinął się znacznie bardziej, niż planowałam. Stał się śmielszy  bardziej energiczny, miał większy zapał. W życiu nie spotkałam takiego piętnastolatka.
- Nad czym myślisz?- zapytał brunet z lekkim uśmiechem.
- Nad kompozycją. Musisz zdobyć ich serca.- odrzekłam, pełna wiary, iż wreszcie coś do głowy mi wpadnie.
- Nasz duet najlepiej brzmiałby z grą pianina, spokojną i powolną.- zamyślił się.- Za to mój kawałek powinien mieć w sobie dźwięki elektroniczne. Powinien być żywy.
- Idziesz dobrym tropem.- skinęłam głową z aprobatą.- Pozostaje jeszcze piosenka na zakończenie i mój utwór na rozpoczęcie.- westchnęłam ciężko.
- To zaśpiewaj duet z Ross'em.- wzruszył ramionami. Jakby to było takie proste.
- Nie mogę. I nie chce.- pokręciłam głową.
- Czemu?- spytał.
- Po prostu nie czuję się na siłach, by z nim współpracować.- jakie paskudne kłamstwo.
- Szkoda. Kiedyś tworzyliście niesamowity duet.- stwierdził.
- To było kiedyś. Nie zajmujmy się przeszłością.
I nagle zadzwonił mój telefon. Numer zastrzeżony. Zanim jednak odebrałam, odezwałam się do Rhydiana:
- Na dziś koniec. Muszę odpocząć. Tobie też radzę.
- Ale dopiero...
- Idź, proszę.- przerwałam mu.
- Ok.- odrzekł, z lekka zdziwiony, po czym wyszedł z pracowni.
Rzuciłam się do telefonu i szybko wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Już myślałem, że nie chcesz mojej pomocy.- rzekł spokojnym głosem.
- Nadal nie jestem do końca pewna, czy ci ufać.- odrzekłam równie spokojnie, jak on.
- Współpracujesz z Ross'em, tak?- zapytał.
- Tak.- odparłam krótko.
- Macie jakiś plan?- dopytywał.
- Nie wiemy, gdzie szukać Rydel, więc nie możemy za wiele planować.
- Rydel została uwięziona przez Maię. Swoją drogą, gdy ją zobaczysz, lekko się zdziwisz, no ale co tam. Zamknęła ją w jednym z bunkrów Alex pod opieką trzech osiłków i niezłego systemu zabezpieczeń.- wyjaśnił.- Drzwi są zaryglowane, ale dziewczyna ma dostęp do światła. Aby ją wydostać stamtąd, musicie tylko złamać kod zabezpieczenia i jakimś sposobem przejść przez ochronę. Pozostawiam wam tu pole do popisu. Ah, no i jeszcze uważaj na Maię. Twarda z niej sztuka.- zaśmiał się.
- Dzięki za to, że mi pomagasz. Nie wiem, kim jesteś, ale chciałabym ci się odwdzięczyć.
- Powiedzmy, że ratując Delly, odwdzięczysz się komuś innemu. Aaron będzie cię za to nosił na rękach.- na wspomnienie o brunecie poczułam ukłucie w sercu.- Ja jestem tylko cichym pomocnikiem, który musi odpokutować za błędy. A więc, do usług i do usłyszenia.- i rozłączył się.
Usiadłam ciężko na kanapie i znów poddałam się myślom.
Wiedziałam, kim jest moja prześladowczyni, to było najważniejsze. Dowiedziałam się, dlaczego Ross był taki skryty i dlaczego wrócił do nałogu. Wreszcie chyba się pogodziliśmy. Prawdopodobnie nigdy nie będzie już tak samo, ale takie jest życie i nic nie zdarza się dwa razy tak samo.
Zastanawiałam się nad słowami Edwin'a. Byłam niemal pewna, że miał związek z przysięgą wieczystą taty. Tylko o co w ogóle chodziło z tą przysięgą?
Wstałam z kanapy i szybko pokonałam dziesięć stopni  a następnie wybiegłam z pracowni. Skierowałam się do pokoju taty.
Zapukał do drzwi z drewna pukowego, które wydawało przyjemne dźwięki.
- Proszę.- usłyszałam.
Otworzyłam drzwi i wślizgnęłam się do pokoju. Tata siedział przy swoim machoniowym biurku, umieszczonym niedaleko szafy pełnej garniturów i eleganckich ubrań od od sławnych projektantów. Zawsze przywiązywał wielką wagę do ubierania się- nawet wtedy, gdy wydawało się, że niewiele czasu mu pozostało. Tata stracił prawie wszystkie włosy przez wyczerpujące sesje chemioterapii, a mimo to łysina nawet bardziej mu pasowała; przypominał dzięki niej tradycyjnego amerykańskiego ojca. Niestety, nawet nie pochodził ze Stanów, a co tu mówić o tradycjonalizmie. Mój rodziciel zawsze był dwa kroki przed wszystkimi, jeśli idzie o modę, czy nowoczesność.
Uparcie kreślił coś w papierach, nie zwracając na mnie uwagi. Był tak pochłonięty natłokiem pracy, że zupełnie zapomniał, że tu jestem. Zresztą, choroba zatrzymała pracę jego firmy, a teraz trzeba było to nadrobić. Tata nie rozstawał się z pracą.
- Chciałam z tobą porozmawiać.- odezwałam się po kilku minutach milczenia i słyszeniu dźwięku długopisa w kontakcie z papierem.
Tata podniósł wzrok. Spojrzał na mnie nieprzytomnie, a następnie uświadomił sobie, że kilka minut wcześniej zezwolił mi na wejście do swojego pokoju. Odstawił długopis obok papierów i przesunął krzesło w moją stronę.
- O czym?- odezwał się swoim głębokim głosem.
- O... Twojej przysiędze wieczystej.- odrzekłam, a twarz taty się zachmurzyła.
- Sądzę, że nie ma o czym.- odpowiedział sztywno.
- Tato, muszę to wiedzieć. Jestem w Patrolu, a teraz też w niebezpieczeństwie. Muszę wiedzieć, o co chodzi? I dlaczego Edwin miał z tym związek?- dopytywałam.
- Twoja matka wiedziała o wiele za dużo o Patrolu, wiesz?- w jego oczach pojawił się smutek.- Nie mogłem ukrywać prawdy, nie chciałem tego. Gdybym jednak wiedział, jak zareaguje, w życiu bym jej tego nie powiedział. Uważała, że ta organizacja bardziej szkodzi, niż pomaga i że to kiedyś będzie szkodzić wam. Chciała, żebym odszedł, ale Patrol dotąd był moim życiem. Tak jak wy trzy. Zastanawiam się, dlaczego nigdy nie wiedziałem, że mam syna? Eric byłby świetnym agentem. Zastanawiam się, ile ona miała zatajonych przede mną tajemnic...- zamilknął w zamyśleniu.
- Nadal nie rozumiem, o co chodzi z tą przysięgą.- przypomniałam mu.
- Przysięga...- zamyślił się.- Ach, no tak. Gdy Vanessa się urodziła, oczywistym było, że muszę złożyć tą przysięgę ze względu na jej bezpieczeństwo. Obiecałem pisemnie i słownie, że będę ją trenował, a gdy osiągnie stosowny wiek, oddam ją pod opiekę Patrolu, który pomoże jej osiągnąć najwyższy poziom. Wiesz, twoja matka o przysiędze dowiedziała się po fakcie. Niestety, obietnica ta obowiązywała całą rodzinę, więc nie było wyjątków. Ale twoja matka nie była zbyt zadowolona z obrotu spraw. Nie była w ogóle zadowolona z tego, że związała się z kimś uwikłanym w takie sprawy. Gdybym powiedział jej o tym wcześniej, pewnie by nie chciała za mnie wyjść. Ale ja ją tak kochałem.- w jego oczach pojawiły się łzy rozpaczy- kiedyś nieodłączny dodatek do każdej pory dnia.- Nie chciałem, aby ona mnie zostawiła. Zrobiła coś gorszego. Postanowiła uciec. Z tobą. Wiedziała, że ty też w końcu zostaniesz agentką. Chciała dla ciebie normalnego życia. A ty chciałaś wtedy bawić się z Ross'em. Bezmyślnie zabrała was oboje. Do banku. I wtedy pojawił się agent wydziału śledczego. I nie słysząc dobrze rozkazu, zastrzelił ją.- schował głowę w dłoniach.
- Czyli ona zginęła przez przypadek?- zapytałam zdławionym szeptem.
- Tak.- skinął smutno głową.- Agent został skazany na 10 lat więzienia.
- Czyli jeszcze 2 lata.- stwierdziłam.- A jednak mi go szkoda. Źle usłyszał rozkaz.
- Ja byłem wściekły. Własnoręcznie złamałem mu rękę.- skrzywił się.- Ale ty widzisz to inaczej. I ja również powinienem tak na to patrzeć. Trafił do więzienia z winy Edwin'a.- odrzekł.
- Właśnie... Co Edwin ma wspólnego z tym wszystkim?- zapytałam.
- Ta Alex była jego córką. Nikt jednak nie wie, kim była jej matka.- informacja dotycząca Edwin'a po prostu mnie zszokowała. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Dlaczego chciał, abyśmy zabili jego córkę? Jedyną, jak mniemam. Jak tak można? To niemoralne.
- Ojcem?- brakło mi słów.- On kazał nam ją wykończyć.- rzekłam z obrzydzeniem do jego osoby.
- Nie wiń go. Nienawidził ją, bo była zamieszana w to wszystko i robiła na przekór wszystkim. Była przestępczynią. Zabiła więcej ludzi, niż którykolwiek agent Patrolu. Nadal ma do siebie wyrzut. A jednak, ile razy go nie pytałem, kim jest jej matka, patrzył na mnie, a potem odchodził.- wzruszył ramionami.
- Tato, ja zabiłam Alex.- powiedziałam cicho, patrząc na swoje buty.
- Ty?- jego oczy wyszły poza orbitę.- Ty...
Podniosłam wzrok.
- Ja.- kiwnęłam głową ze smutkiem.- Broniłam się. Atakowała mnie.
- Skoro tak, to nie morderstwo z premedytacją.- stwierdził z przekonaniem tata.- Powinnaś z nim porozmawiać o matce Alex. W końcu ci to powie. Nie ma już nic do stracenia.
- Może.- wzruszyłam ramionami.- Dziękuję.- podeszłam do taty i ucałowałam go w policzek.
- Proszę.- uśmiechnął się.- Wiem, że jesteś w niebezpieczeństwie. Ale ja nie będę mógł ci pomóc. Wiedz, że starałem się wypełnić ostatnią wolę twojej matki. Chciałem zapewnić ci normalne życie.- głos mu się lekko załamał, ale twarz pozostawała niezwruszona.
- Uwierz, że udało ci się to. Przeżyłam wszystko, co powinna przeżyć nastolatka. Ale czas dorosnąć. Za wszystko ci dziękuję.- przytuliłam się do niego.
- Mam nadzieję, że po zakończeniu Voice Challenge wrócisz do domu. Że nikt już nigdy nie będzie cię niepokoił.
- Pozbędę się problemu raz na zawsze.- uśmiechnęłam się, pełna nadziei, że to wszystko się skończy.- Lecę do Patrolu. Muszę się przygotować.
- Dasz radę.- ponownie uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Do zobaczenia.- powiedział.
- Oby.- odparł.
Powoli wyszłam z jego pokoju, obserwując, jak wraca do pracy. Westchnęłam ciężko po wyjściu z pomieszczenia. Mój telefon ponownie zadzwonił. Odebrałam.
- Ona chce skrzywdzić Ericka. Lepiej go znajdź.- powiedział i się rozłączył.
Szybko pognałam do salonu, ale go tam nie znalazłam, więc wyszłam na werandę i błyskawicznie zeskoczyłam z wysokości pięciu metrów prosto na miękką trawę. Rozejrzałam się. Woda w basenie stała, niezmącona niczym. Wiatr ucichł. Chmury zbierały się na niebie w klębach. Nagle usłyszałam krzyk swojego brata. Pobiegłam w kierunku, z którego dochodził dźwięk. W ciągu 2 minut byłam w lesie, nieopodal mojego domu.
- Laura! To nie M...!- nagle jego krzyk zaniknął.
To nie kto?
- Eric! Gdzie jesteś?!- krzyczałam, dosłownie wypluwając swoje płuca.
I wtedy znów zadzwonił mój telefon.
- Nic mu nie będzie. Zamierza zamknąć go z Rydel.- oznajmił.
- Kim ty, do cholery, jesteś?!- warknęłam.
- Pomocnikiem. A teraz do Lynch'a, proszę. Ona za cztery dni chce cię mieć już na widelcu. Uwierz, musisz się pospieszyć.- odpowiedział wymijająco.
- Dobra.- zgodziłam się niechętnie.
- Laura, nie ma czasu na roztrząsanie kwestii, czy mi ufać, czy nie. Tu w grę wchodzi twoje życie.- powiedział nagląco.- Nie zamierzam patrzeć, jak ktoś umiera, bo nie chciał mnie wysłuchać.
- Dobra. Jadę do Ross'a.- orzekłam i się rozłączyłam.
Szybko wróciłam do domu i przebrałam się w strój bojowy.
I znów życie w pośpiechu. Znów wszystko dzieje się zdecydowanie za szybko. Schodząc na dół, popatrzyłam przez okno wylotowe w kuchni. Lato było w pełni. Mimo dziwnie zachmurzonego nieba, dzieci bawiły się piłką, krzyczały wesoło i były beztroskie. Ja już dawno przestałam być nastolatką bez problemów. A teraz czas zmierzyć się ze wszystkim i raz na zawsze to skończyć. Wrócę albo na tarczy, jako przegrana, albo z tarczą, jako wygrana. Zginę. Albo przeżyję i po raz kolejny będę starać się otrząsnąć po wszystkim, co zaszło.
Potrząsnęłam głową, chcąc pozbyć się tych przygnębiających myśli, lecz wiedziałam, że one i tak do mnie wrócą.
Zawsze wracają.
*
- Lynch! Otwieraj.- wrzasnęłam, zbliżając się do drzwi.
Nie czekając na reakcję, po prostu weszłam do środka.
Ku mojemu zaskoczeniu, wszyscy domownicy, oprócz Rydel, oczywiście, stali w salonie i patrzyli na mnie, jak na wariatkę.
- Gdzie Ross?- zapytałam, nie siląc się na uprzejmości. Ktoś z mojej rodziny został porwany, do cholery!
Stormie otworzyła oczy szeroko, zobaczywszy furię, bijącą z moich oczu.
- Laura... Ross może...
- Mam gdzieś, co on może, czy czego nie może.- warknęłam, przerywając kobiecie.- O jedną osobę za dużo ta laska porwała.- spojrzałam wymownie na Marka Lynch'a.
- Tato, o czym ona mówi?- zapytał Riker.
- Jest w swoim pokoju.- ojciec Lynch'ów zignorował pytanie zdezorientowanego blondyna.- Chyba śpi, ale jesteś skuteczna. Na pewno go obudzisz.
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się delikatnie.
- Ratujcie ich.- odwzajemnił mój gest ze zrozumieniem.
Czyżby wiedział, że Rydel została porwana?
Prawdopodobnie.
Kilkoma susami pokonałam stopnie i dotarłam do pokoju Ross'a. Nawet ten cały czas, przez który nie byłam w tym domu, nie sprawił, że zapomniałam, gdzie co jest.
- Ross. Jesteś tam?- zapytałam głośno.
Odpowiedziała mi martwa cisza.
Westchnęłam z irytacją.
Nacisnęłam klamkę. Drzwi były zamknięte. Nie był to jednak żaden problem. Klęknęłam przy zamku i wyjęłam z paska z przyrządami potrzebnymi agentowi mały łom. Wsadziłam go do dziurki od klucza i lekko przycisnęłam metalowy przedmiot w przeciwną stronę. Już po chwili drzwi otworzyły się na całą szerokość, a ja ujrzałam blondyna, tylko w bokserkach, rozłożonego, jak rozgwiazda na swoim łóżku. Z ust ciekła mu ślina, włosy miał rozmierzwione na wszystkie możliwe strony, a na jednym policzku odbiły mu się co do jednego wgniecenia z poduszki. Do tego strasznie głośno chrapał. Powstrzymywałam się od śmiechu. Zrobiłam jedynie zdjęcie, tak na pamiątkę.
Leżał na skrawku kołdry. Chwyciłam pozostałą jej część i pociągnęłam nakrycie w swoją stronę, jednocześnie zrzucając chłopaka z łóżka.
Ross zerwał się na równe nogi.
- Co? Co? Co?- nieprzytomnie mówił.- Ja nie spa... Laura?!- otworzył oczy ze zdumienia.
- Tak.- przewróciłam oczyma.- Teraz wstawaj, czas wreszcie uwolnić Rydel i mojego brata.
- Ale jest strasznie wcześnie rano!- zaprotestował.
- Jest czwarta po południu.- poprawiłam go.
- Trudno. Ja idę spać.- wzruszył ramionami, zbierając kołdrę do rąk.
- No chyba nie.- podeszłam do niego.
Chwyciłam go od tyłu za bokserki i dosłownie wrzuciłam do szafy.
- Laura! Otwieraj!- krzyczał, bijąc pięściami o wewnętrzną stronę drzwi mebla.
- Jak już ubierzesz się w strój.- zaczęłam oglądać swoje paznokcie, opierając się o szafę. Przez to wszystko, co ostatnio absorbowało całą moją uwagę, nawet nie zauważyłam, jak bardzo zniszczoną mam płytkę paznokci.
- Już.- powiedział po trzech minutach szamotania się w małej przestrzeni.
- No widzisz.- odparłam, otwierając garderobę.
Blondyn wyszedł, ubrany w strój bojowy, tylko bardziej uzbrojony.
Wyszliśmy z pokoju Ross'a, zeszliśmy na dół, gdzie wszyscy nadal stali. Mogłabym się założyć, że podsłuchiwali. W milczeniu patrzyli, jak wychodzimy.
Mark tylko powiedział:
- Powodzenia.
Żadne z nas nawet się nie odwróciło.
Wsiedliśmy do mojego samochodu. Nie zamierzałam jednak jechać najpierw na ratunek Delly i Erickowi, bo mój "pomocnik" wciąż nie dzwonił.
Zastanawia mnie, co Eric chciał mi dać do zrozumienia, mówiąc "To nie M...". O co też mu chodziło?
I wtedy, jak na życzenie, zadzwonił mój telefon.
- Halo?- odezwałam się, naciskając uprzednio zieloną słuchawkę.
- Dobra, jesteś z Lynch'em. Widzę postęp. Dlaczego więc nie macie jeszcze planu?- zapytał chłopak.
- Bo nadal nie wiemy, gdzie ich szukać.- odrzekłam.
- Włącz tryb głośnomówiący, odpal silnik, a ja cię poprowadzę.- oznajmił.
- Ufam ci, nie schrzań tego.- znów odezwałam się tym tonem z nutą groźby.
- No dobrze, dobrze.- mruknął.
Nacisnęłam na ekranie tryb głośny i ułożyłam telefon w miejscu do tego przeznaczonym.
- Dobra, jedź prosto. Powiem ci, kiedy masz skręcić.- odezwał się.
Ross popatrzył dziwnie na mój telefon, ale nic nie powiedział.
- Skąd wiesz, gdzie jestem?- spytałam, rozglądając się po ulicy. Żadnego samochodu, człowieka, nic.
- Nawet się nie rozglądaj. To, jakim cudem znam twoje położenie, to moja słodka tajemnica.- odpowiedział.- Dobra, ruszaj wreszcie.
Zrobiłam to, o co mnie poprosił chłopak.
- Skręć w prawo na Keeton St.- nakazał po dwóch minutach. Zobaczyłam znak i skręciłam.
- Teraz prosto i dwa razy w lewo przy pierwszym zakręcie.
Po kilunastu minutach wreszcie dotarłam na miejsce. Byliśmy u stóp wzgórza Lee, na którym to widniał jeden z najsłynniejszych znaków LA- napis "Hollywood".
- Teraz wiecie, gdzie to jest. Radzę wam stamtąd znikać, bo radary mogą was wykryć. Kiedy już coś wymyślicie, wejdźcie na górę i szukajcie drzwi na literze "L". Nie ma za co.- i rozłączył się.
Mimo, że byłam wdzięczna temu chłopakowi za pomoc, miałam ochotę coś mu zrobić. Wskazał nam drogę dla samego wskazania drogi! To niedorzeczne. Jakby po prostu nie mógł nam po prostu powiedzieć, gdzie to jest.
Pełna irytacji szybko odjechałam z miejsca, które wskazał nam chłopak z telefonu.
Nagle do głowy wpadł mi pomysł.
Pomysł, co do występu Rhydiana.
Gwałtownie skręciłam w stronę studia HeartBeat.
Ross zacisnął usta, ale się nie odezwał; nie wiedział, gdzie jedziemy.
Zaparkowałam przed ogromnym przeszklonym budynkiem na przedmieściach Los Angeles.
- Zostań tu.- powiedziałam władczym tonem, odpinając pasy bezpieczeństwa.
- Chyba sobie żartujesz.- prychnął i wysiadł z samochodu.
Przewróciłam oczyma i nie czekając na Ross'a.
Już po chwili mnie dogonił, ale nie zwracałam na niego uwagi, pochłonięta myśleniem.
A co jeśli się nie zgodzą?
Finał już za cztery dni...
- Konnichiwa, Lauro.- odezwała się ciemnowłosa dziewczyna zza lady.
- Asuan.- uśmiechnęłam się do niej.- Jest zespół?- zapytałam.
- Trzecie piętro.- odwzajemniła mój gest.
- Dziękuję.- rzekłam.
- Proszę.
Weszłam do windy, a Ross, jak cień, zaraz za mną.
- Gdzie my jesteśmy?- spytał zdezorientowany.
- Muszę załatwić ostatnie sprawy, związane z finałowym występem Rhydiana. Myślałam, że ty też chcesz wszystko załatwić przed ostatnimi próbami.- odpowiedziałam.
- Wszystko, co było do zrobienia, już zrobiłem. Lacey uczy się tekstów obu piosenek i kroków.- wyparował dumnie.
Drzwi windy otworzyły się, a ja znów poczułam i usłyszałam hipnotyzujące dźwięki muzyki.
Nagle ucichła, a wszyscy spojrzeli na mnie.
- Hej, Lau.- po sali przebiegło chóralne powitanie.
- Mam do was sprawę, ludzie.- rzekłam z lekkim uśmiechem. Kojarzycie Voice Challenge, w którym jestem jurorem?- spytałam.
- Tak.- odrzekł chłopak o ciemnych włosach i piegach rozsianych po całej twarzy.- Tak w ogóle, to jestem Damien. Przywódca HeartBeat.- podał mi rękę na przywitanie. Chwyciłam ją i potrząsnęłam nią.- O co konkretnie ci chodzi?
- Potrzebuję niesamowitego zespołu do występu Rhydiana w finale. I od razu wy przyszliście mi na myśl. Idziecie na to?- zapytałam z nadzieją.- Wszyscy będziemy mieć z tego korzyść. Występ Rhydiana zyska na jakości, a wy będziecie mieć jeszcze większe szanse na stanie się reprezentantem USA.- przedstawiłam ofertę.
- Chyba już znasz moją odpowiedź.- powiedział Damien z nieciekawą miną. Już traciłam nadzieję, gdy jego twarz się rozjaśniła i dodał:- No jasne, że w to wchodzimy.
Wszyscy zaczęli wiwatować.
- Jutro o 12, u mnie.- odrzekłam z szerokim uśmiechem.- Opracujemy prawdziwą bombę.
- Jasne.- zgodził się.- Już nie mogę się doczekać naszej współpracy.
- Ja również.- zaśmiałam się lekko.- Do jutra!
- Pa, Lau.- i znów chóralnie grupa odpowiedziała, tym razem na pożegnanie.
Wyszliśmy z Ross'em z budynku i wsiedliśmy do mojego samochodu.
- Wow, niezłą ekipę sobie skołowałaś.- stwierdził blondyn, patrząc przed siebie.
- A i owszem.- odpowiedziałam z satysfakcją.- A teraz do Patrolu. Muszę pogadać z Edwin'em.- westchnęłam, przypomniawszy sobie, co było pierwotnym celem dnia dzisiejszego.
- Ja nie mogę z tobą jechać.- odrzekł Ross.
- Dlaczego?- zmaszczyłam nos.
- Nie pamiętasz? Edwin myśli, że niczego nie pamiętam z zajścia w West Wood.- przypomniał mi chłopak.
- Gdybym wtedy wiedziała, że i tak jesteś wmieszany w to wszystko, nie odstawiałabym takiej szopki.- warknęłam zgryźliwie.- Ale jeśli nie chcesz...
- Nie chcę.- kiwnął głową.- Wyrzuć mnie gdzieś w pobliżu jakiegoś przystanku.- poprosił.
Po dwóch minutach ujrzałam przystanek autobusowy. Zatrzymałam się przy nim, a blondyn wyszedł z pojazdu. Popatrzył na mnie troskliwie i odszedł. Zmieniłam bieg i odjechałam.
Po kilku minutach jazdy z ciszy i całkowitym skupieniu się na drodze, znalazłam się wreszcie na placu Patrolu. Przy bramie pokazałam identyfikator, na parkingu zaparkowałam samochód i szybko pognałam do Patrolu. Wsiadłam do windy i z niecierpliwością wyczekiwałam, kiedy wreszcie otworzy się na odpowiednim piętrze. W końcu drzwi rozsunęły się  a ja weszłam brz pukania do gabinetu Edwin'a.
- Jesteś taka sama, jak twój ojciec.- stwierdził mężczyzna.- Identyczna.
- Wiem o przysiędze wieczystej.- wyparowałam, siadając na fotelu po drugiej stronie biurka, przy którym on siedział.- I o tym, że Alex była twoją córką.
Edwin nie odzywał się. Patrzył na mnie tylko z zaciśniętymi ustami.
- Skąd wiesz o przysiędze?- zapytał tylko.
- Od Ross'a.- odparłam krótko.
- A o Alex?
- Od taty.- powiedziałam.- Przynajmniej już rozumiem, co miałeś na myśli, mówiąc "Są takie tajemnice, których nawet ty nie znasz. I obietnice, których złamać nie mogę".- dodałam.
Mężczyzna zrobił zmęczoną minę.
- Nie, Laura, ty nic nie rozumiesz.- pokręcił głową.
- To mi wytłumacz. Nie masz nic do stracenia.- nalegałam.
- A skąd wiesz?- odpowiedział pytaniem na pytanie.- A może nie chcę ci tego powiedzieć, bo może to zrujnować twoje życie?
- Maia rujnuje je z sekundy na sekundę coraz bardziej. Chcę wiedzieć. Mam przeczucie, że to ma związek ze mną.- pięścią uderzyłam w biurko.
- Ale naprawdę tego chcesz?- spytał dla pewności mężczyzna.
- Tak.- pokiwawałam głową.
- A co, gdybym ci powiedział, że twoja mama żyje?- popatrzył na mnie badawczo.
Na zewnątrz nie drgnęłam, ale wewnątrz mnie coś się zagotowało i wybuchło.
- Ccco?- wyjąkałam.
- Mimo krwi, pogrzebu i tego wszystkiego, ona żyje.- odrzekł spokojnie.
Patrzyłam na niego, jak sroka w gnat, nie będąc w stanie nic z siebie wykrztusić.
- A Alex była jej córką.- dodał.- Zadowolona?- zapytał, po czym wstał i wyszedł z biura, zostawiając mnie samą.
Poczułam, że grunt osuwa mi się pod nogami.
A nastepnie zemdlałam.
------------------------------
Heej!
I znów raz wena jest, raz jej nie ma :|
Postanowiłam dodać ten rozdział teraz, choć miał być dłuższy, ale plany się zmieniły :/
Chyba nie dociągnę do tych 25 rozdziałów, bo jakoś nie mam siły, zwłaszcza, że mam jeszcze mniej czasu na pisanie ;-;
Dobra, to tyle xD
Trochę smutnawo, ale obiecuję- zakończenie wszystkich zaskoczy ;3
Komentujcie, motywujcie i oczekujcie kolejnego, pewnie ostatniego już rozdziału
Bye, Lamy <3
~Kasia<3

sobota, 12 lipca 2014

(II) Rozdział dziewiętnasty

"Pewnego dnia będę szczęśliwa. Będę wolna. Bez zmartwień, problemów.
Będę martwa."

Kiedyś umarłam.
Świat, w którym się znalazłam, nie był jednak niebem.
Nie był też piekłem.
Właściwie, trudno mi go nazwać.
Ni to Ziemia, ni to Księżyc.
Żadna planeta.
Niebyt także nie.
Była natomiast myśl.
Myśl tak silna, tak wyraźna.
I już wiedziałam, gdzie jestem.
Byłam we wspomnieniu, wciąż jeszcze niezatartym.
Och, jak bolesne dla duszy było to przeżycie.
------------------------------
Wracanie do wspomnień czasem jest bolesne.
Kiedy jest to wspomnienie kogoś, kogo już nie ma, ból jest o stokroć silniejszy.
Wróciłam jednak do swojej śpiączki, a nie, jak to w zwyczaju miałam, do wszystkiego, co miało związek z Vanessą, czy mamą.
Wszystko, co się wtedy działo, było takie realistyczne. Wyraźne. Wciąż wszystko dokładnie pamiętałam.
Podczas śpiączki coś we mnie umarło. Stałam się nie tylko wrażliwsza i bardziej podejrzliwa, ale też słabsza duchowo. Starałam się jak najwięcej uśmiechać- w końcu dostałam rolę w świetnie zapowiadającym się serialu, związałam się z chłopakiem, o którym śniłam, miałam tatę, Ericka i Vanessę, czyli prawie kompletną rodzinę. Brak mamy nie był bolesny. Już nie aż tak.
Aż nagle coś pękło.
Tata zachorował. Czułam, że tracę go, niczym piasek przez rozłożone palce.
Ross stał się zamknięty w sobie, oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej. W jakiś sposób byłam temu winna. Mogłam zapytać, a jednak tego nie zrobiłam. Wolałam poznać prawdę osobiście. Z miernym skutkiem oczywiście.
Pojawiła się Savannah. Odebrała mi Ross'a, zacieśniając na nim pęta. Myśl, że on się na to nie nabrał, a i tak pozwolił mi odejść, nie była ani trochę pokrzepiająca.
Nate zaproponował, że pomoże mi odkryć, co dzieje się z Ross'em. Przyjęłam jego propozycję, będąc pewną, że to się uda i że nic złego nie może się zdarzyć.
Historia mojej naiwności jak zwykle ciągnie się bez końca. Niektóre przyzwyczajenia zawsze pozostaną niezmienne.
I nagle Alex zaczęła mi grozić. Drobne listy wbite nożem. Zagadkowe teksty rodem z pism filozofów antycznych. Bezsensowna gadanina. Wszystko stało się niebezpiecznie ekscytujące i przerażające.
Nie mogę zaprzeczyć, że mimo strachu i niepokoju, które były dla mnie właściwie codziennością, odkryłam w całej tej sytuacji coś ekscytującego i interesującego. Miałam dreszcze na myśl o kolejnej nocnej eskapadzie w lesie, czy treningu, które były tak inne od moich codziennych zajęć.
A potem ujrzałam ciało mojej ukochanej siostry. Zmasakrowane zwłoki zdawały się krzyczeć o pomstę. Nie byłam pewna jednak, czy zemsta faktycznie jest najlepszym wyjściem. Mama zawsze mi powtarzała, że zawsze jest jakieś wyjście. Zemsta nie jest dobrym wyjściem. W ogóle nie jest wyjściem. Ale mamy już nie ma, bo również została zamordowana.
Zorientowałam się, ilu wokół mnie jest wrogów. Teraz w każdej, kiedyś, bliskiej osobie widzę potencjalnego zabójcę, czyhającego na dogodny moment, aby atakować. Już zaczynam szaleć, czy jeszcze nie?
Ilu jeszcze ludzi chce, bym cierpiała?
A ja nawet nie mam pojęcia, co takiego zrobiłam.
Uraziłam kogoś?
Może ktoś czuł zazdrość w stosunku do mnie?
To wszystko nadal nie miało sensu.
Cała ta sytuacja, w której się znalazłam, była dość mocno chora. Groźby telefoniczne  ataki agentów, zabójstwa, nocne misje w terenie. Chore, a jednak dziwnie urokliwe. Nie, to słowo nie pasuje. Zadziwiająco intrygujące? Lepiej, ale to wciąż nie to.
Gdyby ktoś rok wcześniej powiedziałby mi, że tak właśnie będzie wyglądać moje życie, wyśmiałabym go.
Teraz to smutna rzeczywistość.
Zastanawiałam się nadal nad tą śpiączką. Czułam, że to wszystko ma jakiś związek. Ale czy mogłam wierzyć przeczuciom w takim momencie?
Według tego kogoś, z kim ostatnio rozmawiałam, owszem.  Ale czy nie lepiej wszystko poddać chłodnej analizie?
Ross wiedział, kim jest moja prześladowczyni, ale ani śniło mi się do niego iść, ani też zacząć współpracę.
W śnie kuzynowie Ever czyhali na mnie, a Axel, który mi groził, zgwałcił mnie. Zaszłam w ciążę. Wtedy Ross obiecał mi, że mnie nie opuści. Wydawało mi się, że poza snem zrobi to samo.
Słowa tak często stają się puste...
Coś wciąż mi umykało. Jeden mały szczegół, będący odpowiedzią na wszystkie pytania.
Co poszło nie tak?
Dlaczego mnie i Ross'owi nie wyszło?
No jasne, Savannah i Nate.
Ale tak poza tym?
Przecież Sav nie było, gdy Ross zaczął się ode mnie oddalać. Nathan obiecał mi odkryć, co takiego przydarzyło się Lynch'owi. Wrócił do ćpania, ale miałam wrażenie, że to nie o to chodzi. Nie w tym szkopuł.
Zatem, co sprawiło, że stał się taki, jaki się stał i zaczął ćpać?
Bolał mnie fakt, że Ross zamiast mi cokolwiek wyjaśnić, uciekł do Savannah i mnie samej również pozwolił odejść. Czy więc wszystko, co mi powiedział, co obiecywał i wyznawał było rzucone na wiatr?
Kłamał?
Do cholery, dlaczego to mnie obchodzi?
"Zdaj się na instynkt. A kiedy już to wszystko w końcu się skończy, zastanów się, czy jesteś z odpowiednim chłopakiem."
O co chodziło temu komuś?
Nate jest najlepszym chłopakiem, jakiego mogłabym wybrać. I z pewnością odpowiednim.
Przecież to on tyle razy ratował mnie z potrzasku. Na nic nie naciskał. Był przy mnie, gdy go potrzebowałam i nie oczekiwał nic w zamian. Był doskonałym trenerem i świetnym agentem. A do tego jego bliskość powodowała w moim organizmie coś na kształt haju, tyle, że bez używek.
A Ross?
Był. Nie ma go. Nie ma dla niego miejsca w moim życiu.
*
- Nie, nie, nie.- pokręciłam głową.- Wciąż nie jesteście skoordynowani.- westchnęłam ciężko, wystający od pianina.- To nie jest trudna piosenka. Trochę więcej uczucia.
- Uczucia.- prychnął Angelo, siedząc na drewnianej podłodze w pozycji kwiatu lotosu.
- No tak, ty nie wiesz, co to.- kąśliwie odparłam.
- Jest nas dwóch. Nerwy buzują w naszych żyłach. To półfinał, Lau. To nie wypali.- zwiesił głowę Rhydian.
- Shh.- nakazałam.- Piosenka, którą napisaliście, jest niezła, ale mam coś znacznie lepszego.- zdobyłam się na półuśmiech.
- Nie przeczę, dzięki tobie przeszliśmy do półfinału, ale musimy też zrobić coś samodzielnie.- odrzekł brunet.
- Z "I Feel It" można stworzyć "Classic", bo o to mniej więcej chodzi.- odpowiedziałam.- Zwiększyć tempo, dać trochę rapu i grzesznej pewności siebie. No i lekko podrasować tekst.- wyjaśniłam swój pomysł.- To będzie wasza piosenka. Tylko lekko ulepszona.- uśmiechnęłam się szczerze.
Angelo spojrzał na mnie dziwnie. W jego oku pojawił się błysk.
- Bierzmy się do roboty.- zerwał się z miejsca i klasnął w dłonie
Otworzyłam tylko usta ze zdziwienia, ale nic więcej nie odpowiedziałam. Wzruszyłam tylko ramionami i zasiadłam na krzesełku przy pianinie.

*perspektywa Nate'a*

Szukanie go nie zajęło mi dużo czasu. Stał przy drzewie, tyłem do mnie i wpatrywał się w rozbijające się o klif fale spienionej wody morskiej. Był tym samym chłopakiem, co kiedyś?
Oddychał głęboko i wzdychał raz po raz.
- Zdrada czasem nie jest wcale czynem z wyboru.- powiedział spokojnie, wiedząc, że stoję za nim. Nie obawiał się mnie jednak. Z nieznanych mi przyczyn, ja jego też nie. A powinienem, przecież był zabójcą.
- Jakim więc motywem się kierowałeś, zabijając Vanessę?- spytałem chłodno.
Aaron odwrócił się wreszcie w moją stronę. Na jego twarzy widać było smutek, rozpacz, a w oczach resztki nadziei. Pałał z niej jednak chłód i zdystansowanie.
- Pamiętasz, jak na twoim pierwszym treningu cię przygarnąłem i zacząłem ci pomagać?- spytał łamiącym się głosem.
Kiwnąłem głową.
- Byliśmy jak bracia. Miałem w sobie poczucie przymusowego zapewnienia ci bezpieczeństwa. Zawsze starałem się wyręczać cię podczas misji, chciałem, byś po prostu był bezpieczny. Nigdy tak naprawdę nie miałeś ojca. A ja chciałem ci pomóc. I chyba trochę przesadziłem. Potem zaczęły się groźby. Może wydaje ci się, że tylko Laura i ty jesteście, czy raczej byliście zagrożeni. Ona i mnie groziła. Zagroziła, że jeśli jej nie pomogę, zabije Rhydiana i ciebie, a potem osobiście uszkodzi Rydel.- rzekł zdławionym szeptem.
- A ty się zgodziłeś.- mruknąłem.- Aaron, mogłeś mi powiedzieć. Mogłeś dać mi jakiś znak. Cokolwiek.- spojrzałem mu w oczy.- Cokolwiek.- powtórzyłem cicho. Stałem, jak słup soli i wpatrywałem się niewidzącym wzrokiem w jakiś punkt przed sobą.- A teraz jesteś winny śmierci jednej niewinnej dziewczyny, która miała szansę na wspaniałe życie.
- Myślisz, że nie wiem?!- wrzasnął z łzami w oczach.- Myślisz, że śpię w nocy spokojnie bez wyrzutów sumienia?! Że w ogóle śpię?! Zadręczam się wciąż tym samym. Widok Vanessy z wywracającymi się białkami, gdy przebijałem na ślepo jej szyję, był okropny. Rydel jest uwięziona, Lau i ty w niebezpieczeństwie, Lynch z Savannah. Ona opracowuje kolejną akcję. Wszystko się sypie.- był bliski płaczu. Jeszcze w życiu nie widziałem go w tak złym stanie.
- Mam pomysł.- rzekłem po krótkiej chwili.- Chcesz nam jeszcze pomóc?
- Jasne, że chcę.- spojrzał na mnie dziwnie.- Ale jeśli nie zrobię tego, co ona chce, Delly może umrzeć.- odpowiedział rozdarty.
- Może będziesz mógł pomóc, a Rydel przeżyje.- zmarszczyłem nos.
- Może?- uniósł wysoko brwi.
- Jeśli to nie wypali, wszyscy zginiemy.- stwierdziłem.
- Zaryzykuję.- odparł z lekkim uśmiechem.- Wszystko dla was zrobię.
- Witaj więc w sekcie obrońców, Aaron'ie Lawrence.- wyciągnąłem rękę do bruneta.
- Witaj.- uśmiechnął się ciepło i podał swoją dłoń.
Zapowiadało się mnóstwo pracy.
I kolejne niebezpieczeństwa.
*
Czułem się lepiej, gdy już poznałem motywy Aaron'a.
Od naszej rozmowy minął tydzień. Miałem nadzieję, że zdania nie zmienił.
Nadal nie wiedziałem, co robić. Nie miałem pewności, jaki krok poczyni prześladowczyni, ale miałem jednego dobrego agenta więcej po swojej stronie. O ile nie o to Jej chodziło. Nie dopytywałem Aaron'a, kim Ona jest, bo wiedziałem, że tego za nic mi nie powie.
Zaczynałem martwić się, czy czasem nie ogarnia mnie już lekka schiza przez to wszystko, ale komuś musiałem ufać. Musiałem mieć jakieś oparcie.
Podjechałem pod dom Laury. Wysiadłem z samochodu i wszedłem do pracowni przez drzwi od tyłu.
Z wewnątrz dobiegała muzyka. Laura pewnie nadal ćwiczyła z Rhydianem i Angelo.
- Dobrze, skupcie się.- nakazała chłopakom dziewczyna, stojąc tyłem do mnie.- Z uczuciem.
Po cichu zbliżyłem się do Laury i objąłem ją w talii. Ona zrobiła coś, co zupełnie mnie zbiło z tropu. A mianowicie przełożyła mi w nos i czoło jednocześnie z łokcia. I to z całej siły. Aż osunąłem się na podłogę. Nie spodziewałem się tego, jednak wcale się jej nie dziwiłem- w obecnej sytuacji jest bardzo podenerwowana. Niemniej, ból w skroni oraz nosie były niemal nie do zniesienia. Muzyka ucichła. Pulsująca w miejscu uderzenia krew zwiastowała mi potężnego siniaka.
- Ałł.- podsumowałem, dotykając palcem czoła.- Mocniej się nie dało?
- Boże, wybacz! Nie wiedziałam, że to ty.- Laura zasłoniła dłonią usta i pomogła mi wstać, a nastepnie usiąść na kanapie usytuowanej w rogu pracowni.
- Wow, Lau, nie wiedziałem, że tak... Umiesz skopać tyłek.- rzekł Rhydian.
- Bo nie umiem.- szybko odrzekła dziewczyna, a na jej policzku zakwitł rumieniec.
- To Nate. Jego niewiele rzeczy może zaskoczyć.- odpowiedział z zachwytem, dla mnie zupełnie niezrozumiałym.
- Jak widzisz, jestem jedną z tych niewielu rzeczy.- uśmiechnęła się lekko.
- Koniec próby?_ zapytał znienacka Angelo, nie siląc się na uprzejmość.
- Um, tak.- pokiwała głową brunetka.- Jutro o trzeciej tutaj.- dodała.
- Pa, Lau.- Rhydian dość nadpobudliwie pomachał ręką na pożegnanie i wyszedł, a Angelo zaraz za nim.
Po ich wyjściu zapanowała między nami cisza. Odgarnąłem kosmyk włosów z jej twarzy i spojrzałem w jej oczy. Podkrążone i, choć zakryte podkładem i sporą ilością makijażu, widocznie zmęczone. Westchnęła cicho i oparła się o moje ramię.
- Coś nam umyka.- stwierdziła.- Moja śpiączka i cała ta sytuacja mają coś wspólnego.
- Ta sama osoba je zainicjowała?- podsunąłem.
- W śnie było takie rodzeństwo. Byli kuzynami Ever Bloom. Bardzo mnie skrzywdzili. I mimo, że to tylko sen, wszystko zmienił.- skrzywiła się. Miałem ochotę zapytać, co się w nim stało, ale to jej prywatna sprawa.
- Ever Bloom. Ona jest w zakładzie więziennym, tak?- spytałem.
- Tak, w Santa Monica.- odrzekła znużona.
- Laura...- zacząłem.
- Tak?- uniosła brwi i spojrzała na mnie pytająco.
- Po tym wypadku, kiedy do mnie przyszłaś ledwo przytomna, wymamrotałaś: "Ona jest na wolności.". Myślisz, że to mogłaby być ona?- spytałem cicho.
Brunetka otworzyła oczy szeroko. Coś mi mówiło, że właśnie łączy ze sobą wszystkie poszlaki.
- Tak, ona byłaby do tego zdolna. Muszę przyznać, że w szkole nie poznałam większej intrygantki od niej. Ale nie ma nikogo, kto mógłby to pot....- zacięła się.- Ależ jestem idiotką.- zerwała się bez słowa z kanapy, szybko chwyciła skórzaną kurtkę z wieszaka, a na stopy nałożyła botki. Pochwyciła klucze od samochodu i wybiegła w milczeniu z pracowni, zostawiając mnie samego sobie. Ciekawe, gdzie pojechała.
Miałem ją śledzić, dla jej bezpieczeństwa.
Ale Nate Space nigdy nie niszczy cudzej prywatności.
Zresztą, Ross potrafił zapewnić bezpieczeństwo.
Dlaczego byłem zazdrosny?

*perspektywa Laury*

Sama nie rozumiałam swoich zamiarów. Pojechałam po prostu do domu Lynch'ów, z nadzieją, że Ross mi powie, kim jest ta Ona. Modliłam się w duchu, żeby to była Ever. Wszystko byłoby skończone. Konjec nieprzespanych nocy. Zmęczenia i strachu. Skończyłabym z nią i tym wszystkim.
Miałabym szansę na normalne życie, którego tak pragnęłam.
Zadzwoniłam na dzwonku. Drzwi otworzył mi Rocky.
- Laura...- wytrzeszczył oczy brunet.
- Cześć, Rocky.- uśmiechnęłam się powściągliwie.- Jest Ross?
- Ross?- wykrztusił.- Jaki Ross? Ross?
- Twój brat.- uświadomiłam go.
- Ah, no tak. Ross. Ross.- bawił się łyżeczką, którą jadł jogurt. Ponownie zamilknął.
- Rocky.- odezwałam się.
- Hej, Laura.- uśmiechnął się dziwnie.
- Naćpałeś się, czy co?- dopytywałam.
- Nie.- pokręcił głową.
- Jest ktoś u was w domu?- zapytałam.
- Riker, jak zwykle zamknięty w swoim pokoju, no i RyRy.- odpowiedział.
- A Rydel?
- Aaron zabrał ją na kilkudniowy wyjazd.- odrzekł spokojnie.
A więc nie wiedzieli...
- A Ross?- cicho zadałam pytanie.
- Ross jest u Savannah. Pewnie, no wiesz.- mrugnął okiem i zamruczał.
- Ta, i ty mi próbujesz wcisnąć, że nie ćpałeś.- przewróciłam oczyma.
- Pa, Laura.- uśmiechnął się uroczo i zamknął mi drzwi przed nosem.
To było dziwne, pomyślałam.
Wyjęłam telefon z kieszeni kurtki. Jak na lato, było wyjątkowo zimno. I jeszcze te wszystkie chmury. Wybrałam numer Ross'a. Po sześciu sygnałach odebrał.
- Co było tak cholernie ważne, że mi przerwałaś?- warknął zdyszany do słuchawki.
Ciekawe, co robił. Skrzywiłam się na myśl o opcjach.
- Musimy poważnie pogadać.- odrzekłam głosem wyzutym z emocji.
- Teraz?- zapytał zaniepokojony.
- Tak - odparłam sucho.- Gdzie jesteś?
- Biegam. Jestem na Madison.- odpowiedział.
- Ja przy twoim domu. W którym konkretnie miejscu jesteś?- spytałam.
- Przy cukierni SugarBomb.- odrzekł.
- Stój tam. Będę za dwie minuty.- rzekłam i rozłączyłam się bez pożegnania. Nie było czasu.
Madison Avenue to podróba tej nowojorskiej modnej dzielnicy, w której bawiłam się z przyjaciółmi, gdy pracowałam na Broadway'u. Była jednak blisko zakrętu na West Wood. Ross musiał wybrać ją nie bez powodu.
Wsiadłam do samochodu i założyłam okulary przeciwsłoneczne, by zapobiec ewentualnemu rozpoznaniu przez jakieś fanki.
Tata zaraz po tym, jak dowiedział się, co mi się przydarzyło, oddał mi swój samochód, a już następnego dnia sobie kupił inny. Żadne z nas nie chciało samochodu Vanessy, więc po prostu go sprzedaliśmy.
Ruszyłam spod domu chłopaka i rzeczywiście- to dokładnie dwóch minutach i siedmiu sekundach byłam na Madison. Ross stał w okularach z rękoma w kieszeni. Nawet w tych okularach łatwo było go rozpoznać. Otworzyłam drzwi samochodu po stronie pasażera, a blondyn rozejrzał się, po czym wsiadł do środka.
- West Wood?- zapytałam.
- Tak.- skinął głową.
W ciszy skręciłam w prawo. Ściemniało się powoli. Zaparkowałam między drzewami tak, by samochodu nie było widać z żadnej strony.
Wyszliśmy z pojazdu i ruszyliśmy przed siebie. Wzięłam tylko dwie latarki, tak na wszelki wypadek. Robiło się coraz ciemniej, a księżyc został zakryty razem z gwiazdami welonem z chmur. W powietrzu unosiła się wilgoć i zapach sosen połączony z obietnicą obfitego deszczu.
- O czym tak bardzo chciałaś porozmawiać?- zapytał łagodnym głosem.
- Dzwonił do mnie pewien... znajomy. Powiedział mi, że wiesz, kim Ona jest. O tym chciałam porozmawiać. Powinniśmy współpracować. Ty chcesz znaleźć Delly. On mi powiedział, że wie, gdzie ona jest.- ta ostatnia informacja widocznie go poruszyła. Dotąd opanowany, teraz zaciskał usta i pięści.
- A ty mu wierzysz?- zapytał z gniewnym spojrzeniem.
- Owszem. Jak na razie tylko mi pomagał. Nie jestem naiwna. Już nie. Chcesz ze mną współpracować?- zapytałam.
- Jeśli się nie zgodzę, ty i tak będziesz pracować na własną rękę, prawda?- westchnął, trochę spokojniejszy.
- A jednak mnie znasz.- uśmiechnęłam się triumfalnie.
- No dobrze.- przystał na moją propozycję.
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się lekko.
- Musimy brać się do roboty.- stwierdził.
Wtedy zadzwonił mój telefon. Numer zastrzeżony.
- Trzy metry od niego.- odrzekł głos w słuchawce.
Odsunęłam się od niego na wskazaną odległość i gestem nakazałam mu zostać w miejscu, gdzie stał.
- Podjęłaś decyzję?- zapytał.
- Tak. Chcę odnaleźć Rydel.- odrzekłam.
- Ufasz mi?
- Tak. I oby nie sprowadziło to na mnie zguby.- w moim głosie usłyszałam groźbę. Nigdy przedtem nie mówiłam takim tonem.
- Nie sprowadzi, uwierz.- zaśmiał się lekko.
- Dobra, Ross zgodził się współpracować. Co teraz?- zapytałam.
- Na początek radziłbym się wam schować. Twoi byli ochroniarze was szukają. I chyba niekoniecznie chcą was chronić.- odpowiedział.
- Dzięki.- szepnęłam do słuchawki.
- Do usług.- powiedział i się rozłączył.
Schowałam urządzenie do kieszeni i chwyciłam chłopaka za rękę.
- Biegiem.
- Co?- spytał, ale już po chwili biegł obok.
Biegliśmy równym tempem przez pięć minut. Zauważyłam małą skarpę i pociągnęłam do niej Ross'a. Z łoskotem wpadł do środka, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Wskoczyłam za nim i upadłam na niego. Szybko jednak podniosłam się i odsunęłam się na drugi koniec, choć właściwie niewiele to zmieniło. Gdy on usiadł między naszymi twarzami było nie więcej, niż 10 centymetrów.
- Co to miało być?- zapytał, widocznie speszony tym niewielkim dystansem między nami.
- Znajomy powiedział mi, że Butch i Norrick szukają nas i to niekoniecznie, by zapewnić nam bezpieczeństwo.
- Są w lesie?- zapytał z niedowierzaniem.
- Tak.- odparłam.- Teraz opowiedz mi o Niej. Kim jest?- zapytałam.
- Według wszystkich to Maia Mitchell. Ja mam trochę inne spojrzenie na jej osobę, ale ważne jest to, za kogo wszyscy ją uważają.- wyjaśnił.
A więc to nie Ever. Nie ulżyło mi. Ani trochę.
- Pojawiła się znikąd. Piękna, mądra i z ciętym językiem. Nagle zaczął się terror. Ludzie znikali, dostawali groźby, wielu z nich się przyłączyło, a ci, którzy nie przystali na warunki, zostawali ofiarami. Szybko złożyła sobie ładną armię. Przyświeca jej tylko jeden cel- zgnębienie ciebie, więc do swojej armii przeciw tobie zbierała tylko osoby z twojego otoczenia: Aaron, Butch, Norrick i Bóg wie, kto jeszcze. Savannah jest jej wspólniczką. Jak na razie chce mnie mieć na smyczy, bo wie, że coś nas łączyło, więc będę jej bronią przeciw tobie.- mówił o tym bezpłciowym głosem.
- Co ta laska do mnie ma?- nagle poczułam potrzebę wyrzucenia z siebie frustracji poprzez łzy. Rozpłakałam się i trzęsłam przez chłód otaczających nas skał. Chłopak zrobił gest, którego z jego strony zupełnie się nie spodziewałam- objął mnie i przyciągnął do siebie. Zrobiło mi się cieplej. Ross zawsze pachniał przyprawami korzennymi i jak widać, dotąd to się nie zmieniło.
- Nie wiem  Laura. Ale cokolwiek to jest, już niedługo się tego pozbędziemy. Razem z tą całą Maią.- szepnął, a z jego ust wydobyła się biała mgiełka, świadcząca o mrozie, jaki owiał ziemię. Postanowiłam jak najszybciej zwiększyć dystans. Do cholery, ja go nienawidziłam.
- Myślę, że już możemy wyjść.- stwierdziłam.
- Jasne.- skinął głową.
Szybko wyczołgałam się z malutkiej jaskini. Ross zrobił to samo i już po chwilj szliśmy do mojego samochodu.
Zaczęło padać. Nie tak zwyczajnie. Zamiast chwilę pokropić, a dopiero potem porządnie się rozlać, momentalnie spadł deszcz grubymi strugami mocząc podłoże.
- Aaa!- pisnęłam, gdy woda chlusnęła mi na plecy.
Ross chwycił moją dłoń i wciągnął pod drzewo tak gwałtownie, że wpadłam w jego ramiona. Zanim się obejrzałam, chłopak złączył swoje usta z moimi.
Między nami buchnął żar nigdy niewypowiedzianych słów. Jego usta były ciepłe i miękkie, koiły moje zmysły. Chłopak przycisnął mnie do siebie, jednocześnie przyciskając do drzewa. Czułam na plecach szorstką fakturę kory lipy. Sweterek, który miałam na sobie, cały mokry, przylgnął do mojego kręgosłupa, pozostawiając dziwne uczucie. Dłonie wsunęłam w jego miękkie włosy, a chłopak ustami zjechał na moją szyję. Całował mnie tak, jakby było mu to potrzebne do życia. Mnie nie było. Ross to nie Nate. Nathan był moim chłopakiem.
Oderwałam się od chłopaka.
- Przepraszam, Laura.- w jego oczach widziałam skruchę.
- Bardzo tego potrzebowałeś?- spytałam.
- Musiałem sprawdzić, czy czerpię z tego radość, bo cię kocham, czy po prostu dlatego, że jesteś seksowna, a ja robię się napalony.- wyjaśnił z dziwną miną.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- I jaki wynik?- spytałam.
- To już zostaje moją sprawą.- uśmiechnął się smutno.
- Boże...- złapałam się za głowę.
- Nie powiem Nathan'owi. On cię kocha, a ty jego. Ja musiałem się tylko upewnić, że to koniec.- wzruszył ramionami.
- Może to koniec. Ale wiem na pewno, że nie koniec tego, co nas czeka ze strony Mai.- westchnęłam.- Dziękuję, że mu nie powiesz. Naprawdę nie chcę, by bardziej cierpiał.
- To nie zdrada, tylko eksperynent.- uśmiechnął się lekko.- Wracamy?
- Już późno, pasowałoby.- ruszyłam w stronę samochodu, a Ross szedł za mną.
Ten pocałunek faktycznie nie był dla mnie istotny. Bałam się, że moje uczucia względem Ross'a się obudzą, ale nic takiego się nie zdarzyło. Co więcej- cieszyłam się, że nie między nami niezręczności. Wreszcie wszystko naprawdę się skończyło między mną, a nim. Nie ma niedokończonych spraw. Choć jedna rzecz z głowy.
Ale nadal nie wiem, co się mu stało, że aż wrócił do ćpania.
Wsiedliśmy do samochodu. Zapięłam pasy bezpieczeństwa i wsadziłam kluczyki do stacyjki.
- Ross...
- Tak?- podniósł na mnie wzrok.
- Wytłumacz mi coś.- poprosiłam.
- Jasne.- zgodził się.
- Kiedy jeszcze byliśmy parą, zauważyłam, że zaczynamy się od siebie oddalać. A potem dowiedziałam się, że znów zacząłeś ćpać. Dlaczego?
- Byłem zazdrosny. Ty i Nate spędzaliście dużo czasu razem, a ja nie miałem co ze sobą zrobić. Ale oprócz zazdrości, miałem też inny problem.- westchnął.- Karma wróciła i do mnie. Nigdy nie dziwiło cię, że mieszkaliśmy dom w dom, a nasze rodziny tak się przyjaźniły?_ zapytał.
Właściwie nigdy się nie zastanawiałam nad tym wszystkim.
- Moi rodzice nie zawsze byli zgodni. Twoi zresztą też. Z tą różnicą, że twoi otwarcie zachowywali się wobec siebie wrogo, a moi zawsze udawali, że wszystko jest w porządku. Nasi ojcowie przyjaźnili się, odkąd poznali się w Patrolu Cieni w Londynie. Nasze mamy w szkole się nienawidziły. Potem zaprzyjaźniły. Nikt nie chciał mi zdradzić szczegółów. A potem moja mama poznała mojego tatę, tak samo w przypadku twoich rodziców. Moja mama nigdy nie wiedziała, że tata należał do organizacji, ale twoja owszem. Zdajesz sobie sprawę, że śmierć twojej mamy nie była przypadkiem? Wiedziała za dużo. I dlatego twoi rodzice tak często się o to kłócili. Potem twój tata złożył przysięgę wieczystą, a twoja matka ją złamała. Dwa dni później została zamordowana. Wiedziała, jaki los ją czeka.- opowiadał, a ja chłonęłam każde jego słowo.
- Ty też należysz do Patrolu Cieni...- szepnęłam.
- Londyńskiego.- kiwnął głową.- Ty też należysz.- zauważył.
- Niestety.- wzruszyłam ramionami.- Jednak nadal nie wiem, co to ma wspólnego z ćpaniem.
- Nie radziłem sobie z tym, że moi rodzice dotąd się o tamte stare sprawy kłócą. Mama złożyła pozew o rozwód.- odparł zmęczony.
- Oh... Dlaczego mi nie powiedziałeś?- spytałam.
- Bo miałem wrażenie, że nie jestem ważny.- odpowiedział.
- Przykro mi z tego powodu.- orzekłam.
- Ta, mi też.- mruknął.- Jedźmy już. Jutro muszę ćwiczyć z Lacey.
- Myślałam, że masz wylane na Voice Challenge.- zmarszczyłam czoło.
- Ale nie byłaś tego pewna. Jedźmy.- powiedział twardo, a ja uruchomiłam silnik.
Choć trochę jaśniejsze wszystko się wydawało.
Coraz bliżej...
*
- Wielkie brawa dla Angelo i Rhydiana!- Raini powiedziała do mikrofonu.
Na scenie pojawili się blondyn i brunet w uroczych garniturach. Widzowie klaskali, piszczeli i wiwatowali.
Rozległa się muzyka.
Obaj świetnie czuli się na scenie. Śpiewali, tańczyli i po prostu dawali z siebie wszystko.

Angelo
Rhydian
Obaj

Woo girl you’re shining
Like a 5th Avenue diamond
And they don’t make you like they used to
You’re never going out of style

Woo pretty baby
This world might have gone crazy
The way you saved me, who could blame me
When I just wanna make you smile

I want to do you like Michael
I want to kiss you like Prince
Let’s get it on like Marvin Gaye, like Hathaway
Write a song for you like this

You’re over my head, I’m out of my mind
Thinking I was born in the wrong time
One of a kind, living in a world gone plastic
Baby, you’re so classic
Baby you
Baby, you’re so classic

Four dozen roses
Anything for you to notice
All the way to serenade you
Doing it’s not your style

Ima pick you up in a Caddilac
Like a gentleman, bring it glamour back
Keep it real to real in the way I feel
I could walk you down the aisle

I want to do you like Michael
I want to kiss you like Prince
Let’s get it on like Marvin Gaye, like Hathaway
Write a song for you like this

You’re over my head, I’m out of my mind
Thinking I was born in the wrong time
It’s not a rewind, everything is so throwback, yea
I kinda like it like it
Out of my league, old school chic
Like a moviestar from a silver screen
Baby, you’re so classic

Baby you’re class, and baby you’re sic
I never met a girl like you until we met
A star in the 40′s, centerfold in the 50′s
You got met trippin’ out like the 60′s – hippies
Queen of the discotheque
A 70′s dream with an 80′s vest
Pepper, Beyonce, Marilyn, Massive
Girl you’re timeless
Just so classic

You’re over my head, I’m out of my mind
Thinking I was born in the wrong time
It’s not a rewind, everything is so throwback yea
I kinda like it like it
Out of my league, old school chic
Like a moviestar from a silver screen
You’re one of a kind, living in a world gone plastic
Baby, you’re so classic*

Publiczność była zachwycona. Wszystko wyszło genialnie. Wreszcie mnie posłuchali i postanowili po prostu dobrze się bawić.
- To był ostatni występ uczestników dzisiejszego wieczoru.- podsumowała Raini.
- Ale zanim ogłosimy wyniki, wystąpi przed Ross Lynch z piosenką własnego autorstwa.- dodał Dez.
- Zapraszamy.- powiedzieli jednocześnie i zeszli ze sceny.
Ross wszedł na scenę z gitarą i zasiadł na krześle na środku.
- Tą piosenkę dedykuję osobie, która była dla mnie przyjaciółką i siostrą, ale nigdy ukochaną.- blondyn spojrzał prosto na mnie. Uśmiechnęłam się lekko.
Palce chłopaka zaczęły płynnie manewrować po strunach.

Kręciłem się poza czasem
Kobieta po mojej stronie to oszustka
Zgrzeszyłem w myślach
Popijając piwo i ćpając bez pamięci
Siedzę tu wieki
Wyrywając strony
Kiedy stają się tak wyblakłe
Kiedy stają się tak wyblakłe
Nie, nie, nie zostawiaj mnie teraz samego
Jeśli mnie kochasz tak
Jak nigdy nie kochałaś,
Krwawy kolor w moich oczach
Też chce byś uwolniła moje myśli
W ten sposób będzie koniec
Czuje jak chemikalia płoną w moim krwiobiegu
Znowu

Blakną znów
Czuje jak chemikalia płoną w moim krwiobiegu
Więc powiedz mi, kiedy zadziałają

Szukałem miłości
Myślałem, że znalezienie jej jest nudne
Bóg zrobił jeszcze jedno
Poczuję to jutro
Panie, wybacz mi za to, co zrobiłem
I nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić
Widziałem blizny na jej złamanym sercu
Nie, nie, nie zostawiaj mnie teraz samego
Jeśli mnie kochasz tak
Jak nigdy nie kochałaś,
Krwawy kolor w moich oczach
Też chce byś uwolniła moje myśli
W ten sposób będzie koniec
Czuje jak chemikalia płoną w moim krwiobiegu
Znowu

Blakną znów
Czuje jak chemikalia płoną w moim krwiobiegu
Więc powiedz mi, kiedy zadziałają

Więc powiedz mi kiedy to uderzy
Wszystkie głosy w moich myślach
Krzyczą przekraczając granicę
Wszystkie głosy w moich myślach
Krzyczą przekraczając granic

Więc powiedz mi kiedy zadziałają
Widzę blizny na jej
Więc powiedz mi kiedy zadziałają
Złamanym sercu**

Łzy cisnęły mi się do oczu. Nie mogłam jednak rozpłakać się na wizji. Dyskretnie wytarłam łzę, spływającą po moim policzku.
Nagle coś zrozumiałam.
"Są takie tajemnice, których nawet ty nie znasz. I obietnice, których złamać nie mogę."
Edwin miał związek z przysięgą wieczystą mojego taty.
I nareszcie uświadomiłam sobie, z którym chłopakiem powinnam być.
------------------------------
* Classic - MKTO
** Bloodstream - Ed Sheeran (moje tłumaczenie i edycja)
------------------------------
Hej, kochani!
Wiecie, co dziś jest?
DZIŚ JEST ROCZNICA TEGO BLOGA! :D
Jestem z niego tak dumna!
To już rok, odkąd męczę tego bloga i Was- moich kochanych czytelników! <3
Nawet nie wiecie, jakie to cudowne uczucie, mieć świadomość, że dało się radę ;3
Mimo wzlotów i upadków, wciąż się nie poddawałam, choć mogłam...
Dlatego baardzo starałam się cokolwiek z siebie wykrzesać, żeby Was zadowolić :3
Piosenką, dzięki której ten rozdział powstał jest Miss Jackson, w wykonaniu jednego z moich ulubionych czysto rockowych zespołów, czyli Panic! At the Disco :3
Filmem, który mnie inspirował do uwolnienia umysłu był baardzo piękna produkcja, pt.: "Keith". Zdecydowanie najsmutniejszy film, jaki dotąd obejrzałam. Polecam! <3
Muszę przyznać, że po raz pierwszy od baardzo dawna nie dość, że miałam ochotę na pisanie, to jeszcze jestem zadowolona z długości i ogólnie rozdziału ^^
Zostało do końca 6 rozdziałów i muszę przyznać, że straaasznie mi smutno z powodu tego, że muszę się z Wami rozstawać na dłuugie 10 miesięcy ;-; Ale wiecie, co?
Ta przerwa na pewno nie będzie stracona, bo
Tamtarada!
Mam już pomysł na następnego bloga :D
Do niedługo, moje Lamy <3
Wasza
~Kasia<3